Mężczyźni i wizerunek ciała: godzenie fantazji z rzeczywistością

Budząc się dziś zdałem sobie sprawę, że zawsze zmagałem się z własnym ciałem, a teraz konsekwencje tej walki ponoszę nie ja, a moja żona. Niesprawiedliwe, prawda? Dlatego zacząłem zastanawiać się jak wielu mężczyzn – i ich partnerek – dzieli mój los.

tumblr_n0hjkkRHB31rmfhivo1_500

Problemy z wizerunkiem ciała ciągnęły się za mną przez całe życie. Z tego, co widzę w naszej kulturze, w telewizji, na siłowni; w postawie mężczyzn, ich sposobie poruszania się i naśladowania innych, to wielu z nich, tak jak ja, cierpi w milczeniu, znosząc swoje problemy z kształtem, rozmiarem i siłą własnego ciała.

Gdy byłem  młody, zdarzało mi się żartować, że najbardziej boję się bycia „chudym grubasem”.  Jak na mężczyznę jestem bardzo szczupły (a przynajmniej tak mi się wydaje) i przez większą część życia wstydziłem się tego. Lata i dekady mijały, a ja przybierałem różne pozy i narzucałem swemu ciału różne kształty, byle tylko podkreślić jego zalety i ukryć wady.  Dziś codziennie odpokutowuję to bólem i schorzeniami, których nie sposób się ot tak pozbyć. Sam je na siebie ściągnąłem.

A mimo to, ciągle próbuję. Wydawałoby się, że udane małżeństwo w wieku czterdziestu lat (nie mówiąc już o samym osiągnięciu tego wieku starczej mądrości) przyniesie mi ulgę. Nareszcie – przynajmniej w teorii – mogę wypuścić powietrze i pozwolić mojemu brzuchowi wrócić na swoje miejsce, stając się tym „chudym grubasem”, którego zawsze się bałem.

Ale nie, nie mogę.

Choć wreszcie bezpieczny u boku wspaniałej, kochającej, wspierającej mnie żony, gdzieś w środku wciąż czuję, że muszę nieustannie dążyć do tego, by ją zadowolić i być dla niej atrakcyjnym. Nie mówiąc już o podtrzymywaniu zainteresowania całego bezimiennego tłumu, by tylko czuć się spełnionym. Tak jakby ktokolwiek w ogóle zwracał uwagę na starzejącego się narcyza i jego nieustanne problemy z własnym ciałem.

***

Na domiar złego, nasz własny brak pewności siebie często przekłada się na krytykę innych, wymierzoną w to, co postrzegamy jako własne niedostatki. Wymagając dużo od siebie samego, wykształciłem w sobie doskonałe wyczucie tego, co akceptowalne (i, co ważniejsze, nieakceptowalne) u moich rzeczywistych i potencjalnych partnerek. Jeżeli bałem się nadwagi, to za żadną cholerę nie mogłem pogodzić się z odbiciem tych lęków u mojej partnerki. Chuda byłaby w porządku, gruba – nigdy. Powierzchowne postrzeganie miłości i partnerstwa zdominowało mój sposób patrzenia na atrakcyjność.

Dorastając jako drobny chłopiec, który zawsze wyglądał na o pięć lat młodszego (prawdziwy kłopot, gdy masz –naście lub dwadzieścia kilka lat), wykształciłem w sobie poczucie, że jestem inny – i to w szkodliwy sposób. Nie pomagało, że w różnych kluczowych miejscach byłem ciągle chłopcem aż do siedemnastego czy osiemnastego roku życia. Mój strach i wstyd były dojmujące, a z czasem – stały się przewlekłym schorzeniem. W bardzo młodym wieku nauczyłem się ukrywać wiele sekretów mojego ciała przy użyciu takich czy innych sztuczek.

Teraz, gdy dorosłem, moja choroba dalej się rozwija. Złośliwy wirus oczekiwań nie do spełnienia. Bardzo zaraźliwy. Czasem łapię się na tym, że próbuję zakazić nim moją żonę. Tak jak kłamca, który wszystkich dookoła uważa za nieuczciwych, albo osoba, która, nie dbając o higienę jamy ustnej, zwraca od razu uwagę na zęby – skupiam się często na jej fizyczności, a nie na nieskończonym pięknie, które ucieleśnia. Na szczęście jest bardzo zrównoważona i rzadko przywiązuje wagę do nieuzasadnionych komentarzy czy znaczących spojrzeń na brzuch, obliczonych na wywołanie wstydu. Tyle tylko, że nie na to się pisała, a ja nie tym chciałem być; upierdliwym mężem, który mówi swojej kochanej żonie, że nie jest wystarczająco atrakcyjna fizycznie.

Prawda jest taka, że jest ona lepszą partnerką niż kiedykolwiek mogłem to sobie wyobrazić – i znacznie lepszą osobą niż sam pozwalam sobie być. Jest inteligentna, wesoła, silna i tak, piękna, być może bardziej niż ja, głupi, na to zasługuję. Jest znacznie doroślejsza ode mnie, a jej miłość – pełna wsparcia i bezwarunkowa. Reprezentuje wszystko to, czym sam zawsze chciałem być jako partner. Stała się dla mnie nauczycielką życia wykraczającego poza narzucone samemu sobie poczucie niedopasowania.

Wiem, że czasem wyrośnięcie na mężczyznę, którego Twoja żona, Twoja rodzina i Twoje otoczenie naprawdę potrzebują, wydaje się niemożliwe – nie przy wszystkich naszych głęboko zakorzenionych problemach i niespotykanej wcześniej liczbie obrazów wystylizowanego piękna i pornograficznych fantazji wdzierających się wszędzie. Nie dziwi, że trudność sprawia nam dostrzeżenie doskonałości innych ludzi jako czegoś, co wykracza poza wygląd zewnętrzny. Wzorce siły i piękna dla większości z nas pozostaną nieosiągalne, a niewielkiej garstce szczególnie sprawnych udaje się je zrealizować tylko na chwilę. Wszyscy się starzejemy, nasze ciała zmieniają się z czasem. Czy nam się to podoba, czy nie, niezależnie od tego, czy będziemy z tym walczyć takim czy innym gadżetem albo dietą, w krótkim czasie zostajemy pozostawieni z tym, co pielęgnowaliśmy w sobie.

A zatem ostatecznie tym, co naprawdę ma znaczenie dla nas i naszych relacji, jest to, jak traktujemy samych siebie i drugiego człowieka, jak głęboką więź nawiązujemy i czym się dzielimy, budując zaufanie, czułość i wzajemne wsparcie. Nie ma na świecie ciała, które na zawsze przyciągnie Twoją uwagę, jeżeli nie będzie między wami głębokich pokładów wzajemnej troski i zrozumienia. To jedyne miejsce, w którym piękno może trwać. To jest właśnie miłość.  I tylko to ma ostatecznie znaczenie. Zostałem obdarzony niesamowitą partnerką, która na każdej płaszczyźnie stawia mi wyzwanie: cierpliwie, z miłością, czasem nieświadomie. To dla niej (jeżeli nie dla siebie) powinienem ogarnąć ten swój bajzel i zabrać się za to, co w życiu ważne. Być może powinienem pracować nie nad rzeźbą – ale nad bagażem, który ciągnę za sobą.

Autor: James Maynard
Tłumaczenie: Andrzej Probulski

design & theme: www.bazingadesigns.com