Zofia Nawrocka: Najsilniejszą sceną gwałtu jest ta, której nie ma

Z Zofią Nawrocką autorką książki „Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu” rozmawia Marta Konarzewska.

WebMarta Konarzewska: Jakie jest największe kłamstwo na temat gwałtu?

Zofia Nawrocka: Jak słyszę połączenie słów „kłamstwo” i „gwałt”, to szlag mnie trafia, bo jeden z mitów jest właśnie taki, że to kobiety kłamią na temat gwałtu. Gdy go zgłaszają. Ten stereotyp bazuje na przekonaniu, że gwałt to problem marginalny, że zdarza się rzadko. Nie ma świadomości, jak powszechne jest to zjawisko. Według badań IVAWS [International Violence Against Women Survey] w Polsce co ósma kobieta doświadcza gwałtu lub próby gwałtu. Powielający ten stereotyp ludzie chcą chronić swoje poczucie bezpieczeństwa, przekonanie o sprawiedliwym świecie, gdzie dobrym ludziom nie dzieją się złe rzeczy. Myślą: niemożliwe, żeby to było tak, jak ona mówi. Skoro nie zrobiła nic złego, to albo zmyśla, coś jej się przywidziało, albo jednak zawiniła. Tę logikę pokazują dobrze komentarze pod informacjami o ostatnio nagłośnionej sprawie gwałtu w lesie kabackim: „Dlaczego ona w ogóle biegała w lesie?” A niby gdzie miała biegać? W kuchni?

Ta sprawa pozwala potwierdzić kolejny stereotyp: gwałt zdarza się po ciemku i w krzakach. „Po co biegała po krzakach?” „Trzeba było myśleć!”

Specyfiką mediów jest to, że nagłaśniają po pierwsze przypadki bardziej drastyczne, po drugie takie, które zgadzają się z powszechnym wyobrażeniem – że gwałt jest popełniany w ciemnej uliczce przez nieznanego sprawcę. W tym konkretnym przypadku nagłośnienie może pomóc ująć sprawcę, ale chciałabym widzieć w mediach nie tylko takie doniesienia, ale też rzetelne analizy sięgające do przyczyny problemu, czyli na przykład braku równościowej edukacji. Codzienność przemocy seksualnej to gwałty popełniane przez kogoś, kogo kobieta zna, przez męża, kolegę z pracy, chłopaka na randce. To nie są tematy atrakcyjne dla mediów – więc o nich się nie pisze. Poza tym one też, z oczywistych powodów, są o wiele rzadziej zgłaszane policji.

Czyli „kuchnia” to żadna ochrona?

W świetle danych – faktycznie nie. Po co zbiegała ze ścieżki? – no właśnie. Jest taka gra komputerowa, Neverhood. Masz różne przygody, odwiedzasz różne światy, ale zginąć możesz tylko w jednym miejscu. Zanim tam wejdziesz, mijasz wiele tabliczek ostrzegających: nie idź dalej, bo zginiesz. Idziesz do końca i rzeczywiście giniesz. Ale kurczę, chyba nie o to chodzi, żeby w ten sposób oznaczyć na przykład Las Kabacki. Jeśli tak, to naszą odpowiedzią na przemoc seksualną nie będzie walką z nią, tylko przystosowywanie kobiet do życia w przemocowym patriarchalnym świecie.

Feminoteka opublikowała niedawno „10 porad, jak zapobiegać gwałtom”. Pierwsza: nie znaczy nie; dziesiąta: nie gwałć!

No właśnie, i to jest odpowiednie ujęcie sprawy, prawda? Niestety zamiast tego powtarza się porady dla kobiet typu „nie chodź do lasu”. Jeżeli faktycznie uważamy, że to jest OK, że las jest niebezpieczny, to postawmy przed każdym tabliczkę.

„Uwaga: gwałty!”

