Świat nie chce zgwałconych dziewczyn [LIST]

Chciałabym porozmawiać z Wami o gwałcie. A raczej – opowiedzieć Wam trochę, pokazać punkt widzenia, z którym czuję się wyoutowana i odosobniona. I uwierzcie mi, to samo w sobie jest paskudne.

taktaknieniefot. Agata Kubis

Zacznijmy od początku – zostałam zgwałcona. Miałam 17 lat, byłam na imprezie ze znajomymi, był tam znajomy znajomej. Znałam go z opowieści jako romantycznego poetę, czułam się otoczona bliskimi, nie czułam żadnego ryzyka. Bliżej końca imprezy większość ludzi była pijana – mieliśmy od siedemnastu do dwudziestu paru lat, dla większości były to pierwsze razy z wódką, mało kto umiał pić, nie doprowadzając do urwania filmu czy rzygania. Impreza działa się w wielkim metrażowo mieszkaniu – kamienica, grube ściany, ludzie przysypiali, nikt nie słyszał i nie widział, co się wydarzyło w najmniejszym pokoju nad ranem. Uciekłam tuż po do pokoju, w którym spała moja przyjaciółka z chłopakiem, ale nie byłam w stanie powiedzieć, co się stało. Nie rozmawiałam o tym latami, wypierałam. Nawet w myślach nie używałam słowa „gwałt”, bo przecież to jest coś strasznego, to nie mogło mnie dotknąć. Takie rzeczy się nie dzieją, nie mnie – dobrej uczennicy, posłusznej córce.

Nawet nie byłam wtedy pijana, nigdy nie poszłam na imprezę bez koleżanki, zawsze ktoś odprowadzał mnie do domu. Udawało mi się tak przez jakichś pięć lat.

W końcu pękłam, powiedziałam sama sobie – tak, to był gwałt. Ktoś zrobił mi straszną krzywdę i nigdy tego nie cofnę. Dzień, w którym to do mnie dotarło, był piekłem. Nagle wszystko bolało tak, jakby to stało się wczoraj. Pamiętałam i pamiętam wszystko. Imię i nazwisko tego faceta. Jego twarz, mimikę, lekki tik. Pamiętam odcień jego spodni i plamy na nich. Zapach i konsystencję jego spermy na moim ciele. Wszystko. Przestałam chodzić na zajęcia, przestałam spotykać się ze znajomymi, ucinałam rozmowy z rodzicami. Siedziałam zamknięta w mieszkaniu na cztery spusty i płakałam, wyłam, nie mogłam się pogodzić z tym, co się stało. Wyparte wróciło silniej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać.

Teraz minęło kolejnych pięć lat. Tamten gwałt nie był jedyną przemocą na tle seksualnym, jaka mnie spotkała. Były chwile, kiedy skończyło się na strachu, bo udało mi się uciec. Był partner, który mnie bił, a jeśli zgodnie z jego oczekiwaniami przeprosiłam go i wzięłam na siebie winę, przewracał mnie na łóżko i rżnął „w nagrodę” za to, że zrozumiałam swoje miejsce. Były też normalne relacje, mniej i bardziej udane. Mam partnera, którego kocham, który wie, co mnie spotkało i który rozumie, że jednego dnia mogę mieć ochotę na klapsa w łóżku, a innego na samą propozycję sparaliżuje mnie strach.

Nigdy nie udało mi się tego przepracować do końca. Jestem pod stałą opieką psychiatry, łykam pigułki szczęścia, zostawiam fortunę u terapeuty. Są chwile, gdy jest dobrze. I są takie, gdzie wystarczy jedno skojarzenie, jeden bodziec i rozsypuję się na kawałeczki. Czasami jest to sen – przyśni mi się tamta chwila sprzed dziesięciu lat. Albo ten facet. Dziś na przykład przyśniło mi się, że spaceruję z moim chłopakiem za rękę i nagle ktoś przedstawia nas innej parze – i połową tej pary jest ON. Banalna sytuacja, która tak naprawdę może się kiedyś zdarzyć. Tyle że ten obraz, nawet będący wytworem mojej wyobraźni, wystarczy, żeby mi dopierdolić. Kiedy piszę te słowa, zbliża się wieczór, a obrazy przed oczami są równie ostre i wyraźne, co w sekundę po przebudzeniu. Widzę jego rysy twarzy, słyszę głos, czuję zapach.

Oddałabym wszystko, żeby zapomnieć, wyrwać sobie kawałek mózgu, który pamięta o tych wydarzeniach. Czuję się zbrukana. Zepsuta. Gorsza. Chciałabym żyć normalnie, zostawić to za sobą raz na zawsze, ale nie jestem w stanie.

Wisi nade mną świadomość, że gdziekolwiek nie znajdę się w życiu, mogę trafić na wątek gwałtu w filmie, książce, serialu, kronice policyjnej w wiadomościach czy w banalnej rubryce z dowcipami. Nie jestem w stanie uniknąć wszystkich triggerów, bo choćbym przestała wychodzić z domu i kontaktować się z ludźmi, nie jestem w stanie przestać spać i śnić.

Mam wrażenie, że nie ma miejsca dla takich osób jak ja. Jest miejsce na kogoś złamanego, przytłoczonego ciężarem, cierpiącego, kto wymaga pomocy. I jest miejsce na kogoś, kto problem przepracował, jest bohaterem, przetrwańcem (jeszcze wrócę do tego słowa), dał radę. Nie ma miejsca na kogoś, kto wprawdzie przepracował najgorszy ból, ale już na zawsze został poturbowany, naznaczony.

