Levine: O wojnie i tym, co poza nią

Z Heidi Levine, fotoreporterką, pierwszą laureatką nagrody Anja Niedringhaus Courage in Photojournalism Award 2015, rozmawia Marta Twardowska

HLevine portrait(fot. Heidi Levine/The National/Sipa Press)

Wojna jest częścią tzw. „męskiego klubu”?

W porównaniu z tym, co możemy zaobserwować obecnie, reporterki na liniach frontu pojawiały się kiedyś zdecydowanie rzadziej. Należy też pamiętać, że ogólny udział kobiet na rynku pracy znacznie się zwiększył praktycznie we wszystkich obszarach. Fenomenem było kiedyś zobaczyć fotoreporterkę czy inną kobietę związaną z dziennikarstwem, która relacjonowałaby sytuację z linii frontu. Ale one tam były, nawet jeśli nie miały akredytacji. Niestety, dużo czasu musiało upłynąć, zanim praca wielu z nich została doceniona i doczekała się uznania, na które w tamtych czasach zasługiwała. Na przykład osiągnięcia Gerdy Taro, towarzyszki i współpracownicy Roberta Capy. Dopiero po prawie 70 latach jej pracy poświęcono jedną z ważnych wystaw. Współcześnie coraz więcej kobiet pracuje na liniach frontu czy w strefach konfliktu. Chociaż prawdą jest, że to mężczyźni mają przewagę liczebną. Sądzę też, że wielu z moich kolegów naprawdę szanuje naszą pracę i że przejawia większą akceptację, a nawet wdzięczność za to, że w ich otoczeniu jest kobieta.

Co, twoim zdaniem, cenią w kobietach najbardziej?

Ochroniarz, który podróżował z naszą ekipą po Libii, powiedział mi jakiś czas temu, że tęskni za tym, jak „przesadnie” troszczę się o innych w zespole. Faktycznie, w pewnym stopniu dla wielu mężczyzn jestem jak matka. Wydaje mi się, że to przychodzi zupełnie naturalnie i nie jest czymś, od czego mogłabym się trzymać z daleka. Kiedy towarzyszyłam oddziałom żołnierzy w Iraku, wielu z nich było skłonnych się przede mną otworzyć, wylać swoje emocje i odczucia w stosunku do miejsc, w których byli, tego, z czym musieli się zmagać, a nawet opowiadać o swoim życiu prywatnym czy problemach w związkach. Jeśli wyraża się otwarcie swoje emocje i nie ma się oporów przed okazywaniem współczucia, inni czują się znacznie swobodniej. To buduje zaufanie.

Women mourn during the funeral of the boys who got killed by an Israeli naval bombardment in the port of Gaza cry during their funeral in Gaza City, 16 July 2014. Four boys died on the spot during an Israeli naval bombardment in the port of Gaza, a fifth boy died shortly after the attack in hospital. Israel stepped up its attacks on 16 July by bombing the homes of Hamas leaders after the Islamist movement rejected a truce proposal and instead launched dozens more rockets into Israel.((Photo by Heidi Levine/The National/Sipa Press).(fot. Heidi Levine/The National/Sipa Press)

Czy kiedykolwiek czułaś się dyskryminowana ze względu na płeć?

Tak, oczywiście. Czasami z powodu mojej płci nie mam dostępu do niektórych wydarzeń, np. religijnych, ponieważ w danej kulturze istnieje rozdział płci. Płeć ciągle może mieć ogromne znaczenie, podobnie jak miała w przeszłości, kiedy w wyniku panujących zakazów kobiety nierzadko musiały udawać, że są kim innym, żeby tylko dostać się na linię frontu. Właśnie ze względu na kulturę, w której kobiety i mężczyźni z reguły funkcjonują odrębnie, fakt, że jestem kobietą, decyduje o tym, czy mam do czegoś dostęp, czy nie. Kobiety i mężczyźni nie mogą przebywać wspólnie podczas modlitwy według zarówno religii muzułmańskiej, jak i żydowskiej. Kiedy papież Jan Paweł II odwiedził Jerozolimę w 2000 roku, nie miałam szansy znaleźć się w gronie fotografów dokumentujących jego wizytę pod Ścianą Płaczu, bo jestem kobietą, a w tym miejscu obowiązuje wyraźny podział na wyznawców i wyznawczynie. Fakt, że z powodu mojej płci nie miałam takich możliwości, był frustrujący. Trudno było mi to zaakceptować. Czułam, że było to niesprawiedliwe.

