Kowalska: Mebel a nie Nobel, czyli efekt Matyldy

1102747_10201873292861903_455867292_o

Do refleksji nad niesprawiedliwością, jaką jest powszechna niewiedza o kobietach wynalazczyniach – i w ogóle podejście do kobiet w nauce – natchnęła mnie dyskusja przy niedzielnym obiedzie. Trzy pokolenia: ja, mama i babcia, posprzeczałyśmy się o to, czy umysł kobiecy jest tak samo sprawny jak umysł męski. A właściwie ja i mama sprzeczałyśmy się z babcią. Babcia bowiem oświadczyła, że kobiety nic nie wynalazły; to przecież mężczyźni byli największymi odkrywcami! Toteż kobiety, mając od zawsze umysł pośledniejszy, powinny zająć się rzeczami bardziej przyziemnymi. 

Babciu, odparłam, siląc się na cierpliwość, ale przecież kobiety przez stulecia nie mogły studiować. Jakże miały masowo zostawać wynalazczyniami? Chociaż niektóre były faktycznie tak wybitne, że zrobiono dla nich miłościwy „wyjątek i zostały przyjęte na uczelnię, jak np. żona Einsteina, Mileva Marić, która pracowała z nim nad teorią względności. Tyle, że jakoś jej imię się automatycznie nie pojawia obok genialnego Einsteina. No bo przecież Mileva musiała w końcu zająć się dziećmi. Albert nie musiał. Albert mógł prowadzić dalsze badania.

Babcia ze zdziwieniem kręci głową. No właśnie, babciu. Nie wiedziałaś. Wiele i wielu nie wie. A warto, bo kobiet-naukowczyń i kobiet-wynalazczyń było wiele! Historia zatarła ich nazwiska, a zasłużone nagrody nie trafiły do ich rąk. Współpracując ze sławnymi mężczyznami-naukowcami, kolegami po fachu albo mężami, równie utalentowane kobiety zostawały ostatecznie uznane za coś na kształt „asystentek”, a ich wkład w badania – zminimalizowany, albo wręcz zupełnie niedostrzeżony.

Tak było na przykład z Rosalind Franklin, brytyjską biofizyczką, której badania miały w latach 50. fundamentalny wpływ na odkrycie heliakalnej struktury DNA. Jednakże Nobla otrzymali jedynie jej współpracownicy , James Watson i Maurice Wilkins. Co prawda Franklin umarła na cztery lata przez przyznaniem naukowcom nagrody, ale nawet gdyby żyła, jest wielkie prawdopodobieństwo, że Nobla by nie zdobyła, bowiem jej wkład został dogodnie przemilczany.

W 1943 roku Jocelyn Bell Burnell, studentka Cambridge, odkryła pulsary – szybko wirujące gwiazdy neutronowe o silnym polu magnetycznym. Odkrycie zaowocowało nagrodą Nobla – która oczywiście nie powędrowała do Bell Burnell, tylko do jej promotora, Anthony’ego Hewisha oraz Martina Ryle’a, jednego z jej współpracowników.

W majowym wywiadzie dla National Geographic News Bell Burnell opowiada o tym już bez emocji: „W tamtych czasach było tak, że w nauce liczyli się tylko naukowcy z długim stażem – i zawsze byli to tylko mężczyźni – mający pod sobą zespół sługusów, młodziaków, od których nie oczekiwano, że będą myśleć samodzielnie, tylko robić, co im kazano.” Burnell dodaje, że jej praca nie zawsze była związana z aktywnymi badaniami. Najczęściej oferowano jej etat nauczycielski albo związany z pracami administracyjnymi. „Poza tym było mi niezmiernie trudno połączyć pracę zawodową z życiem prywatnym,” przyznaje. Okazuje się bowiem, że uczelnia, na której pracowała będąc w ciąży, nie była w stanie wysłać ją na płatny urlop macierzyński. Od tamtego momentu Burnell wspiera kobiety -naukowczynie, świadoma tego, jak może być im ciężko. Ostatnio została liderką grupy roboczej na uniwersytecie w Edynburgu, mającej na celu wypracowanie strategii zapewniającej wzrost odsetka szkockich studentek na kierunkach ścisłych.

