Katarzyna Bratkowska: Oni czyli my

Ewa Kaleta: Wydaje się, że nasze społeczeństwo jest doskonale spolaryzowane w kwestii aborcji. Funkcjonujemy w opozycjach MY i ONI. Jak to wygląda z Twojego punktu widzenia?

kalettybratko

Katarzyna Bratkowska: Mam coraz silniejsze wrażenie, że ten podział MY kontra Oni jest dużo bardziej płynny niżby się zdawało. MY – pojawia się tam gdzie byłam pewna, że są ONI. A ci ONI też są bardzo różni.

EK: Mają miejsce jakieś przetasowania na barykadach?

KB: Weźmy takie osoby jak politycy, biskupi, starsze panie głosujące na PiS, środowiska inteligencji katolickiej, mainstreamowe dziennikarki ze stolicy, które odwiedzały Kongres Kobiet, znane polityczki lewicy, tzw. obrońcy życia. W pierwszym odruchu, jak byś ich podzieliła wg kryterium My – Oni? To chyba jasne. Tymczasem jasna sprawa jest tylko z politykami/czkami prawicy (nawet jeśli są akurat na lewicy) i z biskupami. Politycy/czki mówią o zarodkach i zabijaniu dzieci, przedstawiciele kościoła także, ale ani jednym, ani drugim nie zależy na ocaleniu choćby jednego zarodka, to jest pusta, cyniczna gra. Biorąc pod uwagę owoc ich działań, antyaborcyjnych polityków/czki i biskupów powinno się nazywać kryptoaborcjonistami. To oni działają na rzecz zwiększenia liczby aborcji, tyle że nielegalnych i groźnych. Więcej aborcji, ale za to też więcej cierpienia kobiet. To ich motywacja. Oczywiście nadrzędny jest interes polityczny, a zatem i finansowy. Promocja nowej partii, konkurencja na radykalizm, itd. Kościół zaś bez czarownic nigdy dobrze się nie czuł, ma w tym interes i polityczny, i symboliczny. Muszą być jakieś złe one – żeby wskazać owieczkom granice ich wolności, czy raczej niewoli. Musi być jakaś krucjata. Inkwizycja w wersji hard core, albo w wersji light. Przecież jakby tak się zastanowić, to oni nie mają kompletnie nic do roboty! Ich pracą jest produkcja pracy. Potrzebują jakiejś racji bytu, bo są zupełnie niepotrzebni. Takie mafijne męskie towarzystwo wzajemnej adoracji, które nienawidzi kobiet i musi trzymać je z daleka od siebie.

EK: A prawdziwi obrońcy/cznie życia, którym chodzi naprawdę o zarodki?

KB: Są szczerze przejęci/te i – wyobraź sobie – bywają bardzo sympatyczni/e. Piszą z pokojowym nastawieniem, proszą, żebym „nie zabijała dziecka”, ale robią to niemal serdecznym językiem. Nawet znany polityk radykalnej prawicy napisał do mnie przemiły list. No i co? Jeśli są mili/łe, to może nie są aż tak zacietrzewieni i zacietrzewione? A jeśli nie są zacietrzewieni/one i naprawdę zależy im na tym aby aborcji było jak najmniej – tak jak nam, to może coś zrozumieją? Nie muszą zmieniać poglądów. Mogłybyśmy wejść z nimi w układ, zadbać o antykoncepcję, edukację seksualną i o poprawienie sytuacji ekonomicznej matek. I tym samym doprowadzić do tego, aby aborcji było o wiele mniej.

EK: A jak się w tym konflikcie prezentuje przeciętny Polak /Polka?

