Lesbijki i gwałt: kolejna historia pewnego coming outu

 

by-laurin-rinder

30 czerwca południowoafrykańska lesbijka Dudzile Zozo została zgwałcona i zamordowana zaledwie kilka kroków od własnego domu. Kiedy jej matka odkryła zakrwawione i posiniaczone ciało, Dudzile była niemal naga, z pochwą rozerwaną przez szczotkę toaletową, która wciąż w niej tkwiła. Zozo stała się kolejną ofiarą brutalnego trendu skierowanego przeciwko lesbijkom, zwanego gwałtem „korygującym”.

Zamordowanie Zozo opisywałam już w miesięczniku The Advocate, a o gwałcie korygującym pisywałam już wcześniej w magazynie Curve, SheWired oraz w innych publikacjach. Jest to zbrodnia tak wstrząsająca, że szczegóły zadanej przemocy przyprawiają człowieka o mdłości. Gwałt korygujący ma rzekomo nauczyć lesbijki, jak być „prawdziwymi” kobietami.

Afryka jednak znajduje się daleko stąd – dosłownie na końcu świata. Zdaje się, że Amerykanie/nki wciąż prezentują dziewiętnastowieczne, zniekształcone wyobrażenie na temat gwałtu – gwałtu, który dotyka heteroseksualne kobiety, lecz także lesbijki.

Ten pogląd, podtrzymywany przez niektórych członków/inie Kongresu i hierarchię Pentagonu oraz przez wielu/e przeciętnych Amerykanów/ek, definiuje gwałt jako rzadkie zjawisko, nie do końca wiarygodne i prawdopodobnie popełniane z winy samych kobiet. Już samo wyobrażenie zakładające, że kobiety są współwinne gwałtu wydaje się tym bardziej prawdziwe, gdy ofiara jest młodsza. Pojęcie gwałt „na randce” wskazuje, że gwałt popełniany przez osobę znajomą ofierze nie jest „prawdziwym” gwałtem – jak ogłosiła Whoopi Goldberg, komentując analny, oralny i dopochwowy gwałt popełniony przez Romana Polańskiego na trzynastoletniej ofierze w 1977 roku.

Gdy jednak ofiara jest starsza – np. w średnim wieku – często pojawiają się złośliwe aluzje, że w jakimś sensie „poszczęściło” się jej. Gwałt i seks to pojęcia nadal ze sobą łączone, jak dowiedzieliśmy/ałyśmy się miesiąc temu podczas posiedzenia Kongresu w sprawie napaści na tle seksualnym w wojsku. Senator stanu Georgia Saxby Chambliss scharakteryzował gwałt jako naturalny rezultat działania męskich hormonów.

W gwałcie nie chodzi o seks. Chodzi o przemoc.

Statystyki udostępnione przez Departament Sprawiedliwości wskazują, że co roku w Ameryce prawie ćwierć miliona kobiet zostaje zgwałconych.

Ja byłam jedną z nich.

Szacuje się, że 39% ofiar gwałtów zostaje zgwałconych więcej niż jeden raz – podobnie jak ja. Po raz pierwszy zgwałcono mnie, gdy studiowałam w college’u, drugi raz – całkiem niedawno. Nie zgłosiłam pierwszego gwałtu – popełnionego przez dwóch uzbrojonych w noże mężczyzn – powiedziałam o tym tylko mojemu lekarzowi rodzinnemu. Ponieważ zostałam ugodzona w górną część uda, lekarz pozszywał ranę, ale blizna jest nadal widoczna.

Lekarz nie powiedział nikomu; z pewnością dobrze wiedział, że jako studentka pierwszego roku zostałabym napiętnowana. Przepisał mi tabletkę wczesnoporonną, żebym nie zaszła w ciążę.

