Sadyści przyszli w zwykły dzień

Dzień pamięci zamordowanej Joli Brzeskiej
Nabielaka 9
1 marca
godz. 12:00

11000559_10206439016122131_384372781_o

Esemes od Joanny z ul. Potrzebnej na Woli, na Walentynki: „Spadkobierca wyrzucił nasz sedes i zamknął toaletę. Do tego w przedpokoju, robiąc dalej ‚remont’, skuł sufit, pralkę zasypał tynkiem”. Sedes, o którym mowa, był ostatnim elementem łazienki po tym, jak 14 stycznia „właściciel” skuł kafelki, rozbił umywalkę i wyrwał rury. Gdy w korytarzu zrywał żyrandol, Joanna krzyczała, żeby chociaż go odkręcił, bo to pamiątka. Złapała go za nogawkę. Zszedł z drabiny, złapał Joannę za szyję, uderzył w twarz. Zawołała policję, pokazała zbite okulary i zrujnowane ściany. Na to właściciel wyciągnął swój „immunitet” – akt własności. Policjanci tylko mruknęli, że ten pan w swoim mieszkaniu może robić, co chce, zrobili notatkę, wyszli. Właściciel dokończył „remont”. Dziś na Potrzebnej łatwo poznać to mieszkanie – jedyne w klatce bez drzwi wejściowych, tylko drzazgi, a na ścianie strzałka i napis sprejem „UWAGA REMONT!”. Nawet komornik-milioner Ryszard Moryc był zdegustowany, choć zlecenie eksmisji przyjął. 

Inna dzielnica, ul. Limanowskiego, w mieszkaniu dwie kobiety – córka z matką. Sadyści przyszli w zwykły dzień, w asyście policji, inaczej nikt nie otworzyłby drzwi. Policjanci wyszli po kilku minutach, kobiety zostały same. Bogumiła płakała, matka starzała się co sekundę o rok, a właścicielka śmiała się, gdy jej pracownik wyrywał okna z całymi futrynami w każdym pokoju. Osobliwy to widok na osiedlu, blok z czarną dziurą – mieszkaniem bez okien, tylko pakuły tańczą na wietrze jak popruty sztandar. Zamontowałyśmy im inne okna. Właścicielka i draby przyszli drugi raz, znów pukając z policją, znów wyrwali okna i zabrali ze sobą. Zamontowałyśmy je ponownie, wtedy darłam się przez telefon do policjantów, że chuje, kryminaliści, że nie odpuścimy i będzie zemsta. Dyżurny na to, że to groźby karalne, policja przyjechała od razu. Uciekłyśmy wcześniej na podwórko, próbowałam spalić ten radiowóz wzrokiem, ale lało jak z cebra. Nasze okna wciąż stoją i prowokują, choć są nieszczelne i przykrótkie.

Zamordowana 1 marca 2011 roku działaczka i lokatorka Jola Brzeska za życia była ofiarą nękania. „Właściciele” cięli drzwi jej mieszkania diaksą, przed domem stworzyli fosę, a za przejście kładką kazali sobie płacić 500 pln miesięcznie (plus 5 500 pln za wszystkie razy, kiedy dotąd Jola przeszła przez „ich działkę”). Doprowadzili męża Joli do depresji i śmierci. 

Powiedzmy sobie szczerze – Brzeska do końca wierzyła, że jest „obywatelką”, a nią nie była. Najlepiej z nas korzystała z narzędzi „społeczeństwa obywatelskiego”: apelacji w sądach, udziału w radach miasta i dzielnicy, pikiet, listów protestacyjnych i telefonów na policję. Prawda jest jednak taka, że w konfrontacji z kapitałem, owym „świętym prawem własności”, przestajemy być obywatelkami_lami. Pasma przemocy związanej z dziką prywatyzacją mieszkań w III RP nie przerwały dotąd żadne organy państwa, NGOsy ani media. Mało tego. Choć wiele z nas sztucznie zadłużono, wykopano z domu lub kopnięto w kalendarz, choć liczba ofiar rośnie, ani jeden z czyścicieli kamienic, polityków, policjantów ani bankierów nie trafił za kratki, nie wyleciał z pracy, nie dostał po kieszeni ani w mordę. Wmawiając sobie, że wszystkie jesteśmy „obywatelkami_lami”, zwyczajnie oszukujemy się i pozwalamy na dalszą przemoc. A przecież wystarczy, że jesteśmy u siebie. Żeby tu zostać, nie będziemy prosić ani składać apelacji – razem możemy mocno gryźć, kopać, wrzeszczeć, przepychać się i bić, nawet jeśli obywatelkom_lom to nie przystoi.

Antonina, kolektyw Syrena

design & theme: www.bazingadesigns.com