KB: No, właśnie. Np. starsze panie głosujące na PiS. To nie jest wcale jednorodna grupa. Od paru takich osób usłyszałam słowa wsparcia, np.: „Pani Kasiu, ma pani rację, to nie jest normalne, za moich czasów kobieta szła po prostu do lekarza”. Panie ze sklepu też są dla mnie w tym wszystkim bardzo miłe. Najlepsze jednak było to, że głosy poparcia przekazały mi niektóre osoby ze środowiska inteligencji katolickiej! O wszystko mogłabym je podejrzewać, ale nie, że będą po mojej stronie. A teraz proszę bardzo, niespodzianka: mainstreamowe, bojowe dziennikarki i polityczki lewicy. Tu właśnie wylazło całe nasze kołtuństwo. I strach. Bo one natychmiast musiały się odciąć. Żeby coś się do nich nie przylepiło. Te rzekome „niesmaki” to objaw zwykłego strachu i koniunkturalizmu. Polityczny i medialny mainstream uznał, że aborcja w wigilię jest niesmaczna, niestosowna. O, mój boże – obraziła uczucia religijne! To słowo, które my wymawiamy tylko raz w roku, w dzień powszedni, nocą, po ciemku, same, zamknięte w wyciszanej łazience, ona je, to straszne słowo, powiedziała głośno i jeszcze razem z wigilią wymieniła! Lepiej spalmy się ze wstydu nim nas spalą. W pewnym sensie mnie to bawi nawet. Temat aborcji nie, ale ich reakcja owszem.

EK: Lewaczki są na NIE, katoliczki na TAK. Lewaczki zniesmaczone, katolicy empatyczni.

KB:Właśnie mówię o tym wszystkim dlatego, że jeśli część środowisk katolickich mnie popiera, jeśli niektórzy ludzie ze starszego pokolenia, których można odruchowo scharakteryzować jako elektorat prawicowy mnie popierają, to może mamy mylne wyobrażenie na temat tego jakim jesteśmy społeczeństwem. W końcu co my wiemy o tzw. społeczeństwie? Wiemy tyle ile nam media powiedzą, parę odpowiednio dobranych wypowiedzi z sondy ulicznej.

EK: Więc jako społeczeństwo jesteśmy dalej niż nam nakazuje sądzić oficjalny przekaz? 

KB: Coś jest na rzeczy. Wszyscy pytają mnie jak sobie radzę z wszechobecnym hejtem wymierzonym w moją stronę. Tymczasem ku mojemu zdziwieniu dociera do mnie nieporównywalnie więcej pozytywnych reakcji. Na FB może do mnie napisać każdy, i co? Dziewięćdziesiąt osiem pozytywnych, entuzjastycznych często listów – od nieznajomych – i jakieś trzy o zabijaniu dzieci. To dosyć jasny wynik. Myślę, że w Polsce panuje tzw. negatywny consens. Każda osoba milczy, bo jest przekonana, ze wszystkie inne są przeciw. Ponieważ myślę, że moje sąsiadki są przeciwne prawu do aborcji – nie odezwę się przy nich na ten temat. Ale być może każda z nich zakłada to samo, że my, ta reszta, jest przeciw, więc też się nie odezwie. Ostatecznie każda może być za legalizacją aborcji, ale ponieważ myśli, ze inne są przeciw, na wszelki wypadek milczą wszystkie. Boją się. Teraz ludzie jakoś otrząsają się z tego strachu. Mówią, piszą.

EK: Kiedy usłyszałam, że chcesz zrobić aborcję w Wigilię pomyślałam, że w pokrętny i symboliczny sposób zasugerowałaś dokonanie aborcji na Jezusie. Usunięcie charakterystycznego dla naszego kraju konstruktu moralnego. 

KB: Ależ skąd! Zupełnie nie chciałam uderzyć w katolików i katoliczki. Katolicy/czki, którzy i które znają swoją religię, wiedzą coś o niej poza tym, co ksiądz powie na kazaniu, zdają sobie sprawę z tego kim był Jezus. Wiedzą na przykład, że stanął po stronie cudzołożnicy przeciwko tłumowi, który chciał ją ukamienować. Zdecydowanie nie był zwolennikiem mechanizmu kozła ofiarnego. To jedno. A teraz proste pytanie, żadna tam scholastyka: czy za czasów Jezusa kobiety przerywały ciążę? Oczywiście. Czy Jezus był nierozgarnięty i przegapił ten straszny fakt? Nie sądzę. Czemu zatem nigdy ani słowem nie wypowiedział się o tym procederze? Jedyny wniosek jest taki, że nie uważał tego za godne potępienia.