Nikt nie spodziewa się, że zostanie zgwałcony/a więcej niż raz.
W przeciwieństwie do pierwszego gwałtu, który miał miejsce nocą na boisku w pobliżu mojego college’u, drugi raz zgwałcono mnie nieopodal mojego domu, pewnego wrześniowego ciepłego i słonecznego dnia. Mój gwałciciel zaproponował pomoc w wyniesieniu śmieci; nie minęło pięć minut, gdy zaczął mnie dusić, zaciągnął mnie na podwórko sąsiada, bił mnie po twarzy, gryzł oraz zgwałcił mnie oralnie.

Pamiętam, że wciąż powtarzał, że mnie zabije. W odróżnieniu od wielu gwałcicieli, nie powiedział, że jeśli będę cicho to daruje mi życie; on powtarzał w kółko, że zamierza udusić mnie swoim penisem i że zamierza dać mi nauczkę. Z pewnością życie zawdzięczam temu, że odstraszyli go ludzie, którzy nagle zaczęli hałasować na ulicy; nie chciał zostać złapany.

Podczas gdy znęcał się nade mną, obrzucił mnie także stekiem wyzwisk – „suka”, „kurwa”, „cipa”, „lesba”.

Wiem, że nie jestem w Ameryce jedyną lesbijką, która została zgwałcona. Jednak napiętnowanie oraz udręka, na które narażone są ofiary gwałtów, bywają dużo bardziej nieznośne dla lesbijek. Lesbijki padające ofiarami gwałtów często zmuszone są ujawnić swój homoseksualizm ze względu na zadawane przez lekarzy/rki, policjantów/ki i detektywów/ki pytania dotyczące seksu. Seksu heteroseksualnego. Pytają o chłopaków lub o to, czy się zabezpieczałam. To pytania, na które muszę odpowiedzieć: „nie, ja jestem lesbijką”.

Moje doświadczenie z policją i sekcją do zadań specjalnych w ogóle nie przypominało współpracy takiej jak w serialu „Prawo i porządek: sekcja specjalna” (oryg.  Law & Order: SVU). Nie byłam przesłuchiwana przez policjantkę ani detektywkę.

Jeden z funkcjonariuszy policji, którzy przyszli do mojego domu, chciał, żebym pokazała mu miejsce zbrodni i opisała gwałt. Zarys mojego ciała był wciąż dobrze widoczny w bluszczu porastającym podwórze mojego sąsiada – i pozostał widoczny jeszcze przez kilka miesięcy.  W krzakach leżał postrzępiony skrawek mojej koszulki, zdartej ze mnie przez gwałciciela.

Wiem, że policjant nie chciał przyprawić mnie o atak paniki, gdy odciął mi drogę dzielącą mnie od mojego domu, ale to zrobił. Jestem wysoką kobietą, ale on był ode mnie wyższy. Poprosiłam go, żebym mnie zostawił. Wyglądał na zaskoczonego moją prośbą.

Na przesłuchaniu w jednostce dochodzeniowej, pierwszą rzeczą jaką detektyw zrobił, było ostrzeżenie mnie: „jeśli pani kłamie, wniesiemy oskarżenie.” (Później, gdy ujrzał ogrom moich ran, tłumaczył się, że wszystkim ofiarom mówią to samo.  „Musimy mieć pewność, że nie próbuje pani zemścić się na swoim chłopaku”).

Po tym, jak wielokrotnie opowiedziałam o dokonanym na mnie gwałcie, zabrano mnie do małego pomieszczenia, gdzie poproszono mnie o rozebranie się, a następnie sfotografowano moje ciało. Gdy detektyw zobaczył rany jakie wyrządził mi gwałciciel, gwałtownie wciągnął oddech, po czym wypalił, że sam jest ojcem dwóch córek.

Lokalna infolinia, która służy pomocą ofiarom gwałtu – jedna z najdłużej funkcjonujących w naszym kraju – nie pomogła mi wcale. Powiedziano mi, że „poradzę sobie”, bo skoro jestem lesbijką, nigdy już nie będę musiała odbywać stosunku płciowego z mężczyzną.