„Wchodzisz na własne ryzyko!”. No właśnie. Tylko że wtedy takie tabliczki musimy postawić przed każdym miejscem pracy, szczególnie tam, gdzie status pracowniczki jest tak niski, że musi godzić się na wyzysk, w tym na przemoc seksualną. A przed granicami Unii Europejskiej dla migrantek, żeby pamiętały, że przyjeżdżając, „godzą się” na gwałty, których nie będą mogły zgłaszać. I przed każdym domem – dla żon, które, jak wiadomo, winne są mężom świadczenie usług seksualnych. I przy autostradach. Bo przecież stopa wiadomo po co się łapie.

A przed gimnazjum? Dla dziewczyn w mini, które „prowokują chłopców”.

I na każdej miniówie: „Uwaga, kupujesz na własne ryzyko, będziesz zgwałcona, jak będziesz to nosić”.

Pracując w szkole, co i rusz natykałam się na to „prowokujesz – doigrasz się”. Ty już w pierwszych zdaniach książki rozprawiasz się z takim myśleniem. „Gwałt jest aktem przemocy, a nie aktem seksualnym […] jest to czyn pseudoseksualny, którego sprężynami są wrogość, chęć wymuszenia uległości […]”. Czyli gwałt nie jest, jak się wmawia kobietom, rozładowaniem męskiej energii libidalnej, którą one prowokują do wybuchu.

To energia pedagogiczna jest kierowana w niewłaściwym kierunku. Zamiast uczyć chłopców, żeby nie stawali się gwałcicielami, uczy się dziewczynki, że mają się pilnować. Pielęgnuje się błędne przekonanie, że gwałt jest zbrodnią namiętności, które z kolei bazuje na przekonaniu, że męska seksualność jest kompletnie nie do opanowania. Czeka, buzując, i nagle pstryk, kobieta, jakoś wygląda, jakoś się rusza, i koniec, szał. Facet nic nie może zrobić. A tu nie chodzi o namiętność, nie chodzi o przyjemność seksualną. Nie chodzi o uwarunkowanie biologiczne. Chodzi o akceptację dla przedmiotowego traktowania kobiet, o powszechną akceptację tego, że dla mężczyzny kobieta jest obiektem seksualnym. To nie podniecenie sprawia, że ci mężczyźni gwałcą. Sprawia to fakt, że oni są przekonani, że mogą to zrobić. Tego właśnie są uczeni od małego.

Przedmiotowe traktowanie kobiet jest powielane w reklamach, w filmach. Ostatnio kolejny raz oglądałam „Łowcę androidów” – „piękna” scena pocałunku i seksu jest zwyczajnie sceną przemocy i gwałtu. Wszystko się dokonuje po przełamaniu oporu bohaterki. Przy czym to jest pokazywane oczywiście jako super romantyczne. Bo tak właśnie wyglądają w filmach sceny romantycznej miłości, kobieta zawsze się musi opierać, a mężczyzna przełamuje jej opór.

Bo uwiedzenie to łamanie oporu.

Bo powtarza się, że mężczyzna może wziąć to, co chce.

Pewna kobieta opowiadała mi kiedyś: szłam ciemną ulicą w mini, zaczepił mnie pijany facet i mówi: „Mała, jaki ja jestem napalony. Ty sobie nie zdajesz sprawy, co wy robicie facetem, do czego ja bym był teraz zdolny przez ciebie. Te nogi… Ty sobie tego, mała, nie rób, ty się zasłoń”. I ona się zasłoniła, i jest mu wdzięczna. Do dziś.

Oczywiście „słusznie” by było, gdyby ona mu wtedy powiedziała: „No, to masz teraz, stary, zadanie, to się pilnuj! Pilnuj się, stary, bo póki ja się nie zgodzę, to sobie możesz najwyżej zwalić w krzakach”. Ale to nie takie proste. Nikt nie chce być zgwałcony, a zewsząd słyszy, że nie będzie, jak się zasłoni, więc się zasłania.

Bez sensu.

Bez sensu, bo kobiety są gwałcone bez względu na to, czy mają długą spódnicę, czy krótką, czy wyjdą z domu w ciemną ulicę, czy w nim zostaną z mężem – gwałcicielem. Ale jednak szukamy w tym sensu, zawsze ważymy: gdzie są miejsca bardziej i mniej niebezpieczne… Wciąż balansujemy między taką świadomością własnych praw a instynktem samozachowawczym.

