Kacpura: Ufajmy kobietom [WYWIAD]

Z Krystyną Kacpurą, Dyrektorką Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny rozmawia Kinga Elert-Gadacz.

Krystyna_Kacpura_portret

Kobieta dowiaduje się, że płód jest poważnie i nieodwracalnie uszkodzony. Aborcja jest w tym wypadku legalna. Przychodzi do szpitala i mówi: „dzień dobry, chcę przerwać ciążę”. Jakie procedury są wtedy uruchamiane?

Federacja przeprowadziła monitoring dotyczący procedur dostępu do legalnej aborcji w polskich szpitalach. Sprawdzaliśmy także, w jaki sposób szpitale postępują w sytuacji, gdy trafia do nich kobieta wyrażająca wolę przerwania ciąży. W większości z nich nie ma żadnych procedur albo szpitale stosują swoje własne procedury, które są jednak tak skomplikowane i nierealistyczne, że sprzyjają opóźnieniom. Duża część tych wymogów nie jest uzasadniona względami medycznymi, ale potrzebą uwiarygodnienia decyzji kobiety o zabiegu. Często szpitale udzielają informacji, że „nie zgłaszają się do nich takie pacjentki, w związku z tym nie wykonują takich zabiegów” lub „nie mamy możliwości kadrowych do przeprowadzenia zabiegu”. Rzadko można spotkać dwa szpitale, posługujące się tymi samymi procedurami. Natomiast kobieta, która chce dokonać terminacji ciąży, przede wszystkim musi posiadać orzeczenie lekarskie o wystąpieniu upośledzenia lub choroby płodu. Głównie są to wady rozwojowe albo nieodwracalne i poważne choroby płodu. Jeśli powodem jest gwałt, to najpierw rozpoczyna się dochodzenie w sprawie gwałtu. Gwałt jest przestępstwem, które powinno być zgłoszone na policję. Później, gdy kobieta posiada już zaświadczenie od prokuratora, że trwa postępowanie przygotowawcze, może „domagać się” bezpłatnego wykonania zabiegu w publicznym zakładzie opieki zdrowotnej. To jednak wciąż nie jest coś, co kobiecie przysługuje, mimo że jest wyraźnie sprecyzowane w ustawie.

Kobieta może usłyszeć taką samą odpowiedź w dziesięciu różnych szpitalach?

Lekarze mogą odmówić wykonania świadczenia albo nic nie powiedzieć i nie mają nawet obowiązku wskazania innej placówki medycznej, która ten zabieg wykona. Poza tym mają do nieograniczonej dyspozycji klauzulę sumienia.

Czyli nowa ustawa jeszcze nie została przyjęta, ale już jest praktykowana?

Na chwilę obecną niemal wszystkie szpitale, poza bardzo nielicznymi, które postępują zgodnie z obowiązującą ustawą (ale można je policzyć na palcach obu rąk) zachowują się tak, jakby ta ustawa już obowiązywała. Całe regiony podpisują klauzule sumienia. Nie tylko w województwie podkarpackim. Za chwilę może być tak, że nie znajdziemy już żadnego lekarza dokonującego legalnej aborcji. Zwróciłyśmy się w tej sprawie do NFZ i do Ministerstwa Zdrowia. Także interweniował w tej sprawie Rzecznik Praw Obywatelskich. Nie otrzymałyśmy jednak żadnej odpowiedzi. To są przecież działania wbrew obowiązującej ustawie. Z całą pewnością można więc powiedzieć, że już dzisiaj prawie nie istnieje dostęp do legalnego zabiegu przerywania ciąży. Nie zdarzyło się również, aby jakiegokolwiek lekarza pociągnięto do odpowiedzialności karnej za to, że nie zdecydował się dokonać aborcji. Nawet gdy na skutek odmowy podjęcia działania kobieta umrze. Zresztą zawsze można powiedzieć, że kobieta zmarła z innego powodu. 

Jest już aż tak źle?

Jeszcze do niedawna miesięcznie monitorowałyśmy kilka przypadków kobiet potrzebujących pomocy. Kobiety te powinny mieć legalnie wykonany zabieg aborcji w szpitalu. Doradzałyśmy im kolejne kroki w postępowaniu. Teraz mamy kilka takich przypadków tygodniowo. To są bardzo trudne sprawy. Wiadomo, że dotyczą głównie późnych ciąż z ciężkimi wadami płodu, ponieważ badania prenatalne często są wykonywane zbyt późno. To są podwójne tragedie. Bo te dzieci są chciane, wyczekiwane i nagle trzeba podjąć decyzję o donoszeniu lub terminacji ciąży. Nikt tutaj nie szafuje życiem swoim ani płodu. Wiadomo, że to dziecko umrze albo urodzi się z wadami i będzie bardzo cierpieć, bez szans na samodzielne życie.

