Nigdy nie będę mniejsza niż rozmiar 10. I co z tego?

Kojarzycie, jak ludzie robią tę obrzydliwą, uprzedmiotowiającą rzecz oceniając czyjąś atrakcyjność w skali 1-10? Cóż, chciałabym powiedzieć, że jestem idealną dziesiątką (tak, to my powinnyśmy oceniać same siebie). Mam szerokie ramiona, sporą klatkę piersiową, uda bogini – po prostu nie jestem małych rozmiarów. Ale czemu miałoby to mieć znaczenie? W świecie idealnym, w którym jestem zgrabna i smukła jak na swoje rozmiary, nadal nie nosiłabym rzeczy poniżej rozmiaru 10. I nie mam z tym problemu.

body-positivity-art-by-spooky-femme

Jest taka sprawa. Niezależnie od tego, czy i jak szczupła lub smukła jestem, nigdy nie podzielałam zdania mainstreamowych mediów, popkultury, celebrytów czy społeczeństwa na temat tego, co jest postrzegane jako atrakcyjne. Nawet, gdy mam najzdrowszą sylwetkę. Nawet wtedy, gdy spożywałam 500 kcal dziennie w czasach szkoły średniej (panie, nie bierzcie ze mnie przykładu, to nie jest dla was dobre).

Jeśli zdecyduję się kiedykolwiek mieć dzieci, będę odcinać metki z rozmiarówką od ich ubrań. Jeśli zdecyduję się kiedykolwiek mieć dzieci, mam nadzieję, że do tego czasu ruch miłości do ciała, afirmacji cielesności nie będzie tylko ruchem, a otaczającą nas rzeczywistością. Nie chcę, by moje dzieci miały obsesję na punkcie rozmiarów. Ponieważ, naprawdę, rozmiar nie ma znaczenia. Rozmiar nie decyduje, jak zdrowa jesteś, jak szybko biegasz ani jaki jest twój stan emocjonalny. Nie wpływa na to, czy odnosisz sukcesy, ile powinnaś mieć pewności siebie, co możesz osiągnąć i kogo możesz kochać. Nie. Przestańmy się ograniczać. Przestańmy koncentrować się na cyferkach i używać ich jako wymówek, że nie jesteśmy świetne, mimo że przecież jesteśmy.

Byłam dziesiątką i przepełniał mnie taki smutek, że miałam ochotę rzucić wszystko. Nosiłam również rozmiar 14 i to były najszczęśliwsze czasy w moim życiu. Mówię poważnie. Jestem także przekonana, że większość mojej rodziny i przyjaciół woli widzieć mnie szczęśliwą i uśmiechniętą.

Jest tyle rzeczy mających wpływ na nasze rozmiary: genetyka, masa mięśniowa, zdrowie psychiczne, status ekonomiczny, budowa ciała, wzrost – mogłabym wymieniać w nieskończoność. Akceptacja własnych rozmiarów, naturalnie większych niż przeciętne, była jedną z najtrudniejszych rzeczy w moim życiu. Od najmłodszych lat wbito mi w głowę, jak kobieta powinna wyglądać i nadal zdarza mi się z tym walczyć. Ale zaczęłam stawiać opór i zwalczać w sobie problemy z postrzeganiem własnego ciała. Stałam się aktywistką, blogerką i afirmatorką cielesności. Odkąd się tym zajmuję, czuję się piękna, wszechmocna i akceptuję siebie jak nigdy wcześniej.

Zatem, panie, panowie i osoby wszelkich innych tożsamości, jeśli macie budowę ciała, która sprawiała, że zawsze czuliście się zbyt duzi, zbyt mali, zbyt wysocy, zbyt niscy – jestem tu, by wam powiedzieć, że nawet Doctor Seuss wiedział, o co chodziło: w skali 1-10 jestem dziesiątką i wy także jesteście.

Cosette Kenny jest gitarzystką, czerwonoustą poetką z obsesją zumby. Jej duchowym zwierzęciem jest kawa. Eksperymentująca z modą, nadmiernie wrażliwa, pretendująca do miana pin-up girl, wciąż uczy się, jak być prawdziwą dla samej siebie, cokolwiek to znaczy. Uważa się za chaotyczną i dobrą wersję Blair Waldorf oraz feministkę o złotym (a może rtęciowym) sercu.

Zajrzyjcie na jej bloga o afirmacji cielesności pod adresem thinmintspiration.wordpress.com.

Tłumaczenie: Katarzyna Paprota

 

design & theme: www.bazingadesigns.com