Praca seksualna, pandemia i polowanie na czarownice


Sex Work Polska – grupa działająca na rzecz praw osób pracujących seksualnie w Polsce.


15,008 złotych zebranych w ramach „Funduszu kryzysowego dla osób pracujących seksualnie”: 217 wpłat, 60 osób, które otrzymały bezpośrednie finansowe wsparcie dzięki Funduszowi. Dodatkowo 70 osób spotkanych podczas dyżurów outreach, wizyt w miejscach pracy, trwających w sumie ok. 50 godzin.1500 rozdanych prezerwatyw, tamponów gąbkowych i butelek lubrykantu. 35 litrów płynu do dezynfekcji, 70 maseczek, 5 pudełek lateksowych rękawiczek. Kilkadziesiąt nieodpłatnych porad psychologicznych, prawnych, księgowych oraz dofinansowanych wizyt ginekologicznych. Kilkaset godzin spędzonych na rozmowach telefonicznych, spotkaniach online, sms-ach, pisaniu dokumentów, maili, wiadomości, na załatwianiu spraw i koordynacji – na robieniu aktywizmu, wspieraniu się nawzajem, działaniu, ogarnianiu. Tak w liczbach można podsumować dwa ostatnie miesiące działalności Sex Work Polska. Dużo czy mało? Tyle, ile możemy. Chciałybyśmy móc więcej.

Ilustracja: Paweł Żukowski

Wydawałoby się, że czas kryzysu, który nas obecnie dotyka, wzbudza solidarność i dążenie do wzajemnego wsparcia. Z zachwytem i nadzieją patrzymy na powstające ostatnio grupy pomocowe, które oferują pomoc osobom w szczególnie trudnej sytuacji: osobom starszym, tym, które straciły pracę czy znalazły się w kryzysie bezdomności. Apelujemy o pomoc dla osób pracujących w ochronie zdrowia, wykonujących pracę opiekuńczą, nauczycielek, kasjerek czy ofiar przemocy domowej. Nie po raz pierwszy jednak okazuje się, że solidarność jest „dobrem” warunkowym i hierarchizowanym, a sytuacja kryzysu staje się też pretekstem do „polowania na czarownice” i tworzenia coraz to nowych przestrzeni wykluczeń.

Najwyraźniej uznając, że czasy pandemii to najlepszy moment na walkę o to, kto jest „prawdziwą feministką”, kto najlepiej rozumie i zadba o los kobiet, na wskazanie, kto jest w największym stopniu winny patriarchalnej opresji, abolicyjne aktywistki oraz działaczki partyjne, ręka w rękę z zatroskanymi o los feminizmu w Polsce cis-mężczyznami, zajęły się rozpętywaniem polskiej wersji „wojen seksualnych”. Rozkręcając „festiwal pogardy”, znajdują coraz to nowe sposoby na to, jak obrazić osoby pracujące w branży usług seksualnych, nie wahając się przed stygmatyzacją, re-traumatyzacją i wulgarnymi opisami tego, na czym, w ich mniemaniu, polega codzienna rzeczywistość pracy seksualnej. Pokaz abolicyjnej przemocy trwa, a jego promotorki i promotorzy nakręcają się z każdym dniem coraz bardziej. Tworzą swój wyobrażony obraz zajmującej się bliżej nieokreślonym „sexworkingiem sexworkerki”, będącej uosobieniem przywileju, neoliberalnego wyrachowania, zepsucia, egoizmu, zinternalizowanej mizoginii i destrukcyjności. Nieprzerwanie i z uporem trzymają się angielskiej terminologii i unikają jak ognia ich polskojęzycznych odpowiedników: „praca seksualna” i „osoba pracująca seksualnie”, mając chyba na celu podkreślenie niepolskości tej formy pracy i jej importu ze „zgniłego” Zachodu. To nowa strategia na lewicy, zazwyczaj stosowana przez skrajną prawicę, ale to nie pierwsze obserwowane przez nas w tym obszarze „dziwne koalicje”. Nie dalej jak w piątek okazało się, że sercom niektórych polityczek na lewicy bliższe są punitywne polityki narkotykowe na wzór filipiński czy rosyjski, niż oparte na prawach człowieka i upodmiotowieniu strategie redukcji szkód. Ewidentnie epidemia zdestabilizowała nie tylko nasze poczucie bezpieczeństwa i rutynę codzienności, ale wywołała też spory przewrót w świecie rozumu i polityki.