Czy szpitale w takich wypadkach oferują pomoc psychologiczną?

Są szpitale, które udzielają wsparcia psychologicznego. To nie jest jednak wsparcie zindywidualizowane. Rzadko kogoś interesuje, co czuje kobieta. Niedawno został przesłany do konsultacji społecznej projekt NFZ „Program opieki koordynowanej nad kobietą w ciąży fizjologicznej”, dotyczący otoczenia „specjalną pomocą ciężarnych”. Znajduje się tam również program opieki nad kobietą w ciąży patologicznej, u której wykryto wady płodu. Będziemy analizować to rozporządzenie pod względem prawnym, w odniesieniu do obowiązującej ustawy. W pakiecie usług ma znajdować się dwukrotnie większa liczba wizyt położnej.

Czyli z góry zakłada się, że kobieta zdecyduje się donosić ciążę.

Kobieta ma jeszcze otrzymać opiekę psychologiczną. Przy czym ciężarna, u której wykryto wadę letalną płodu, „ma prawo wybrać, czy chce być objęta opieką psychologiczną, czy nie”. Na tym ma polegać jej prawo wyboru. O czymś to świadczy. Czy te kobiety mają być objęte kontrolą?

Być może chodzi o sprawdzenie, czy nadal jest w ciąży.

Położna nie wyleczy wad płodu. Dodatkowa opieka to w rzeczywistości dodatkowy nadzór. Wynika z tego, że pomoc psychologiczna ma zmierzać w jednym kierunku: poradzenia sobie z przyszłą sytuacją.

Zastanawia mnie, z czego wynika tylko kilka zarejestrowanych aborcji rocznie na skutek gwałtu?

Kobiety informują się wzajemnie i dzięki temu dobrze wiedzą, że ta procedura jest poniżająca i skomplikowana. Stygmatyzacja ofiar jest tak olbrzymia, że zgwałcone kobiety, gdy są zdecydowane na zakończenie ciąży z gwałtu, wolą zrobić to nielegalnie. Albo legalnie za granicą. Kobiety nie chcą być narażone na dodatkowy stres i cierpienie. Obawiają się również tzw. wycieku informacji. Znają przypadek Agaty z Lublina. Boją się iść do szpitala. Bo przecież skąd ksiądz dowiedział się, że zgwałcona dziewczynka chce przerwać ciążę? Taka sama sytuacja dotycząca ujawnienia szczegółowych informacji dotyczących legalnej aborcji miała miejsce w Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus w Warszawie. W niektórych szpitalach najwyraźniej nie obowiązuje także tajemnica lekarska.

Skutki tzw. kompromisu aborcyjnego są również takie, że ginekolog podaje kobiecie nazwę leku na stawy (na receptę), a potem zachęca, aby przyszła do pana ginekologa na wyłyżeczkowanie macicy za 1500 zł.

Kompromis aborcyjny nie jest żadnym kompromisem. Kobiety nie brały w nim udziału. To jest wynik porozumienia między politykami a kościołem. W ciągu 23 lat obowiązywania ustawy, paradoksalnie, byłyśmy zmuszone bronić tego kompromisu. Ponieważ okazało się, że kompromis z punktu widzenia środowisk katolickich i ruchów przeciwnych prawu wyboru to jest jeszcze za dużo. Uznali, że trzeba odebrać kobietom nawet tę resztkę podmiotowości. Zostałyśmy więc postawione pod ścianą i tak jest do tej pory. Bronimy czegoś, czego nienawidzimy. Wiemy z całą pewnością, że to rozwiązanie nie działa. Nie jest skuteczne. Ta ustawa urąga demokratycznemu państwu. Nikogo do niczego nie zobowiązuje ani nie jest przestrzegana. W tych konkretnych przypadkach, które odnotowano w ustawie, dostępność aborcji jest znikoma.

Co faktycznie wpływa na zmniejszenie liczby aborcji?

