Różycka: „Niech płoną znicze i komisariaty” – w odpowiedzi na tekst Ewy Majewskiej

Przeszukując sieć 23 maja w poszukiwaniu jakichkolwiek słów upamiętniających czwartą rocznicę zabójstwa Maxwella Itoyi, ucieszyłam się znajdując tekst Ewy Majewskiej. Jedyny, jaki udało mi się znaleźć. Szacunek za pamięć. Jednak gdzieś w połowie tekstu zaczęłam mieć odruch wymiotny, przy akapicie który zaczyna się od zdania Proszę mnie źle nie zrozumieć, uważam Polskę ogólnie za dość wyluzowany kraj, w którym coraz więcej czarnych imigrantów pierwszego pokolenia z Afryki zajmuje wysokie instytucjonalne pozycje (w Sejmie, narodowych centrach kultury, radach miast, mediach etc). Ewa Majewska cytuje bell hooks i Angelę Davis. Feministyczne analizy tych i wielu innych autorek świadczą o tym, że obecność kobiet na stanowiskach władzy instytucjonalnej nie przekłada się na emancypacje kobiet, czy jakiejkolwiek innej podporządkowanej grupy. Za przykłady niech posłużą Margaret Thatcher, Hillary Clinton, Dilma Rousseff, Christine Lagarde i rodzima Hanna Gronkiewicz-Waltz (niektóre z nich są nawet ekspertkami od praw kobiet).

i komisariaty

Nigdy więcej?

Rzućmy okiem na nasz „dość wyluzowany kraj” nie z perspektywy pogodynki Omeny Mensah, posła Johna Godsona czy radnego Krystiana Legierskiego. Prześledźmy niektóre z najbardziej znanych wydarzeń, które miały miejsce od 23 maja 2010. Jesienią 2012 roku, odbył się strajk głodowy w pięciu spośród siedmiu zamkniętych obozów dla cudzoziemców. Brały w nim udział kobiety, dzieci i mężczyźni różnych narodowości, czarni, brązowi, żółci i biali. Niektóre osoby zaszyły sobie usta. Wiele zostało pobitych i rannych za sprawą straży granicznej, która weszła do obozu, ekhm,„ośrodka”. W pewnym momencie podczas strajku w Białymstoku do ośrodka weszli uzbrojeni po zęby Robocopy-strażnicy graniczni. Bębnili pałami w tarcze, by przekazać ostrzeżenie. Różne proceduralistki i proceduraliści w postaci organizacji pozarządowych w zakresie praw człowieka, Rzecznik Praw Obywatelskich i przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odwiedzili obozy. Niektórzy napisali potępiające raporty, inni apelowali o większe klatki i dłuższe łańcuchy, ale procedury pozostały takie, jakie były. Czarnoskórzy i imigranci na stanowiskach urzędniczych pozostali bezsilni wobec procedur prawnych, takich jak areszt administracyjny i deportacje do stref wojen i wyzysku.

Ten strajk był największym tego rodzaju, ale na pewno nie jedynym. Od tej jesieni co najmniej jedna osoba, ciemnoskóry uchodźca, zmarł podczas pobytu w „ośrodku” w Białymstoku. Niezliczone osoby były bite, maltretowane, oddzielone od swoich bliskich, oskarżone o terroryzm i deportowane. W trakcie pisania tego tekstu został ogłoszony strajk przez uchodźców w ośrodku zamkniętym w Krośnie Odrzańskim. Napisali listę postulatów, wśród nich: koniec przemocy ze strony straży granicznej, swoboda kontaktu ze światem zewnętrznym, dostęp do opieki medycznej. Niektórzy z nich zapowiedzieli, że popełnią samobójstwo, jeśli ich dramatyczna sytuacja nie poprawi się.

Kiedy to piszę, moja przyjaciółka, A. działaczka związkowa i lokatorska, antyproceduralistka, autorka słynnego „Warszawa was wybrała, Warszawa was obali”, odsiaduje wyrok w łódzkim więzieniu za wytatuowanie tego zdania na ścianie ratusza. Codziennie jest jej przypominane, że jest Polką tylko w połowie.

Proceduralistki i proceduraliści palą znicze.