Urodzona w 1922 Esther Lederberg – mikrobiolożka, immunolożka i genetyczka – została przez zmaskulinizowane środowisko akademickie potraktowana równie bezlitośnie jak Bell Burnell. Lederberg odkryła faga lambda, czyli narzędzie do klonowania używane w genetyce i biologii molekularnej. Razem z mężem, Joshuą, wynalazła również metodę skutecznego przenoszenia mikroorganizmów z jednej szalki Petriego na drugą, zwaną duplikacją populacji kolonii bakteryjnych – co pozwoliło zainicjować badania nad odpornością na antybiotyki. Prace Joshuy(!) nad duplikacją bakterii odegrały ogromną rolę w przyznaniu mu Nobla w 1958 roku. Wkład Lederberg został pominięty. Jeden z jej współpracowników ze Stanford University, Stanley Falkow, twierdzi, że jej badania były na tyle przełomowe, że Nobel jak najbardziej należał się jej. Podczas swojej mowy na pogrzebie Lederberg, Falkow powiedział: „Musiała walczyć nawet o stanowisko adiunktki, podczas gdy bezdyskusyjnie należał jej się tytuł profesorki. Ale nie tylko jej. Wszystkie kobiety były w tamtych czasach traktowane skandalicznie.”

Chien-Shiung Wu, ekspertka w dziedzinie radioaktywności, została w latach 50. poproszona przez dwóch fizyków teoretycznych, Tsung-Dao Lee i Chen Ning Yanga, o pomoc w podważeniu zasady zachowania parzystości – mówiącej o tym, że jeżeli dane zjawisko zachodzi, to zachodzi również jego zwierciadlane odbicie. Wu wykonała eksperyment, pokazujący to zjawisko w rozpadzie beta, dowodząc, że symetria faktycznie może zostać złamana. Choć nazywano ją w kręgach fizycznych „pierwszą damą fizyki”, Nobla nie zdobyła. A jej koledzy tak.

Było ich wiele więcej. Kobiet, które dokonały wielkich odkryć tylko po to, by zostać ostatecznie zignorowane, niedocenione, okradzione  z należnego im hołdu, nagród, uznania.  Lise Meitner, która jako pierwsza opisała teoretyczny aspekt zjawiska rozszczepienia jądrowego. Nettie Stevens, która dowiodła, że płeć jest zależna od zestawu chromosomów, a nie czynników środowiskowych. Trotula, żyjąca na przełomie XI i XII włoska lekarka, której prace zostały opublikowane pod męskimi nazwiskami; kwestionowano nawet samo jej istnienie.

Są oczywiście postacie kobiece, które doczekały się uznania w środowisku naukowym. Maria Curie, znana ze swych odkryć w dziedzinie radioaktywności, Jane Goodall, światowej sławy ekspertka od szympansów, Maria Mayer, laureatka nagrody Nobla za odkrycia dotyczące struktury powłokowej jądra atomowego, Barbara Mcclintock, amerykańska genetyczka, która zdobyła Nobla za odkrycie transpozonów, czy wreszcie śląska astronomka Maria Kunic, której sławę europejską przyniosła praca pt. „Urania propitia, wydana własnym sumptem w Oleśnicy w 1650 roku, a będąca udoskonaleniem „Tablic Rudolfińskich” słynnego Johannesa  Keplera. Tylko czy poza Marią Curie, laik jest rzeczywiście w stanie z biegu wymienić te nazwiska? A poprzednie? Wątpię. Tymczasem każdy umie wyliczyć na jednym wdechu przynajmniej pięciu słynnych naukowców-mężczyzn: Einstein, Hawking, Pascal, Newton, Kopernik. Długo można by wymieniać.

Większość historii niedocenionych naukowczyń wpisuje się w tzw. efekt Matyldy – zjawisko systematycznego pomijania udziału kobiet naukowczyń w pracy badawczo-naukowej i przypisywania ich osiągnięć mężczyznom. Termin ukuła w 1993 roku historyk nauki Margaret Rossiter, odwołując się do imienia amerykańskiej działaczki na rzecz praw kobiet Matildy Gage, która jako pierwsza pod koniec XIX wieku dostrzegła zjawisko tuszowania osiągnięć naukowych kobiet.