Gdyby ustawa miała spowodować zmniejszenie liczby aborcji, to powinny zostać spełnione dwa warunki. Po pierwsze dostęp do antykoncepcji. W Polsce nie ma szerokiego dostępu do antykoncepcji, a środki antykoncepcyjne nie są refundowane. Po drugie edukacja seksualna. Przedmiot, który jest nieobowiązkowy i zależy od decyzji, a właściwie światopoglądu rodziców, co zostało sformułowane w nowej ustawie, to nie jest żadna rzetelna edukacja seksualna. To jest przygotowanie do życia w rodzinie. Te dwa warunki muszą zostać spełnione, jeśli chcemy, aby ustawa spełniała swoją funkcję. Ale u nas wszystko jest na odwrót. Najpierw likwiduje się edukację seksualną, potem ogranicza dostęp do antykoncepcji. A na końcu zakazuje aborcji.

Często farmaceuci bez problemów dają mężczyznom pigułkę po stosunku, a kobietom się tego odmawia.

Wyjaśnienie może być takie, że gdy mężczyzna chce uniknąć niechcianego ojcostwa, to trzeba mu w tym pomóc. Bo ma do tego prawo. Mężczyzna jest odpowiedzialny, a kobieta przychodzi po dropsy… Tak wyglądają patriarchalne tradycje w naszym społeczeństwie. Od kościoła do władzy, a skończywszy na pozycji kobiety w domu. Ciąża to kara za seks. Masz cierpieć i rodzić – to jest twoja rola. Lekarze celowo wprowadzają kobiety w błąd. Tabletka awaryjna nie jest żadną tabletką aborcyjną. Nie ma działania wczesnoporonnego, tylko zapobiega zapłodnieniu. Ona nie działa, jeśli kobieta jest już w ciąży. Nie wykazuje również szkodliwego działania na płód. To sami lekarze posługują się terminem „tabletka wczesnoporonna” na określenie antykoncepcji doraźnej. Lekarze – katolicy. Tylko, że kobieta chce się leczyć u lekarza, a nie lekarza ze światopoglądem. Zresztą, idąc tym tokiem myślenia, każdy rodzaj antykoncepcji można uznać za aborcję, nawet prezerwatywę. Niedługo nawet spotkanie dwóch osób przeciwnej płci będzie stanowić potencjalną aborcję.

Szacunkowo dokonuje się około 100-150 tys. aborcji rocznie. Potwierdziło to badanie CBOS, według którego 1/3 Polek w ciągu całego swojego życia przynajmniej raz dokonała aborcji. Większość z nich to praktykujące katoliczki.

Ostatnio rozmawiałam ze studentką, młodą dziewczyną, która przyszła do Federacji po jakieś broszury. Zachęcałam ją do podpisania listy pod projektem ustawy „Ratujmy Kobiety”. I nagle ona mówi: „Wie Pani, ale ja jestem przeciwna aborcji”. Rozmawiamy dalej i słyszę: „No ale teraz jestem na drugim roku studiów i gdybym zaszła w ciążę, to na pewno musiałabym dokonać aborcji”. Co to oznacza? Sobie pozwalam podjąć taką decyzję, ale nie pozwalam innym kobietom. Jestem przeciwna, ale sobie ufam. Wierzę, że z różnych powodów jestem w stanie podjąć słuszną decyzję. Tylko dlaczego, my, kobiety, nie potrafimy rozszerzyć tego zaufania na nas wszystkie? Ufajmy kobietom. Kobieta nie traktuje aborcji jako zabawę czy zachciankę. To jest zawsze decyzja. Dlatego uważamy, że każda kobieta ma prawo do decydowania o swoim ciele i rozrodczości. Kobiety zaczynają już rozumieć, czym jest sprawiedliwość reprodukcyjna i że prawo to nie obowiązek. Mam prawo, ale jeśli jestem praktykującą katoliczką, to nikt nie może mnie zmuszać do przerwania ciąży. To działa także w drugą stronę.

Kobiety czasami szukają pomocy w mediach społecznościowych, bo nie mają z kim porozmawiać. Ale zwykle spotyka je okrutny lincz: „mogłaś k… oddać do adopcji”, „śmierć za śmierć”, „obyś już nigdy nie miała dzieci”, „to jest katolicki kraj”.

