Kubryńska: Czerwona sukienka
Tortura? Tortura to jest kochani nad ranem, gdy nic nie pamiętam, a po podłodze wala się moja sukienka.
Moja sukienka jest winna. Ponoszę tę winę jeszcze do wieczora. Może do nocy? Kto wie, kiedy się skończy ten dzień? Taki dzień zwykle kończy się nagłym zrzuceniem winy na podłogę. Nad ranem ściągnięte czoło bezsilnie próbuje wyłuszczyć z pamięci tę chwilę. Poranna ucieczka to zbrodnia. Ale kto jest zbrodniarzem? Czy ten kto ucieka, czy ten kto zostaje porzucony? Nie ma winnych. Wina została zdarta jak miękki materiał. To sukienka jest winna, nie ja.
Dowodem winy jest jest ona sama jak plama krwi z nieobecnego w niej ciała. Pamiętacie pusty garnitur kierownika Prochora Piotrowicza? Szatański pomysł Behemota? Moje ciało też diabli porwali. Moje ciało jest czort wie gdzie. Nie tylko dlatego, że tak przez tę noc schudłam, choć i tego nie wykluczam. Znikłam, jak to mam w zwyczaju, jak to miała w zwyczaju babka Czyżowa, jak to ma w zwyczaju każda kobieta. Nie dzwoń więc do mnie, i tak nie odbiorę. Zadzwoń do sukienki. To sukienka jest winna, nie ja.
To sukienka była pijana. Pełna winy i pełna wina, winna, zwinna, winowata. Tańczy beze mnie zhańbiona i rzuca się po podłodze w spazmach. Ten, kto odrzuca też cierpi. Cierpi podwójnie, bo wisi na nim wina jak krwawy sztandar. Czerwona sukienka. Morderca poranków. Będzie ją trzeba powiesić. Na szubienicy wieszaka, w trumnie szafy. Trzeba ją wsadzić za kraty szkockiej spódnicy. Umieścić w areszcie garderoby. Zakopać swetrem w kolorze ziemi. I nigdy więcej nie wyjmować. Wszak trupów z szafy się nie wyciąga. Nie wskrzesza się skazańców.
Myślicie, że zasłużyła na tortury? Tortura to jest kochani nad ranem, gdy nic nie pamiętam, a po podłodze wala się moja sukienka. Wkładam więc ją jak rewolucyjną flagę i wymykam się po cichu wprost pod obstrzał.
Kobieto! Możesz się wymykać bez najmniejszego szmeru, twoja sukienka i tak krzyczy. Nie ma takiej możliwości, żebym bez: „Mogę ci postawić drinka?”, „Czemu jesteś sama?”, „Dokąd to?” – przemknęła choć dwie przecznice. Nie ma szans. Jestem cholernym czerwonym wykrzyknikiem, ruchomym celem. Trzeba było się tak nie ubierać. Trzeba było nie prowokować.
– Chyba wiesz, po co się tak ubrałaś?
Moja sukienka kłóci się jak przekupka na skraju drogi. Kłóci się ze światem, kłóci się ze mną. Jestem łysą feministką z owłosionymi nogami. Spod czerwonego materiału wystają czarne kędziory wyzwolenia. Ostrzegawczy kolor mówi, że ucieknę nad ranem. Chcesz postawić mi drinka? Dobre sobie. Ja wódkę wypiję, ty kieliszek wbijesz mi w kark. Szkło wyrzutów ugrzęźnie poczuciem winy w niegojącej się ranie na plecach. Sukienka jest słabym bandażem. Sukienka za szybko się zsuwa. Sukienka jest winna. Winna, zwinna, winowata.
Za wódkę trzeba zapłacić. Za noc trzeba zapłacić. Kręci się spirala zależności. Jeśli wyjdę bez słowa, będę potworem. Jeśli zostanę – lalką. Zaznacz, co wybierasz.
Po co się tak ubrałam? Dla kogo? Dla siebie? Bzdura. Lepiej nie pić drinków po knajpach. Lepiej w domu wódkę wymieszać. Sukienki spalić. W ogródku rozstrzelać. Włosy ściąć. Plecy zasłonić. Nogi odrąbać. Wszystkie sklepy z czerwonymi sukienkami omijać. Wszystkie sukienki są winne. Winna jest wiosna. Wysokie obcasy. Uśmiech. Radość. Kobiecość.
Nic nie rozumiesz? Deseń sukienki to fizyka kwantowa. To nieskończony dowód na niepojętość. To wzór chemiczny przemiany cukrów w tłuszcze, kremówek w oponki, batoników w obfite tyłki. To huśtawki nastrojów, taniec grup wodorowych na placach zabaw hormonów. To wskaźnik BMI, diagram znikania. To poranny odwrót. To kategoryczne odrzucenie. To NIE pod pozorem TAK. TAK pod pozorem NIE. To matematyczna silnia dziewczęca do potęgi kobiecej. Rozwiązuj, rozwiązuj ten test do rana, bo rano włożę czerwoną sukienkę i wyjdę bez czekania.
– Dokąd to?
Na łąkę. Na deszcz. Na słońce. Czerwona sukienka to flaga słoneczna. Mak polny, róża ogrodowa. Roztargniona kokieteria. Kolor krwi, kształt ciała. Wiosna. Nie zastrzelę jej, nie spalę. Nie powieszę. W razie czego – obwinię. Obwinię i rozgrzeszę.
Bo to ona jest winna, nie ja.
Sylwia Kubryńska