Od dziecka gwałcona przez kuzyna, pobita i zgwałcona przez męża. Uznana winną zniesławienia, bo ważyła się o tym wspomnieć

Patrycja Wieczorkiewicz
Współpraca: Maja Staśko


Sąd Rejonowy w L. uznał Agnieszkę L. winną zniesławienia byłego męża – według niego miała zamieścić komentarz na Facebooku pod wpisem wspólnego znajomego, w którym oskarżyła byłego męża o gwałt i pobicia. Jedynym dowodem w sprawie był przedstawiony przez znajomego zrzut ekranu. Tymczasem od trzech lat trwa sprawa karna, w której „zniesławiony” oskarżony jest dokładnie o to, co miało stanowić treść komentarza. Choć postępowanie dotyczące zniesławienia zostało warunkowo umorzone, kobieta musi pokryć koszty procesu. Odwołała się od wyroku.

Ilustracja Wika Krauz

To nie pierwsza sądowa batalia Agnieszki L. W dzieciństwie kobieta przez 8 lat była gwałcona przez starszego kuzyna. W 2010 roku seryjny gwałciciel został skazany na 2 lata i 10 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Sam proces trwał 3 lata. – Odebrano mi wszystko, co najlepsze. Bezzwrotnie. Moją osobowość, marzenia, w tym marzenie o dziecku. Przez wielokrotne gwałty nigdy nie zostanę matką. Jedyne chwile szczęścia to te, które własną siłą wyrwałam życiu. Mam 37 lat, z czego 27 upłynęło w cieniu przemocy seksualnej i walki o choć ułamek sprawiedliwości. Jestem wrakiem człowieka. Czuję się zużyta. Czy żałuję, że poszłam na policję? Nie wiem. Wiele razy żałowałam. Dziś ledwo żyję, prześladują mnie myśli samobójcze. Ale mogłoby mnie już nie być, gdybym nie zdecydowała się walczyć – mówi.

„Na sali sądowej zeznawałam, siedząc, bo byłam bliska omdlenia”

W sprawie pobić i gwałtów, o których Agnieszka L. – zdaniem sądu – nie ma prawa wspominać, od trzech lat toczy się postępowanie karne. Wyrok ma zapaść w czerwcu tego roku. Kobieta wnioskowała, by do tego czasu zawiesić sprawę dotyczącą zniesławienia. Zebrany materiał dowodowy pozwolił na wniesienie przeciwko Wacławowi L. aktu oskarżenia. Kobieta ma więc „szczęście” – większość spraw dotyczących przemocy seksualnej zostaje umorzonych na etapie postępowania przygotowawczego. Część z braku wystarczających dowodów, część ze względu na przekonanie prokuratury, że kontynuowanie sprawy „nie leży w interesie społecznym” lub że zgłoszona przemoc „nie zawiera znamion czynu zabronionego”.

Przesłuchanie Agnieszki L. w sprawie karnej dotyczącej gwałtu i pobić odbyło się w tzw. niebieskim pokoju – pomieszczeniu służącym zwykle do przesłuchiwania dzieci, bardziej przyjaznym dla przesłuchiwanych. Był przy nim obecny biegły psycholog. Zadbano też, by skrzywdzona nie była narażona na interakcję z oskarżonym. Kilka miesięcy później kobieta została przez sąd zmuszona – pod groźbą doprowadzenia siłą – do osobistego stawiennictwa w sprawie dotyczącej zniesławienia i do złożenia zeznań w obecności swojego oprawcy. – W styczniu 2016 sprawa karna dotyczącą pobicia i gwałtów została skierowana do prokuratury. Na tę dotyczącą rzekomego zniesławienia zostałam wezwana około 8 miesięcy później. Dostarczyłam zaświadczenie lekarskie, że nie jestem w stanie stawić się na przesłuchaniu, na którym obecny będzie mój oprawca, ponieważ mam stwierdzony zespół stresu pourazowego. Pół roku temu zostałam wezwana na kolejne badanie psychiatryczne, choć byłam wielokrotnie badana w sprawie karnej. W aktach znajdowała się pełna dokumentacja medyczna, opinia psychiatry, wynik badania przez biegłego psychologa, zeznania mnóstwa świadków. Tym razem jednak uznano, że jako oskarżona w sprawie o zniesławienie powinnam zeznawać w obecności byłego męża, „pokrzywdzonego” w sprawie. Na sali sądowej zeznawałam, siedząc, bo byłam bliska omdlenia. Musiałam też zwiększyć dawkę leków uspokajających – mówi kobieta.