Gdyby nie abolicyjny rant na fanpejdżu pewnego rzekomo feministycznego aktywisty, nawet nie zwróciłybyśmy na to polowanie uwagi. Przez ostatnie tygodnie byłyśmy dość zajęte organizowaniem rzeczywistej i konkretnej pomocy dla rzeczywistych (a nie „wyobrażonych”) osób pracujących seksualnie, które z powodu pandemii koronawirusa znalazły się w poważnym kryzysie.

Pewnie dla nikogo, kto ma styczność ze światem pracy i realiami polskiej polityki antykryzysowej, nie będzie zaskoczeniem, że z powodu epidemii bardzo wiele osób pracujących seksualnie straciło pracę i jedyne źródło dochodów. Osoby te, pozbawione jakiegokolwiek wsparcia ze strony rządu i ochrony w ramach tzw. pakietu antykryzysowego (który w swoim gronie nazywamy nie tarczą, a antypracowniczym i antyspołecznym durszlakiem), potrzebują namacalnego wsparcia w postaci pieniędzy na jedzenie, leki, czynsz, opłaty za telefon, prąd czy gaz albo laptopy dla dzieci, które uczą się w domu. Zajęte ogarnianiem zbiórki solidarnościowej i pracą w terenie (spotkaniami z osobami, które mimo kryzysu pracują, zaopatrywanie ich w prezerwatywy, środki ochrony osobistej, maseczki, płyny do dezynfekcji i oferowanie każdej innej potrzebnej formy wsparcia), o mało nie przegapiłyśmy teoretycznych dywagacji o tym, która „fala” feminizmu jest tą najsłuszniejszą i najprawdziwszą, albo która polityczka określa teraz warunki, na jakich możesz zdefiniować się jako feministka. Prawie udało nam się nie zauważyć, że zdaniem naszych oponentek jesteśmy „alfonsiarską mafią” czy wcześniej już przez nas słyszanym – „lobby sutenerskim”, dążącym do „legalizacji handlu ludźmi”, legalizacji stręczycielstwa, sutenerstwa i kuplerstwa, czy – to oszałamiające nowum – promowaniem narkomanii. Byłyśmy o krok od tego, żeby przejść – w błogiej nieświadomości i mniej błogiej zajętości – obok tego strumienia kłamstw, absurdu i jadu, który nie tylko ma się nijak do naszych działań i postulatów, ale też rani i obraża osoby pracujące seksualnie. Niestety zauważyłyśmy te facebookowe dyskusje i doszłyśmy do wniosku, że mamy swoje granice cierpliwości. Jesteśmy obrzydzone i wkurzone, bo to, co się wydarza, nie ma nic wspólnego ani z akceptowalną formą rozmowy, ani z feminizmem, ani z podstawowymi zasadami przyzwoitości. To jest nagonka, okrucieństwo i żenada. 

Wiele osób o poglądach lewicowych może być zdezorientowanych tą dyskusją i za dobrą monetę przyjmować argumenty osób, które m.in. firmują stronę „Za kobietami – przeciwko prostytucji”, intuicyjnie opowiadając się po stronie osób „działających na rzecz” tych, które doświadczają przemocy. Zarzucanie ruchowi pracowniczemu – bo takim właśnie ruchem jest ruch na rzecz praw osób pracujących seksualnie – neoliberalizmu i „sutenerskiego lobbyzmu” (sic!) to jednak bardzo pokrętna, chybiona i odklejona od rzeczywistości strategia. Myślenie, że zniknięcie pracy seksualnej z powierzchni ziemi poprawi los kobiet i wszystkich osób pracujących seksualnie, jest naprawdę cyniczne i naiwne. Poprawa sytuacji osób pracujących seksualnie, tak jak osób pracujących we wszystkich innych sektorach rynku pracy, wymaga, przede wszystkim, pracy nad zniesieniem patriarchalnego kapitalizmu. Historia pokazuje, że to samoorganizacja pracownic i pracowników jest najskuteczniejszym sposobem na walkę z opresyjnym systemem i wyzyskiem. Tym, czego potrzebujemy, jest możliwość tworzenia związków zawodowych dla wszystkich sektorów i gałęzi branży, wzajemne wsparcie, możliwość werbalizowania swoich potrzeb, strajki i budowanie międzysektorowych sojuszy.