Poza tym wigilia dla katolików to symboliczne oczekiwanie na narodziny tego, który uczył miłości i wybaczania, tego, który stawał po stronie słabszych i prześladowanych, tego, który sam się dał ukrzyżować, sam z siebie uczynił kozła ofiarnego, żeby raz na zawsze zakończyć mękę wszystkich ofiar. Tak głębokie przeżycie, jakim jest przerwanie ciąży nie może obrazić uczuć tych, którzy i które wierzą w tego Jezusa. Oni/one przecież powinni/y przede wszystkim współczuć. Współodczuwać. Postawić się na czyimś miejscu.

EK: A jak Ty traktujesz Wigilię? Kobieta, która może nie jest katoliczką w sensie religijnym, ale która wychowała się w takiej moralności. 

KB: 24 grudnia to także bardzo stare święto przesilenia. Taki dzień to dobra data na ważne, egzystencjalne doświadczenie. Cisza, skupienie, bliscy i czekanie na oczyszczenie, na krwawienie. Na pożegnanie ciężaru i powitanie narodzin czegoś nowego. Wbrew temu, co się twierdzi, mało która kobieta traktuje przerwanie ciąży niefrasobliwie, jak wyrwanie zęba. Przeciwnie, to czas wejścia do wewnątrz, konfrontacji ze swoimi uczuciami, z możliwością, którą się ucina, z tym, czego się oczekuje od życia.

Jeśli kobiety robią to w strachu, nie ma miejsca na nic innego, ale jeśli czują się bezpiecznie, może to być ważny i głęboki proces. Proces, który nie powinien mieć żadnych konotacji moralnych. Podobnie jak inne poważne akty życiowe. Powtórzę jeszcze raz i będę to powtarzać do znudzenia: w aborcji nie ma nic złego, nie musimy się bać, to nie jest żaden wstyd. Tak, można to zrobić również w Wigilię. Albo na Trzech Króli. Albo na Wielkanoc. Albo w swoje urodziny. Albo w sylwestra. I kobiety to robią.

EK: Dochodzi do dewaluacji prawdziwego sensu świąt religijnych. Cenzurowanie rzeczywistości w imię poprawnego życia – takiego jakiego chciałby dla nas cały episkopat. W takim mieszczańskim katolicyzmie, który wygląda jak film instruktażowy, święta to estetyka i etykieta. 

Jeśli Wigilia to tylko takie miłe święto rodzinne, coś jak przysłowiowe imieniny u cioci, na których wszyscy muszą się do siebie uśmiechać i wszystko jest radykalnie powierzchowne, no to fakt, te osoby mogły być złe, ze ktoś im z czymś niesmacznym wyskakuje. Fakt, aborcja nie jest smaczna, to krew przecież, a świat się strasznie brzydzi, czyli tak naprawdę boi kobiecej krwi. W innym medium to byłoby absurdalne, ale w Codzienniku mogę chyba przypomnieć moją ukochaną artystkę Pipiloti Rist. Nakręciła serię ujęć z dziewczyną, która błogosławi klęczących ludzi, znacząc ich czoła swoją krwią. Więc ja nie mogę się krzywić, strzelać fochów i robić kwaśnych min jak te pańcie z salonów, dla których kobieca krew jest czymś niesmacznym. Żyję w innym świecie, w świecie Rist, Mamzety, Kozyry, Nieznalskiej, Partum, który dopiero musiałby doprowadzić te damy do mdłości. Podejrzewam, że wolą zwykłą pornografię, tam przynajmniej kobiety są czyste i nie wychodzą poza swoją rolę.

Tym, którzy i które traktują Wigilię jak imieniny u cioci – ten gest miał powiedzieć: aborcja jest dla was brzydka, chcecie udawać, ze jej nie ma, że nie ma problemu, a tymczasem ziemia podczas tego miłego święta nie przestaje się obracać, żeby wam się porcelana nie potłukła. W tym dniu, tak, właśnie w tym dniu, tak jak i w innych dniach, problem nadal istnieje, nadal 300 kobiet tego, a nie innego dnia, albo przerwało ciążę, albo o tym myśli. I dopóki czegoś z tym nie zrobimy – te 300 kobiet każdego dnia będzie doświadczało strachu, samotności, dramatów, okaleczeń, ocierania się o śmierć. Więc dajcie mi spokój ze swoją troską o porcelanę.

