Kowalska: My, homo optionis?

Dużo słychać ostatnio o problemie bezdzietności w Polsce. Młodzi nie decydują się na dziecko, bo: jest kryzys ekonomiczny, trudno o pracę i o odpowiedniego partnera do założenia rodziny, państwo nie wspiera rodziców, pary mają problemy z płodnością, ostatnio wprowadzone urlopy „rodzicielskie” wypychają kobiety z rynku pracy i tak dalej. Ale panuje powszechne mniemanie, że gdyby te problemy zniwelować, nagle wszystkie Polki masowo rzuciłyby się do rodzenia. Bo te, co nie chcą rodzić, nawet gdyby mogły, to są proszę państwa jakieś patologiczne wyjątki. Czyżby?

Print

Hedonistki i panie wygodnickie, co wolą odkładać na wakacje. Nie rozumieją swojego powołania. Gdy przekroczą pewien wiek, to poczują instynkt macierzyński – wtedy pogadamy. Nadmiernie skupione na swoim wyglądzie. Płytkie. Nie rozumieją idei poświęcenia się w imię budowania społeczeństwa. Tkwiące w jałowych związkach. Niedojrzałe. Kto im poda szklankę wody na starość, kto zmieni pieluchę? Czy nie rozumieją, że macierzyństwo to najpiękniejsza rzecz? Ile pokory wymaga, jakiej odpowiedzialności uczy?

To tylko niektóre z wielu zarzutów, opinii, pouczeń i rad, które usłyszałam/wyczytałam w swoim 26-letnim życiu – ja, która nie chcę rodzić nie dlatego, że jest kryzys, ale po prostu dlatego, że nie chcę i kropka. Do zmiany zdania próbowały mnie przekonać i osoby z mojej rodziny („po trzydziestce ci się odmieni”), i koleżanki z liceum, niektóre już w trzeciej ciąży („lepiej urodzić wcześnie i koło 40tki mieć już odchowane”), i politycy („dzieci powinny być wpisane w dobry model życia”), i cytowani w mediach psychologowie („W świecie, gdzie macierzyństwo i ojcostwo jest zjawiskiem powszechnym, mówienie o niechęci do dzieci stanowi rodzaj wyzwania rzuconego obowiązującym standardom. Podobną funkcję pełni bunt w okresie dorastania. Dorastający człowiek nie wie, co się z nim dzieje i kim jest, dlatego potrzebuje nieustannego konfrontowanie swojej osoby z nakazami i zakazami ustalonymi przez społeczeństwo. W każdym takim przypadku za takim gestem leży jednak niepewność i lęk”), i opinia publiczna (z ankiet przeprowadzonych przez Katedrę Socjologii Wsi i Miasta Uniwersytetu Łódzkiego wynika, że większość młodych, wykształconych Polaków uważa bezdzietnych  z wyboru za osoby „samotne, bojące się miłości, niepotrafiące tworzyć trwałych związków”). Chociaż w sumie mam jeszcze kilka lat do tej trzydziestki, może jest jeszcze dla mnie nadzieja i się ogarnę, gdy zadzwoni zegar biologiczny. Oby nie za późno. Na razie żadna ze mnie kobieta, podlotek zaledwie, wolę korzystać z życia, bawić się.

Już pomijając fakt, że osoby używające tych argumentów niejako odmawiają dzietnym prawa do zabawy i korzystania z życia – chciałoby się zapytać: dlaczego bawienie się, wolność wynikająca z możliwości podejmowania impulsywnych decyzji, niezależność wynikająca z nieposiadania dziecka, szansa na spokój w domu po pracy, szansa na poświęcenie się całkowicie sobie, swoim zainteresowaniom, partnerowi i znajomym – to coś złego? Dlaczego ma świadczyć o niedojrzałości? Dlaczego mam bezdyskusyjnie zaakceptować to, że teraz jest najlepszy czas na moją ciążę, bo jestem w kwiecie wieku „produkcyjnego”, a fakt, że trzydziestoletnia kobieta ma jedynie 15% szans na zajście w ciążę podczas jednego cyklu – ma mi co noc spędzać sen z powiek? Dlaczego moja wartość jako kobiety i człowieka ma zależeć od tego, czy „wyprodukuję” dziecko? Mierzi mnie to dzielenie kobiet na te w wieku „produkcyjnym” i te, dla których jest już „za późno”.

Chciałoby się zapytać: dlaczego mam przyjąć za największą mądrość życiową tezę, że lepiej jest urodzić to dziecko jak jest się młodym, bo potem koło 40tki ma się już je odchowane, i znów ma się czas dla siebie? A jak ja chcę mieć ciągle czas dla siebie – to czemu mam być gorsza?

Żeby nie było – ogromnie szanuję pracę wykonywaną przez matki, gdyż wychowanie dziecka to jedno z największych wyzwań, jakie stoją przed człowiekiem: wymaga cierpliwości, mądrości, empatii, świetnych umiejętności organizacyjnych, otwartości i wiele poświęcenia. Nie mam nic do nawet bardzo młodych matek, o ile była to ich świadoma decyzja i mają ekonomiczne warunki, by zapewnić dziecku normalnie dzieciństwo. Ale jednocześnie chciałabym zapytać, co tak naprawdę może przekazać dziecku osoba, która sama ledwo co wchodzi w życie i często jeszcze nie wie, czego chce, kim chce być, i czy jej partner to w ogóle człowiek godzien zaufania. Nie wspominając już o tym, że jak wynika z raportu Komisji Europejskiej, co czwarte polskie dziecko rodzi się w biedzie lub na skraju ubóstwa, co związane jest z nieprzygotowaniem materialnym rodziców do przyjścia na świat potomstwa i wielodzietnością, najczęściej dziedziczoną. Czy naprawdę zależy nam na tym, żeby dzieci rodziły się za wszelką cenę – nawet za cenę życia w warunkach patologicznych?