Jedynym dowodem w sprawie o zniesławienie był zrzut ekranu wykonany przez Marka W., autora posta na Facebooku dotyczącego stresu pourazowego, pod którym miał pojawić się komentarz Agnieszki L. Nie sposób sprawdzić, czy faktycznie miało to miejsce, ponieważ na prośbę jej byłego męża komentarz miał zostać usunięty krótko po publikacji. To wersja mężczyzn – kobieta twierdzi, że słowa o tym, iż została pobita i zgwałcona, padły jedynie w prywatnej konwersacji z Markiem W. Przesyła nam zapis całej rozmowy. Pisze w niej m.in., że były mąż „znęcał się nad nią całą noc, zmuszając ją do seksu”. Marek W. radzi jej, by zapomniała o przeszłości i przestała się nad sobą użalać. Mężczyzna informuje też m.in., że „on sam gwałci swoją partnerkę co chwilę i ta nie narzeka”.

„Na ch… napisałaś na moim poście o tym jak bardzo jesteś skrzywdzona”

Sąd stwierdził, że przedstawiony zrzut ekranu oraz zeznania trzech mężczyzn są wystarczające, by kobietę uznać winną zniesławienia, mimo iż przeciwko jednemu z nich toczy się postępowanie karne ws. pobicia i gwałtów, a drugi w prywatnej wiadomości przyznał, że gwałci swoją partnerkę. „Sąd dał wiarę zeznaniom pokrzywdzonego Wacława L., albowiem były one spójne, logiczne, konsekwentne, szczegółowe oraz wiarygodne w świetle wskazań doświadczenia życiowego” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Tym samym okazuje się, że słowa kobiety są niespójne, nielogiczne, niekonsekwentne, nieszczegółowe i niewiarygodne w świetle wskazań doświadczenia życiowego – sąd nie dał im wiary. 

Kobieta przedstawiła w sądzie zapis wspomnianej rozmowy z Markiem W. W dalszej części uzasadnienia czytamy: „Zeznania świadka były również wiarygodne w świetle wydruków zawierających wiadomości przesyłane przez oskarżoną i świadka podczas rozmowy, bądź rozmów prowadzonych za pośrednictwem Messengera, wśród których znajdowała się m.in. wiadomość przesłana przez świadka w dniu 29 stycznia 2017 roku godzina 18:03 o treści »zablokowałem Cię z dobrego powodu …… Na ch… napisałaś na moim poście o tym jak bardzo jesteś skrzywdzona«”. W uzasadnieniu nie znajdziemy fragmentu, w którym świadek ów stwierdza (pisownia oryginalna): „czy cie gwalcil to nie wiem. Ja gwalce S**** co chwile imie narzeka. O czym to jest wiec kłamstwo? Bo nie rozumiem”.

Skoro zeznania świadka dotyczące gwałtu były spójne i wiarygodne, dlaczego prokuratura nie zajęła się tą sprawą? Od 2014 r. gwałt jest ścigany z urzędu. Dlaczego Marek W. nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej za gwałty, do których przyznał się w wiadomości? Okazuje się, że gdy kobieta napisze o gwałcie, którego doświadczyła, zostaje skazana za zniesławienie. Gdy mężczyzna napisze o gwałcie, którego dokonał, pozostaje on wiarygodnym świadkiem jej nieprawdomówności.