EK: Jaką rolę w aferze aborcyjnej Bratkowskiej odgrywają media?

KB: To nie jest moja afera. Fora internetowe to czysta kanalizacja głębokiej pogardy i nienawiści do kobiet. Z kolei telewizje i portale dziennikarskie wykorzystały to również do napisania o problemie, były bardzo porządne relacje, były rozmowy, był bardzo dobry materiał Małgorzaty Święchowicz w Nesweeku. Były też głupie i chamskie teksty, choć wcale nie tak wiele.

Ale wiem o co pytasz – o reakcje paru znanych pań, prawda?

EK: Dokładnie tak, porozmawiajmy przez chwilę o damach mainstreamowej telewizji. 

KB: Wbrew pozorom takie panie jak Olejnik, Wielowiejska, Senyszyn i Jakubowska też powiedziały znacznie więcej niż myślą. Padły głównie cztery hasła: jedno – złośliwe – że niby taka wyedukowana, a nie umie stosować antykoncepcji, drugie pełne urazy: to skandal, jak można obrażać ludziom Wigilię, trzecie: to niesmaczne / obrzydliwe, czwarte: to zbyt radykalne, tu trzeba spokojnie dyskutować. Podsumowując: kobiety, które w Wigilię pomyślały, a nawet powiedziały komuś o przerwaniu ciąży, które nie mają poczucia winy, które antykoncepcja zawiodła albo które nie umieją jej stosować są – głupie, budzą obrzydzenie, są bezczelne i histeryczne. Właściwie to po prostu utrwalony obraz kobiety w mizoginicznej kulturze. Baby są głupie, obleśne i histeryczne. Skwaszone damy obraziły nie mnie, ale całe rzesze kobiet, dając upust zwykłej mizoginii.

EK: Można odnieść wrażenie, że te panie reprezentują kobiety, że za każdą z nich stoi rzesza im podobnych. Wykształconych, postępowych, ale zniesmaczonych. 

KB: To jest najgorsze, że ich reakcję uznano za reakcję kobiet w ogóle, albo wręcz reakcję kobiet z mojego środowiska. W obu przypadkach to kompletne fałszowanie rzeczywistości. Jak już mówiłam – na każdą taką panią znajdę trzydzieści innych, w tym trzy znane, które zrozumiały o co chodziło i mnie poparły. Co do mojego środowiska, mój boże, gdyby składało się z osób na poziomie Aleksandry Jakubowskiej, to bym się zamknęła w eremie.

EK: Media mainstreamowe jako strażnicy wykreowanego porządku – który pozwala zrobić następny program, debatę, napisać następny artykuł spłaszczający temat. Bo w ich mniemaniu potencjalny Polak/Polka to idiota/idiotka. 

KB: Najgorsze w mediach jest coś zupełnie innego. To wszystko, co robi się i mówi niemal bezwiednie. Zastanawiam się serio czy nie zaskarżyć Faktu o zniesławienie. „Katarzyna Bratkowska zapowiedziała, że usunie dziecko w Wigilię”. Rozumiesz? Ja w mediach zapowiedziałam, że popełnię morderstwo na dziecku! Czy ja mówiłam coś, co pozwalałoby mnie wrzucić do jednego worka z oprawcami dzieci? Z mordercami? Nie. Ja powiedziałam: przerwę ciążę. Dlatego uważam, że to zniesławienie. Niestety owo „usuwanie dzieci”, „dzieci nienarodzone” już zagościło w pozornie neutralnym dziennikarskim języku. Wielokrotnie poprawiałam dziennikarzy/ki, tłumacząc, że jeśli mówią „dziecko” to zajmują bardzo konkretne stanowisko polityczne. Powinni/y mówić zarodek lub płód w zależności od fazy (to poprawne określenia medyczne), ale mogą nawet powiedzieć człowiek od biedy – jest to zarodek człowieka, ludzki kod genetyczny, początek życia człowieka, itd. – ale dziecko? W żadnym wypadku nie jest to dziecko. No więc mamy w tym języku wciąż takie kwiatki. Ale i to jeszcze nic.

