Tymińska: Gdy balast pozbywa się ciebie. Męczeństwo ceną za „normalną rodzinę”

Iza Tymińska

Kiedy po piętnastu latach małżeństwa twój mąż nagle od ciebie odchodzi, czujesz, że świat ci się zawala i nie ma w tym żadnej przenośni. Grunt usuwa ci się spod nóg, brakuje powietrza i w panice, dusząc się i tracąc psychofizyczną równowagę, zastanawiasz się, jak i czy w ogóle kiedykolwiek będziesz jeszcze w stanie egzystować. Początkowo masz nadzieję, że może tylko wkurwił się na coś, ogarnie się, odsapnie, przejdzie mu i wróci, więc ledwo oddychasz, ale nie planujesz jeszcze życia w pojedynkę.

HOUSEWIFE_IN_THE_KITCHEN_OF_HER_MOBILE_HOME_IN_ONE_OF_THE_TRAILER_PARKS._THE_TWO_PARKS_WERE_CREATED_IN_RESPONSE_TO..._-_NARA_-_558298

Oczywiście, nie byliście idealnym małżeństwem. Były przesłanki, że coś jest nie tak, ale po piętnastu latach trudno zachowywać się jak para nastolatków – tłumaczyłaś sobie. Kłóciliście się albo nie rozmawialiście ze sobą na zmianę; kiedy byłaś bardzo zmęczona, zdarzało ci się mieć żal, że wszystko jest na twojej głowie; on miał żal, że masz żal i trujesz mu dupę, kiedy zmęczony wracał z pracy.

Żeby nie było wątpliwości, ty też wracałaś z pracy, poza tym on nie zapieprzał w kopalni, tylko wygrzewał fotel prezesa w średniej wielkości firmie zajmującej się turystyką. Ty wracałaś z redakcji godzinę wcześniej, bo miałaś bliżej i nie musiałaś przez godzinę przebijać się przez miasto. Po drodze robiłaś zakupy, odbierałaś nastoletnie córki ze szkoły tańca, a po wejściu do domu w pośpiechu przygotowywałaś obiad, wieszałaś pranie, które od rana łapało w pralce zapach stęchlizny i wstawiałaś kolejne, żeby powiesić jeszcze wieczorem. Córki odrabiały lekcje, więc nie zawracałaś im głowy domowymi obowiązkami. Ciebie matka wychowała na służącą, ty je możesz wychować na księżniczki, może będą szczęśliwsze. Robiłaś wszystko, a czułaś, że zauważyliby twoją obecność dopiero wówczas, gdy stałabyś się nieobecna; kiedy nicość ogarnęłaby półki z ubraniami, lodówkę, garnki i talerze; kiedy głód i smród dopadłby ich, ścisnął i nimi potrząsnął. Ale nie skarżyłaś się, większość rodzin tak funkcjonuje, nie widziałaś powodów, żeby wyłamywać się z tych obyczajów, nie jesteś przecież wyjątkowa.

Tylko czasami miałaś dość, prosiłaś o coś, o wyniesienie śmieci, skoczenie do sklepu po jakiś pieprzony olej, którego ci zabrakło w trakcie przygotowywania obiadu, a on się buntował, bo przecież zmęczony po pracy. No i zdarzało ci się wybuchnąć. Ale przecież nie dlatego odszedł, że w zeszłym tygodniu poprosiłaś go, żeby poszedł po śmietanę do sklepu na dole:

– Sama idź.

– Ale mi się tu smaży.

– To wyłącz, idź i dosmażysz, jak wrócisz.

  Nie wiem kiedy stałeś się takim bucem. – powiedziałaś i od razu pożałowałaś, bo wiedziałaś, że teraz to ani po śmietanę nie pójdzie, ani nawet do wspólnego stołu nie usiądzie, tylko ostentacyjnie rozsiądzie się z talerzem w fotelu przed telewizorem. Jeśli oczywiście mu nałożysz, bo sam tego nie zrobi. A ty będziesz przełykała z trudem kolejne kęsy kotleta i przeklinała się w myślach, że zapomniałaś kupić śmietanę wracając z pracy i że nie wpadłaś na to, żeby kotlety wyłączyć albo zostawić na małym ogniu, następnie pobiec do sklepu i wrócić zanim się spalą, zamiast fatygować zmęczonego męża jakąś głupią śmietaną. Nie tak cię matka wychowała, oj nie tak!

Ale to przecież nie dlatego odszedł.

A że trzy miesiące wcześniej wpadł na pomysł, żeby się kochać, a ty akurat miałaś okres i nie chciałaś. A kiedy powiedział, że chyba mu na złość robisz, ty wściekła odpowiedziałaś, że nie twoja wina, że jemu przychodzi ochota raz na pół roku, kiedy ty akurat nie możesz, albo kiedy jesteś skrajnie zmęczona i łóżko kojarzy ci się tylko ze snem. Nie no, nie dlatego odszedł. 

