Wolf: Mit urody

Głód

Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia 

zniszczone szaleństwem,

głodne […].

Allen Ginsberg, Skowyt

beauty111

Rozprzestrzenia się choroba. Zapadają na nią pierworodni synowie Ameryki, najlepsi i najbystrzejsi. Dotknięci nią, odwracają się od jedzenia. Ich kości wystają z chudnących ciał. Na twarzy kładzie się cień. Idą powoli, wysiłek, jaki w to wkładają, przypomina wysiłek starych ludzi. Biała ślina zbiera się na ich wargach. Mogą połykać jedynie kulki z chleba i odrobinę chudego mleka. Najpierw choroba dotyka dziesięciu, później setki, następnie tysiące chłopców, aż dotknie jednego na pięciu synów najzamożniejszych rodzin. Wielu z nich jest hospitalizowanych, wielu z nich umiera.

Chłopcy z tego getta umierają młodo i Ameryka żyje, wiedząc o tym. Jednak ci chłopcy to złoci chłopcy, którzy mają kierować losami tego świata: kapitan drużyny footballu w Princeton, kierownik klubu dyskusyjnego w Berkeley, naczelny Harvard Crimson. Następnie choroba atakuje jedną czwartą zawodników rugby drużyny Dartmouth, jedną trzecią członków tajnych stowarzyszeń w Yale. Dziedzice możnych, śmietanka, nowi delegaci krajowego forum marnieją.

Amerykańska choroba rozpowszechnia się na wschód. Atakuje młodych mężczyzn na Sorbonie, w londyńskich korporacjach adwokackich, w administracji w Hadze, na giełdzie, w biurach gazety „Die Zeit”, na uniwersytetach w Edynburgu, Tybindze, Salamance. Chudną coraz bardziej. Mówienie na głos sprawia im trud. Tracą libido i nie mają siły, by żartować czy kłócić się. Wyglądają przerażająco, gdy biegną lub płyną: zapadnięte pośladki, sterczące kości guziczne, kolana uderzające o siebie, żebra niczym półki, na których rozciąga się papierowa skóra. Nie ma żadnego medycznego powodu tych zaburzeń.

Choroba znowu mutuje. W całej Ameryce okazuje się, że na jeden dobrze urodzony żywy szkielet przypada co najmniej trzech młodzieńców, także wschodzące gwiazdy, z którymi dzieje się coś równie dziwnego. Gdy tylko pochłoną swoje steki popite reńskim winem, chowają się, by włożyć sobie palce do gardeł i zwymiotować cały zjedzony przed chwilą posiłek. Wracają do stolika drżący i bladzi. W końcu organizują swoje życie tak, by móc godzinami tak trwać, skupiając swoje świetnie wyszkolone umysły na dwóch wstydliwych dziurach: usta – toaleta, toaleta – usta.

W międzyczasie ludzie czekają na nich, by zajęli swe stanowiska: stali się asystentami w „The New York Times”, na giełdzie, sekretarzami federalnych sędziów. Trzeba napisać przemowy, przejrzeć akta pośród stukotu młotków sędziowskich i szumu faksu. Co się dzieje z wartościowymi młodymi mężczyznami przystrzyżonymi na krótko, w spodniach koloru khaki? Patrzenie na nich sprawia ból. Podczas lunchu na koszt firmy ukrywają kotlety cielęce pod liściami sałaty. Przeczyszczają się w tajemnicy. Wymiotują po bankietach z okazji dostania się na studia i po imprezach towarzyszących meczom. Toaleta męska w barach śmierdzi od tego wszystkiego. Tak robi co piąty chłopak na kampusach, które z dumą wymawiają swoją nazwę.

Jak zareagowałaby Ameryka na masowe poświęcanie siebie przez setki swoich ulubionych synów? Jak Europa Zachodnia przyjęłaby szerzenie się takiej choroby? Moglibyśmy oczekiwać stanu wyjątkowego: kryzysowe grupy zebrane w salach konferencyjnych w Kongresie, nieplanowane spotkania z uczniami, najlepsi eksperci na świecie, tytułowe strony gazet, lawina zainteresowania w prasie, szukanie winnego, biuletyny, ostrzeżenia, objawy, aktualizacje, nagłaśnianie epidemii wielkimi literami. Synowie uprzywilejowanych przyszłością, a przyszłość właśnie popełnia samobójstwo.