Oto istota kultury gwałtu: to gwałcący mężczyzna jest wiarygodny, nie zgwałcona kobieta. To jemu wierzy sąd i to po jego stronie staje, by ukarać skrzywdzoną. Ona zostaje skazana za to, że opowiedziała o swoim doświadczeniu.

„Zarzuty nie służyły obronie społecznie uzasadnionego interesu”

„Oskarżyciel prywatny nie był i nie jest osobą pełniącą funkcję publiczną i podniesione przez oskarżoną zarzuty nie służyły obronie społecznie uzasadnionego interesu (nie dotyczyły nawet spraw istotnych dla społeczności, zdarzeń stanowiących przedmiot zainteresowania publicznego, społecznego, lecz w zasadzie dotyczyły postępowania oskarżyciela prywatnego w życiu prywatnym, rodzinnym)” – dowiadujemy się z dalszej treści uzasadnienia wyroku. Okazuje się więc, że wzajemne przestrzeganie się przed sprawcą przemocy nie służy obronie społecznie uzasadnionego interesu, nie jest nawet istotne dla danej społeczności. Przemoc znów zostaje zepchnięta do sfery prywatnej, a gwałt jest kwestią rodzinną, sprawą pomiędzy małżonkami. Brudy należy prać za zamkniętymi drzwiami.

Dalej czytamy: „Według Sądu nie ulega wątpliwości, iż informacja, że ktoś dokonał zgwałcenia, pobicia, oszukania innej osoby (dopuszczając się tym samym przestępstw) należy, obiektywnie rzecz ujmując, do tego typu informacji, które w świetle powszechnie przyjętych i obowiązujących norm i ocen społecznych i obyczajowych mają charakter podważający zaufanie społeczne, a nawet poniżający w opinii publicznej. Postępowanie, zachowania, o jakie pomówiła pokrzywdzonego oskarżona są przez większość społeczeństwa oceniane zdecydowanie negatywnie i bez wątpienia mogą poniżyć pomawianą osobę w opinii publicznej. Mając na uwadze treść podniesionych zarzutów, w tym przede wszystkim okoliczność, iż dotyczyły one zachowania oskarżyciela prywatnego w życiu prywatnym, rodzinnym wobec żony.” Tyle wysiłku sąd musiał włożyć w uzasadnienie, że przemoc seksualna jest „oceniana zdecydowanie negatywnie”, gdy chodzi o ochronę sprawcy – po czym zbagatelizować ją, skoro dokonał jej mąż w „życiu prywatnym, rodzinnym wobec żony”. Gwałt jest naganny i publiczny widocznie wyłącznie, gdy mówi o nim kobieta – bo wówczas gwałciciel może za niego odpowiedzieć. 

Lekcja, jaka płynie z tej historii, brzmi: chłopcy, możecie bezkarnie gwałcić. Dziewczyny, nie ważcie się mówić, że zostałyście zgwałcone. Nie mamy prawa wspominać o swojej krzywdzie, nawet jeśli potwierdzające ją dowody są wystarczające, by wnieść przeciwko oprawcy akt oskarżenia. A nawet wówczas, gdy sąd uzna go winnym. Według Art. 213 Kodeksu karnego, treścią przestępstwa pomówienia mogą być także zarzuty prawdziwe, zaś wynik postępowania karnego wobec tych zarzutów nie ma znaczenia dla sprawy o zniesławienie. Polskie prawo wprost uznaje więc, że kobieta nie ma prawa mówić o przemocy, której padła ofiarą – nie zmienia tego nawet prawomocny wyrok sądu. 

Jeśli jednak to my postanowimy opowiedzieć o przemocy, każdy – znajomy i obcy – ma prawo publicznie oskarżyć nas o kłamstwo, lansowanie się na pomówieniach, chęć kariery czy żądzę zemsty. Może podważać naszą wiarygodność poprzez mówienie i pisanie o naszych (faktycznych bądź zmyślonych) zaburzeniach psychicznych, uzależnieniach czy „złym prowadzeniu się”. I nie poniesie żadnych konsekwencji.