Tym bardziej, że „mała, jak ty na mnie działasz” działa też jako komplement.

Jeśli mówi mi to osoba, z którą nie jestem blisko, taki komentarz jest już naruszeniem granic, daniem sygnału: „jesteś tu po to, żebym cię oglądał, oceniał, jesteś dla mnie ciałem z którym zrobię, co chcę”. Dla niektórych kobiet to może być komplement; są uczone polegania na męskim spojrzeniu. Fajnie by było, gdyby było inaczej. Gdyby kobiety nie były uzależnione od oceny, męskiej czy koleżanek. Ale dbanie o wygląd, poleganie na wyglądzie to jest to, czego są uczone, do czego są socjalizowane – w kulturowych wizerunkach kobiety są sprowadzane do ciała. Beauty terror, „moje ciało, mój kapitał” itd.

Bliski jest mi model skandynawski, gdzie granica intymności jest bardzo daleko wysunięta poza ciało i bardzo dba się o to, żeby jej nie naruszać. I chodzi nie tylko o naruszenie fizyczne, ale też uwagi, komentarze. Dopóki nie jesteśmy na takiej stopie zażyłości, że mamy przegadane: „OK, ty akurat lubisz, gdy zwracam uwagę na twój wygląd”, to sobie na to nie pozwalam.

„To nie jest książka o gwałcie. Nie przeczytasz o tym, co ktoś mi zrobił i co inni zrobili innym kobietom” – czytamy na czwartej stronie okładki i w pierwszych słowach wstępu. „Gwałt. Głos kobiet w sprawie społecznego tabu” nie jest więc o gwałcie?

Nie jest o scenariuszu samego gwałtu; poza opisem stanu prawnego i podaniem danych nie ma tam scenariuszy przemocy seksualnej. Jest analiza tego, co wokół gwałtu – kontekstu społeczno-kulturowego, tego, co przed nim, i co po nim. Kiedy rozmawiam z kobietami – wpółautorkami tej książki – bo jest ona wypadkową tekstów i doświadczeń różnych kobiet – tematem nie jest sam gwałt.

Żadna z was nie opowiada: poszłam tam i wtedy…

Nie ma „wtedy”, nie ma tego obrazu. To jest pewna strategia.

Oglądałam ostatnio niezły film, „Nic osobistego”. Jest tam jedna świetna scena. Dziewczyna łapie stopa. To jest bohaterka, która podróżuje, jest sama, jeździ sobie to tu, to tam, mieszka w namiocie, gdzieś się zahacza do pracy… Wykorzeniona, wyrwana; nie wiemy, dlaczego jest w takiej sytuacji. I nagle scena: kierowca ciężarówki ją zabiera, jadą, w pewnym momencie ona widzi, że on się masturbuje, patrząc na nią. Zaczyna wrzeszczeć, prosto w niego, totalnie… On się zatrzymuje, ona wysiada. I koniec, mżawka, idzie dalej drogą. Dla mnie to była scena o gwałcie. Być może ta dziewczyna przeżyła wcześniej jakieś naruszenie jej granic i może dlatego podróżuje, może szuka, co ma dalej robić, rozgląda się. I teraz to jej się znów przytrafia. Ale ona ma zajebistego powera, żeby się obronić, po raz kolejny zareagować. Po raz kolejny – dlatego że każda kobieta, która przeżyła gwałt, to jest kobieta, która się obroniła. Dlatego że gwałt jest sytuacją, w której odczuwa się zagrożenie życia. Jeżeli to przeżyłaś, to znaczy, że poradziłaś sobie.

„Najsilniejszą sceną gwałtu jest ta, której nie ma”. Przeczytałam to zdanie w książce Szyłaka o komiksach. On tam opisuje strategie pokazywania gwałtu bez gwałtu: na jednym z kadrów same cienie, na innym kot bawi się myszką. Do mnie to przemawia. Obrazów gwałtu dookoła i tak jest mnóstwo. Pokazywanie samego aktu jest już formą przemocy, formą oddziaływania, główną funkcją gwałtu w świecie patriarchalnym – straszeniem kobiet, usadzaniem ich w roli: nie wychylaj się, mała.

