Matusz: Pieniądze, które się nam należą

Paweł Matusz

Pracownice i pracownicy fabryk, sprzedawczynie i sprzedawcy, osoby pracujące w korporacjach czy organizacjach pozarządowych, słyszą na co dzień, że nie są wystarczająco dobre lub za słabo się starają. Wszyscy znamy gadki szefów i przełożonych o efektywności i dziurach w budżecie. Pora jednak spojrzeć prawdzie w oczy – bez obwiniania biednych za ich biedę nie byłoby bogatych.

Mieszkania, fabryki i gospodarstwa rolne coraz częściej należą do coraz mniejszej liczby osób. Mamy coraz mniej, bo ciągle przybywa tym, które_rzy mają dużo albo bardzo dużo. Świetnym przykładem jest warszawska afera reprywatyzacyjna, która ujawnia, w jaki sposób osoby zamożne i wpływowi politycy oraz biznesmeni przejmują na własność prywatną to, co odbudowywały robotnice i robotnicy w powojennej Polsce.

Sam fakt, iż różnego rodzaju zasiłki nazywamy „pomocą socjalną”, jest absurdalny. Świadczenia socjalne to przejaw równości, a nie pomoc tym, którym z jakiegoś przypadkowego powodu się nie powiodło. Ludzie stawiają czoła biedzie nie dlatego, że nie skończyli dodatkowych kursów zawodowych w Urzędzie Pracy albo użyli złego fontu w swoim CV.

Bieda to efekt prywatyzacji, śmieciówek, braku dostępu do opieki zdrowotnej i wyzysku osób, bez których pracy nie moglibyśmy sobie wyobrazić naszej codzienności. Dlaczego sprzątaczki i sprzątacze, pracownice i pracownicy sklepów czy osoby pracujące w rolnictwie zarabiają pieniądze urągające ludzkiej godności, podczas gdy dzieciaki zamożnych milionerów unikają opodatkowania spadków dzięki zawiłym kruczkom prawnym?

Nazywanie osób, które korzystają z zasiłków typu 500+ niezaradnymi, nieracjonalnymi, uzależnionymi od pomocy państwa, lekkomyślnymi lub nieodpowiedzialnymi to nic innego jak obwinianie osób nie-bogatych za ich sytuację finansową, która jest wynikiem sytuacji politycznej w kraju i na świecie. Nierówności ekonomiczne i społeczne istnieją od tysięcy lat. I dlaczego właściwie martwimy się o stan psychiczny osób korzystających z zasiłków czy 500+?

Oskarżamy je o uzależnienie od państwa, choć upominanie się o należne pieniądze to całkiem zdrowe zachowanie. To raczej osoby, które odmawiają innym przysługujących im dóbr, powinny zgłosić się na psychoterapię.

Oświeceni i wszystkowiedzący eksperci zachodzą w głowę, w jaki sposób pomagać biednym. Eksperci od „kultury biedy” chcą rozdawać bony na żywność, studiować rachunki i wydatki samodzielnych matek lub wysyłać je na setny kurs przedsiębiorczości. Wolą dawać wędkę, zamiast ryby, ale nie widzą, że większość ryb pływa w stawie na strzeżonym osiedlu. Ci, którzy marudzą, że Polska jest krajem pozbawionym zaufania społecznego, nie są w stanie zaufać osobom biedniejszym od siebie i oskarżają je o frywolność czy rozrzutność.

Światowych miliarderów nikt nie rozlicza z wydatków i nie przygląda się ich szemranym finansowym machlojkom. Większość światowych bogaczy to mężczyźni, którzy nie muszą się spowiadać ze swoich wydatków i każdej transakcji finansowej. Trzymają pieniądze w rajach podatkowych i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Tymczasem osoby ubiegające się o zasiłki czy najprostszą ulgę, muszą stawiać czoła biurokratycznej machinie składającej się z kolejek, podań i nadzoru pracowników socjalnych.

Zasiłki socjalne to nie pomoc. To pieniądze, które nam się należą i najwyższa pora dać do zrozumienia tym, którzy uważają inaczej, że są w głębokim błędzie.


Tekst znajduje się w tegorocznej Gazecie Manifowej.

design & theme: www.bazingadesigns.com