Czy dzisiaj coś się zmieniło? W książce pt. „Athena Unbound: The advancement of women in science and technology” Henry Etzkowitz, Carol Kemelgor i Brian Uzzi przekonują, że „kobiety, aby zacząć karierę naukową i osiągnąć sukces, spotykają się ze szczególnym ciągiem przeszkód, związanych z płcią, które nadal trwają, pomimo niedawnych postępów.” Jak można wyczytać w artykule pt. „Dlaczego uderzono w dzwon na GPW?” w Kwartalniku Urzędu Patentowego RP – choć kobiety w Europie dominują wśród absolwentów/ek studiów wyższych (ponad 50%), to spośród 45% kończących studia doktoranckie jedynie 18% zostaje profesorkami, a zaledwie 9% stoi na czele instytucji badawczych i uczelni. W Polsce kobiety stanowią ponad połowę pracowników naukowych, ale kobiet-rektorek jest jak na lekarstwo – stanowią tylko ok. 6% członków władz uczelni. Tylko 35% stypendiów naukowych wędruje do kobiet. Równie marnie jest z patentami – kobiety zgłaszają zaledwie 15%. .

Więc chyba tak naprawdę niewiele się zmieniło od czasów żony Alberta Einsteina. Niby możemy studiować, ale z większymi odkryciami i dopuszczaniem na  wyższe stanowiska już gorzej, no i te dzieci trzeba jakoś odchować, żonglując dyplomem i pieluchami. No i nawet jeśli prowadzimy np. najpopularniejszy portal naukowy na Facebooku (jak słynna Elise Andrew z „I fucking love science”) i nagle wychodzi na jaw, że jesteśmy kobietą, to dostajemy mnóstwo maili z: propozycjami seksualnymi, okrzykami niedowierzania („Wow, jesteś dziewczyną, i to ładną?!”, zarzutami o kłamstwo i skomlenie o uwagę. Powstaje nawet strona, na której ktoś wkleja naszą twarz w pornograficzne zdjęcia. Mamy XXI wiek? Podobno, ale  kobiety zainteresowane nauką są nadal mocno dyskredytowane.

Skoro wciąż nam rosną przyszłe wynalazczynie i naukowczynie, mogące dorzucić się swoim talentem i innowacyjnością do rozwoju naszego państwa, to czy nie warto zrobić absolutnie wszystkiego, żeby kampaniami pro-równościowymi wciąż zwiększać reprezentację kobiecą na uczelniach technicznych i na wyższych stanowiskach? Żeby przy każdej uczelni był żłobek? Żeby przełamać wreszcie ten paskudny stereotyp, że nauka nie jest dla kobiet, i że figurują w niej jedynie jako mebel – asystentka, studentka, żona  – a nie jako Nobel? Dobrze, że działają już programy wspierające kobiety z naukowymi pasjami, jak np. „L’Oréal Polska Dla Kobiet i Nauki”, który od lat oferuje utalentowanym badaczkom wielotysięczne stypendia. Skorzystały już z niego na przykład dr hab. Marta Miączyńska, prowadząca badania nad rakiem, dr Anna Kozieradzka, pomagająca osobom po zawałach, dr Agnieszka Jaźwa pracująca nad terapią chorób układu krążenia, czy też dr Aleksandra Szczepankiewicz, badająca sposoby walki z astmą wśród dzieci. Kobiety zgodnie twierdzą, że stypendium udowodniło im, że aby realizować swoje pasje nie muszą rezygnować  ani z nauki, ani z rodziny. Podkreślają przy tym również ogromną wagę pomocy i wsparcia ze strony swoich partnerów.

Dziś do obiadu zaniosę babci listę przemilczanych kobiecych dokonań naukowych. Ale błagam, niech mi już nikt nigdy więcej nie truje o tym, że kobiety nic nie odkryły i że mają umysł marniejszy. Bo znowu będę miała złe trawienie.

Justyna Kowalska

Wykorzystane artykuły:

Kwartalnik Urzędu Patentowego RP, „Dlaczego uderzono w dzwon na GPW”, Numer 2/2010,
Wywiad z Elise Andrew,
Jane J. Lee, „6 Women Scientists Who Were Snubbed Due to Sexism” , National Geographic News, 19 maj 2013,
Artykuł o polskich naukowczyniach, które skorzystały z programu stypendialnego „L’Oréal Polska Dla Kobiet i Nauki” .

design & theme: www.bazingadesigns.com