Dużo łatwiej jest osądzić innych niż siebie samego. W ten sposób usprawiedliwiamy swoje postępowanie. Ta hipokryzja zaczyna się od góry. Sami lekarze podają, że konserwatywni politycy przychodzą do ginekologów ze słowami: „To jest wyjątkowa sytuacja. Moja żona, moja córka, moja bratanica zaszła w ciążę. Płód jest obciążony wadą. U płodu wykryto zespół Downa. My jesteśmy katolikami, ale wie Pan…”. Dla nich to może być wyjątkowa sytuacja, ale dla każdej innej kobiety już nie. Pacjentka doktora Chazana nie była takim wyjątkowym przypadkiem. Ona miała urodzić nawet dziecko z bezmózgowiem. Chazan na ochronie życia poczętego zrobił niesamowitą karierę polityczną. Bo przecież ma na koncie 110 przeprowadzonych aborcji. Ale nagle się nawrócił i już „nie zabija”. Potem dziecko się rodzi, strasznie cierpi, matka w szoku, dziecko obandażowane, połowy głowy nie ma… Czy on zainteresował się tym życiem, które uratował? Czy chociaż raz przyszedł do tego szpitala? Urodziła, a teraz niech sobie radzi sama.

Znam także inny przypadek. Kobieta, gorliwa katoliczka przyszła do ginekologa. Okazało się, że dziecko ma zespół Downa. Ona oczywiście zdecydowała, że urodzi. Potem poszła na wizytę u psychologa, a psycholożka poradziła jej, że jeśli czuje się na siłach, to może pójść do przedszkola dla dzieci z zespołem Downa, aby jakoś przygotować się psychicznie na to, co będzie później. Po pierwszym pobycie w przedszkolu ta kobieta wróciła do lekarza z decyzją, że natychmiast chce aborcji. Z kobietami jest różnie. Zdarzają się prawdziwe bohaterki, które wytrzymują do końca swoich dni i nawet nie umierają spokojnie, bo wiedzą, że dziecko zostanie pozbawione opieki. Są takie, które wytrzymują miesiąc, inne rok i nie są w stanie dłużej, a mówię o sytuacjach matek dzieci z bardzo poważnymi wadami… Opieka ze strony państwa jest niemal zerowa. Kobiety nie mają z czego żyć i często zostają same. Warto też pójść do ośrodka pomocy społecznej, w których przebywają nieuleczalnie chore dzieci. Słychać niewyobrażany jęk i krzyk, nieartykułowane dźwięki… W tym strasznym cierpieniu te dzieci nie mają nawet minimum komfortu, bo na przykład dziecko ma przydział na dwie pieluchy dziennie. Proszę sobie wyobrazić, dwie pieluchy dziennie dla dziecka, które ma 16 lat? A na 8 dzieci przypada 1 opiekunka, która ma ich wykarmić, przebrać, umyć. To trzeba widzieć na co dzień, żeby zrozumieć.

Zdarza się, że kobiety biorą kredyt na aborcję?

Oczywiście. Kredyt, zbiórkę od członków rodziny. Ustawa doprowadziła również do tego, że najuboższe kobiety, jeśli chodzi o prawa reprodukcyjne są dyskryminowane, czyli traktowane inaczej, gorzej. Jaki to dziś problem dla kobiety pracującej w dużym mieście dokonać aborcji za granicą? Ale dla kobiety, żyjącej w małym miasteczku, mającej problemy z wyżywieniem rodziny, jest to prawie niemożliwe. Na tym polega niesprawiedliwość reprodukcyjna. Tylko kobiety w lepszej sytuacji ekonomicznej mają prawo wyboru.

Zawsze można „oddać dziecko do adopcji”…

To jest osobista i prywatna sprawa kobiety. Każda kobieta jest inna. Są kobiety, które nie chcą mieć żadnych wspomnień. Chcą dokonać aborcji na bardzo wczesnym etapie ciąży. Trzeba uszanować taką decyzję. Przecież kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z możliwości pozostawienia dziecka w szpitalu. Ale nawet jeśli tak postąpi, to jeszcze wcale nie oznacza, że zostanie uznana za dobrego człowieka czy katoliczkę. Stygmatyzacja społeczna jest taka sama jak w przypadku aborcji. Ona zawsze będzie nosiła w sobie piętno. Dla wielu kobiet myśl, że oddała własne dziecko do adopcji, a ono gdzieś tam żyje i być może cierpi, jest nie do zniesienia. Być może kobieta nie chce żyć z takim piętnem. Może nie jest w stanie patrzeć na to dziecko, boi się o jego przyszłość. Kobieta ma prawo podjąć taką decyzję. Dbamy o zarodki, tzw. dzieci poczęte, a nie o dzieci, które czekają na adopcję, z chorobą sierocą, lękami, które dla nikogo nie są ważne. Troska o dziecko kończy się po urodzeniu.

Federacja prowadzi Telefon Zaufania dla kobiet. Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się kobiety?