Zamiast tego serwuje się nam jakieś bzdury o „alfonsiarskiej mafii” i antypracowniczą „politykę tożsamości”, której skuteczność w walce z nierównościami jest co najmniej wątpliwa, a na pewno nie pomaga w walce z nierównościami klasowymi.

Wspierając swoją społeczność – osoby pracujące seksualnie – w naszej codziennej walce o godne życie, współtworzymy ruch oparty na intersekcjonalnym feminizmie. Ruch, który nie stygmatyzuje, nie uniewidzialnia wielości i odmienności naszych biografii, nie wytyka palcem, nie wyklucza. Organizujemy się szanując i doceniając różnorodność swoich tożsamości, zajmowanych przez nas pozycji, życiowych i zawodowych doświadczeń. Nie robimy osobom, które zwracają się do nas po wsparcie, testów ze współczesnych teorii feministycznych, nie weryfikujemy dochodów, nie potrzebujemy kwitów na ich trudną sytuację. Czy to osoby świadczące usługi seksualne na zewnątrz, w klubach, na kamerkach czy w agencjach, migrantki, osoby trans, samodzielne matki, czy użytkowniczki substancji – nie pozostawiamy żadnej osoby bez odpowiedzi i bez wsparcia. Wiemy, że zwrócenie się o pomoc samo w sobie jest trudne, więc nie warunkujemy pomocy, jesteśmy dla siebie nawzajem. Wiemy, że wyzysk i praca dla zarobku, a niekoniecznie dla osobistego spełnienia czy po prostu dla życia, jest immanentną cechą kapitalizmu i rzeczywistością pracujących (w większości sektorów rynku pracy) osób. Tylko wspólna walka o prawa pracownicze i wolność od wyzysku jest w stanie to zmienić. Naszą walką jest walka o dostęp do praw, dobre warunki pracy, bezpieczeństwo, wolność od wyzysku, przymusu (w tym handlu ludźmi) i przemocy.

Częścią tej walki jest dążenie do dekryminalizacji pracy seksualnej, która – wbrew mniemaniu niektórych – jest w Polsce skryminalizowana. Sytuacja, w której skryminalizowane są nasze miejsca pracy i wszystkie nasze relacje pracownicze – z telefonistkami, właścicielami i właścicielkami agencji, menadżerkami i menedżerami klubu, ochroną, kierowcami, kimkolwiek kto odpłatnie wspiera nas w pracy i pośredniczy w relacjach z klientami i klientkami – jest sytuacją, która realnie spycha nas do podziemia, naraża nas na wyzysk i przemoc, pozbawia nas dostępu do praw i pomocy. Chcemy dekryminalizacji, bo tylko ten model prawny da nam możliwość pracować w oparciu o umowę o pracę lub – jeśli będziemy tego chciały – innej formy umowy lub samozatrudnienia. Dekryminalizacja sprawi, że będziemy, tak jak inne pracownice i pracownicy, objęte kodeksem pracy, pozwoli nam na płacenia podatków niezależnie od naszego sektora branży, wzięcia zwolnienia, płatnego urlopu czy chorobowego, regulowanych nadgodzin.

Usłyszcie to wreszcie, CHCEMY DEKRYMINALIZACJI, nie legalizacji! Nigdy nie domagałyśmy się legalizacji, czyli systemu, który polega na tworzeniu nowych, często bardzo represyjnych, patologizujących i, w konsekwencji, kryminalizujących przepisów, które ostatecznie zawsze zostaną wykorzystane na naszą niekorzyść, żeby nas kontrolować i stygmatyzować. Nie chcemy przepisów (a znamy dobrze realia pracy naszych koleżanek i kolegów z krajów, które zalegalizowały pracę seksualną), które będą wykluczały całe kategorie osób pracujących seksualnie, nie wpisujących się w „akceptowalne” przez organy władzy ramy, spychały w szarą strefę, skazywały na policyjną przemoc, na pracę bez osłon i praw. Chcemy praw i bezpiecznych warunków dla wszystkich osób pracujących seksualnie, bez względu na status obywatelski, zdrowotny czy cywilny, płeć, tożsamość seksualną i kraj pochodzenia. Chcemy móc tworzyć związki zawodowe, wspólnie walczyć z wyzyskiem, wybierać, mieć wpływ na to, jak wygląda nasze miejsce pracy i zakres świadczonych usług. Chcemy mieć realną siłę negocjacyjną w relacjach z pracodawcami i klientami, chcemy, jeśli zajdzie taka potrzeba, móc bez lęku i poczucia śmieszności, zadzwonić na policję czy telefon alarmowy Inspekcji Pracy, kiedy szukamy pomocy.

