Prof. Płatek broni Jakuba Dymka. Odpowiada Patrycja Wieczorkiewicz

W sieci pojawił się list otwarty do redakcji Dwutygodnika i Tygodnika Powszechnego w sprawie wznowienia współpracy z Jakubem Dymkiem (link). Sygnatariuszki i sygnatariusze apelują o zmianę przyjętej strategii milczenia przez wyżej wymienione redakcje i zajęcie przejrzystego stanowiska w sprawie publicysty, którego przemocowe zachowania zostały opisane przez kilka kobiet w Liście opublikowanym pod koniec ubiegłego roku na łamach “Codziennika Feministycznego”. “Brak komentarza również jest komentarzem – sugeruje, że wspomniane zarzuty nie są dla Państwa istotne. A przecież powinna się liczyć zarówno sama ich waga, jak i to, że w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie właśnie toczy się w tej sprawie postępowanie”  – piszą autorzy i autorki Listu.

I dodają: “Nie twierdzimy, że nigdy już żaden tekst Jakuba Dymka nie powinien zostać opublikowany. Trudno nam jednak pogodzić się z tym, że pojedyncze przeprosiny mają zamknąć całą sprawę”.

Publikację listu postanowiła skomentować prof. Monika Płatek (link):

“Chciałabym spytać, czego konkretnie oczekują Autorki/Autorzy listu?

Co takiego miałby zrobić Jakub Dymek, co by grupę kobiet i mężczyzn skupioną na jednym nazwisku, gdy inni spokojnie nadal klepią wiele innych po d… (dosłownie i w przenośni) wiedząc, że jest już wypuszczony kozioł, satysfakcjonowało?

Czy on ma dostać depresji, czy jednak i to mało?

Pytam, bo ta sprawa nie jest w liście jasno postawiona.

Jak długo ma Jakub Dymek nie pisać, by można było uznać, że już, że już teraz można? Jaką samokrytykę złożyć i gdzie poszukać – wziąć przykład z zebrań partyjnych w Polsce, czy może sięgnąć po bardziej drastyczne wzorce? Jakich słów użyć? Połączyć to z biciem się w piersi, czy jednak lepsze by było publiczne samobiczowanie?

Skoro rzecz przeniesiona została na grunt Prokuratury, to czy nagle zarażeni Ziobrą rezygnujecie Państwo z art. 42.3 Konstytucji RP? (Każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu)

I czego w tej sytuacji wymagacie od Redakcji – skoro jak sami Państwo mówicie w liście sprawa się toczy… Brak komentarza, to nie jest w tym przypadku komentarz.

To raczej nie wychodzenie przed szereg i nie ferowanie wyroków zanim ten nie zostanie wydany przez organ do tego powołany. Art. 42 Konstytucji RP bez względu na to, co o Konstytucji opowiada PiS, obowiązuje!

Pod listem podpisało się wiele kobiet i wielu mężczyzn, których cenię, szanuję, popieram.

Nie znajduje jednak odpowiedzi na pytanie, które stawiam powyżej – dlatego je stawiam.

I żeby było jasne. Wolałabym oczywiście być lubiana niż nielubiana. Wolałabym się nie narażać, niż narażać także Wam, ale co zrobić kiedy się nie da inaczej…

Prof. Monice Płatek odpowiedziała Patrycja Wieczorkiewicz, jedna z kobiet podpisanych pod listem “Papierowi Feminiści” (link):

“Chcę napisać coś, co nie zainteresuje prof. Moniki Płatek, feministki. Ani żadnej obrończyni czy obrońcy polskiej kultury prawa. Mimo to napiszę.

Od trzech miesięcy trzymam się na nogach tylko dzięki wenlafaksynie. W Stanach Zjednoczonych wenlafaksyna nazywana jest ”california rocket fuel” – kalifornijskim paliwem rakietowym. Początkowo każdego ranka brałam 37,5 mg. Obecnie zażywam 4 razy tyle. Do tego 100 mg. kwetiapiny co wieczór, na sen. Kwetiapina wywołuje psychodeliczne koszmary, a rano jestem zmęczona bardziej, niż przed zaśnięciem, ale przynajmniej sypiam.