Podobnie armia izraelska nigdy nie zgodziła się na to, żebym towarzyszyła jej żołnierzom, chociaż dawała taką szansę dziennikarzom. Kiedy byłam w Aleppo, Syrii, jeden z fotografów dokumentujących działania na linii frontu mógł mieszkać razem z rebeliantami i spać w miejscach, w których przebywali. Pracowaliśmy razem, powiedziano mi jednak, że moja obecność może przysporzyć problemów ze względu na panującą kulturę. Jednym mniej przeszkadzało to, że jestem kobietą, innym bardziej. W sytuacji, gdy moja płeć jest zupełnie wykluczająca, próbuję znaleźć rodzinę, u której mogłabym się zatrzymać. Zazwyczaj lokalna społeczność docenia to, że tam jestem i chce, żeby jej historie były opowiedziane.

W ultraortodoksyjnej społeczności kobiety i mężczyźni nie mogą przebywać razem, na przykład podczas ceremonii ślubnych. W porównaniu z mężczyzną-fotografem często jestem na przegranej pozycji. Muzułmanie modlą się w meczetach, gdzie również istnieje podział według płci, dlatego ogromnym wyzwaniem jest dla mnie fotografowanie tej części pogrzebu, kiedy ciało zostaje wniesione do środka meczetu, ale od czasu do czasu mi się to udawało. Jak już wspomniałam, irytujące jest to, kiedy twoja płeć zaczyna stanowić przeszkodę dla twojej pracy, chociaż teraz jestem bardziej świadoma płynących też z tego korzyści i z faktu, że jestem kobietą, i próbuję to wykorzystywać. Jako kobieta mogę wejść do domów innych kobiet. Kobieta w takiej sytuacji spotka się z większą akceptacją niż mężczyzna.

Kiedy w 1943 roku Martha Gellhorn, amerykańska pisarka i korespondentka wojenna, relacjonowała wydarzenia drugiej wojny światowej z frontu włoskiego jej mąż, Ernest Hemingway, w liście do niej zapytał: „Jesteś korespondentką wojenną czy żoną w moim łóżku?” Czy uważasz, że kobieta, która jest korespondentką wojenną czy fotoreporterką, może uciec od tradycyjnych ról przypisanych płci?

Wydaje mi się, że naprawdę trudno tego uniknąć. Byłam żoną fotoreportera, miałam kilka lat przerwy od pracy, kiedy spodziewałam się drugiego dziecka, a w dalszym ciągu czuję, że muszę zmagać się z tym tradycyjnym podziałem na role według płci. Próbowałam zachować równowagę, ale w wielu przypadkach czułam, że to nie miało zupełnie znaczenia. Faktem było, że zdaniem wielu osób moja obecność na polu walki oznaczała wyłącznie zaniedbywanie przeze mnie obowiązków żony i matki. Z jednej strony, mój mąż był pełen szacunku wobec tego, co robię, z drugiej, potrafił tak po prostu wpaść we wściekłość. Raz nawet oskarżył mnie o to, że spałam z Arafatem. Wcale tak nie myślał, ale wydaje mi się, że czuł mniej więcej to, co Hemingway w stosunku do pracy Gellhorn jako korespondentki wojennej, chciał mieć żonę w łóżku. 

Co definiuje ciebie jako kobietę?

Mogę powiedzieć, że jestem osobą, która potrafi współczuć; osobą, która stara się w pełni szanować uczucia innych i ciężko pracowała przez całe swoje życie. Nigdy nie twierdziłam, że jestem idealna, i ciągle próbuję się uczyć. Traktuję każdy dzień jako szansę na poznawanie nowych ludzi.

Czy czujesz się silną kobietą?

Tak. Mogę nie być bogata finansowo, ale czuję się bogata wewnętrznie, dzięki tym wszystkim osobom, które wpuściły mnie do swojego życia i zaufały mi, dzieląc ze mną swoje historie i łzy.

Jesteś feministką?