EK: Funkcjonuje w obiegu grupa słów wywołująca jednoznaczne skojarzenia, obrzydzenie, zniesmaczenie, wstręt. Bardzo negatywne, pogardliwe, ale też pierwotne. Takie lingwistyczne automaty, wpływające na nasze opinie. 

KB: Tak, i to jest decydujący oręż w tej walce przeciw kobietom. My od dwudziestu lat powtarzamy jak mantrę wszelkie racjonalne argumenty, a politycy i kler od 20 lat kreują obrazy . „Zabiła dziecko” albo „usunęła dziecko” ma ranić nasze serduszka. Od razu myślisz sobie „Boże, będą dręczyć i torturować te malutkie dzieciątka, pyzate bobaski”. Słyszymy od nich „Nie pozwolimy wam zabijać dzieci”. „Aborcjonistki!” „Rozrywanie pompą próżniową!” Co sobie wyobrażasz słysząc takie słowa? Kobietę, która łyka pigułkę wczesnoporonną, kobietę, u której lekarz wywołuje menstruację czy raczej ponury loch, w którym mordujemy okrutnie niewinne dzieci? Krew bryzga po ścianach, na podłodze walają się pourywane rączki i nóżki. Obcęgi leżą z resztką główki. Alternatywny obraz: zimne łózko z pasami do przypinania na zimnych, okrutnych, szpitalnych kafelkach, anturaż jak z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Miejsce medycznych eksperymentów. Koszmar.

Kolejne słowo to „skrobanie”, obrzydliwe słowo pochodzące z czasów kiedy aborcja oznaczała łyżeczkowanie. Nie chodzi o potoczne określenie „skrobanka” – brzydkie, ale niegdyś powszechnie używane. Dziś pojawia się „skrobanie”, „skrobanie się” – one nic tylko się skrobią, skrob się, może zdechniesz. Skrrrrob, skrrrob. Ohydny dźwięk, jakieś drapanie pazurami, wyskrobywanie z siebie resztek płodu, obleśne wydrapywanie. Drapanie się, skrobanie się, kompulsywne, natrętne. W ten sposób aborcja staje się wstrętna.

EK: Skrobanka – mityczny zabieg, którego „dopuszczały się” kobiety w głębokim PRLu. 

Tymczasem łyżeczkowania – bo tym właśnie jest „skrobanka” – jako metody aborcyjnej już się nie stosuje, gabinety bywają przytulne, narzędzia podgrzewane, lekarze mili, a pigułkę łykasz w ogóle w domu we własnym łóżku. Rączki i nóżki w ogóle nie mają z tym nic wspólnego. Obcęgów żadnych ani szczypiec nie używa. Pompy nikogo nie rozrywają, stosuje się je w zbyt wczesnej fazie, itd, itp. Ale obrazy żyją w nas własnym życiem. Oczywiście, nawet gdyby to wszystko była prawda, niczego by to nie zmieniło jeśli chodzi o istotę problemu, tylko że istoty nikt nie widzi, bo nie ma rzekomych rąś i nózi.

Neutralne media, w neutralnych programach, wcale nie antyaborcyjnych, bo i takie się zdarzają, robią z grubsza to samo. Przykładem może być reportaż w niedawnym „Tak czy nie” w Polsat News poświęconym aborcji. Dziennikarka raczej nie miała złych zamiarów, ale co tam widzimy? Przypominam, reportaż dotyczy aborcji. A na ekranie a) zimne fotele ginekologiczne na tle zimnych kafelków, b) kobiety w zaawansowanej ciąży, ujęcia z oddziału położniczego! c) spora ilość małych, słodkich rączek i nóżek niemowlęcych (rewers tych pokawałkowanych), d) obowiązkowo zestaw do wyłyżeczkowania. Choć dziś na świecie w legalnych zabiegach się tego nie używa. Łyżeczkowanie (skrobankę) stosuje się w zupełnie innych celach. Zdrowotnych.

EK: Jakimi słowami byś je zastąpiła?