Opowiedziałam o dokonanym na mnie gwałcie na łamach lokalnego tygodnika.  Myślałam, że jeśli zabiorę głos w takiej sprawie, odezwą się także inne ofiary. Zanim ja zostałam zgwałcona, mój gwałciciel zaatakował cztery inne kobiety mieszkające w sąsiedztwie. Zajęłam się rozwieszaniem kserokopii z portretem pamięciowym sporządzonym przez policyjnego rysownika. Wszystkich gwałtów dopuszczono się na terenie oddalonym o niespełna dwa kilometry od mojego domu. Musiałam coś zrobić. Chciałam, żeby go złapano. (Mimo to, on wciąż przebywa na wolności.)

Gwałt pozostawił na moim ciele głębokie rany. Proces gojenia i zanikania stłuczeń i ran trwał miesiącami, tyle samo czasu musiało upłynąć, zanim znów mogłam spojrzeć na swoje ciało bez nieustannego przypominania sobie każdego uderzenia w twarz, ciosu pięścią czy ugryzienia. Mijały miesiące testów na obecność HIV oraz badań wykluczających zapalenie wątroby.

Szukałam także pomocy wśród grup wsparcia zajmujących się lesbijkami, które padły ofiarami gwałtu, ale nie znalazłam żadnej.

Byłam z moim problemem całkowicie sama.

Niedawno miałam okazję poznać dwie działaczki uniwersyteckie zajmujące się problemem gwałtów – Andreę Pino i Annie F. Clark (obie są blogerkami serwisu HuffPost). Ich otwartość w wyrażaniu swoich doświadczeń jest czymś naprawdę niezwykle odważnym. Wniosły one sprawę do sądu przeciwko swojej uczelni – Uniwersytetowi Karoliny Północnej w Chapel Hill, którą oskarżają o pozostawienie ich oraz innych ofiar gwałtów samymi sobie.

Rozmowy z Andreą o naszych wspólnych przeżyciach związanych z gwałtem uświadomiły mi, jak bardzo potrzebowałam wsparcia podczas długich tygodni i miesięcy, następujących po tym, jak prawie zostałam pozbawiona życia. Zdałam sobie sprawię, jak bardzo potrzebowałam rozmowy z innymi ofiarami – podczas gdy ogromne czarne siniaki na moich udach, ślady po ugryzieniach dookoła moich sutków, zadrapania na ramionach i rany wewnątrz moich ust i pod nimi – powoli się goiły.

Aktywizm ze strony Andrei i Annie jest wzorem dla innych grup – podobnych do mojej, do której nie należę jedynie ja: grupy lesbijek, które padły ofiarami gwałtów.

Statystyki udostępnione przez FBI i Departament Zasobów Wewnętrznych wskazują, że jedynie jedna trzecia wszystkich przypadków gwałtów jest zgłaszana na policję, zaś liczba nieodnotowanych gwałtów dokonanych na lesbijkach jest niewątpliwie wyższa. Ujawnienie się lesbijki zgwałconej przez mężczyznę jest prawie nie do zniesienia. I dla mnie było to coś nie do zniesienia.

Efekt domina na skutek gwałtu wydaje się nie mieć końca. Ponowne zaakceptowanie swojej seksualności jest długą i mozolną walką, jako że seks postrzega się przez groteskowy pryzmat gwałtu. Sposób, w jaki ponownie dotkniecie inną kobietę, już nigdy nie będzie taki sam. Podobnie jak sposób, w jaki pozwolicie się dotknąć, także nigdy może już nie być taki sam.

W Ameryce nie ma czegoś takiego jak gwałt „korygujący”, ale lesbijki padają ofiarami gwałtów; nie jestem jedyną. Musimy mówić o tym otwarcie, by przerwać tę okropną ciszę, lecz jest to kolejny długotrwały proces. Jest to także pierwszy krok ku przywróceniu się do życia.

Lipiec 23, 2013

Autorka: Victoria A. Brownworth

Tłumaczenie: Natalia Kosmatka

design & theme: www.bazingadesigns.com