Ani nie dlatego, że dwa tygodnie temu poszedł do pracy w dwóch różnych skarpetach. Przez ciebie, bo składałaś pranie i ze zmęczenia parując skarpety zrobiłaś to źle, bo jedna była czarna w drobne trójkąty przy ściągaczu, a druga w takie same drobne kwadraty i jakoś tego nie zauważyłaś. Twój mąż zauważył to w pracy, tylko on, ale był wściekły, przez cały dzień psuło mu to humor i przez cały dzień nie mógł skupić się na niczym innym, tylko na pilnowaniu, żeby nogawki spodni nie podwinęły się i nie zdradziły jego i żony-flejtucha, która nawet skarpet nie umie sparować. I znowu obiad jadł przed telewizorem, bo powiedziałaś, że gdyby robił to sam, nie mógłby mieć do nikogo pretensji.

Oczywiste, że czasami miałaś go dosyć, że byłaś zmęczona, że czułaś że to nie fair, ale to były tylko krótkie momenty, takie tam kaprysy, gorzkie żale, mijało. Tak przecież bywa, życie to nie bajka – mawiała matka.

No i w końcu rozstaliście się. Waszą normalną, typową, zwyczajną (bo przecież starałaś się tak o niej myśleć) rodzinę on uczynił rozbitą, bo miał dość.

– Dość? Ale czego? – zapytałaś.

– Wszystkiego – odpowiedział, jakby miało ci to rozjaśnić w głowie.

– Ale konkretnie, czego?

– Domu, twoich pretensji, obowiązków.

Obowiązków? Próbowałaś sobie przypomnieć, o czym może mówić, ale w głowie miałaś pustkę, w oczach coraz więcej łez, a niezrozumienie i bezsilność zatykały ci gardło. O nic już nie mogłaś zapytać.

A później, kiedy ty lizałaś jeszcze rany po jego odejściu, od wspólnego przyjaciela dowiedziałaś się, że twój, powiedzmy szczerze, już były mąż, uczy się nurkować w Tunezji. On! Człowiek, który miał do czynienia ze sportem tylko przed telewizorem, zaczął nurkować, w dodatku w gorącej i zatłoczonej Tunezji (której podobno nienawidził). Nurkować? Od razu przypomniałaś sobie, że jak byliście w zoo, kiedy dziewczynki były jeszcze małe, on przy rybkach powiedział, że już nie może na nie patrzeć, bo mu się rzygać chce przez te kolorowe, pływające w kółko, jebane rybki. Jebane rybki – tak powiedział i wyszedł. I nagle zapaliła ci się czerwona lampka, wielka jak tunezyjskie słońce. Nurkuje sam? – zapytałaś, a wasz przyjaciel z zakłopotaniem pokręcił głową.

Nagle okazało się, że twoje wieloletnie poświęcenie, twoja niemożność wyjścia gdziekolwiek, wynikająca z konieczności usmażenia kotletów, zrobienia sałatki jarzynowej, prasowania koszul i prania skarpet, na nic się zdała, była zupełnie niepotrzebna. Mogłaś spotykać się ze znajomymi, mogłaś wychodzić do teatru, mogłaś pachnieć perfumami, a nie śmierdzieć smażonym tłuszczem, mogłaś odejść z córkami, gdy tylko poczułaś, że chcesz od życia więcej. Teraz nie żałowałabyś, że zmarnowałaś życie, tylko chwaliłabyś się swoją niezależnością. Mogłaś, gdybyś wiedziała, że poślubne tyranie w pojedynkę na dwie zmiany (praca i dom) nie są normalne.

Gdyby matka, oprócz przepisu na golonkę, dała ci przepis na szczęśliwe życie. Gdyby, nawet dając zły przykład, zamiast „popatrz na mnie, takie jest życie, trudno”, mówiła „popatrz na mnie, naprawdę chcesz tak żyć?”.

A przecież miałaś kiedyś plany, marzenia, jeszcze kilka lat temu, zanim zagłuszył je kuchenny okap, wciągający opary gotowanej kapusty. Mogłaś je realizować, gdybyś nie miała balastu. Jednego, wyniesionego z domu w postaci opresji patriarchalnej i drugiego, który (co nietypowe dla balastu) pozbył się ciebie. Teraz musisz zeskrobać ze swoich dawnych marzeń warstwy kuchennego tłuszczu, odgrzebać te marzenia spod sterty prasowania, odnaleźć na dnie kosza z praniem i realizować, wierząc że nie jest za późno i pokazując swoim córkom, że szczęście jest wtedy, gdy jesteśmy szczęśliwi, a nie wtedy, gdy udajemy, że jesteśmy „normalną” rodziną.

design & theme: www.bazingadesigns.com