Romanowski: W obronie nudnego spektaklu

„Zaprawdę powiadam wam, że kto nie ma poczucia humoru, nie rozumie życia”. Tymi słowami zaczynało się czytanie „Golgota Picnic” pod Pałacem Kultury, gdzie zza pleców aktorów wyrastał tłumek (warto podkreślić, że mniejszy od tłumku chcącego wysłuchać tekstu sztuki) antykomunistycznych, katolickich wielbicieli i wielbicielek Polski walczącej.

Web

Pewnie większość z protestujących przeciwko spektaklowi rzeczywiście nie ma poczucia humoru, szczególnie na własny temat. Nie zmienia to jednak faktu, że mieli i miały tyle determinacji, żeby doprowadzić do odwołania widowiska na Malcie (zastraszając przy tym pracowników/ce Centrum Kultury „Zamek”) i potem skutecznie uprzykrzać życie osobom, które chciały sprawdzić, o co tam właściwie chodzi. Tylko czy mieli powód? Moim zdaniem nie. Chwilę po czytaniu tekstu sztuki można było obejrzeć nagranie ze spektaklu w miejscu oddalonym dosłownie 4 przystanki tramwajowe od centrum. Nieszczęśliwie, nikt z protestujących tam nie zawitał. Nieszczęśliwie, bo może wtedy dotarłoby chociaż do niektórych z nich, że protestują przeciwko spektaklowi o wymowie raczej konserwatywnej. Spektaklowi, który jest nudny, nie-śmieszny i razi dosłownością. Czy da się bardziej dosłownie wyrazić obrzydzenie wobec zgniłego Zachodu i cywilizacji śmierci od ustawienia na scenie typka z kubkiem McDonalda w ręce, wyłożenie gigantycznej sceny marnującym się jedzeniem i wyświetlaniem za plecami aktorów ujęć spadającej nagiej kobiety, której nie rozkłada się spadochron, i ciągnącego się w nieskończoność przeżuwania hamburgera? Czy da się w bardziej oklepany sposób krytykować konsumeryzm, niż przez naszpikowanie scenariusza topornymi żartami z osób kupujących ipody, odtwarzacze mp3, robiących e-zakupy na eBayu i „grubasek uprawiających jogging”? Czy da się bardziej dosłownie wyrazić zaniepokojenie falą imigracji, niż w słowach „przyjeżdżają Rumuni i Ekwadorczycy, którzy nie mają pojęcia o budowlance. Ale tak się opłaca. A zresztą, co tam? I tak wszystko znowu obróci się w nic”? Czy da się bardziej dosłownie skrytykować upadek cywilizacji europejskiej niż słowami „Był taki film braci Taviani: wspaniali rzemieślnicy restaurowali wieżę w Pizie. Porzucili swój zawód, porzucili swój kraj, by budować tekturowe dekoracje w Hollywood. Oddali swoją wiedzę Amerykańcom.”? Czy ktoś w spektaklu obraża Jezusa? Przez chwilę, jedna z postaci. Ale to nie jest spektakl o Jezusie. I, co gorsza (dla protestujących), jeśli w ogóle porusza tematy religijne, atakuje nieczyste, konsumerskie właśnie, formy religijności. Takie same, nad którymi załamuje ręce mój katolicki kolega, kiedy widzi na straganach talerze z podobizną Jana Pawła Drugiego. Takie same, które mogą krytykować księża zmartwieni tym, że dzieci zamiast narodzinami Jezusa, interesują się tylko prezentami pod choinkę.

