Nie ma „ja” w „feminizmie”? Wokół „kontrowersyjnego” filmiku Manify Poznań

unnamedAgnieszka i Agata

Agata: Dzięki, że mi pokazałaś nowy film poznańskiej Manify. Nareszcie film promujący Manifę w nowy sposób: puszczający oko do nas, dziewczyn i kobiet. Oczko w rajstopie, bańki puszczane ustami, poprawianie kostiumu na tyłku przed wskoczeniem do basenu – czuję taki duch dziewczęcości, trochę trzepaka, trochę buntu. Ale nie w rejestrach najwyższych, operowych, więc moja zmęczona psyche jest w stanie to przyjąć. To prawda, że kolejne wzniosłe wezwanie mogłabym po prostu sobie darować (w sensie nie obejrzeć klipu, bo na Manifę chodzę ;). No i nareszcie ktosia to zrobiła w przyjemnych kolorach, w dobrym oświetleniu.

Ten klip cieszy, bo przywołuje doświadczenia, które możemy znać tylko jeśli jesteśmy blisko z kobiecym ciałem. Poprawianie stanika, karmienie, okres. Nareszcie widzę te doświadczenia w przestrzeni publicznej. Podobnie jak słynne zdjęcie Rupi Kaur na instagramie z plamą krwi na spodniach, budziły oburzenie i obrzydzenie w komentarzach. Fascynująca była bitwa z personelem Instagramu, który usunął zdjęcie, a później je przywrócił. To jest też gest „nie będę dłużej chronić uprzywilejowanego męskiego oka przed widokiem okresu”. Większość kobiet krwawi większość swojego życia – co by się facetowi stało jakby zobaczył krew albo podpaskę? Te reakcje obrzydzenia i oburzenia pokazują jak bardzo nasze realne ciała i nasze realne doświadczenia nie są obecne w przestrzeni publicznej i jakim osiągnięciem i odwagą jest wniesienie ich, podzielenie się nimi. Wiesz, że większość uzna to za obrzydliwe, ale pokazujesz swój świat, w którym to jest normalne – i przez to zmieniasz świat, zakres tego, co wolno pokazać. A ja czuję ulgę, radość, przyjemne połechtanie, bo ktoś dotknął moich intymnych doświadczeń ciała.

Dobra, przejdę do krytyki krytyki: wszystkie głosy typu „ciało jest trywialne”, „wpisujecie się w dominującą narrację”, „po co ciałem, trzeba ideą” – irytują mnie niemożliwie. Tak, nasza przestrzeń publiczna jest zdominowana przez bardzo męsko-oko-centryczne przekazy, w których kobieta może być nawet całkiem naga, byleby była wyprężona, wygolona i przedstawiona z troską o zgodność z patriarchalno-komercyjną estetyką. Wygląda na to, że nasze ciała są jak flaga Polski – tak zawłaszczone, że już nie warto o nie walczyć. Już się nic nie da powiedzieć, bo oni to zawsze przekręcą, spornografizują. Zgadzam się, że każde przedstawienie jakoś będzie w tej przestrzeni istnieć. Ale czy mamy się zamknąć? Zniknąć? Czy może warto produkować swoje przestawienia swojego ciała, nieestetyczne albo estetyczne inaczej? Pokazywać swój świat? (Wszystkie głosy o urodzie i cielesności jako „nieprawidłowym” feminizmie niestety trafiają mnie w bolesnego i odnawiającego się siniaka po femmefobii. To, co kobiece jako niefeministyczne. To jest uciążliwe…).

Agnieszka: Mnie też wkurza to uparte odcinanie się od ciała i ciągłe strofowanie za naiwne albo właśnie trywialne użycie cielesności. Krew mnie zalewa, gdy czytam kolejne wpisy, które krytykują osoby odpowiedzialne za ten klip za głupotę przekazu, za niski temat, za zbyt indywidualistyczne podejście, za brak kolektywności, za brak upolitycznienia, za to nachalne CIELSKO, które jest drapane, lizane, pieszczone, szczypane, które pływa, krwawi, karmi, je. Bo wiadomo, ciało może wejść do naszych feministycznych rozmów, ale tylko jako Ważna Kwestia. I to jakie kwestie są ważne, a jakie niekoniecznie zostało już dawno ustalone. O przyjemności i menstruacji nie będziemy już rozmawiać, bo to passé. Poza tym skoro kłir się już tak ładnie zajmuje seksem, płynami ustrojowymi i ciałem, to po co feminizm ma to jeszcze raz wałkować?