Nie jesteśmy wymyślonym na Wasze potrzeby „lobby sutenerskim”, jesteśmy pracownicami i pracownikami. Chcemy żebyście wreszcie zrozumiały i zrozumieli, że promując kryminalizację (trzecich stron, klientów, nas samych) nie wspieracie nas, ale system wyzysku, który nas naraża, więzi w niebezpiecznych miejscach pracy i zagrażających sytuacjach, skazuje na bezkarność nieuczciwych i wyzyskujących nas pracodawców, spycha na skrajny margines, który pozbawia nas sprawczości, możliwości podjęcia strajku, który odbiera nam wolność i nasze prawa.

Wiemy, że głównym problemem nie jest seks, ale system, który każe nam wypruwać sobie żyły za – zazwyczaj skandalicznie zawyżony – czynsz i przysłowiową kromkę chleba. Im trudniejsza jest nasza sytuacja startowa, tym mniejsze jest pole manewru i węższy wachlarz możliwości. Jeśli jesteś dość dobrze sytuowaną osobą z klasy średniej, możesz myśleć o wyborze ścieżki kariery między byciem dziennikarką, ekonomistką, artystką lub naukowczynią, pracownicą korporacji, modnej kawiarni, agencji reklamowej lub agencji towarzyskiej. Masz wybór – nigdy wolny, bo naszym zdaniem w rzeczywistości, w której żyjemy, „wolny wybór” to tylko teoretyczna abstrakcja. Ale jeżeli jesteś samodzielną matką bez wsparcia, osobą z depresją lub przewlekłą chorobą, migrantką z nieuregulowanym statusem, dyskryminowaną na rynku pracy osobą LGBTQ, masz zajęcie komornicze lub długi – twój horyzont wyboru radykalnie się zawęża. Podejmujesz pracę, ale często jest to praca bez umowy lub na umowie śmieciowej, w miejscu pracy, w którym pracodawcy nie liczą się z twoim bezpieczeństwem, komfortem i potrzebami. W pracy, która niekoniecznie daje Ci satysfakcję i spełnienie. W której zarabiasz grosze. Fakt, że podejmujesz taką pracę, że wybierasz spośród ograniczonej puli opcji, nie oznacza jednak, że nie masz żadnej decyzyjności i sprawczości, że jesteś bezwolną ofiarą, która czeka jedynie na „uratowanie” przez lepiej sytuowane („lepiej wiedzące” i uciszające Cię) koleżanki. Walczysz i Twoja walka o przetrwanie, o niezależność, o lepsze życie, o zmianę sytuacji, w której się znajdujesz, zasługuje na naszą solidarność, na uznanie i na nasze bezwarunkowe wsparcie.

