Codziennik Feministyczny: Kobiety i mniejszości, nie przeszkadzajcie. My tu walczymy o Polskę

Gazeta Wyborcza i Instytut Wolności pod koniec stycznia organizują dwie niezależne debaty: jedną o mediach publicznych, drugą o przyszłości demokracji. W panelach obu konferencji figurowali do dzisiaj sami mężczyźni (dopiero po zdecydowanej interwencji środowisk feministycznych na debatę Gazety Wyborczej doproszone zostały panelistki). Skład debaty organizowanej przez Instytut Wolności pozostaje niezmieniony. Tak, jakby nie było kompetentnych kobiet, które mogą wypowiedzieć się na te tematy.

12546050_10207211263978185_1343124869_oIlustracja Patricija Bliuj-Stodulska

Czy zdanie faceta bardziej się liczy niż kobiety? Nie, ale uparcie próbuje nam się wcisnąć ten patriarchalny kit, mający utrzymać w garści topniejące status quo męskiej dominacji. Czy nie ma ekspertek, które z równym co mężczyźni powodzeniem mogą wypowiedzieć się na zadane tematy? Są, ale (umyślnie bądź nie) spycha się je na margines tzw. „kobiecych spraw”, jak kosmetyki, gotowanie, dzieci czy przemoc wobec kobiet.

O ile szokujący jest seksistowski klucz, którym posłużyli się organizatorzy wspomnianych debat, o tyle podwójnie zaskakuje brak reakcji ze strony samych szanownych panelistów. Zastanawiające, że panom nie przeszkadza brak kobiet przy jednym stole. Że żaden z nich nie zareagował, że w geście protestu nie odmówił udziału w konferencji, w której liczą się wyłącznie męskie głosy.

Ciekawe, czy podobnie postępują w życiu? Czy pomijają zdanie kobiet ze swojego najbliższego otoczenia? Jeśli nie, to dlaczego milczą w obliczu tak jawnej dyskryminacji? Odpowiedź nasuwa się sama: wychowanie w kulturze męskiej hegemonii sprawia, że spora część mężczyzn nie widzi nierówności płciowych, dopóki nie złamią sobie o nie nogi.

Inna sprawa, równie ważna, to wrodzona ślepota na istnienie mniejszości etnicznych czy seksualnych, ale również grup wykluczonych ze względu na status społeczny czy niepełnosprawność. Nadal, spora część społeczeństwa najchętniej by uznała, że te grupy nie istnieją. A skoro nie istnieją, nie należy im się miejsce w debacie publicznej. Nauczeni_one w szkołach, na uniwersytetach, w domach i w kościołach, że liczy się przede wszystkim „centrum” i nasza dobra w nim pozycja, traktujemy jego obrzeża, jako coś marginalnego, niewartego prywatnej uwagi, a co dopiero publicznej.

Kobietom i mniejszościom mówi się, żeby nie przeszkadzały, że teraz właśnie rozmawia się o bardzo ważnych sprawach i płeć (czy tożsamość seksualna, pochodzenie etniczne, status społeczny itd.) nie ma z tym nic wspólnego. Założenie jest takie, że perspektywa zaproszonych mężczyzn jest neutralna, że w żaden sposób nie wpływa na ich wizję kształtu życia społecznego. Wszystkie zaś pozostałe grupy są w jakiś sposób nacechowane, odbiegają od neutralności, więc są w stanie rozmawiać wyłącznie o cechach, które je odróżniają. W końcu, dlaczego miałby je interesować temat, który ich bezpośrednio nie dotyczy, taki jak choćby demokracja?

Brak reprezentacji kobiet oraz mniejszości w debacie publicznej i ich pełnego udziału w życiu społecznym jest wyraźnym znakiem, że zmaskulinizowana kultura ma tu ostatnie słowo. To jej reprezentanci – biali, heteroseksualni, zamożni mężczyźni – decydują, kto i na jakich warunkach będzie w tej kulturze uczestniczył. Na szczęście głos kobiet oraz mniejszości staje się coraz bardziej donośny i kategoryczny. Sojusz patriarchatu z kapitalizmem coraz szerzej pęka w swoich anachronicznych szwach. Nie sposób racjonalnie obronić rosnących nierówności społecznych fałszywym językiem przywileju i zysku.

Zapomnijmy o półśrodkach: tylko całkowite równouprawnienie zapewni wolność i sprawiedliwy udział w dobrach kultury i możliwość decydowania o kształcie naszego życia.

Zespół Codziennika Feministycznego

design & theme: www.bazingadesigns.com