Najczęściej informują nas o bardzo poważnych, nieodwracalnych i nieuleczalnych wadach genetycznych płodu. Bezmózgowie, brak narządów, wady serca… Często mówi się także, że dzieci z zespołem Downa są takie słodkie i radosne… Dokonanie aborcji z powodu wyłącznie zespołu Downa jest w Polsce prawie niemożliwe. Absolutnie nie wierzę w to, co powiedziała na wizji pani Kaja Godek, że lekarze zmuszali ją do aborcji. W tym kraju to jest niemożliwe. Ponieważ z powodu samego zespołu Downa, bez współwystępujących wad genetycznych i uszkodzeń, aborcja jest w większości przypadków niemożliwa. Generalnie kobiety boją się dziś zachodzić w ciążę. Tylko dzisiaj odebrałam już trzy telefony od kobiet ciężarnych z pytaniem, w którym szpitalu lekarze wykonują najlepsze badania prenatalne i powiedzą jej prawdę. Takie było ich pytanie: który lekarz powie mi prawdę? Boją się, że ginekolog zatai przed nimi istnienie wady genetycznej u dziecka albo powie, że owszem, wada istnieje, ale można ją wyleczyć. Takie przypadki często się zdarzają. Poza tym wykorzystuje się też bezbronność i emocjonalną wrażliwość ciężarnych. Na przykład lekarz, który wykonuje USG mówi: „mózgu coraz mniej, rozszczep kręgosłupa coraz większy, ale nóżki się ruszają”. To jest oddziaływanie na emocje kobiety, która przecież chciała mieć dziecko. I ona wtedy przyznaje, że faktycznie „jak ładnie ta stópka się rusza”…

Rzadko mówi się o mężczyznach. Przecież to jest także ich dramat.

To jest dla nas szczególnie ważne, bo bardzo wielu mężczyzn, partnerów, mężów towarzyszy kobietom w przypadku późnych aborcji z powodu wad genetycznych płodu. Oni biorą na siebie ciężar tych emocjonalnych manipulacji, protekcjonalnego traktowania i stygmatyzacji. Mężczyźni dzwonią do nas, że „kobieta już nie ma siły, czeka cała roztrzęsiona, niech się dzieje co chce, jedziemy za granicę”. Ja się uparłam i mówię: proszę czekać. Zawróciłam ich z dworca. To była przecież legalna aborcja. Dopiero na skutek naszych interwencji u Rzecznika Praw Pacjenta sprawa się zakończyła. Trzeba jednak żebrać i prosić o realizację obowiązującego prawa. Nigdy nie jest tak, że kobieta przychodzi do szpitala, podaje zaświadczenie, wynik badań prenatalnych i słyszy: „to my Panią zapisujemy. Proszę się zgłosić za dwa dni”. Nawet gdy kobieta zostaje przyjęta, to zawsze okazuje się, że trzeba jeszcze zrobić jakieś badanie, coś podpisać, gdzieś pójść, potwierdzić, więc może za dwa tygodnie. Czas mija, kobieta zaczyna być nerwowa. Zanim ona się domyśli, o co w tym naprawdę chodzi, często jest już za późno. Dobrze, że często towarzyszy jej partner, który  zachowuje trzeźwość myślenia i dzwoni do nas, że „zlecono kolejne badanie, które już było robione, bo poprzednie jest rzekomo nie do końca jasne, więc chcą się upewnić”. A tu mija 22 tydzień. Z biegiem czasu rola mężczyzn się zmienia. Dziś są bardziej aktywni. Biorą na siebie ciężar badań, rozmów z ginekologami, towarzyszą kobiecie, wspierają ją. Mężczyźni podejmują decyzję o legalnej aborcji razem z kobietami. To jest ich wspólna decyzja. I wspólna tragedia. Jeden z tych mężczyzn do tej pory jest z nami w kontakcie. Prosiłyśmy go, żeby opisał swoją historię, ale odparł, że jeszcze nie jest na to gotowy.

Kobiety boją się lekarzy?