Uważam, że kobiety powinny móc robić to, co mężczyźni, jeśli tego chcą. Powiedziałabym, że tak.

Czy jest coś w rodzaju odrębnej, kobiecej perspektywy albo kobiecego charakteru reportażu?

Chciałabym powiedzieć, że nie ma takiej różnicy, bo walczyłam o to, żeby być traktowana na równi z moimi „męskimi” współpracownikami, ale taka różnica istnieje. Przede wszystkim, jako kobieta, czuję automatyczną więź z innymi kobietami, które spotykam. Jestem matką i ta tożsamość towarzyszy mi gdziekolwiek jestem. Zarzucić mogę sobie to, że nie potrafię być obiektywna. Ludzie zazwyczaj są mniej podejrzliwi w stosunku do kobiety-fotoreporterki.

Wierzysz w równość?    

Tak.

Israeli police at trying to identify victims at the scene outside the Hasharon shopping mall in the Israeli city of Netanya after a suicide bomber blew up killing 5 and wounding dozens Dec.5,2005. (Photo by Heid Levine/Sipa Press).(fot. Heidi Levine/The National/Sipa Press)

W jakich obszarach twojego życia zawodowego się ona przejawia? Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że równość w strefie wojny jest „doganianiem” męskich standardów?

Nie do końca uważam, że muszę próbować jakoś na siłę udawać, że jestem mężczyzną, żeby traktowano mnie na równi. Ciężką pracą zdobyłam szacunek moich kolegów, żeby być równo traktowana. Niektórzy nigdy nie zaakceptują w pełni idei kobiety pracującej w strefie wojny i nie zawsze jest to wynikiem różnic kulturowych. Oczywiście, muszę udowadniać, że jestem zarówno fizycznie, jak i psychicznie zdolna do tego, żeby przetrwać ciężkie warunki, w których często się znajdujemy. Nie możesz pozwolić sobie na to, żeby się załamać. Nie wyjdzie to na dobre, szczególnie jeśli pracujesz w zespole albo systemie dwójkowym, w którym ważna jest twoja wytrzymałość. Okazuję współczucie — w końcu jestem człowiekiem, a nie maszyną — ale muszę też pokazać, że potrafię samą siebie trzymać w ryzach przynajmniej do czasu powrotu do domu. Warunki są ciężkie tak samo dla kobiet, jak i mężczyzn. Liczy się też charakter. Niektóre osoby, bez względu na płeć, nie są w stanie żyć bez bieżącej wody, toalety, czystych ubrań czy wygód czystego łóżka. Dokumentowanie wojny dalekie jest od wygód pięciogwiazdkowego hotelu.

Czy kiedykolwiek odczuwałaś presję, że musisz być twarda?    

Myślę, że każdy bez względu na płeć musi wziąć pod uwagę to, do jakiego stopnia jest w stanie ryzykować. Pociski nie dyskryminują, nie rozróżniają kobiet od mężczyzn. Fizycznie jestem raczej silna, a to jest kluczowe; pracuję nad utrzymaniem sprawności, praca jest bardzo fizyczna. Sprzęt jest ciężki, a warunki nierzadko są ekstremalne. Kiedy towarzyszyłam amerykańskiej armii w Iraku, obawiałam się, że nie dotrzymam tempa żołnierzom podczas działań. Nigdy nie chciałam doprowadzić do sytuacji, w której którykolwiek z nich musiałby mi pomagać albo musiałby ryzykować życie z mojego powodu. Kiedyś mój oddział przeprowadzał działania późną porą. Helikopter lądował w środku nocy w zupełnej ciemności. Bałam się, że upadnę, ale to jeden z żołnierzy potknął się i przewrócił. Niektórym mężczyznom, których znam, zdarza się żartować, że mam większe jaja od większości mężczyzn. Mam wrażenie, że w ten sposób chcą mi powiedzieć, że jestem twarda i że cenią moją odwagę. 

Sama świadomość faktu, że jest się (przypuszczalnie) fizycznie słabszą, chociaż absolutnie nie musi to być regułą, nakłada na innych pewną dodatkową odpowiedzialność i rzekomą zależność od nich. Uważasz to za swoją słabość?

