Okraska: Pracuj ciężko i siedź cicho

Magdalena Okraska – dziennikarka, nauczycielka, etnografka, tłumaczka, autorka książki Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”.


Sytuacja, w której osoby wykonujące najcięższe i najbardziej męczące fizycznie i emocjonalnie oraz najbardziej odpowiedzialne prace są wynagradzane niżej niż byle CEO przeciętnej firmy, jest absolutnie postawiona na głowie. Mimo to prawie nikomu, z wyjątkiem samych zainteresowanych, zdaje się to nie przeszkadzać. Zwłaszcza jeśli tacy pracownicy mają pecha być kobietami.

fot. Paulien Osse

Nie zmienił tego nawet koronawirus i bezprecedensowa sytuacja zagrożenia epidemią. Personel medyczny niższego szczebla jak zarabiał niewiele, tak nadal dostaje grosze, doszło mu za to wiele dodatkowych obowiązków, pracy ponad siły i bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia. To nie wszystko – doszło także wiele dobrych słów podziwu, ale podlanych nieznośnymi opowieściami o „odpowiedzialności za wszystkich”, „konieczności poświęcenia” i „chwili wymagającej heroizmu”, i tak dalej. Pielęgniarki pozostaną nadal słabo opłacane, za to będą mogły emocjonalnie paść się brawami z balkonów w grodzonych osiedlach, skąd uznanie wyrażają im ludzie bojący się wyściubić obecnie nosa za próg, bo wirus szaleje. Powinny też cieszyć się pudełkami pizzy, które przyślą im biznesy gastronomiczne w ramach podziękowań za ciężką pracę w szpitalach. Gdy wirusowe szaleństwo przycichnie, wrócimy do tej samej opowieści, jaką karmią nas wszystkie kolejne rządy III RP.

Wasza praca jest ważna, ale pieniędzy „nie ma”. Może kiedyś, może stopniowo, może po sto złotych rocznie, jeśli tylko wyjdziecie na ulice i już naprawdę rząd nie będzie miał odwrotu. Zwłaszcza rządy liberalne lubowały się w zaciskaniu paska na cudzym brzuchu (i szyi), ale także deklaratywnie prosocjalny PiS miał problem, by zapłacić uczciwie za pracę tym, którzy tego potrzebują i na to uczciwie zapracowali – a są to zazwyczaj, oczywiście, kobiety.

W trudnych społecznie sytuacjach przedstawicielki zawodów z pierwszej linii frontu karmi się opowieściami o konieczności poświęcenia, wiesza się je na ich piersiach jak wirtualne ordery. Ale ta gra przebiega w jeden sposób – muszą się uśmiechać, ocierać pot z czoła, podziękować za uznanie i wrócić do pracy ze zdwojonym wysiłkiem. Pracuj i trzymaj mordę, potrzebujemy cię – zdaje się mówić społeczeństwo kobietom zarabiającym 2-3,5 tysiąca miesięcznie za obowiązki, z jakimi nikt z nas nie chciałby się pewnie zetknąć. Ohydne, neoliberalne „ciesz się, że masz pracę” zdaje się mieć zastosowanie nawet w tak nieoczywistych okolicznościach.

Kobiety, które protestują w związku z niskimi zarobkami i ciężkimi warunkami pracy w nieprzygotowanej na epidemię polskiej służbie zdrowia, są pouczane z wyżyn autorytetów. Filip Rdesiński, były prezes Polskiej Fundacji Narodowej, a więc osoba także „siedząca na garnuszku państwa”, raczył odnieść się w mediach społecznościowych do reportażu o pielęgniarce z oddziału intensywnej terapii powiatowego szpitala. W swojej długiej wypowiedzi mężczyzna poucza kobietę – jakoś to zawsze, niby przypadkiem, idzie w tę jedną stronę, prawda? – że nie powinna narzekać na swoje niewysokie wynagrodzenie, bo „pewne zawody wykonuje się z pasją” i „zawsze można się przekwalifikować”.

W takiej wypowiedzi jest bardzo wiele poziomów, oprócz oczywistej bucerii, którą na chwilę odłóżmy. Pierwszy to poziom zwyczajowego pouczania kobiety przez mężczyzn – „on” wie lepiej, jaka „ona” jest i co powinna zrobić. Drugi – poziom pouczania biednych przez bogatych. Dziwnym trafem osoby dobrze sytuowane zawsze uważają, że świetną pozycję zawdzięczają tylko sobie samym i własnej ciężkiej pracy, i zawsze lepiej wiedzą, co ubodzy powinni byli zrobić, by zmienić swój los, a co zaniedbali. Tutaj prezes sugeruje „przekwalifikowanie się”, a więc dalsze kształcenie i zmianę pracy – kolejne neoliberalne szkiełko, przez które latami uczono nas postrzegać rzeczywistość. „Nikt nie każe być pielęgniarką”, mówi nam taka wykładnia. A może jednak warto być pielęgniarką, tylko ta ciężka praca z jakiegoś powodu nie jest wystarczająco dobrze opłacana? A może, okopawszy się na wygodnej pozycji wiceprezesa Lotosu, wartej pewnie ze dwadzieścia tysięcy miesięcznie za niewysoki poziom odpowiedzialności zawodowej (tak, będę zaglądała bogatym w kieszeń i komentowała ich zarobki i wydatki, tak samo, jak oni komentują nasze), nie wypada komentować czyjejś ciężkiej pracy, zwłaszcza pouczeniami o „poświęceniu” i „etosie zawodowym”?

Takich cichych bohaterek jest więcej. To nie tylko pielęgniarki, ale także salowe i cały „nie biały” personel medyczny – osoby sprzątające, kierowcy szpitalni, technicy, ochroniarze.

Moja teściowa jest salową w stacji dializ i taka praca bynajmniej nie ogranicza się do sprzątania (a nawet jeśli by tak było, to kto chciałby z pieśnią na ustach sprzątać zakrwawione odpady medyczne za 1,2 tys. zł miesięcznie?) – to także kontakt z dializowanymi pacjentami, rozmowy, wspieranie, pilnowanie i pamiętanie o różnych sprawach na oddziale, transportowanie pacjentów windą, karmienie ich, planowanie dnia wspólnie z pielęgniarkami. Ciągły bieg.

To także panie z okienek pocztowych (jakoś nigdy nie widzę tam panów), które z pogodą ducha przyjmują w gumowych rękawiczkach kolejnych petentów i nie mogą „zabrać pracy do domu”. To listonosze i listonoszki, którzy muszą zetknąć się codziennie z setkami ludzi. To kasjerki z supermarketów i dyskontów, niedocenianie, obsztorcowywane, a nagle będące zawodem pierwszej linii i potrzeby.

Czy po wygaszeniu epidemii zmieni się poziom społecznego szacunku do tych zawodów i – co ważniejsze – wypłacane w nich zarobki? Nie, kapitalizm załatwi to po swojemu, tłumacząc się recesją i zaciskaniem pasa. Dlatego starajmy się sprawić, by ciche bohaterki stały się głośne. Jak najgłośniejsze.

design & theme: www.bazingadesigns.com