 „Golgota Picnic” nie jest spektaklem, który sam w sobie mówi nam cokolwiek istotnego. Albo inaczej, nawet jeśli zdarza mu się poruszać jakiś istotny temat, robi to w sposób porażająco płytki. Jeśli krytyka konsumeryzmu poprzez ukazanie nudziarzy/ar kupujących ipady jest błyskotliwa, to utwór „Dla Kasi” Żuroma jest najbardziej przeszywającym wyznaniem miłości w historii planety Ziemia. Zamieszanie wokół samego spektaklu stawia pytania o wiele ważniejsze od samego spektaklu. O to, jaka powinna być sfera publiczna. O to, jakim formom nacisku powinna, a jakim nie powinna ulegać. O granicę między sferą sacrum i profanum. O wyższość praw jednej grupy nad prawami innej. O dominującą narrację polskiego kościoła. Z mojej perspektywy niezwykle zabawne jest to, jak dalece grupa nieuciskanych z powodu swojej wiary osób może uwierzyć w „dyktaturę ateistów”. Dziwny ten ateizm płaczący nad zdejmowaniem krzyża w sejmie, legalizacją związków partnerskich i in vitro, nie wycofujący religii ze szkół i dalej utrzymujący – jeden z najbardziej konserwatywnych w Europie – „kompromis” aborcyjny. Jeśli tak wygląda dyktatura, to jeśli przypadkiem do rządu wejdzie kiedyś więcej ateistów/ek, protestującym przeciwko „Golgota Picnic” może zwyczajnie zabraknąć słów, którymi można będzie opisać wymiar ich opresji. W zeszłym roku ukazała się w Polsce książka Caroline Levine „Od prowokacji do demokracji”, w której autorka przypomina między innymi ataki na Dorotę Nieznalską i rzeźbę Maurizio Cattelana. Dziwnym trafem raczej nikt nie atakował wystawy sztuki narodowej w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ani naładowanej po brzegi patriotycznym cierpieniem „Sprawy” Jerzego Jarockiego.

Nie sądzę, żeby rozmowa z tymi katoliczkami i katolikami, którzy nie uznają drugiej strony za partnera, miała jakikolwiek sens. Kościół w Polsce nie jest wspólnotą wiernych. Nikt nie wie, jaki rzeczywiście jest. W sprawie pikniku na Golgocie nie jest niczym więcej niż grupką wielbicieli/ek abp. Gądeckiego, którzy pewnie z równą żarliwością oprotestowywaliby Muminki, gdyby ten jegomość zwrócił uwagę, że pani Muminkowej zdarza się rąbać drewno, a to przecież męskie zadanie. W krytyce wobec tej grupy drażni mnie jednak wyższościowy ton wytykający protestującym „ciemnogrodztwo”. Jest duże prawdopodobieństwo, że kibice/ki, nacjonaliści/stki i katolicy/czki kończą szkoły i uczelnie. Niektórzy nawet w nich uczą. Ciemnogród vs. Młodzi Wykształceni to oś konfliktu, której nie ma. Podziały klasowe przecinają te światopoglądowe, nie są im podporządkowane. Odwołanie „Golgota Picnic”, tak jak np. spalenie tęczy, nie jest żadnym spełnieniem „woli ludu”, jest ulegnięciem roszczeniom garstki osób wobec całości przestrzeni publicznej. 28 czerwca przeszła, na tle protestów przeciwko obrazoburczemu przedstawieniu, nieobecna medialnie, licząca kilka tysięcy osób parada seniorów, na której zwracano uwagę na brak spójnej polityki poświęconej osobom powyżej 60 roku życia. Z pewnością wiele z obecnych tam osób było katolikami/czkami, którzy/e mają lepsze zajęcia na weekend, niż uprzykrzanie komuś życia. I które zdają sobie sprawę, że to nie Rodrigo Garcia odpowiada za kiepską politykę państwa. On odpowiada za spektakl, który wywołał większe zamieszanie, niż na to zasługuje. Tym bardziej, że w repertuarze krajowych teatrów znajdzie się przynajmniej parę bardziej obrazoburczych i przy okazji udanych sztuk. Mam nadzieję, że trafią jednak pod lupę innego krytyka niż abp. Gądecki.

Mateusz Romanowski

design & theme: www.bazingadesigns.com