Nie chciałam tego reprodukować. Za to zrobiłam analizę tego, co dzieje się „po”. I to jest mocniejsze.

Co dzieje się po?

Czujesz, że spotkało cię coś cholernie ciężkiego i niesprawiedliwego, niewyobrażalnie bolesnego, przeżyłaś koszmar i teraz potrzebujesz wzmocnienia, wsparcia – i nie dostajesz go. W szpitalu i na policji wpadasz w sieć biurokracji. Każą ci czekać na korytarzu z mnóstwem innych osób, badają czy przesłuchują w pokoju, w którym są inni ludzie, drzwi są otwarte, ktoś wchodzi, wychodzi… A lekarz czy policjant na dodatek albo ci nie wierzy, albo poucza cię, że mogłaś się obronić albo nie ładować w taką sytuację („A mąż wcześniej się tak nie zachowywał? To po co pani z nim mieszka?”). W Hiszpanii kobieta po gwałcie zgłasza się do centrum wsparcia, gdzie dostaje pomoc w każdej potrzebnej jej formie – od psychologicznej, przez kontakt z policją, po pomoc prawną, materialną itd. Potrzebne są u nas takie międzyinstytucjonalne działania, a poprawa procedury policyjnej jest konieczna zwłaszcza teraz – gdy gwałt będzie wreszcie ścigany z urzędu. A przecież „po” jest zespół pourazowy, piszę o nim w rozdziale psychologicznym, co do którego miałam jednak wątpliwości.

Dlaczego?

Po pierwsze – te wszystkie tabele, specjalistyczne terminy: amnezja, dysocjacja… Po drugie – mam krytyczne podejście do medykalizowania problemu gwałtu, do tego, że gwałt traktuje się tylko w kategoriach prawnych i medycznych. Jedynym działaniem państwa jest terapeutyzowanie ofiar (a tych terapii jest i tak za mało).

Ujmując ten problem wyłącznie w kategoriach karania sprawcy i leczenia ofiary, państwo zdejmuje z siebie odpowiedzialność za przeciwdziałanie przemocy – za działanie, zanim chłopiec czy mężczyzna stanie się gwałcicielem. Budowanie obrazu gwałciciela jako potwora (nie nadaje się do naprawy, trzeba go zamknąć) nie pozwala dostrzec, jak bardzo gwałt wyrasta z patriarchalno-kapitalistycznego porządku. Z kolei budowanie obrazu ofiary, która wariuje, jest zniszczona, zepsuta (do naprawy, ale póki co też nie do funkcjonowania w społeczeństwie), prowadzi do tego samego, co zamknięcie sprawcy w wiezieniu – do jej izolacji.

Dlatego wahałam się, czy pisać o psychologii, traumie. Ale pamiętam, że dla mnie w pierwszym miesiącu po gwałcie niezwykle ważny był dostęp do wiedzy tłumaczącej moje własne reakcje psychiczne i psychosomatyczne. Mając świadomość, że pewnie sięgną po książkę kobiety, które doświadczyły gwałtu i które w większości nie mają szansy na rozmowę z kimkolwiek, zdecydowałam się taką wiedzę też w niej zawrzeć.

Jeśli karanie sprawcy i leczenie ofiary nie wystarczy, to co trzeba jeszcze robić?

Walka z przemocą seksualną powinna się łączyć z działaniami na innych polach, z walką o silniejsze prawa pracownicze czy przeciwko niekorzystnej polityce mieszkaniowej – bo obciążona kredytem pracowniczka, utrzymująca rodzinę, zatrudniona na śmieciowej umowie, niechroniona prawami pracowniczymi i łatwo zastępowalna to osoba zmuszona godzić się na wyzysk, w tym na przemoc seksualną. Z kolei ze względu na złą dystrybucję miejskich lokali komunalnych niektóry kobiety muszą się godzić na gwałt małżeński, bo nie mają gdzie się wyprowadzić. Możemy mieć super procedurę, przyjazną dla kobiet zgłaszających gwałt na policji, ale w obecnej sytuacji wiele kobiet na policję w ogóle się nie zgłosi, obawiając się utraty pracy albo bojąc się powrotu do mieszkania – do męża.

