Marina Abramović: Mój ostatni projekt jest dużo lepszy niż wszystko, co do tej pory zrobiłam

67-letnia Marina Abramović jest prekursorką sztuki performance’u, pochodzącą z rodziny o serbsko-czarnogórskich korzeniach. 11 czerwca w londyńskiej Serpentine Gallery rozpoczęła się jej wystawa, zatytułowana „512 godzin” – jest to dokładny czas, jaki artystka spędzi w galerii.

Odwiedzający, których liczba sięgnęła ponad 110 000, byli proszeni o pozostawienie swoich prywatnych rzeczy przed wejściem na teren wystawy. Musieli pozbyć się toreb, telefonów, a nawet zegarków. Mieli za to założyć wyciszające wszelkie hałasy słuchawki i podążać w ślad za Mariną Abramović. Widzowie byli zachęcani do wejścia w bezpośrednią interakcję z artystką, wspólnego powolnego przechadzania się po pustych salach czy podejmowania innych medytacyjnych czynności np. uważnego liczenia ziarenek ryżu. Wszystko po to, by zatrzymać się i podjąć próbę bycia obecnym tu i teraz.

Pod koniec każdego dnia, Abramović nagrywała video-pamiętnik Marina at Midnight,  w którym dzieliła się swoimi przeżyciami związanymi z projektem. Finalna wersja filmu została udostępniona na stronie galerii po zakończeniu wystawy, 25 sierpnia dokładnie o północy.

Marina Abramović

Czy jesteś już zmęczona?

Tak, budzę się i zasypiam zmęczona, a nocą śnią mi się wszystkie spotkane za dnia osoby. To trochę wyczerpujące. Żyję w ten sposób od czerwca – ani razu nie byłam na ulicach Londynu, nie prowadzę tu żadnego życia towarzyskiego. Rano idę prosto do galerii i wieczorem wracam do domu. To doświadczenie jest trochę jak równoległa rzeczywistość, teraz muszę powrócić do swojego życia.

Jesteś w ruchu przez osiem godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Jak twoje ciało radzi sobie z tak dużym wysiłkiem?

Codziennie wieczorem biorę kąpiel z dodatkiem soli z Morza Martwego, raz dziennie korzystam z masażu. Nie jestem już młoda, więc taki projekt okazał się dużym wysiłkiem dla mojego ciała – zwłaszcza dla szyi, ramion i pleców. Wręcz nie wierzę, że nadal mogę stać i chodzić. Straciłam już 12 kilogramów, w całym swoim życiu nie byłam taka szczupła. Ale został mi już tylko jeden dzień do końca, prawie się udało!

Co będziesz robić we wtorek po zakończeniu wystawy?

Spakuję walizki i polecę do Nowego Jorku, żeby spędzić tam 10 dni w zupełnej samotności. Po mojej poprzedniej wystawie „Artystka obecna” (która miała miejsce w nowojorskim MoMA w 2010 roku), dojście do siebie i regeneracja w sensie psychicznym zajęła mi aż 3 lata.

Przed rozpoczęciem wystawy obawiałaś się, że Brytyjczycy są zbyt spięci i cyniczni, by otworzyć się na twój przekaz. Czy teraz udało ci się pozbyć już tego niepokoju?

Tak, ta zmiana była wręcz niewiarygodna. Przez pierwszych kilka tygodni ludzie sprawiali wrażenie zdystansowanych i skrępowanych. Niektórzy przychodzili tylko po to, by mnie obserwować, nie chcieli bezpośrednio angażować się w cokolwiek. Ale potem wszystko uległo zmianie. Wielu z nich zaczęło wracać, stworzyliśmy nawet coś na kształt wspólnej struktury, kręgu wymiany energii. Mogłam czerpać od nich wsparcie. Niektórzy spośród powracających widzów spędzali ze mną całe dnie. Kolejki były bardzo długie, a przestrzeń galerii ograniczona.

Poprzednia wystawa była bardziej efektowna, różniła się od tej na wielu płaszczyznach. Po pierwsze zwiedzający musieli zapłacić za wstęp 25 dolarów. Tutaj wstęp jest bezpłatny, więc przestrzeń staje się dostępna dla różnych grup społecznych – wśród publiczności była na przykład kobieta z Bangladeszu, która prowadzi dom i wychowuje dzieci; był też fizyk jądrowy, 12-letnie dziecko i pisarz specjalizujący się w science fiction. Dzięki temu ten projekt jest dużo głębszy i intensywny niż wszystko, co udało mi się zrobić do tej pory.