Abolicyjne feministki brzmią dziś zupełnie tak, jak brzmiały kilka lat temu neoliberalne polityczki i politycy rozliczający matki dostające 500+ za każdą wydaną przez nie złotówkę: „bo przecież przepiją, roztrwonią, pojadą nad morze, zrobią tipsy, kupią awokado”. Brak zrozumienia dla realiów życia kobiet spoza liberalnej bańki pozwala polskim fankom Angeli Dworkin i Julie Bindel na wygłaszanie oderwanych od rzeczywistości twierdzeń i powoduje chęć ratowania zniewolonych w ich mniemaniu kobiet – niestety tylko retorycznie, ale już niekoniecznie w realu. Umiejscawiają się tym samym w długiej tradycji feminizmu klasy średniej, zaczynającego się, nomen omen, od antyprostytucyjnej krucjaty Josephin Butler, który chce zbawiać inne kobiety, ale bez wsłuchiwania się w ich głos i na swoich zasadach. Dyscyplinują i pouczają inne kobiety jak mają żyć, jak pracować, jak radzić sobie z codziennością, jak odnosić się do swojego ciała, do intymności, do seksu i do pieniędzy. Mówią nam kiedy, z kim i w jakich kontekstach mamy chodzić do łóżka, czy powinnyśmy robić to za pieniądze, czy za darmo. Decydują, kiedy seks, który mamy, jest konsensualny, a kiedy – choć wyraziłyśmy na niego świadomą zgodę – staje się (na mocy ich opinii!) gwałtem. A jeżeli któraś z nas się z ich opinią nie zgadza, to najwyraźniej: a) jest sama sobie winna, b) jest neoliberałką i popleczniczką patriarchatu, c) ma „fałszywą świadomość”, d) cierpi na PTSD, e) jest niereprezentatywna, f) jest idiotką – wybierz sobie najbardziej pasującą do Twojej sytuacji odpowiedź, bo to jedyne dane nam przez abolicyjne feministki opcje wyboru. Aż chce się wybierać prawda?

Mamy propozycję: może osoby tak aktywne w ocenianiu, uciszaniu, upokarzaniu, pouczaniu, obrażaniu i dyskredytowaniu pracownic i pracowników seksualnych pokażą, jaką konkretnie pomoc oferują osobom w tak trudnej sytuacji, narażonym na nieustanną systemową przemoc, na konieczność pracy? Jakie „strategie wyjścia” i lukratywne alternatywy proponują? Jakie konkretne działania podjęły, żeby wesprzeć osoby pracujące seksualnie? Może zorganizowały atrakcyjne – jakiekolwiek! – miejsca pracy, które mogłyby zaoferować osobom chcącym przestać pracować seksualnie? A może mają pieniądze na mieszkanie dla migrantek, które straciły dach nad głową, kiedy agencja, w której mieszkały, zamknęła się w związku z wirusem? Może chociaż zapewniły im środki ochrony czy produkty spożywcze w związku z utraceniem przez nie źródła dochodu? A może zaapelowały do rządu lub włączyły do programów reprezentowanych przez siebie partii postulaty zapewnienia osobom, które straciły pracę i źródło utrzymania w sektorze usług seksualnych, ubezpieczenia zdrowotnego i dochodu podstawowego? 

Może macie do zaoferowania coś więcej niż nazywanie samych siebie „socjalnymi feministkami”, podczas gdy jedyne co robicie to torpedowanie naszej pracy, unieważnianie i wyśmiewanie organizowanej przez nas pomocy na opłacenie czynszów, zakup leków, jedzenia dla dzieci czy ogrzanie mieszkania? Czy Wasz socjalny feminizm to jedynie pusta deklaracje, które ładnie wyglądają na memie?

Od czasu, kiedy natknęłyśmy się na fejsbukowo-instagramowy dramat, nieprzerwanie zadajemy sobie pytania: Czy działania mające na celu storpedowanie pomocy osobom pracującym seksualnie, które znalazły się w bardzo trudnej sytuacji, jest działaniem godnym osób, które uważają się za wrażliwe społecznie, lewicowe czy empatyczne? Czy to nie jest właśnie ten moment, w którym potrzebujemy wspierać się nawzajem i łączyć siły, żeby przedefiniować zasady, na których opiera się nasza rzeczywistość? Czy naszym największym wrogiem nie jest neoliberalny system, który każdą walkę pracowniczą sprowadza do walki na symbole, szczucia na siebie nawzajem, żeby tylko ją zneutralizować? Czy odpowiedzią na kryzysy, realne cierpienie i ubóstwo jest wypisywanie kolejnych statusów na Instagramie i Facebooku, kiedy potrzebna jest konkretna pomoc? Co Wy robicie? Jak tak można?

Jeśli już mamy się na coś licytować, licytujmy się na sensowność i wysokość wsparcia, a nie na to, kto lepiej praktykuje siostrzeństwo i feminizm.


Ilustracja: Pawła Żukowskiego

Fundusz Kryzysowy: zrzutka.pl

design & theme: www.bazingadesigns.com