A. działała bezpośrednio w reakcji na spustoszenie, którego dokonuje w naszym mieście „wielogłowa hydra rasizmu, klasizmu i seksizmu”, bez względu na odcień proceduralistów i proceduralistek aktualnie u władzy. Kiedy Artur Brzeziński śmiertelnie postrzelił Maxwella Itoyę, na Stadionie X-Lecia obecna była filozofka Monika Bakke i psycholożka Dominika Cieślikowska. W swoim tekście Ewa Majewska nie wspomina że w przeciwieństwie do białych intelektualistek, przedstawiciele mniej uprzywilejowanych klas imigrantów o różnych kolorach skóry, dla których brutalność policji to codzienność, zareagowali bezpośrednim działaniem. Wszczęli walkę. Obrzucali radiowozy kamieniami i kawałkami straganów bazarowych. W tym momencie bardzo namacalny bunt był jedyną emancypacyjną praktyką, która mogła oddać sprawiedliwość przemocy. Obecny był również czarnoskóry pastor o imieniu Buddy. W zgodzie ze swoją wiarą w procedury, przekonał uczestników walk, aby zatrzymali się i usiedli. Niektórzy byli mądrzejsi i uciekli. Trzydzieści dwie osoby, które usiadły, zostały natychmiast zatrzymane, unieszkodliwione za pomocą paralizatorów, przewiezione na komisariat przy ul. Grenadierów. Usłyszały zarzuty o czynną napaść i sprzedaż podrabianych tenisówek. Jeden z nich, Agu Chidi, został przewieziony do ośrodka zamkniętego. Otwarto postępowanie deportacyjne.

Po kilku miesiącach zmagań, Stadion X-Lecia został zamknięty i większość osób, których dotknęło morderstwo Maxwella została zmuszona do opuszczenia Polski. Wdowa po Maxwellu, Monika Pacak-Itoya emigrowała z trójką ich dzieci po tym, jak prokuratura odmówiła przyznania im renty po mężu i ojcu zabitym przez funkcjonariusza państwowego. Wraz z innymi obserwowałam, jak bar Home Africa na rogu Górczewskiej i Prymasa Tysiąclecia, który stał się naszym nieformalnym miejscem spotkań, powoli pustoszał. Większość afrykańskich i azjatyckich imigrantów do których my, lewaki i anarchistki, dołączyłyśmy we wspólnej walce przeciwko policyjnej brutalności, opuściła Polskę po zabójstwie Maxwella. Nie mogli już nazywać tego kraju domem. Jako świadkowie morderstwa, nie mogli zeznawać w sądzie. Wbrew naszym zbiorowym żądaniom, nie zagwarantowano, że świadkowie nie zostaną deportowani w trakcie procesu. W skutek tego, nikt nie zeznawał w sądzie. Nam udało się nagrać zeznania dwóch naocznych świadków. Artur Brzeziński był sądzony ze wsparciem obrzydliwie rasistowskich i jednogłośnych zeznań swoich kolegów z policji. Nic więc dziwnego, że szybko wrócił do służby i jest gdzieś tam, chroniąc nas, nawet teraz.

Z całym szacunkiem, nie pamiętam żadnej ze słynnych proceduralistów, intelektualistek czy innych ekspertek na tych spotkaniach w nigeryjskim stylu, w barze Home Africa. To nie oni pocili się przy budowie krótkotrwałego, ale wypełnionego wściekłością klasowego ruchu wielu kultur, który powstał w reakcji na zabójstwo Maxwella. Nie pamiętam, by wspierali osoby straumatyzowane doznaną przemocą. Nie pamiętam by dokumentowali zeznania świadków. Nie pamiętam, by partycypowali w grupie interwencyjnej przeciwko przemocy policyjnej, która miała dyżury na Stadionie X-Lecia do jego zamknięcia w sierpniu 2010. Na pewno nie pamiętam tych proceduralistów angażujących się w „wytwarzanie dyskursu teoretycznego, który pozwala się nie tylko refleksyjnie odnosić do zbrodniczych sprzeczności późnego kapitalizmu, ale też generuje linie ujścia w kierunku innego, sprawiedliwszego systemu”. Tę historię musimy opowiedzieć tak jak się wydarzyła, dla dobra przyszłych walk – to nieformalne, nie-intelektualne, poza-instytucjonalne, mieszane grupy czarnych, białych, i tych pomiędzy, pisały słowa emancypacji w ulotkach, na ścianach, bilbordach, banerach i w sieci1. Zrywaliśmy bariery rasy, klasy i płci w praktyce. Proceduralistów i proceduralistek wśród nas nie było.