Psychicznie czuję się w porządku. Choć bywa, że przez 20h nie mam siły (fizycznej), by podnieść się z łóżka. Na szczęście mogę pozwolić sobie na pracę przez 3 dni w tygodniu, więc kiedy jest bardzo źle, po prostu przesypiam dobę. Szybko się męczę, ciężko mi wejść na pierwsze piętro. Mam problemy z koncentracją, zdarza się, że wchodzę wprost pod koła samochodu albo wysiadam o pięć przystanków za daleko. Podobno z czasem przejdzie.

Staram się nie czytać wpisów pod artykułami na temat przemocy seksualnej. Staram się nie widzieć komentarzy, że pozowałam niegdyś do aktów, więc jestem niewiarygodna (niektórzy wyszukują je w czeluściach internetu i dla potwierdzenia załączają linki). Albo o rzekomym romansie ze znanym pisarzem (bo przecież wiadomo, że młoda kobieta nie może przyjaźnić się ze starszym mężczyzną), który miałby czynić mnie skłonną do pomówień ladacznicą. O tym, że powinna mnie spotkać ,,śmierć cywilna” i ostracyzm za ,,pomówienia”. Staram się nie czytać, że nie ma winy bez wyroku, choć wedle wszelkich statystyk wyroki w sprawach o przemoc seksualną zapadają niezwykle rzadko. Staram się nie widzieć, jak bardzo pomijane są doświadczenia kobiet. Że domniemanie niewinności oznacza domniemanie kłamstwa kobiety. Że ci, którzy krzyczeli, że sądy nie działają, dziś przekonują, że są one sprawiedliwe. Staram się nie słyszeć, że wraz z kilkoma innymi kobietami ,,zaorałam świetną akcję”, która najwyraźniej była świetna, dopóki była anonimowa.

Czasem jednak czytam. I widzę. I słyszę. Czytam też świadectwa kobiet przesyłane mi na maila. Wiadomości od dalekich znajomych, które padły ofiarami przemocy i szukają u mnie wsparcia. Czytam i słyszę, że nikomu innemu o tym nie powiedziały – bo po co? Przecież niczego nie udowodnią, a brak wyroku oznaczałby, że kłamią. Słucham obcych dziewczyn, które w knajpach opowiadają mi o tym, jak zostały zgwałcone, a kiedy szukały wsparcia u przyjaciół, ci się od nich odwrócili. Rozmawiamy też o lekach, które bierzemy, wymieniamy się doświadczeniami i wrażeniami jak kiedyś karteczkami ze Spice Girls. Zwykle wtedy piję, choć nie powinnam łączyć alkoholu z lekami. Wtedy jest trochę lepiej. A potem czytam komentarze feministek, które – kiedy nie wytrzymuję i piszę, że stawanie po stronie sprawców jest obrzydliwe – stwierdzają, że ,,nieustannie sprawiam im radość”.

Słyszę też, że gazety odrzucają recenzje książki mojej przyjaciółki, która ujawniła sprawcę przemocy, choć wcześniej je zamówiły. Czytam o redakcjach, w których mobbing i molestowanie jest codziennością. O dziennikarzach, którzy w ramach akcji #MeToo rzucali do koleżanek z pracy: ,,powiedziałbym, że ładnie wyglądasz, ale jeszcze mnie oskarżysz o molestowanie”. Od dziennikarek słyszę: ,,nikomu nie powiem, bo co mu zrobią? Tylko sobie zaszkodzę”. I wiem, że mają rację.

Moje zdrowie psychiczne nie zainteresowało feministek zatroskanych o zdrowie i karierę sprawców przemocy. Potraktujcie to jako emocjonalny ekshibicjonizm, który nic nie wnosi do sprawy”.

design & theme: www.bazingadesigns.com