Romanowski: Mit urody, czyli uniwersalny masochizm

Dobrze, że dzięki wydawnictwu „Czarna Owca” możemy wreszcie „przerobić” „Mit Urody”. Publikację, która w wyjątkowo mocny sposób pociągnęła do odpowiedzialności za kobiece cierpienie i dyskryminację media, reklamodawców, producentów dietetycznej żywności i koncerny kosmetyczne, obnażając podwójne standardy ich podejścia do męskiej i kobiecej urody i seksualności. Naomi Wolf była z pewnością jedną z osób, które dzięki swojemu zaangażowaniu doprowadziły do nagłośnienia mechanizmów opresji wobec kobiet poprzez lansowanie jednego, „normalnego” modelu piękna.

Autorka we wstępie do książki z roku 2002 sama zauważa jak wiele zmieniło się od momentu jej pierwszej publikacji w 1990. Nie zmienia to faktu, że dziś wiele z poruszanych problemów jest aktualnych w podobnym stopniu. Tematów na dyskusję o skali seksizmu i uprzedmiotowienia kobiet dalej mamy co nie miara, od wielkoformatowych reklam, poprzez nieszczęsny występ Donatana, aż po jeszcze bardziej nieszczęsne wypowiedzi pana z muszką. Kobiety o poglądach feministycznych nadal dyskredytuje się, częściej dyskutując z ich urodą niż poglądami. Nadal żyjemy na planecie, gdzie część mężczyzn jest święcie przekonana o tym, że nieodpowiedni ubiór jest w stanie usprawiedliwić gwałt.

Mit, pisząc za Rolandem Barthesem, „przekształca […] historię w naturę […] przyczyna, która spowodowała wypowiedzenie słowa mitycznego, jest w pełni uchwytna, ale jest ona natychmiast przesunięta na poziom natury – nie zostaje w niej odczytany motyw, tylko uzasadnienie”. Autorka twierdzi, że mit urody przyczynia się do ponownego podporządkowania kobiet, nawet tam, gdzie udało się im wywalczyć już swoje prawa, jak w przestrzeni uniwersytetu czy w pracy. Uroda pozostaje systemem walutowym podtrzymującym męską dominację, na co lojalnie pracują podporządkowane korporacjom i przemysłowi chirurgii plastycznej media.

„Mit urody” w pewnym sensie można potraktować jako pracę antropologiczną. Znajdziemy w niej bardzo dużo informacji odnośnie tego, jak zmieniały się lansowane standardy urody, ich wpływ na rynek pracy i w końcu na to, co uznajemy za zdrowe i pożądane, a co nie. Może drażnić momentami trochę pompatyczny ton wywodu, ale dosyć prosto go zrozumieć w momencie, kiedy uświadamiamy sobie skalę poniżenia, które spadało na np. zwalniane z pracy kobiety, tylko i wyłącznie przez ich wygląd. W obliczu zinstytucjonalizowanego przyzwolenia na napastowanie w miejscu pracy (powracamy do zagadnienia „sukienek odpowiedzialnych za gwałt”) i uzależnienia zatrudnienia od wyglądu zewnętrznego, uroda kobiet staje się czymś, co jest zawodowym „być, albo nie być”. Jest to sytuacja narzucona, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę wyniki badań Barbary A. Gutek (str. 72), z których wynika, że to mężczyźni częściej używają wyglądu do osiągnięcia partykularnych korzyści w miejscu zatrudnienia. Rozdział dotyczący sfery seksualności w bardzo przejrzysty sposób ukazuje podwójne standardy dotyczące męskiej i kobiecej cielesności i wpływu reklam i popkultury na rozprzestrzenianie się kultury gwałtu. Najbardziej drastyczne pozostają jednak fragmenty dotyczące głodu. „Stosowanie diety” i „odchudzanie się” nigdy nie będzie brzmiało tak niewinnie, kiedy zestawimy te sformułowania z wynikami badań Roberta Pollacka Seida (str. 246) piszącego o tym, że osoby na diecie reagują na nią jak ofiary głodu, albo uświadomimy sobie, że racje żywieniowe (900 kalorii) w najlepszych klinikach odchudzania w USA odpowiadają tym, które zalecane były w Treblince (str. 248). Wymowę tego rozdziału jeszcze mocniej intensyfikuje opowieść autorki o własnym zmaganiu się z anoreksją.

Książka nie jest jednak pozbawiona wad. W świetle merytorycznej, konkretnej reszty, rozdział poświęcony powiązaniom mitu urody i religiom zwyczajnie męczy. Teza, że „Rytuały reakcji urody nie są po prostu echem minionych religii i kultów, lecz funkcjonalnie je zastępują. Dosłownie rekonstruują nową wiarę, na podstawie starej, dosłownie czerpią z tradycyjnych technik mistyfikacji i kontroli myślenia, by zmienić umysły kobiet tak niepostrzeżenie i dogłębnie jak każda wcześniejsza fala ewangelizacji” (str. 123), nie tylko jest dyskusyjna, ale też argumenty na jej poparcie formowane są w sposób, mówiąc eufemistycznie, bałaganiarski. Podobnie jak stwierdzenie o męskiej „kolesiowskiej sieci” blokującej awans kobiecym „imigrantom” (str.41), które ma w sobie coś z naiwnego przekonania, że do zmiany wartości dominujących wystarczy zmiana płci przełożonych. Autorka sama też nie ukrywa, że skupia się na białych, heteronormatywnych kobietach z klasy średniej, głównie w Stanach Zjednoczonych. A co z osobami o innym kolorze skóry, czy orientacji seksualnej? Na nie mit urody nie działa? Może działa jeszcze mocniej? Próby tego typu rozważań już tu nie znajdziemy.

 Mateusz Romanowski

157160835

 

design & theme: www.bazingadesigns.com