KB: Może intencjonalne poronienie albo sztuczne poronienie. Chociaż tak naprawdę najbardziej trafne i jednocześnie najpoprawniejsze to: przerwanie ciąży. Nie usuwanie, ale przerwanie. Wczesne przerwanie procesu. Wywołana menstruacja. To najszczersze i najprawdziwsze oddanie tego czym jest aborcja, która powszechnie już niemal i błędnie kojarzy się z wyrywaniem czegoś z brzucha. Mi zresztą akurat nie jest obojętne jak taka aborcja ma wyglądać. W pewnej fazie płód przypomina już kształtem dziecko, i chociaż prawnie jeszcze nim nie jest, i chociaż nie czuje jeszcze bólu, i choć nie jest w stanie przetrwać poza organizmem kobiety – trzeba zadbać, żeby do późniejszych aborcji dochodziło tylko w ostateczności. Ze względu na dobro kobiety.

EK: Poronienie nie określa winnego. Tym samym widok wyrwanych rączek i nóżek nie może się utrzymać w naszej wyobraźni. 

KB: Sytuacja ronienia kilkumilimetrowego zarodka przy spóźnionej menstruacji to nie to samo co ronienie czy usuwanie zantropomorfizowanego płodu, jak w tym rumuńskim filmie „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”. Jeśli legalizację aborcji połączy się z a) pełnym zabezpieczeniem socjalnym dla kobiet, które chcą się poddać aborcji wyłącznie z przyczyn ekonomicznych, b) powszechnie dostępną – także finansowo – antykoncepcją (i bezpieczną! I np. dostępną wazektomią), c) edukacją seksualną, d) powszechną dostępnością pigułek „dzień po”, e) dostępnością pigułki wczesnoporonnej, f) kampanią na rzecz częstego używania testów ciążowych – to primo, radykalnie zmniejszy się ilość aborcji, a secundo –  te, które będą wykonywane, w absolutnej większość będą polegały na sprowokowaniu menstruacji. Wtedy słowa „przerwałam ciążę” będą brzmieć zupełnie neutralnie. Wiem, że to się przeciwnikom/czkom aborcji może nie podobać, ale jednocześnie osiągniemy to, na czym im powinno zależeć. Minimalizację ilości zabiegów.

EK: W internecie można przeczytać świadectwa kobiet, które żałują tego, że zrobiły aborcję albo fora, na których kobiety wspierają się w trakcie całego procesu aborcyjnego. A gdzie jest miejsce dla tych, które zrobiły aborcję, nie żałują, ale przechodzą przez emocjonalne trudności? Te, dla których aborcja jest wydarzeniem ambiwalentnym, z którym żyją i mierzą się przez miesiące albo lata?

KB: Powiem tak, wśród moich przyjaciółek i kobiet z rodziny, które przerwały ciążę, a jest ich wiele, tylko jedna ma z tym problem. Reszta nie żałuje, nie cierpi, jest zadowolona z takiej, a nie innej decyzji. Bez względu na to, czy traktowały to dosyć lekko, czy bardzo poważnie. Wszystkie czuły przede wszystkim ulgę i nawet po latach ją czują. Ale to, o czym mówisz, to nieco inny problem. Nie może być jednego słusznego modelu przeżywania aborcji. To temat zepchnięty do podziemia, zduszony strachem i milczeniem. Kobiety domyślają się tylko, co przeżywają inne kobiety. Ale i tak porównują się. Ona czuła ulgę, czy ja jestem normalna, że tak cierpię? Ona tak cierpi, czy to w porządku, że ja czuję tylko ulgę? Zamiast tego powinny ze sobą rozmawiać. Za pośrednictwem sieci, publikacji, blogów, dzienników, literatury, sztuki. Bo przecież to jest masa różnych doświadczeń, cała gama, nie tylko ulga czy cierpienie.

EK: Czasem spłaszczony obraz aborcji przedstawiają feministki. Wydaje się, że w tym przedziale też jest ciasno. Czy można być feministką i mieć wątpliwości na temat aborcji, której się dokonało? Mieć ambiwalentne uczucia i opinie? Można czasem żałować?