Nigdy nie chciałabym, żeby inni ryzykowali, pomagając mi do tego stopnia, w którym ich własne życie byłoby zagrożone. Wykonuję wolny zawód, dlatego uważam, że największą przeszkodą w moim życiu zawodowym jest brak wystarczających środków pieniężnych lub funduszy, które potrzebne są do zapewnienia wymaganego wsparcia logistycznego, żebym mogła w pełni realizować swoją pracę. Nie chodzi tu o dyskryminację i to, czy jest się mężczyzną, czy kobietą; chodzi o rzeczywistość, z którą większość z nas musi się zderzyć, szczególnie teraz, w przemyśle, który zmienia się tak szybko i zmaga z coraz większymi ograniczeniami finansowymi.

A young Israeli girl outside the kindergarden in Kibbutz Nahal Oz which has now been fortified by a series of cement  security walls to help ensure the children's safety ever since last summer's war between Israel and the Hamas-controlled Gaza Strip.The security wall has been painted to help the children feel more at ease .(Photo by Heidi Levine for The Globe and Mail).(fot. Heidi Levine for The Globe and Mail)

Co w twoim życiu zawodowym jest dla ciebie najważniejsze?

Szczerość. Nie chcę też, żeby historie, które dokumentuję, były o mnie.

Jesteś uzależniona od wojny?

Przyklejono mi metkę fotografki wojennej, a to zmusiło mnie do naprawdę głębszego zastanowienia nad samą sobą i moją pracą. Od bardzo młodych lat angażowałam się w pomoc innym, pracując z dziećmi upośledzonymi umysłowo czy też osobami starszymi. Powiedziałabym raczej, że jestem uzależniona od próby niesienia pomocy tym, którzy jej wręcz rozpaczliwie potrzebują. Kiedy jestem na wojnie, to uzależnienie jest jeszcze silniejsze. Chcę, żeby moje zdjęcia wywołały szok, a jednocześnie podsunęły rozwiązanie, żeby zakończyć to cierpienie.

Kiedy jesteś na wojnie, o czym zazwyczaj myślisz w chwilę po przebudzeniu?

Żeby zebrać informacje na temat tego, co działo się w nocy, i jak wygląda obecna sytuacja i poziom bezpieczeństwa. Czasami naprawdę ciężko jest zdobyć informacje, zwłaszcza kiedy jesteś na terenie, gdzie trudno o sprawną komunikację. Nawet jeśli jestem poza obszarem wojny, instynktownie sięgam do aktualności. To jest tak automatyczny odruch jak mycie zębów każdego dnia.

Byłaś świadkinią ogromu cierpienia i śmierci. W jaki sposób to na ciebie wpłynęło?

Gdybym odpowiedziała, że to nie miało na mnie wpływu i nie wywołało stresu pourazowego, skłamałabym. Czasami mam okropne koszmary. Widok takiego cierpienia uświadamia mi też, jak wielkie szczęście mam, że nie znalazłam się po drugiej stronie obiektywu. Jako kobieta i matka trójki dzieci zawsze czuję się związana z tym bólem, który odczuwają inni. Nie powiem, że nie płaczę czy że nie obejmuję osób, które spotykam. Nie jestem maszyną i to, co dokumentuję, w dużym stopniu na mnie wpływa. Ciężko jest wrócić do normalności, kiedy widzi się taki horror. Czuję ogromną wściekłość i trudno jest mi wyjść do ludzi, być częścią jakiegoś radosnego wydarzenia. Można to porównać, w pewnym sensie, do krwawienia, tyle że ta rana się nie goi albo nie ma prawa się zagoić. To może wpędzić w poczucie winy. Masz możliwość po prostu wyjechać, kiedy inni takiego wyboru nie mają. Zdarza się, że czuję złość w stosunku do tych, którzy są zupełnie nieświadomi tego cierpienia czy zdają się tym nie przejmować.

Wydaje się, że dla ciebie genderowa szklanka wojennego reportażu jest raczej w połowie pełna niż pusta.     