Wspominałaś o migrantkach.

Bo co z tego, że będziemy mieć świetne prawo dotyczące przemocy seksualnej, jeżeli jest cała grupa kobiet, która z niego nigdy nie skorzysta, dlatego że nie istnieją w systemie, a jeśli w nim zaistnieją, to jako przestępczynie. Kobiety bez papierów bardzo łatwo zaszantażować, bo polityka unijna kryminalizuje migrację. Migrantki są narażone na przemoc seksualną z każdej strony: od szmuglerów, współpasażerów podróży, pracodawców, sąsiadów, po każdą osobę, która może je zaszantażować denuncjacją. Każdy kontakt z instytucją prawie stuprocentowo oznacza dla tych kobiet zamknięcie w ośrodku i deportację.

Kristin Bumiller opisuje w książce „In an abusive state”, jakie zagrożenia wynikają z podejmowania przez państwo neoliberalne tematu przemocy seksualnej.

Takie państwo wspiera przemoc seksualną?

Nie jest zainteresowane rozwojem usług publicznych, pieniądze na nie są obcinane – więc jest mała szansa na rozwój ogólnodostępnych usług dla kobiet, które doświadczyły gwałtu. Po drugie, takie państwo traktuje przemoc seksualną instrumentalnie. Bumiller analizuje, w jaki sposób w Stanach Zjednoczonych walka z przemocą seksualną posłużyła do budowy bardziej kontrolującego i restrykcyjnego państwa oraz systemu karnego. Walkę z przemocą wykorzystuje się jako argument za zaostrzaniem inwigilacji i kar – a przecież z badań wynika, że sprawców odstrasza nie wysokość kary, lecz jej nieuchronność poniesienia odpowiedzialności.

Monitoring to ściema?

Przekonywanie, że monitoring gwarantuje bezpieczeństwo przed gwałtem, to demagogia. Bazuje na stereotypie, że gwałt zdarza się w ciemnej uliczce i jest dokonywany przez nieznanego sprawcę. Nikt nie wstawi kamery do kuchni ani do gabinetu profesora. Monitoring nie sięga do przyczyn przemocy seksualnej, podobnie zresztą jak wszystkie inne działania państwowe.

Gdyby państwo rzeczywiście chciało przeciwdziałać przemocy… 

…to musiałoby uznać, że same patriarchalno-kapitalistyczne podstawy, na których jest zbudowane, są złe. Że zły jest świat oparty na dominacji. Dlatego państwo nie przeciwdziała, tylko mydli oczy. A to monitoringiem, a to propozycją podwyższenia kar dla gwałcicieli. To jest kompletna bzdura. Problem nie polega na tym, że kary są zbyt niskie, tylko że nie są zasądzane. Lub zasądzane w zawieszeniu. A sięgając jeszcze głębiej: problemem jest to, że jedyną konsekwencją dla sprawcy jest (jeśli w ogóle) kara więzienia, niemająca nic wspólnego z poniesieniem odpowiedzialności za krzywdę ofiary, z naprawieniem szkody, zadośćuczynieniem. Zamiast wprowadzić do szkół edukację antydyskryminacyjną i seksualną, by przerwać wreszcie model, w którym dzieciaki uczą się seksu z przesyconej przemocą mainstreamowej pornografii, zamiast uczyć rozbijania binarnych ról płciowych – agresywny chłopiec, uległa dziewczynka – państwo stosuje łatwe wybiegi.

Albo broni się narracją o „dzikich”: to jacyś obcy, np. muzułmanie, mają problem z przemocą, nie my. 

