Lemondżawa: Być migrantką w Polsce

Ekaterina Lemondżawa

Główna krata w drzwiach wejściowych jest otwarta. My, mieszkańcy ośrodka, jesteśmy właśnie na spacerze. To najświętszy rytuał dnia. Ważniejszy niż posiłki. Cały dzień jesteś zamknięty w budynku, wychodzisz na zewnątrz i jeśli choć trochę słuchasz własnego organizmu, to czujesz, jak napełnia się świeżym powietrzem każda komórka twojego ciała. Małe boisko obchodzimy tyle razy, żeby wyszło przynajmniej trzy kilometry.

17092390_146365925883181_1185015307_n 2Ekaterina Lemondżawa

Shirin zawsze ćwiczy, mama Marii biega, mama Jusufa siedzi na niskiej wąskiej ławeczce, Pier gra z dziećmi w piłkę. Zaira i Sonia czasem schodzą na podwórko, czasem nie. Azizy nigdy nie widziałam na spacerze, natomiast sposób i rytm poruszania się Azata i jego żony przypominają mi filmy z lat dwudziestych, trzydziestych. Azat (pochodzi z Syrii, z zawodu lekarz) chodzi tak, że wydaje się, jakby to on nauczył Medeę zielarstwa i czarów. – Nie przyjechałem tu po to, aby uzdrowić polski system prawny. Jestem tu, ponieważ w moim kraju jest wojna – powiedział mi kiedyś w toalecie. – A Polska cię męczy, dostarcza bólu, nie daje spać po nocach – jak to bywa w wielkiej miłości – ripostuję z uśmiechem.

W jego kraju jest wojna, w moim – „postępowe reformy demokratyczne”. Oboje uciekliśmy ze swoich ojczyzn dla ratowania życia. Po wypełnieniu dniówki, czyli po przejściu trzech kilometrów, wołam do Muraza, że zaraz wracam, i idę na górę, do naszego budynku. Widzę, że strażnik, z którym się pokłóciłam na jego poprzednim dyżurze, teraz siedzi przy biurku i ogląda nasz dziennik sprawowania. Podchodzę i siadam na krześle naprzeciwko niego. Pytam o jego zawód. On ciągle się uśmiecha, co nie znaczy, że jest przyjaźnie nastawiony – on po prostu taki się urodził. Jego mięśnie mimiczne są w ciągłym stanie uśmiechu. Mówi mi, że nie rozumie. Nie mówi ani po rosyjsku, ani po angielsku. Takich jest tu osiemdziesiąt procent. Wyjaśniam pytanie i odpowiada, że jest ekonomistą. – Ekonomista? – pytam zdziwiona. Potwierdza. – To dlaczego tu pracujesz? – zadaję następne pytanie.

Znowu mnie nie rozumie, ale jakoś mu wyjaśniam, o co mi chodzi. Odpowiada, że w kraju jest kryzys i innej pracy nie mógł znaleźć. Na twarzy ma taki uśmiech, że aż mu oczy błyszczą. Na palcu prawej ręki widzę obrączkę. Jest żonaty.

– Masz żonę, prawda? WIFE, ЖЕНА? – pytam i wskazuję obrączkę.

– Ach, żona? Tak, mam.

– Czy masz matkę, dzieci? – pytam dalej. Mówi, że ma i mamę, i syna.

– Jak myślisz, co o tobie pomyśleliby twoja żona, mama, syn, gdyby się dowiedzieli, że zabraniasz wnoszenia jedzenia dla chorej kobiety? Co na to by powiedzieli? Co o tobie pomyślą? – Jusuf, przetłumacz mu, proszę – mówię do Jusufa, który zbliża się do nas, wchodząc po schodach. Tłumaczy na polski.

Strażnik, którego imienia nie znam, patrzy na mnie z uśmiechem i mówi:

– To moja praca, regulamin zabrania wnoszenia jedzenia przez kogokolwiek na piętro. – Kiedy ostatnio zaktualizowano regulamin? – pytam, na co on odpowiada, że w ogóle nie był aktualizowany. 

 – To dlaczego teraz, już od paru dni po twoim ostatnim dyżurze, możemy nosić jedzenie dla Mai? Jeśli teraz można, to dlaczego nie pozwoliłeś mi tego zrobić ostatnim razem? Poza tym wpisałeś mi naganę do dziennika, tak?

– Tak.

– Jeśli kapitan każe ci mnie pobić, to czy to zrobisz?

– Kapitan nie wyda takiego rozkazu.

– Skąd wiesz? Załóżmy, że każą ci: „Idź i pobij Ekaterinę”. Możesz mnie uderzyć tylko dlatego, że taki miałeś rozkaz?

– Ja nie wydam takiego rozkazu – odpowiada kapitan, który nie wiadomo kiedy wyłonił się od strony naszych pokoi.

– Nie pytam pana – odpowiadam – jestem ciekawa czy ci wszyscy wypełniliby taki rozkaz.

– Oni wypełnią każdy mój rozkaz, dlatego że mamy rygor wojskowy i muszą podporządkować się wszystkim rozkazom – mówi.

Kapitan ma taką minę, jakby się mnie brzydził. Zresztą, po jakimś czasie zapytam go, czy się mnie brzydzi i z całą powagą odpowie, że nie. Nie patrzę na kapitana.

– Rzuć tę pracę, to nie jest zajęcie dla mężczyzny. Wyjedź za granicę i zajmij się czymś pożytecznym, tak abyś potem, dając synowi rady, był w porządku wobec samego siebie – mówię do strażnika, którego imienia nie znam.

– Kapitanie, proszę zrobić mi przysługę i przetłumaczyć to swojemu żołnierzowi. Adios – mówię i zbiegam po schodach.

– Co powiesz o swojej przypince? – dogoniły mnie słowa kapitana.

– Tę przypinkę przypięłam sobie tego dnia, kiedy wy wszyscy razem ze swoim naczelnikiem więzienia przyszliście do mnie i powiedzieliście, że polskie prawo nie pozwala wam przynoszenia jedzenia dla chorej kobiety. Tu jest napisane na chuj. Nie wiem, jak to dokładnie tłumaczy się na angielski, ale to jest mniej więcej fuck off. Adios – mówię i wychodzę z budynku.


Ekaterina Lemondżawa to gruzińska dziennikarka, uczestniczka największego strajku głodowego w polskich obozach więziennych dla migrantów (tzw. „ośrodkach strzeżonych”). Autorka głośnego listu „Opowiem wszystkim o polskim piekle”, podyktowanego przez telefon podczas strajku, który obnażył dramatyczne, więzienne warunki bytu w ośrodkach mieszczących całe rodziny bez odpowiednich dokumentów. Lemondżawą i inne osoby, które postawiły polskie władze w stan oskarżenia, deportowano przed końcem śledztw w sprawie nadużyć ukrywanych za murami. Strajk, w którym aktywnie uczestniczyła autorka, wywołał efekt lawinowy i przyczynił się do wielu zmian na długiej drodze ku emancypacji imigrantów w Polsce. Książka „Nr 56. Pamiętaj, nazywam się Ekaterina” to świadectwo, spisane za kratami celi w obozie więziennym w Lesznowoli i naznaczone wciąż żywą, zranioną pamięcią deportacji z Polski.


Tekst znajduje się w Gazecie Manifowej.PK8M_LOGO_poziom

design & theme: www.bazingadesigns.com