Nie przeproszę, że nie żałuję [Aborcyjny coming out]

Natalia Broniarczyk


Parę lat temu zaszłam w ciążę, której nie chciałam kontynuować. Ciążę potwierdził lekarz. Wyszłam z przychodni i z kurtką w ręku, pomimo minusowej temperatury szłam kilka kilometrów do domu. Do dziś pamiętam ten gorąc ze stresu. Od razu wiedziałam, że chcę przerwać ciążę, przez ułamek sekundy nie miałam ani cienia wątpliwości, że podejmuję słuszną decyzję. Pomimo tego, że „obracałam” się w środowisku feministycznym, niemal wszystkie moje koleżanki pracowały w feministycznych organizacjach, to było mi wstyd powiedzieć, że potrzebuję pomocy. Szukałam informacji w internecie, sprawdzałam ceny wyjazdów. Wiedziałam, że nie stać mnie na nic więcej poza tabletkami do aborcji domowej.

Moja wiedza o aborcji farmakologicznej była wtedy prawie zerowa. Czytałam informacje w internecie i zwyczajnie się bałam. Mimo to postanowiłam zamówić zestaw leków do wywołania poronienia. W trakcie wypełniania konsultacji lekarskiej okazało się, że przesyłka do mnie nie dojdzie, bo zatrzymują je celnicy. To był pierwszy raz, gdy tabletki masowo były zatrzymywane przez urzędy celne. Wpadłam w stres, panikę.

Zaczęłam pytać koleżanek feministek, co robić. Nie byłam w stanie powiedzieć, że chodzi o mnie, uwewnętrzniona stygma skutecznie zamknęła mi usta. Bałam się, że zostanę oceniona, no bo jak – edukatorka seksualna i wpadka? Przerażona feministka bez pomysłu na rozwiązanie problemu?

Chciałam móc to powiedzieć, ale ilekroć próbowałam, to w gardle stawała mi tak zwana gula, a słowo „aborcja” brzmiało jak jakiś potwór, zbrodnia. Bałam się, że zostanie ze mną łatka, że zacznę być postrzegana wyłącznie przez pryzmat swojej decyzji. Zmyśliłam koleżankę, dla której szukałam pomocy, tylko to szukanie było bardzo trudne. Dzwoniłam, pisałam, umawiałam się na spotkania, pytałam. Wszędzie i od wszystkich słyszałam, że „przesyłki stoją, nic nie poradzisz”. Czułam się bezsilna i postawiona pod ścianą. Nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, że ucieka mi czas, a ja nie jestem nawet blisko rozwiązania mojego problemu. Samotność, lęk, strach, że się nie uda. Przypomniałam sobie, że w kuchni w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wisi numer do Kobiet w Sieci, by dyżurantki telefonu zaufania mogły się nim dzielić. Spisałam go i zadzwoniłam. Odebrała Justyna, z którą się wtedy nie znałyśmy. Opowiedziałam jej historię z przerażeniem, że ta rozmowa również skończy się komunikatem „nie da rady nic zrobić”. Było jednak inaczej. Dostałam nie tylko zrozumienie i empatię, ale tez konkretne informacje, jak można sobie radzić w takich sytuacjach. Justyna rozmowę zakończyła opowieścią o swojej aborcji i zdaniem „nie martw się, nie jesteście same”. Kilka dni później nie byłam już w ciąży. W kilkadziesiąt minut odzyskałam kontrolę nad swoim życiem, pociekła mi łza szczęścia, a z pleców zszedł wielki ciężar, który towarzyszył mi od momentu pierwszego pozytywnego testu ciążowego. Ogromna ulga, którą poczułam w momencie przerwania ciąży jest ze mną do dziś, jednak mimo ulgi, o swoim doświadczeniu aborcji dopiero uczę się mówić.

Nie zrozumcie mnie źle, nie wstydzę się swojej aborcji. To, co zamyka mi usta, to raczej brak wstydu. Brak żalu, brak syndromu postaborcyjnego, który wmawiają mi media i przeciwnicy aborcji.