Proceduraliści i proceduralistki robiły to, co robią najlepiej – pisali petycje , podpisywali petycje i czuwali przy świecach. Pamiętam spotkanie z prof. Moniką Płatek w śródmiejskiej kawiarni, gdzie wezwała do szkolenia policji z wielokulturowości. Był też apel wystosowany przez różne proceduralistki do Hanny Gronkiewicz-Waltz, żądający lepszego traktowania imigrantów przez policjantów, mieszkania komunalnego dla Moniki Pacak-Itoyi i dostępu do legalnego zatrudnienia dla imigrantów. Nie zrozumcie mnie źle, doceniam te wysiłki, to miło, że pióra proceduralistów są zawsze gotowe na złożenie podpisu. Ale bycie miłym po prostu nie skutkuje. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach jest w stanie wyobrazić sobie, że Hanna Gronkiewicz-Waltz odpowiada twierdząco np. na żądania petentów o zapewnienie legalnego zatrudnienia dla pracowników migrujących? Pomijając że nie leży to w jej kompetencjach, byłoby to całkowicie sprzeczne z interesami jej rządu, nie wspominając nawet o interesach globalnego kapitału2. Taki scenariusz to pełnia utopii w której straż graniczna i imigrujący wreszcie trzymają się za ręce, jako część jednej wielkiej ludzkiej rodziny.

Co by zrobiła Angela?

Ostatnią rzeczą, która przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o Angeli Davis są jej intelektualne więzi z Marcuse i Adorno. Może jestem chamką, ale szczerze mówiąc niewiele mnie obchodzą. Pamiętam natomiast, że w 1960 roku była częścią zbrojnego ruchu oporu oraz, że w listopadzie 2011 roku opuściła wykład o Marcuse na Uniwersytecie w Pensylwanii, by wraz z uczestnikami przyłączyć się do okupacji namiotowej wokół ratusza Filadelfii. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie kojarzę żadnej walki, w której postępowanie według procedur byłoby emancypacyjną teorią lub praktyką. Myślę, że potrzeba nam więcej takiej postawy – proceduralistek które porzucają swoje stanowiska i dołączają do walki. Sądzę, że w tekście Ewy Majewskiej chodzi o klasowo uwarunkowaną, uprzywilejowaną, intelektualną praktykę, z pominięciem działań realnego podmiotu – „nie-intelektualnego mięsa armatniego”. Najgorsze jest to, że trzymanie się procedur oznacza pasywną akceptację niewiarygodnej przemocy państwa.

Pomimo najlepszych nadziei, sytuacja niewiele się zmieniła odkąd Maxwell Itoya został zamordowany, a 32 Afrykanów zbuntowało się przeciwko brutalności policji. Ten kraj jest głęboko rasistowski. Być może na wyższych szczeblach panuje większy luz, ale ulice miast pozostają w przeważającej mierze białe, katolickie i pełne przemocy wobec nie-białych, nie-bogatych nie-katolików. Polskie władze wypełniają swoje obowiązki wobec UE z wielką gorliwością. To w Warszawie mieści się główna siedziba unijnej agencji FRONTEX – twórcy i egzekutora rasistowskiej polityki Europy wobec imigrantów. O ironio, jej urodziny wypadają w przededniu rocznicy zabójstwa Maxwella. Krajowe urzędy migracyjne nadają statusy uchodźców mniej niż jednemu procentowi osób, osadzając lub deportując resztę. Policja i neofaszyści tymczasem utrzymują „czystość” na ulicach. Emancypacyjne praktyki i teorie, które były potrzebne w chwili morderstwa Maxwella Itoyi – i uważam za konieczne teraz – powinny oprzeć się na auto-refleksyjnym i świadomym klasowo podejściu do solidarności. Zamiast przyklaskiwać intelektualistom, radykalny, materialistyczny i dialektyczny feminizm powinien odmówić uwikłania w reformatorskiej logice hierarchii klasowej- powinien się w końcu zdeklasować, popełnić przysłowiowe samobójstwo klasowe. Na pamiątkę morderstwa Maxwella Itoyi, ku pamięci wszystkich tych, którzy musiały opuścić Polskę w jego wyniku, przypominam słowa uparcie pisane na murze, przy którym Maxwell Itoya został zastrzelony. Policja kilkakrotnie zamalowywała drugą połowę zdania szarą farbą. Brzmiało ono, „Niech płoną znicze i komisariaty”. Po 23 maja, nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za śmierć Maxwella i żaden komisariat nie spłonął. Może taka emancypacyjna teoria pomogłaby nam przejść dialektycznie z praktyki pierwszej części hasła do drugiej?

Malka Różycka
tłumaczenie: Tola Krzysztofowicz

design & theme: www.bazingadesigns.com