Tak, można mieć też pytania o to, co by było gdybym nie przerwała ciąży. Strach związany z zabiegiem. Wątpliwości. Dlaczego kobieta nie ma prawa do wątpliwości, przecież może przerwać ciążę, bo jest przekonana do tego w 70%, a nie w 100%. Taką decyzję trzeba uszanować jak wszystko inne. Może być i tak, ze ktoś uważa aborcję za zabicie człowieka, a mimo to przerywa ciążę. To też trzeba uszanować. Uszanować trzeba wszelkie uczucia, na każde z nich musi być miejsce i trzeba o nich móc rozmawiać. Przede wszystkim po to, żeby kobiety nie czuły się tak bardzo samotne. Zresztą podobnie jest z rodzeniem dzieci. Wszystkim się wydaje, że skoro już, to wszystko gra, a tu kobiety też mają wątpliwości, też zastanawiają się co by było gdyby przerwały ciążę. Tylko takie pytania są piętnowane jako skrajnie niemoralne. Wszystko jest upolitycznione. Żałujesz trochę, że musiałaś przerwać ciążę? Brawo, punkt dla zwolenników i zwolenniczek syndromu postaborcyjnego. Żałujesz, ze urodziłaś dziecko? O nie, jesteś skrajnie wyrodną matką, jesteś moralnym i politycznym monstrum. To tak nie może działać.

EK: Są kobiety, które żałują, że przerwały ciąże, może są i takie, które mają ambiwalentny stosunek do swojego macierzyństwa? 

Mam przyjaciółkę, która ma dwóch synów. Kocha ich bardzo. Poświęca się dla nich latami. Oddałaby im nerki, wątrobę i tak dalej. Ale mówi: gdybym cofnęła się w czasie – przerwałabym wtedy ciążę. I co, to ma być sprzeczne? Nie kocha ich? Kocha! Daje z siebie wszystko. Ale gdyby nigdy się nie urodzili, byłaby pewnie spełnioną kobietą. A nie jest. Musiała ze wszystkiego dla nich zrezygnować. Są też kobiety, które niczego właściwie nie czują do swoich dzieci. Myślały, że pojawi się tak zwany instynkt, a wraz z nim wielka miłość, a tu nic, klapa. I co? Są złe? To ich wina? Dzieciom niczego nie zabraknie prócz szczerego uczucia bezwarunkowej miłości we wczesnym dzieciństwie. A to jest niezbędne do życia.

Najważniejsze to nie kwestionować cudzej decyzji, cudzego doświadczenia, czyichś wątpliwości.

EK: Może katolikom/czkom albo ludziom, którzy wyrośli na katolickim konstrukcie moralnym i etycznym, trudno jest opowiedzieć się za intencjonalnym pozbawieniem potencjalnego życia? I być może dążąc do logicznej ciągłości swojego światopoglądu czują, że muszą się sprzeciwić prawu do aborcji?

KB: Powiem coś oczywistego. Znam katoliczki opowiadające się za legalizacją aborcji, jest nawet ruch Catholic for free choice. Znam buddystkę, która twierdzi, że każde życie jest święte. Sama nigdy nie przerwałaby ciąży, ale chodzi na demonstracje pro-choice. Przeciwnicy i przeciwniczki aborcji wcale nie muszą być przeciw legalizacji aborcji. Uznanie aborcji za grzech to nie to samo co zniewalanie innych. Te osoby mówią: „Osobiście uważam, że to jest złe, sama tego nie zrobię, ale nie podejmę decyzji za kogoś.”

EK: Bo tu by się zaczął się fundamentalizm?

KB: Albo kołtuństwo. Jeśli godzisz się na tę ustawę, to wyobraź sobie, że stajesz naprzeciwko kobiety, która właśnie przeżywa dramat i mówisz: „Nie znam Cię. Ale wiem lepiej od ciebie co masz zrobić. Twoje zdanie się nie liczy. Zdecyduję za Ciebie. Zakazuję Ci łyknąć pigułkę. Nakazuję Ci urodzić dziecko”. Jeśli ktoś popiera ustawę, pięknie i wzniośle gadając o tym, że życie jest święte, więc trzeba je chronić za wszelką cenę, a nie jest w stanie drugiemu człowiekowi prosto w twarz odmówić wszelkich praw – to jest zwykłym kołtunem. A jeśli jest w stanie, to zaczyna się już nawet nie fundamentalizm, ale Święta Inkwizycja.

design & theme: www.bazingadesigns.com