Naeimi: Uchodźczyni ma prawo do zdrowia

Shirin Naeimi

Deportowali mnie z Holandii do Polski w 2012 roku. W pierwszej chwili, jeszcze na lotnisku, zabrano mi sznurówki z butów. Wiedziałam, że tak robią w więzieniach, ale nie rozumiałam, dlaczego nagle dotyczy to mnie? Nie byłam przecież kryminalistką. Ogarnęło mnie przerażenie. Kazali mi iść za sobą. W rozsznurowanych butach było to trudne. Strażnicy poganiali mnie, krzycząc, że za wolno idę.

refugees-1199172_960_720

Pierwsze trzy dni przetrzymywali mnie w celi na lotnisku. Dopiero pod koniec pierwszego dano mi wodę do picia. Wtedy jeszcze mówiłam tylko po persku. Nie umożliwiono mi spotkania z prawnikiem ani tłumaczem. Moi bliscy martwili się, a ja nie mogłam do nich zadzwonić, bo zabrano mi telefon.

Po trzech dniach przeniesiono mnie do obozu zamkniętego, będącego de facto więzieniem. Było tam wiele dorosłych i dzieci, kobiet i mężczyzn. Strażnicy nie mówili do nas po imieniu czy nazwisku, tylko posługiwali się numerami. Ja dostałam 48.

Dwa razy dziennie wychodziłyśmy_liśmy na podwórko na godzinę. Mój pobyt w obozie zamkniętym trwał dwa miesiące. Inne_ych przetrzymywano tam nawet rok. W tym czasie dzieci nie mogły chodzić do szkoły, nie było tłumaczy, prawników. Było gorąco, brakowało wody do picia, nie było nawet papieru toaletowego!

Kiedy byłam przyjmowana do obozu, nie sprawdzono mojego stanu zdrowia dokładnie. Odbyłam wywiad z pielęgniarką, która zapytała, czy nie choruję na coś poważnego, ale nie zrobiła badań krwi, moczu. Po pewnym czasie zachorowałam, zgłosiłam to do strażników. Co prawda, zbadał mnie lekarz, ale w obozie nie traktowano mojej choroby poważnie. Minęły dwa tygodnie, zanim pracownicy dostrzegli, że naprawdę mi coś dolega.

Strażnicy obawiali się, że chcę się wydostać z obozu na podstawie zaświadczenia lekarskiego. Nie wierzyli nikomu, kto skarżył_a się na jakieś dolegliwości. Nie miałam też dostępu do zwykłych środków higienicznych. Podczas okresu musiałam prosić strażników o podpaski.

W trakcie mojego pobytu w obozie jedna kobieta z Afryki cierpiała na bóle i krwawienia. Ona też prosiła o środki higieniczne. Strażnicy nie wierzyli, że jest chora, zarzucali jej, że zużywa za dużo podpasek. To było upokarzające. Miała te krwawienia przez cały czas, kiedy tam przebywałam. Pamiętam jej krew w toalecie. Minęły prawie dwa miesiące, zanim ktoś ją umówił na wizytę ginekologiczną. Okazało się, że choruje na raka. Dopiero wtedy zabrano ją do szpitala, zoperowano. Tuż po powrocie do obozu, została z niego zwolniona.

Poza obozem zamkniętym życie wciąż jest trudne, szczególnie znalezienie pracy i mieszkania. Z dostępem do służby zdrowia też są kłopoty. W ubiegłym roku przez koleżankę umówiłam się do ginekologa. Gdy weszłam do gabinetu, okazało się, że lekarz nie mówi w ogóle po angielsku, a mój polski nie pozwala mi na opisanie objawów. Usłyszałam, że ponieważ mieszkam w Polsce, mam nauczyć się polskiego. Chciałam powiedzieć, że to nie rozmowa o pracę, że potrzebuję jego pomocy, ale nie byłam w stanie. Ogromna większość pracowniczek i pracowników służby zdrowia w warszawskich szpitalach nie mówi po angielsku ani w innym języku, a państwo nie zapewnia uchodźcom i uchodźczyniom tłumaczy. Musimy polegać na znajomych i bliskich.

nowelogo

design & theme: www.bazingadesigns.com