Napisałam wcześniej, że czuję się zbrukana. Nie tylko tym, że moje ciało penetrował chuj kogoś, kogo nie zapraszałam, wbrew mojej woli i zadając mi ból. Także następstwami. Tym, że w oczach świata najpewniej będę ofiarą… i to jest ta lepsza opcja. Nie wyobrażacie sobie, jak ogromny ból sprawia, kiedy czytam coming out kogoś, kto ma podobne przeżycia i widzę pod nim obleśne komentarze. Zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że ta dziewczyna na pewno nie została zgwałcona – tu miejsce na heheszki, że jeden z drugim przeczytał, że rozmowa o gwałcie jest gwałtem – a tak w ogóle to pewnie sama chciała, a teraz udaje, żeby nie wyjść na łatwą. Nie mam skali na to, jak brzydzę się ludźmi, którzy piszą takie słowa. Jeśli przypadkiem ich autorzy czytają ten list – to właśnie do was: Jesteście skończonymi złamasami, niewiele lepszymi od samych gwałcicieli. Wasze obmierzłe słowa są tak samo lepkie jak ręce mojego oprawcy, kiedy wycierał spermę w moją skórę. Zmieniacie w piekło życie obcych ludzi, którzy niczym wam nie zawinili. Nie znam słów dość mocnych na określenie obrzydzenia, jakie we mnie budzicie.

W języku polskim nie ma nawet pojęcia “rape survivor”. Napisałam „przetrwaniec”, bo nie mamy słowa sugerującego, że przetrwało się coś paskudnego. W polskim języku gwałtu nie da się przetrwać. Można wyłącznie być jego ofiarą. W dodatku – bycie tą ofiarą jest tabu.

Mogę przyjść do pracy i powiedzieć, że źle się czuję, bo czymś się zatrułam. Ale czy ktokolwiek wyobraża sobie, że przyjdę do pracy i powiem, że sorry, chce mi się rzygać, bo przypomniał mi się dzień, kiedy jakiś złamas mnie gwałcił? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to przeprosiny za obarczenie kogoś wiedzą tego kalibru. Nie przepraszałabym za wiadomość o tym, że złamałam nogę albo że ktoś się włamał do mojego mieszkania. Tymczasem naruszenie mojego ciała i psychiki jest czymś, o czym się nie mówi. Nawet gdybym była gotowa na oceniające spojrzenia – wszak u nas każdą ofiarę gwałtu trzeba rozliczyć: z tego, jak się prowadziła, z iloma osobami uprawiała seks, w jakich pozycjach, jak się ubierała, czy danego dnia miała w ustach alkohol, czy „prowokowała” i całe tony tego bullshitu, jakie wysrywają z siebie ludzie za każdym razem, gdy temat się pojawi – to świat nie pozwala. Świat nie chce zgwałconych dziewczyn. Mogą się załamać i popełnić samobójstwo – wtedy ktoś się pochyli nad ich wrażliwą psychiką. Takie dziewczyny mogą też stać się stuprocentowymi survivorkami, uznać, że są supersilne, sprawę przepracowały… i siedzieć cicho, żeby nie popsuć komuś humoru smutną opowieścią.

Tak jak w polskim języku nie ma pojęcia, które oddawało mój stan, tak samo w polskim społeczeństwie nie ma miejsca na kogoś z moimi przeżyciami i emocjami. Nie ma miejsca na wsparcie, nawet jeśli są ludzie, którzy chcieliby go udzielić. I od Ciebie, Czytelniku/Czytelniczko, zależy, co z tym zrobisz. Czy pomyślisz kilka razy, zanim wypowiesz się pogardliwie o kobiecie, zanim wybielisz przemocowca, zanim opowiesz paskudny rape joke. Przemilczenie go nie jest paranoją politycznej poprawności, tylko odpowiedzeniem sobie na pytanie – a co, jeśli osoba, z którą rozmawiasz, ma za sobą takie przeżycia jak ja lub gorsze?

Mogę być Twoją koleżanką, sąsiadką, znajomą, kuzynką. Jeśli zachowujesz się pogardliwie wobec kobiet, możesz mnie ranić bezpośrednio. I oczywiście możesz mieć to w dupie, ale sam odpowiedz sobie na pytanie, jak to o Tobie świadczy. I czy chciałbyś się znaleźć na moim miejscu.

Jeśli ten list wzbudził Twoje emocje, pomyśl o tym, że jest prawdziwy. Nie zmyślam, nie muszę niczego podkolorować. Po prostu w pewnym momencie życia miałam pecha i tak chujowo się poskładało. Pomyśl o tym, że istnieję, istnieją osoby podobne do mnie. I zastanów się, czy sprawiasz, że moje codzienne życie jest trochę lepsze czy trochę gorsze, a jeśli to drugie, czy nie warto byłoby czegoś zmienić. Mam niespełna 30 lat. Jeszcze trochę pożyję. Nie cofnę przeszłości, ale to od każdego z Was z osobna zależy, jak może wyglądać moja przyszłość.

Róża


Korekta: Iga Dzieciuchowicz

design & theme: www.bazingadesigns.com