„Pani prokurator wyśmiała mnie, mówiąc, że to nie CIA”

W październiku 2017 roku do zakładu pracy Agnieszki L., jej poprzednich miejsc zatrudnienia, a także do Sądu Rejonowego w T., Sądu Rejonowego w L. i lokalnej redakcji TVP3 wpłynął anonimowy list, w którym autor zarzuca kobiecie m.in. problemy psychiczne, zażywanie leków antydepresyjnych, próby samobójcze, „załatwianie” znajomym leków dostępnych wyłącznie na receptę, skłonność do konfabulacji (oskarżenia o molestowania i gwałt) i nękanie. Agnieszka L. ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że autorem listu jest jej były mąż.

26 października 2017 roku Beata Huras, zastępczyni prokuratora rejonowego w T., przesłała do Prokuratury Rejonowej w L. kopię listu, podpisaną jako „anonim dotyczący niewłaściwych zachowań pani Agnieszki L.”. Agnieszka L. zgłosiła nękanie i zniesławienie, a 27 listopada otrzymała informację o wszczęciu dochodzenia w sprawie. Wnioskowała m.in. o ustalenie, gdzie został nadany list, zabezpieczenie nagrań z monitoringu, a także zdjęcie odcisków palców z listu oraz koperty. Prokuratura nie podjęła żadnego z tych działań. Śledztwo zostało umorzone. – Pani prokurator wyśmiała mnie, mówiąc, że to nie CIA. Sąd zaś stwierdził, że 22 listy wysłane jednego dnia to nie nękanie – mówi kobieta.

Gdy Agnieszka napisała na Facebooku o swojej krzywdzie, została skazana. Jej oprawca oraz mężczyzna, który przyznał się do gwałtów, zostali uznani za wiarygodnych. Ale gdy w anonimowym liście ktoś upokarzał ją i podważał jej słowa jako ofiary przemocy, okazało się, że „prokuratura to nie CIA”, a wysłanie mającego oczerniać ją listu nie jest nękaniem.

Agnieszka L. rzeczywiście cierpi na zaburzenia zdrowia psychicznego. W karcie informacyjnej leczenia szpitalnego czytamy, że w ciągu 10 lat zmagała się z zaburzeniami odżywania, depresją, zespołem stresu pourazowego, napadami lęku panicznego, zaburzeniami adaptacyjnymi, podejmowała też próby samobójcze. To konsekwencja przemocy, jakiej doznała nie tylko ze strony mężczyzn, lecz także polskiego wymiaru sprawiedliwości. – Jestem rozbita, rozgoryczona. Dlaczego to ja ledwo trzymam się przy życiu dzięki terapii i lekom, a mój były mąż beztrosko planuje sobie wakacje? Niemal codziennie czytam, że jakaś dziewczyna, gdzieś w Polsce, została zgwałcona. Wszyscy skupiają się na tym, czy nie kłamie, nie fantazjuje, nie mści się, czy zachowana zostanie zasada „domniemania niewinności”. W najlepszym razie na tym, czy sprawca poniesie konsekwencje. A ja myślę o tej dziewczynie. O tym, przez co musi przechodzić.To zostanie z nią na zawsze.

Jako dziecko i nastolatka – od 10 do 18 roku życia – Agnieszka L. była regularnie gwałcona przez starszego o 4 lata kuzyna. Kobieta stoczyła wieloletnią batalię sądową, zakończoną karą niecałych 3 lat bezwzględnego pozbawienia wolności dla seryjnego gwałciciela. Jej historia była wielokrotnie opisywana w mediach, wystąpiła też (pod pseudonimem) w programie „Miasto Kobiet”.