Tak. I spoglądając wstecz na jeden z najwspanialszych reportaży, który wpłynął na moje życie; to ostatni reportaż Marie Colvin z Syrii, w przeddzień jej śmierci. Dokładnie pamiętam, jak tamtego wieczoru widziałam ją w programie informacyjnym, chwilę przed zaśnięciem. Widziałam śmierć dzieci i muszę powiedzieć, że to jest coś, do czego nie zdołałam przywyknąć. Ludzie często pytają, czy obcowanie z cierpieniem sprawiło, że się z tym widokiem oswoiłam albo podchodzę do tego z dystansem. Moja odpowiedź brzmi: „Nie”. I kiedy obejrzałam jej reportaż, wstałam z łóżka i zaczęłam się pakować. Powiedziałam sobie tak: „To jest powód, dla którego zajęłam się dziennikarstwem”. Zdecydowałam wtedy, że muszę w końcu dostać się do Syrii, pomimo braku zarówno psychicznego, jak i koniecznego finansowego wsparcia. Miałam wsparcie mojej agencji, jednak nadal brakowało funduszy. Postanowiłam wtedy, że muszę sprzedać swój złoty naszyjnik, żeby tam się znaleźć.

Co definiuje ciebie jako profesjonalistkę? 

Przez całe swoje życie ciężko pracowałam i zawsze starałam się dawać z siebie wszystko. Szczerość i okazywanie innym współczucia jest tym, co określa mnie bez względu na to, gdzie jestem.

Co uwieczniasz na fotografiach?

Niestety, ale chyba fakt, że historia nas niczego nie nauczyła. Pomimo tego, że dzisiaj całą technologię mamy w zasięgu ręki i mamy świadomość tego, co się dzieje, to wojny, konflikty, głód, ludobójstwo szerzą się jak plaga. Czasami moje doświadczenia i to, co widzę i zachowuję na zdjęciach, odbierają mi jakąkolwiek wiarę w przyszłość. Ale ciągle czuję potrzebę, żeby uświadamiać. Kiedy pracowałam nad historią o irackich uchodźcach, kobieta mieszkająca na Hawajach zobaczyła na okładce „Amnesty International” zrobione przeze mnie zdjęcie małej dziewczynki o imieniu Haneen. Poznałam ją w Jordanii, kiedy chorowała na raka. Kiedy Amnesty International poprosiła mnie o przygotowanie materiału o uchodźcach, zwróciłam jej uwagę na historię Haneen. Dziewczynka niestety zmarła, zanim jeszcze dostałam telefon od tej kobiety z Hawajów. Powiedziała mi, że twarz Haneen podobna była tak bardzo do twarzy jej własnej wnuczki. Chciała wysłać pieniądze, żeby jej pomóc. Wpływanie na odbiorców/odbiorczynie czy wzbudzanie świadomości i prowokowanie do działania są powodami, dla których to robię.

Czy jesteś w stanie rozgraniczyć życie zawodowe od prywatnego? Jest to w ogóle możliwe?

To zawsze było i jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Od ponad trzydziestu lat dokumentuję konflikt izraelsko-palestyński, będąc po jednej czy drugiej stronie praktycznie codziennie. Nie jestem osobą, która po prostu przyleciała tu, żeby zrobić materiał, a potem wskoczyć do samolotu i wrócić do domu. Wychowałam trójkę dzieci w Izraelu. Mam przyjaciół i znajomych po stronie palestyńskiej, których znam od lat. Znaliśmy się już wtedy, kiedy na świat przyszły ich dzieci, a teraz dzielimy się naszymi doświadczeniami, patrząc, jak nasze dzieci dorastają. Moje własne dzieci — dzieci fotoreporterki i fotoreportera — wychowały się w towarzystwie konfliktu i w obecności rodziców, którzy ten konflikt śledzili. Było o nim w programach informacyjnych, w radio, mówiło się o nim w ich szkołach. Znały też osoby, które kogoś straciły. Myślę, że czasami moje dzieci czuły, że straciły matkę dla tego konfliktu. To stawiało przede mną ogromne wyzwania. Na przykład nigdy tak naprawdę nie byłam nieosiągalna. Trudno to wytłumaczyć, ale bycie fotoreporterką to tak, jakby urodzić się z pewnym powołaniem. Nigdy nie byłam w stanie tego tak po prostu „wyłączyć”. Nawet jeśli jestem na wakacjach, co zdarza się rzadko, zawsze staram się być na bieżąco.