Ten klip działa, bo korzysta z narzędzi i specyfiki mediów społecznościowych, i ta cała żartobliwa, bezpośrednia zabawa dziewczyńskością, kobiecością, cielesnością od razu skojarzyła mi się z selfie-feminizmem. Jakiś czas czemu natknęłam się na krytykę selfie-feminizmu Agaty Pyzik i wkurzył mnie ten tekst, choć trafia do mnie większość argumentów. Zgadzam się z krytyką neoliberalnego podmiotu kobiecego i tego, że w przestrzeni publicznej interpretacja przekazu, jego zasięg oraz jego często nieuchronna pornografizacja nie do końca zależą od dziewczyn wrzucających kolejne selfie na insta. I koniec końców to Kim i Kylie mają miliony followersów, a tymczasem brązowe dziewczyny, duże dziewczyny albo dziewczyny z niepełnosprawnością są dalej ignorowane i zmuszone performować swój mały opór tylko dla samych siebie i kilku znajomych w mediach społecznościowych.

To co mnie naprawdę wkurzyło w tym i innych krytykach selfie-feminizmu to pogarda dla „self” w „selfie.” Bo każda z nas wie, że selfie to symbol narcyzmu i zapatrzenia w swoje odbicie, w swoje ciało i swój image, i selfie robią sobie tylko gimbusiary, szafiarki, blogerki, youtuberki, instagramowiczki, i inne zmanipulowane przez późny kapitalizm istoty, nad którymi litujemy się z naszych mądrych akademickich grząd.

Agata: To jest nowy język, język obrazu i jesteśmy nim otoczone. Nic dziwnego, że młodsze osoby posługują się nim bardziej sprawnie, niż starsze, tego trendu się nie cofnie. Jeśli ktosia nie chce się w to włączać – nie ma przymusu. Nowe przedstawienia cielesności i emocji nie zastąpią też innych form feminizmu – pisania, demonstracji, akcji solidarnościowych. Są tylko jednym z wielu sposobów, zgódźmy się na tą wielość, niech będzie nas dużo i różnych. A co do smutnych dziewczyn w internecie, to ten smutek skądś się bierze i ma głębsze przyczyny, o czym świetnie pisze na przykład Carol Gilligan, której prace rzuciły światło na kobiecą psychikę, szczególnie na cierpienie związane z dojrzewaniem. To, co społeczne i jednostkowe jest ściśle powiązane.

Agnieszka: Przy czym nie jest tak, że to co jest powszechnie uważane za jednostkowe, indywidualne, cielesne nie może wejść do polskiego mainstreamowego feminizmu (chyba już możemy mówić o mainstreamie, prawda?). Może, a owszem, ale na razie tylko w dwóch przypadkach: prywatne kobiece ciało staje się publicznym tematem, gdy w grę wchodzi zdrowie, reprodukcja i przemoc, albo gdy za ciało biorą się artystki feministyczne, które robią sztukę. I żeby nie było wątpliwości, żeby robić feministyczną sztukę, musisz mieć dyplom ASP oraz certyfikat feministyczny od odpowiednich krytyczek/krytyków i adeptek/adeptów sztuki. Nie możesz sobie ot tak wrzucić jakiegoś bazgrolca na tumblera albo selfie na insta. To trochę za łatwe, żeby nazwać to sztuką. Gdzie w tym teoria? Trud? Mozół? Transgresja? A już najgorzej, jak wszyscy łapią od razu o co Ci chodziło. Jak wspomniane wcześniej zdjęcie Rupi Kaur z plamą krwi zrobione przez jej siostrę Prabh. To tak proste, że aż żenujące. I podobnie jest z klipem promującym poznańską Manifę. Filmik jest szalenie prosty w wyrazie i przekazie. Lekki, łatwy, kolorowy nie wymaga znajomości lektur ze wstępu do płci kulturowej. Zrozumieć go może każda/każdy, kto jest blisko kobiecego ciała.