Agnieszka L. w wyniku gwałtów zmaga się z bezpłodnością. Przez kilkanaście lat usiłowała zajść w ciążę przy pomocy zapłodnienia in vitro. – Pracowałam na dwie zmiany, spałam w samochodzie, tak bardzo chciałam mieć dzieci. Na zabiegi wydałam łącznie 50 tys. zł, z czego 7 tys. pokrył mój ówczesny mąż – mówi. Dwukrotnie udało jej się zajść w ciążę. I dwukrotnie poroniła – raz w wyniku pobicia przez kuzyna, wściekłego, że odważyła się walczyć o sprawiedliwość. Drugi raz ciążę przerwał kolejny gwałt. Tym razem sprawcą był mąż.

Prywatne jest polityczne

Przemoc domowa, psychiczna, ekonomiczna i seksualna to nie jest sprawa prywatna – zdrowie i bezpieczeństwo kobiet leży w publicznym interesie całego społeczeństwa. Zamykanie przemocy domowej w murach mieszkania, robienie z niej sprawy między małżonkami, „rodzinnego konfliktu”, o którym można „dyskutować” najwyżej w wiadomościach prywatnych (a nawet nie – jak w przypadku Agnieszki L.), sprawia, że wciąż pozostaje bezkarna. Wszyscy odwracają się od kobiety, bo to „prywatna sprawa”, „nie chcą się wtrącać” i doradzają, by „rozwiązała ten konflikt z mężem”. Gwałt to nie małżeńska sprzeczka. Zmuszanie kobiety do konfrontacji ze swoim oprawcą pod hasłami „porozumienia” to zwyczajne okrucieństwo. Ustawianie aktów przemocy jako prywatnych konfliktów, za które jest odpowiedzialna kobieta, to znęcanie się – w tym wypadku zgodne z literą prawa. System prawny po raz kolejny okazuje się zupełnie nieskuteczny w walce z przemocą wobec kobiet.

Gwałciciel jest gwałcicielem wtedy, kiedy zgwałci, a nie wtedy, kiedy zapadnie wyrok skazujący. Wyrok uznający Agnieszkę L. winną zniesławienia, podobnie jak tysiące podobnych decyzji sądów, pokazuje jasno: przemoc domowa nie jest dla wymiaru sprawiedliwości sprawą „istotną dla społeczności, zdarzeniem stanowiącym przedmiot zainteresowania publicznego, społecznego”. To wyrok, który podtrzymuje kulturę strachu, kulturę, w której kobieta nie ma nawet prawa opowiedzieć o swojej krzywdzie. Jeśli możemy zostać uznane winnymi popełnienia przestępstwa, kiedy w prywatnej rozmowie mówimy o swoim doświadczeniu, czy nawet – piszemy o nim w komentarzu na prywatnym profilu znajomego – to kiedy możemy o nim wspominać? Czy możemy opowiedzieć o doznanym gwałcie przyjaciółkom? Na terapii grupowej? W pracy, kiedy wskutek przemocy potrzebujemy urlopu?

Od 100 lat mamy prawo głosu – a kobietom w Polsce wciąż zamyka się usta. Wciąż nie mogą mówić o przemocy, której doświadczają – bo to one poniosą konsekwencje, nie sprawcy.

Rok temu podczas Manify mówiłyśmy, że polska kultura prawa jest kulturą gwałtu, a standardem w Polsce jest ochrona sprawców przemocy. Wtedy jeszcze nie doceniałyśmy, jak bardzo. Dziś jesteśmy jeszcze bardziej przekonane, że musimy wykrzyczeć nasze historie. Choćby po to, by pokazać, że system nie działa, a nasz krzyk nie jest rozwiązaniem problemu przemocy, a krzykiem bezsilności i desperacji. To nie my powinnyśmy dopasować się do panujących standardów prawa. Musimy zmienić te standardy – tak, by chroniły ofiary, a nie oprawców.

Imiona mężczyzn zostały zmienione.


Zbiórkę pieniędzy dla Agnieszki (i innych kobiet, które doświadczyły przemocy) prowadzi Fundacja Feminoteka: link
design & theme: www.bazingadesigns.com