A Palestinian woman overlooks the destruction in Shujayea at dawn Aug. 8, 2014. On Friday the 72 hour cease fire came to an end without a longer term agreement . Rockets fired by Palestinian militants hit Israel and Israel resumed its air strikes .(Photo by Heidi Levine/For The National/Sipa Press).(fot. Heidi Levine/For The National/Sipa Press)

Pewnie często słyszysz pytania z kategorii „co do cholery tam robisz”?

Mój były mąż odbierał telefony od swoich kolegów, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, z pytaniami: „Jak możesz pozwalać swojej żonie na robienie czegoś takiego?”. W Libii, włoski dziennikarz wykrzykiwał za mną: „Co ty tu robisz, masz dzieci?!”. Oczywiście nie wrzeszczał na korespondenta „New York Timesa”, któremu właśnie urodziło się dziecko, albo na innych dziennikarzy, którzy są ojcami.

Od czasu śmierci mojej przyjaciółki Anji Niedringhaus, wiele osób z branży i grona znajomych proponowało wsparcie. Wiele też twierdziło, że o mnie myśli. Moją pierwszą reakcją była złość. Przede wszystkim, nie chciałam, żeby ktokolwiek myślał w tamtym czasie właśnie o mnie. To jej śmierć była tragedią i chciałam, żeby ludzie myśleli tylko o niej. W rzeczywistości, kiedy coś takiego się wydarzy, wprawia nas to wszystkich w pewien stan refleksji i uświadomienia sobie, że to mogło spotkać każdą i każdego z nas. Tak, mogło. Wiem, mam dużo szczęścia. Z ręką na sercu mogę przyznać, że czuję się winna, że szczęście było po mojej stronie, kiedy ktoś inny w tym momencie został zabity. Ciężko jest usiąść i próbować racjonalizować, i przepracować wszystkie uczucia z tym związane.

Czy czujesz, że musiałaś wiele poświęcić? 

Tak. Musisz dokonać wielu osobistych poświęceń, pracować bardzo ciężko, pamiętać, że nie jest to praca, którą zostawia się w biurze po powrocie do domu. Często moje decyzje wiązały się z wyborem tego, co w danej sytuacji musiało się znaleźć na pierwszym miejscu: macierzyństwo czy fotodziennikarstwo, co nie było łatwe. To nie jest łatwe także dla rodziny, przyjaciół czy dzieci. Myślę, że z upływem lat moja świadomość tego, jaką cenę musi płacić moja rodzina, jest zdecydowanie większa.

Kiedy pojechałam do Libii, zdecydowałam, że nie powiem o wszystkim mojej najmłodszej córce, dopóki nie wrócę do domu. Żadnych postów nawet na Facebooku. Żeby jej nie martwić, powiedziałam, że będę zajmowała się wyłącznie sytuacją uchodźców na granicy Libii, żadnej podróży w głąb kraju. Później dowiedziałam się od współlokatora mojego syna, że mój syn wypłakiwał oczy do poduszki. Kiedy podjęłam decyzję o wyjeździe do Syrii, syn dał mi stanowcze ostrzeżenie. Powiedział: „Jedziesz tam na dwa tygodnie i ani dnia dłużej, w innym wypadku nie będziesz już moją matką”. Dotrzymałam terminu.

Czym jest dla ciebie macierzyństwo?   

Decyzja o zostaniu matką była najlepszą decyzją, jaką podjęłam w życiu. Mam matczyny instynkt w swoim DNA i jestem wdzięczna za to, że mogę być matką. To też jest częścią mojej pracy. Nigdy nie zapominam o tym, że jestem matką, co daje mi umiejętność ogólnego zrozumienia, tworzy pewną więź z innymi, bez względu na kulturę czy warunki socjoekonomiczne. Nie chcę absolutnie powiedzieć, że to nie ma miejsca w przypadku kobiet, które decydują się (z własnej woli lub nie) na nieposiadanie dzieci. Opisuję, w jaki sposób wpłynęło to na mnie osobiście i na moją pracę.

O czym marzyła mała Heidi? O czym marzysz teraz?

Myślę, że zawsze marzyłam o tym, żeby móc coś dla kogoś zmienić. I nadal jest to moim marzeniem.

Korekta: Aleksandra Sontowska/Michalina Pągowska

design & theme: www.bazingadesigns.com