Zrzut ekranu 2017-03-04 o 11.42.56

Agata: Ja w ogóle nie kupuję tego podziału „ciało jest indywidualistyczne, a feminizm ma być kolektywny”. Ciało jest partykularne, jednostkowe? Przecież wszystkie mamy ciało! Jasne, ciemne, sprawne, niesprawne, chore, zdrowe, młode, stare… Światopogląd, w którym ciało istnieje tylko w narracji neoliberalnej i konsumpcyjnej jest mi obcy. Ten postulat tworzenia ruchu opartego na szczytnej idei, bez ciała – czy nadal musimy udowadniać, że nie jesteśmy cielesne? To znowu jakiś prezent od kultury, w której kobieta jest bardziej „cielesna” i przez to gorsza, a mężczyzna jakoś magicznie bezcielesny i neutralno-ideowy. To jest tylko trik. Mężczyźni też mają ciała i są one tak samo ranliwe, jak nasze. Tak, Polska katolicka próbuje nam utrudnić i obrzydzić każdy ważny i ranliwy moment naszych ciał – okres, aborcję, ciążę, seks, poród, menopauzę. W każdym tym momencie znajdzie nas i wymierzy nam cios – wstydem, ustawą, kosztami znieczulenia, antykobiecą ideologią. Ale jak ktoś cię uderza kijem w brzuch, to problemem jest kij, a nie brzuch. Zapomnienie o brzuchu nie pomoże.

Agnieszka: To nie jest prosta dychotomia – feminizm to albo poważna ekonomia i polityka, albo głupawa cielesność – choć czasem mam wrażenie, że tak jest ustawiana dyskusja w Polsce. A chyba chodzi nam o to, żeby było miejsce na różne odcienie feminizmu, i na żywą dyskusję między nimi a nie ustalanie hierarchii i zabawę w sądy, kto robi feminizm lepiej, czyściej, mądrzej. Ostatecznie z całej tej przygnębiającej dyskusji o klipie poznańskiej Manify i o dyskusji nad selfie-feminizmem wyziera lekceważenie, może nawet pogarda dla młodości. I nie chodzi o to, że „starsze” jeżdżą po „młodszych”. Możesz mieć 15 lat i spoglądać z politowaniem na nastolatki robiące sobie 100 selfie dziennie. Możesz mieć 65 lat i kultywować w sobie „dziewczyńskość”.

Wkurza mnie, że młode dziewczyny są strofowane za naiwność polityczną, za niedoczytanie, za żałosne próby rozmontowania domu pana narzędziami pana. Poza tym wiadomo, z punktu widzenia agismu młodość to głupiość, to siedzenie w swoim pokoju i cięcie się żyletą, to hormony i banały, to tony selfies i zła poezja, to wygłupy i brokatowe lakiery do paznokci, to intensywne skupienie na sobie, swoim ciele, swoim smutku, to krzykliwe i infantylne JA, JA, JA! Czy jest coś bardziej żenującego i wstydliwego niż obraz dziewczyny, w który uwierzyłyśmy? A może by tak spojrzeć inaczej na to, co robią dziewczyny i na to, co wrzucają na insta i na fanpejdża? Może przyszła pora na to, żeby porozmawiać o ciele, które jest przestrzenią radości, smutku, ranliwości, słabości, przyjemności, ciągłej i nie zawsze udanej negocjacji ze światem zewnętrznym.

Agata: Dla mnie cielesne niekoniecznie oznacza tylko to, co indywidualne. Ciało łączy. Wszystkie/wszyscy mamy ranliwe ciała. Chciałabym żyć we wspólnocie zorganizowanej wokół ranliwości naszych ciał (i dusz), wokół ich potrzeb. Wokół zapewnienia nam wszystkim jedzenia, mieszkania, zdrowia, opieki medycznej. Szerzej: szacunku dla opieki, sprawiedliwości reprodukcyjnej. To jest są mnie dość wzniosłe cele, to mi wystarczy.

Ranliwość naszych ciał może nas łączyć, być konkretem, na którym budujemy solidarność, organizację społeczną – jeśli nie będziemy jej usuwać, tylko naprawdę ją dostrzeżemy. Może od Wielkiej Polityki do cieszenia się swoim ciałem i poświęcania mu uwagi nie jest jednak tak daleko?

W głosach krytykujących film Manify słyszę odrzucenie ranliwości, na rzecz przedstawiania kobiet jako silnych. Rozumiem to. I myślę, że potrzebujemy jedno i drugiego. Byleby po naszemu, na naszych warunkach.

Agnieszka: Zgadzam się. Ranliwość może być konkretem i może być zalążkiem solidarności. Hasło prywatne jest polityczne nie może działać tylko w wybranych przypadkach, a w innych być traktowane jak naiwny wtręt i żenujący partykularyzm. Pogadajmy o ranliwości, o przyjemności, o nudzie, o smutku, o doświadczaniu ciała na co dzień. Nie odcinajmy się od tych doświadczeń.


Agnieszka Kotwasińska – feministka, amerykanistka, ogląda dużo horrorów, wciąż próbuje się dogadać ze swoją wewnętrzną nastolatką

Agata Chełstowska – feministka, badaczka, pisze doktorat o alimentach, nie umie robić wideo i bardzo chciałaby umieć

design & theme: www.bazingadesigns.com