Stompor: Nobel dla cierpliwej słuchaczki

Grzegorz Stompor

Jako mola książkowego, ten literacki Nobel ucieszył mnie jak mało który. Nie żebym nie cieszył się z nagrody dla Elfriede Jelinek, czy Herty Müller – obie z nich darzę ogromnym uznaniem – ale w tym przypadku wyrzuciłem ręce do góry z okrzykiem „jeeest”! i odtańczyłem rundkę po pokoju.

Swetlana_Alexijewitsch_2013

Po pierwsze, tegoroczny werdykt Komitetu Noblowskiego cieszy mnie dlatego, że uwielbiam reportaż i uważam, że jest niezwykłą sztuką tak zbliżyć się do rozmówczyni_rozmówcy, aby nie przerwać cienkiej nici zaufania, którą spisujący relację został_a obdarzony_a, a jednocześnie zrobić krok do przodu, z cienia dystansu do światła zasłuchania i zrozumienia. Przedrzeć się następnie przez wiele godzin nagrań i wybrać te właściwe, a następnie tak zredagować treść, żeby trzymać do końca w napięciu, choć to przecież nie kryminał. Trudno zliczyć wszystkie mistrzynie i mistrzów tego gatunku literackiego. W Polsce również mamy grono znakomitych autorek i autorów, jednakże wydaje się, że tym razem Akademia doceniła właściwą osobę, samotną liderkę współczesnego europejskiego reportażu.

Cieszy mnie też, że nagroda trafiła do rąk kobiety, często oddającej głos innym kobietom: samotnym babciom z porzuconej przez wszystkich podczarnobylskiej wioski; przodowniczkom pracy zdruzgotanym rozpadem imperium; felczerkom, pielęgniarkom i lotniczkom z czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – rozpętanej przez mężczyzn, ale wciągającej w swoje wiry i kobiety; kobietom dokonującym wielkich czynów i zapomnianym nawet przez własne rodziny. Autorka pozwala mówić kobietom, pozwala im dokonać rozrachunku z ideałami swojej młodości, z wiarą w komunizm, w Konsomoł, w partię, w Stalina, w walkę o pokój na świecie; które miały – i nadal mają – pełne prawo do tego, żeby czuć się zdradzonymi, oszukanymi przez historię, w kraju, po upadku którego kto żyw wziął się za handel i biznes, a „przyzwoici ludzie gdzieś się pochowali. Wszędzie tylko łokcie i zęby…”* Aleksijewicz kapitalnie opisuje proces, którego i my jesteśmy częścią: zwycięstwo nad faszyzmem, zachłyśnięcie się komunizmem, omamienie przez ideologię, akomodacja, powolne dojrzewanie, a następnie rozczarowanie i wreszcie całkowity upadek złudzeń; kolejne zachłyśnięcie się, omamienie kapitalizmem, powolne dojrzewanie, itd.

Cieszy mnie również, że nagrodę Nobla otrzymuje Białorusinka. Obywatelka kraju niedemokratycznego, w którym kontrkandydat urzędującego prezydenta może w najlepszym wypadku wylądować w więzieniu za sam fakt ośmielenia się stanięcia do walki. Obywatelka kraju, który w kółko przechodził z rąk do rąk, w którym tłamszono wolnomyślicielstwo i odważne zabieranie głosu, przez co nie sposób było wykształcić ogólnych postaw prodemokratycznych. Kraju, który z jednego z największych mateczników europejskiej Żydowskości stał się Słowiański, biały i do tego jeszcze pod butem kolejnych dyktatorów. Siłą Aleksijewicz jest w tym aspekcie oddanie głosu przedstawiciel(k)om różnych klas społecznych, grup etnicznych, wiekowych i zawodowych, co pozwala uświadomić sobie po raz setny, że nie istnieje i nie może istnieć coś takiego, jak homogeniczne społeczeństwo, produkowane na matrycy, wyciągane spod sztancy – szczególnie jeśli spojrzymy na pozostałości takiego wieloetnicznego molocha, jakim był Związek Radziecki.

Akademia uzasadniła swój tegoroczny wybór, doceniając „polifoniczne pisarstwo, pomnik cierpienia i odwagi w naszych czasach”. A ja dodam tylko, w czym, według mnie, tkwi największa siła reportaży Swietłany Aleksijewicz, dzięki czemu przeczytałem niekrótkie przecież tomiska z zapartym tchem, niemalże na jeden raz: to pozwolenie, aby przemówili tzw. zwykli, choć przecież zupełnie niezwykli ludzie. Czasami ma się odczucie, że białoruska reportażystka postanowiła praktycznie całkowicie oddać pole swoim rozmówczyniom i rozmówcom; że nie siedzi tam przy nich z magnetofonem, przy herbacie w szklance w metalowym koszyczku; że to ci wszyscy bohaterowie i bohaterki sami spisali_ły swoje historie. Całe mistrzostwo jej reportaży zawiera się właśnie w tym – we wrażeniu, że autorki nie ma, choć jest ona cały czas obecna. Nie jako cenzorka, nie jako osoba ogarnięta obsesją kontroli wypowiedzi, lecz jako współodczuwająca i prawdziwie, głęboko wsłuchana w trudne, często tragiczne, historie powierzane jej przez tych, którzy odważyli się nimi podzielić. Aleksijewicz jak mało kto rozumie Homo Sovieticusa, nie miota oskarżeniami pod jego adresem, tylko cierpliwie, spokojnie słucha i skłania nas do refleksji nad swoimi doświadczeniami prywatnymi, które, choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli inaczej, i tak zawsze będą również polityczne.

*Cytat pochodzi z reportażu Swietłany Aleksijewicz „Czasy Secondhand. Koniec czerwonego człowieka”. Wołowiec, Wydawnictwo Czarne, 2014, s. 33.

design & theme: www.bazingadesigns.com