Ja w każdym razie rodzić nie zamierzam i wcale się z tym nie kryję. Również dlatego, że – przyznam się bez bicia – jestem zwyczajnie przywiązana do swego obecnego ciała, szanuję swój i tak słaby już kręgosłup, nie mam ochoty męczyć się przez 9 miesięcy. Czy jestem egoistką? Jeśli zgadzamy się przyjąć dyskurs nie przedmiotowości a podmiotowości jednostki, a zatem jej prawa do rozporządzania własnym ciałem – moja decyzja powinna pozostać bez echa, a tak się nie dzieje. Ostatni, acz równie ważny motyw mojej bezdzietności wypływa zaś chyba z myślenia bardziej globalnego niż lokalnego:  sądzę, że nie ma sensu zapełniać tego świata kolejnym dzieckiem, skoro ziemia przeludnia się coraz bardziej – każdy chce mieć „własne”, a tyle sierot czeka na rodzica.

Chciałabym w każdym razie stanowczo zaprotestować przeciwko piętnowaniu mnie i innych bezdzietnych z wyboru. Irytują mnie próby wzbudzenia we mnie wyrzutów sumienia w związku z niepodbijaniem wskaźnika urodzeń, nie czuję też żadnego osobistego obowiązku wynikającego z tego tytułu. Ci co z sejmowych stołków nawołują do rodzenia dzieci niech zajmą się bezrobociem, prawami kobiet, polityką prorodzinną, urlopami ojcowskimi i edukacją seksualną, a zaręczam, że znajdzie się masa kobiet, które zechcą urodzić. Ale na miłość boską, zostawcie w spokoju bezdzietnych z wyboru – te i tych co mogą, ale nie chcą. Stanowczo protestuję przeciwko określaniu czyjejś wartości na podstawie spełnienia czy niespełnienia jakiegoś wydumanego patriotycznego obowiązku. Niektórzy się do rodzicielstwa po prostu nie nadają – i niech nie wstydzą się mówić o tym głośno. Mam też ogromną prośbę: drodzy rodzice, rozumiem, że ubóstwiacie swoje dziecko, ale nie rzucajcie pełnych wyrzutu spojrzeń tym, co nie zawsze rozpromienią się na widok Waszych pociech biegających po autobusach, restauracjach, kinach i wszędzie indziej. W żadnym wypadku nie odmawiam Wam prawa do chodzenia z dziećmi, gdzie Wam się żywnie podoba – chociaż miła mi jest koncepcja klubów i restauracji typowo dla rodziców z dziećmi, na Zachodzie jest ich już pełno. Nie przekonuje mnie natomiast teza, że dzieci warto mieć choćby po to, żeby podcierały nas na starość. Wydaje mi się mocno egoistyczna – a podobno to my, bezdzietni, jesteśmy egoistami. A jak już o egoizmie mowa, protestuję przeciw robieniu mi wyrzutów, że wolę odkładać na wakacje zamiast odłożyć na dziecko. Tak, wolę. Czy zasługuje z tego powodu na potępienie? Podoba mi się moje życie, podoba mi się, że mam dużo czasu dla siebie i mojego partnera, że mogę wszystko rzucić i impulsywnie gdzieś wyjechać, nie chcę tego zmieniać.

Może i nie planuję potomstwa, ale za to działam społecznie i piszę, w ten sposób spełniając swoją życiową misję. Apeluję zatem do dzietnych z wyboru i do tych, co lubią do dzietności namawiać: nie zakładajcie z góry, że każda kobieta kocha dzieci i pragnie za wszelką cenę je mieć. I na poparcie swych tez nie przytaczajcie – jak autorzy styczniowych wywiadów z bezdzietnymi 30-latkami w gazeta.pl – wypowiedzi tylko tych, co na razie nie chcą dziecka z powodu kryzysu i „wygodnictwa”, ale w przyszłości jednak to dziecko planują. Bo prawda jest taka, że nie każdy i nie każda planuje – i nawet jeśli im się kiedyś „odmieni”, to i tak mają na ten moment prawo otwarcie się przyznać, że dzieci nie chcą. Pozwólcie, że za Ulrichem Beckiem powtórzę: wszyscy należymy do „homo optionis” – w epoce indywidualizmu zmuszeni jesteśmy na każdym kroku dokonywać wyborów, modyfikujących naszą rzeczywistość. Pozwólmy, by – zwłaszcza w kwestii rodzicielstwa – były to wybory świadome, podyktowane osobistymi preferencjami, a nie groźbą społecznego napiętnowania.

Justyna Kowalska

Linki do artykułów, z których korzystałam:

Marta Zaraska, „”Dziecko? Nie, dziękuję”. Bezdzietni z wyboru”, Newsweek,  03 maja 2011.

Raport KE – polskie dzieci zagrożone ubóstwem

„Dzieci powinny być wpisane w dobry model życia”

Magda Oleszko-Włostowska, „Egoiści czy dojrzali? Bezdzietni z wyboru”, portal trójmiasto.pl, 20 lipca 2009.

Agnieszka Wądołowska, „Dlaczego nie mam dzieci? Podoba mi się moje życie, nie chcę go zmieniać [30-LATKOWIE]”, gazeta.pl, 09.01.2013.

 

design & theme: www.bazingadesigns.com