Przez lata nie mówiłam o swojej aborcji, bo bałam się, że słuchacze i słuchaczki wezmą z mojej historii tylko to, co jest dla nich akceptowalne, a odrzucą to, co dla mnie w mojej aborcyjnej historii jest najważniejsze, czyli właśnie brak żalu. Wiele razy czułam, że nie pasuje, że moją historię aborcyjną trzeba o coś przyciąć, bo ten brak żalu to już za dużo, nie zmieści się w zwyczajnej rozmowie o życiu. Dalej miewam lęk o odbiór, ale też jestem zła, że nie mówię o swojej aborcji. Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że w kręgach towarzyskich, w których przyszło mi się obracać, zdarza nam się rozmawiać o niemal wszystkim (np. infekcjach, masturbacji, lękach, zdrowiu psychicznym, seksie, emocjach), ale o doświadczeniach aborcyjnych już nie. Dlaczego? Bo to trudne, bo nie umiemy, bo być może nie czujemy się tak, jak „powinnyśmy” się czuć. Nie mówimy, bo to rzecz, o której się nie mówi, a już na pewno nie dumnie, co najwyżej szepcze na ucho, a potem odwraca się tyłem albo chowa w dłoniach twarz. Świat staje się szary, a my się już nigdy więcej nie uśmiechamy.

Nie spotkała nas nigdy kara za aborcję w postaci syndromu postaborcyjnego? Wymierzmy ją sobie same, zaciskając usta. Oczywiście, są osoby, które żałują aborcji. Życie jest różne, pełne wielu skomplikowanych decyzji. Wiele z nas żałuje różnych rzeczy i wyborów. Są osoby, które żałują aborcji, ale są też takie, które żałują, że są matkami. Są też takie jak ja, które żałują, że tyle milczały na temat odczuwanej ulgi.

Aborcja podawana jest zawsze w nieodłącznym zestawie, taki pakiet dwa w jednym: aborcja i żal. Jeśli jesteś dobrą kobietą, to musisz ten żal odczuwać, musisz być potem choć przez chwilę smutna. Tak wiele (zbyt wiele!) osób nadal tak twierdzi. Brawo przeciwnicy i przeciwniczki aborcji, nie udało się Wam (i nigdy się nie uda) wyeliminować aborcji, ale całkowicie zawłaszczyliście nam język. To przez Was nawet postępowe aktywistki i feministki ciągle mówią o tym, że aborcji powinno być jak najmniej. To przez Was my osoby  z doświadczeniem aborcji milczymy, szepczemy i chowamy twarz w dłonie.

Czemu piszę o swojej aborcji? Bo mogę. Bo to przywilej, z którego zdaję sobie sprawę, bo po kilku latach już nie żałuję, że nie żałuję. Już się nie wstydzę. Aborcja jest powszechna i dzieje się codziennie. Aborcja musi być bezpieczna i dostępna dla wszystkich, które jej potrzebują. Aborcja to coś, o czym możemy (ale nie musimy) powiedzieć głośno, o czym możemy krzyczeć. Bez wstydu i bez przepraszania.

Już wiem, że mogę czuć, to co czuję. Już wiem, że dobre osoby przerywają ciąże. Jestem szczęśliwa, że nie jestem matką, cieszę się, że udało mi się wyrwać ze stanu, w którym bałam się, że będę do tego zmuszona. Smutno mi natomiast, gdy myślę, że ciągle tak wiele osób nie ma tyle szczęścia co ja, że nie wiedzą, jak sobie poradzić w sytuacji niechcianej ciąży albo ich nie stać na bezpieczną aborcję, że nie wiedzą, skąd zamówić leki. Być może jesteś teraz tą osobą, która nerwowo poszukuje informacji. Być może boisz się, że będziesz żałować. Nikt nie odpowie na to pytanie. W tym temacie nie da się powiedzieć, co będzie w przyszłości. Być może będziesz żałować, a może wcale nie. Jedno jest pewne: nie jesteś sama. Są z Tobą:

Women Help Women
Kobiety w Sieci
Ciocia Basia
Aborcyjny Dream Team


Chcesz nam opowiedzieć o swojej aborcji? Napisz na redakcja@codziennikfeministyczny.pl

design & theme: www.bazingadesigns.com