Solidarność z innymi kobietami jest ważna, ale rzeczywiście, zbyt łatwo temat przemocy jest w ten sposób wypychany poza nasze podwórko. I znowu możemy ją traktować instrumentalnie – dla uzasadnienia zamykania granic, budowy Twierdzy Europa, bronienia jej przed obcymi, którzy rzekomo przywożą ze sobą przemoc wobec kobiet. Tymczasem – halo, ta przemoc już tu jest, nasza własna, rodzima, polska. Poza tym zamykając granice, odcinamy też te kobiety, które mogłyby tutaj szukać schronienia przed przemocą, lepszego życia.

Mówisz o krytyce kapitalizmu – to mocniejsza podstawa do walki z przemocą seksualną niż „kobieca solidarność”, siostrzeństwo?

Solidarność kobiet jest bardzo istotna, tak globalnie, jak i na mniejszą skalę. Ale trzeba zachować ostrożność przy uniwersalizacji kobiecego doświadczenia. Pisze o tym bell hooks w „Teorii feministycznej” – to nie jest tak, że wszystkie podlegamy tej samej opresji. Jest różnica między niesprawiedliwością polegającą na tym, że pracujesz w firmie na wysokim stanowisku i masz mniejszą pensję niż koledzy – i polegającą na tym, że pracujesz codziennie dziesięć godzin za tysiąc złotych, żeby w ogóle utrzymać rodzinę.

hooks pisze też, żeby nie budować ruchu kobiecego na wiktymizacji, na byciu ofiarą. A ja napisałam swoją książkę razem z innymi kobietami, myśląc, że zazwyczaj ofiary gwałtu nie mają ze sobą kontaktu, bo gwałt to tabu. Założyłam, że trzeba przełamać tę alienację ofiar od siebie nawzajem i od ogółu społeczeństwa. Kiedy więc przeczytałam wskazówkę hooks, musiałam odłożyć na chwilę jej książkę i zastanowić się: jak to? Dlaczego? Doszłam do tego, że hooks nie mówi: nie budujmy solidarności na doświadczeniu; mówi: nie budujmy jej na poczuciu słabości. Patrzę na kobiety na ulicy i nie myślę: rety, jakie one biedne, co ósma z nich doświadcza przemocy. Myślę: one sobie z tym radzą, jakie one są wszystkie silne. Czuję tę siłę. Konsekwencją wiedzy o powszechności przemocy nie powinno być podzielanie bólu i przerażenia, ale przekonanie, że sobie z tym radzimy – i to jest nasza siła, którą wykorzystamy, żeby z przemocą skończyć.

Margines i jego radykalne otwarcie (figura hooks) to ważny kontekst w Twojej pracy. Dlaczego tak ważna jest hooks?

Niesamowicie otwiera oczy. Przypomina że feminizm nie zajmuje się tylko problemami kobiet, wyalienowanymi od szerszego kontekstu społeczno-ekonomicznego, że feminizm jest perspektywą wychodzenia i stawania przeciw wszelkiej dominacji. Dlatego równie ważne jak zajmowanie się gwałtem na kobietach, i równie feministyczne, jest zajmowanie się sprawami lokatorskimi, migranckimi, prawem pracy.

Jeśli chcemy walczyć z przemocą seksualną musimy walczyć ze światem opartym na dominacji, potrzebna jest zmiana całościowa. Dekonstruująca kapitalizm i połączony z nim system patriarchalny.

 

Zofia Nawrocka – feministka, rowerzystka, socjolożka. W centrze kobieco-queerowej UFA prowadziła warsztaty napraw rowerowych dla kobiet w ramach projektu Zębatka. W fundacji Feminoteka współkoordynowała projekt badawczy „Dość milczenia. Problem gwałtu i przemocy seksualnej wobec kobiet w Polsce”. Współorganizowała Dni Cipki. Zaangażowana w działania kolektywu Syrena dotyczące przestrzeni miejskiej, spraw imigranckich i lokatorskich. Autorka książki „Gwałt. Głos kobiet wobec społecznego tabu”.

Ilustracja: Zuzanna Janisiewicz

design & theme: www.bazingadesigns.com