Oczywiście, to wszystko właśnie się dzieje, jedyną różnicą jest różnica płci. Instytucje, które miałyby mówić i chronić przed tymi chorobami, są w stanie hibernacji. Publiczne sumienie śpi. Młode kobiety umierają w wyniku instytucjonalnej katatonii: jedynie czterysta dolarów na semestr od władz uniwersytetu na rzecz kobiecego centrum uczącego „samopomocy”, pięćdziesiąt dolarów na popołudniową pogadankę z odwiedzającym szkołę lekarzem. Świat nie kończy się tylko dlatego, że jedno umiłowane dziecko na pięcioro, które „wybiera” powolną śmierć, jest dziewczynką. A ona jedynie robi zbyt dobrze to, co w najlepszym razie powinna robić bardzo dobrze.

Około jednej dziesiątej wszystkich młodych Amerykanek i około jednej piątej studentek w Stanach Zjednoczonych zamkniętych jest w jednym wielkim kobiecym obozie głodu. Kiedy upadają, nie ma żadnej formy upamiętnienia, żadnej interwencji poprzez programy uświadamiające, żadnej oficjalnej wiadomości ze szkoły czy uczelni, że społeczeństwo woli, aby młode dziewczyny jadły i rozwijały się, niż chorowały i umierały. Flagi nie są opuszczone w uznaniu faktu, że wśród pogrzebowego pochodu maszeruje piąta kolumna „głów śmierci”.

We Własnym pokoju Virginia Woolf przedstawiła wizję, że pewnego dnia młode kobiety będą miały dostęp do bogatych i zakazanych bibliotek męskich uczelni, ich batystów, welinów, bordowych świateł. Woolf wierzyła, że to da kobietom wewnętrzną wolność, która musiała się jej wydawać cudowna, ponieważ sama była po tej złej stronie: personel wyrzucał ją z biblioteki, bo była kobietą. Teraz młode dziewczyny odepchnęły pracowników bibliotek stojących na drodze Woolf. Przechodzą przez trawiaste dziedzińce, o których Woolf mogła jedynie pisać, są jednak zatrzymywane przez niematerialne bariery, których nie przewidziała. Ich umysły okazują się zdolne, ich ciała – samodestrukcyjne.

Kiedy Woolf wyobrażała sobie przyszłość młodych kobiet na uniwersytetach, jej zdolność przewidywania osłabła, tylko dlatego, że zabrakło jej cynizmu. A bez tego nie sposób wyobrazić sobie współczesnego rozwiązania problemu kobiet w (do niedawna jedynie męskich) szkołach i uczelniach. Władze uczelni przyjęły ich umysły i odrzuciły ich ciała. Młode dziewczęta nauczyły się, że nie mogą żyć ani wewnątrz uniwersyteckich bram, ani wewnątrz własnych ciał.

Kult odchudzania rekrutuje kobiety w młodym wieku, sposobem zapisania się doń są zaburzenia żywienia. Anoreksja i bulimia to przypadłości kobiet: od dziewięćdziesięciu do dziewięćdziesięciu pięciu procent chorych to osoby płci żeńskiej. Ameryka, która może się poszczycić największą liczbą kobiet, którym powiodło się w męskiej sferze, prowadzi także, jeśli chodzi o odsetek anorektyczek. Prasa kobieca donosi, iż jest aż do miliona amerykańskich anorektyczek, jednak Amerykańskie Towarzystwo Anoreksji i Bulimii wskazało, że anoreksja i bulimia dotyka milion Amerykanek rocznie, informuje też, że trzydzieści tysięcy kobiet nadużywa środków wymiotnych.

Nie istnieją wiarygodne statystyki dotyczące odsetka śmiertelności w wyniku anoreksji. Mimo wszystko choroba, która dotyka pięć–dziesięć procent Amerykanek i ma najwyższy poziom śmiertelności wśród chorób psychicznych, zasługuje na medialną uwagę, która jest z reguły kierowana na poważne i potencjalnie śmiertelne epidemie. Ta zabójcza epidemia nigdy jednak nie stała się bohaterką okładki „Time’a”, jest odsuwana do sekcji „styl”. Narodowy Instytut Zdrowia do dziś nie ma żadnego edukacyjnego lub prewencyjnego programu dotyczącego anoreksji. Wydaje się zatem, że podstawowe pytanie: dlaczego kobiety Zachodu są głodne, jest zbyt niebezpieczne, by je zadać, nawet w obliczu śmiertelnego żniwa, które zbiera głód.

Jest to fragment „Mitu urody” Naomi Wolf (Czarna Owca 2014)

mit_urody

design & theme: www.bazingadesigns.com