Jakie były reakcje publiczności?

Do dyspozycji miałam tylko kilka rekwizytów. Dostawałam dużo listów, mam nadzieję, że staną się częścią mojej kolejnej instalacji. Wiele osób płakało, jedna dziewczyna stojąc naprzeciwko ściany zaczęła szlochać w niekontrolowany sposób. „To było wspaniałe, zobaczyłam całe swoje dotychczasowe życie przewijające się przed oczami” – powiedziała mi później, kiedy rozmawiałyśmy w oddzielnym pokoju. Jest to bardzo emocjonalne doświadczenie, ponieważ w codziennym życiu rzadko mamy czas na to, by się zwyczajnie zatrzymać, wszyscy jesteśmy uzależnieni od ciągłego konsumowania wrażeń. Zwróciłam uwagę na pisarza, który odwiedzał wystawę przez sześć dni w tygodniu. Przemierzał puste sale powolnym krokiem, a potem wracał do domu i zaczynał pisać. Miałam wrażenie, że te spotkania były dla jego mózgu jak wizyta w SPA.

W 1989 roku powiedziałam w wywiadzie, że w sztuce XXI wieku zatrą się granice między artystą i publicznością; że wszystko skupi się na wymianie energii i doświadczeń. W pewien sposób moja wizja już się spełnia. Samo patrzenie na coś nie jest równoznaczne z doświadczaniem tego. Dopiero zaangażowane przeżywanie jest równe doświadczeniu. Nasza kultura jest oparta na poczuciu winy i przez to obecna jest w nas ciągła potrzeba działania. Chcę dać ludziom przyzwolenie na to, by przez chwilę nie robili nic, by mogli zamknąć oczy i się skupić. Na tej wystawie widz nie znajdzie nic poza tym, co już ma w sobie, ma po prostu się zatrzymać i pomyśleć.

Niektóre z recenzji były bardzo niepochlebne. Jak się z tym czujesz?

Zawsze pojawiają się takie recenzje. Ale gdybym miała umrzeć jutro, to i tak mogłabym powiedzieć, że byłam prekursorką sztuki performance’u, że to dzięki mnie weszła do głównego nurtu. Osiągnęłam to poprzez długofalowe działanie, gdybym słuchała krytyków kiedy miałam 30 lat, to nigdy nie dotarłabym do punktu, w którym jestem teraz.

Początki twojej kariery były trudne – pracowałaś w ciemności i mieszkałaś w samochodzie, bo na nic innego nie było cię stać. Co czujesz dziś, patrząc na tłumy osób czekających po kilka godzin na wejście na twoją wystawę?

Ludzie nie mają pojęcia, jak ciężko pracowałam na swój sukces. A ten Citroen, van o którym wspominasz… kiedy myślę o swoich początkach, o tym skąd przyszłam to trochę mnie to przerasta. Spójrz, co dzieje się z artystami, którzy od razu odnoszą sukcesy, często nie mogą sobie z nimi poradzić. Miałam 50 lat, kiedy stałam się popularna i doceniana, traktuję to jako efekt ogromnego wysiłku i konsekwencji.

Czy Marina Abramović czuje się czasem samotna?

Nawet bardzo. Jestem rozwiedziona. Nie uważam, że nadaję się na żonę, dużo podróżuję, a mój kalendarz jest zapełniony aż do 2017 roku. Ale nie czuję, że jest to z mojej strony jakieś poświęcenie, raczej akceptuję swoje zadanie. Nie chciałam nigdy zakładać rodziny i mieć dzieci, chciałam dla siebie innego życia i teraz potrafię odnaleźć w nim szczęście.

Jaki będzie twój następny projekt?

Coś jeszcze bardziej radykalnego i jeszcze mniej materialnego. Ale pewnie potrwa to kilka lat zanim do tego dotrę, potrzebuję czasu. To co teraz się dzieje jest dużo szersze niż sztuka i wymaga ode mnie ogromnej odpowiedzialności. Widzowie mi ufają. Artystka taka jak ja musi mieć w sobie bezwarunkową hojność, pozostając przy tym otwartą i pełną pokory.

www.serpentinegalleries.org
Rachel Cooke, The Observer

Tłumaczenie: Elżbieta Sałata

design & theme: www.bazingadesigns.com