Często boją się lekarzy, nie znają swoich praw. Lekarz ma władzę i może poniżyć kobietę. Miałyśmy taki przypadek, że kobiecie pękł pęcherz płodowy. Leżała w poznańskim szpitalu przez trzy tygodnie – po odpłynięciu wód płodowych. Koszmar. A lekarze twierdzili, że „tętno płodu było wyczuwalne, więc nie mieli prawa niczego zrobić”. Nikomu nie przyszło do głowy, ile różnych wad w międzyczasie spowodowano. Ta kobieta była traktowana w nieludzki sposób. Pytałam ją podczas rozmowy telefonicznej, czy poinformowano ją o wynikach badania USG. Odpowiedziała szeptem, bo rozmawiała ze mną na terenie szpitala, że nic jej nie powiedzieli. Poinformowano ją tylko, że za dwa dni będzie konsylium (składające się z 3 lub więcej lekarzy), potem przesunięto ten termin. Chcieliśmy jej pomóc, zgłosić tę sprawę do Rzecznika Praw Pacjenta, ale ona bała się nawet podać swojego nazwiska. I wtedy zadzwonił jej mąż, który powiedział, że nie może robić nic na siłę, wbrew żonie. Ponieważ ona się boi, że lekarze zrobią jej krzywdę, gdy rozpocznie jakąkolwiek procedurę odwoławczą od ich decyzji, czy też wyjaśniającą jej sytuację. Kobiety się boją, ponieważ lekarze ginekolodzy nie traktują kobiety jak człowieka. Pełnowartościowego człowieka, który jest zdolny podjąć decyzję. Oczywiście nie wszyscy ginekolodzy tak postępują i nie chciałabym uogólniać. Ale nie zdarzyła mi się jeszcze taka sytuacja  w ciągu ponad 20 lat pracy, żeby kobieta, u której dokonano legalnej aborcji, nie miała żadnych zastrzeżeń, zwłaszcza jeśli chodzi o sposób jej traktowania. Prawie zawsze była konieczna jakaś interwencja. Nie wszystkie kobiety wiedzą, że trzeba prosić na piśmie o powód odmowy, że chodzenie od szpitala do szpitala nic nie da.

Jak mogłaby wyglądać debata wokół aborcji bez polityki i ideologii?

Czekamy na taką debatę od ponad 20 lat. Powinna być ona oparta na wiedzy medycznej, trosce o kobiety i przyszłe pokolenie, pozbawiona ideologii. W naszym kraju każda debata zaczyna się od ideologii. W przypadku aborcji, najpierw jest spór o to, kiedy zaczyna się ludzkie życie, a to jest indywidualna kwestia światopoglądowa. Wszystko kończy się na potężnej awanturze, z użyciem wulgarnego języka i wyzwisk typu: „zabójczynie”, „zbrodniarki” itd. Nikomu nie przychodzi wtedy do głowy, że prawdziwym Holocaustem jest skazywanie kobiet na takie cierpienia. Tych tragicznych historii jest wiele: urodzenie dziecka, które umiera, donoszenie martwej ciąży…

Kobiety obudziły się zbyt późno?

To był chyba pewien proces. Najpierw kwestia Trybunału Konstytucyjnego i zagrożenie dla demokracji. Być może kobiety po raz pierwszy zrozumiały, co może im grozić. Dotychczas kobiety nie były karane. Obudziły się po to, aby bronić istniejącego kompromisu. Nie rozumieją jednak, że tego kompromisu już nie ma. On funkcjonował jedynie w scenerii politycznej. Gdyby było inaczej nie mielibyśmy tylu tragedii i spraw w Strasburgu. Nie byłoby turystyki aborcyjnej. Wszyscy mówią: „O, jaka dobra ustawa. Jestem przeciwna aborcji, ale nie w tych trzech przypadkach”. Tylko że w tych trzech przypadkach dostęp do legalnej aborcji to niemalże cud nad Wisłą. Wybór powinien jednak należeć do kobiety. Jeśli kobieta zdecyduje się urodzić dziecko, potrafi z tym żyć i być szczęśliwą, to ma do tego prawo.

Jeśli ustawa wejdzie w życie, to…

Prawie każda kobieta w ciąży chce wiedzieć, czy jej dziecko jest zdrowe. Jeśli okaże się, że płód jest obciążony ciężką wadą genetyczną, a ona podejmie decyzję o przerwaniu ciąży, to zrobi wszystko, aby tak się stało. Pojedzie za granicę. Jednak te aborcje są dokonywane późno ze względu na to, że badania także wykonuje się późno. I ta kobieta wraca do kraju. Nie może iść do szpitala. A w przypadku późnej aborcji wymagana jest opieka poaborcyjna i hospitalizacja. Jeśli pójdzie do państwowego lekarza, to on ma obowiązek zgłosić ten przypadek na policję. Ile z tych kobiet się wykrwawi? Ile nigdy więcej nie będzie mogło mieć dziecka? Poza tym, jeśli tak restrykcyjna ustawa wejdzie w życie, to najbiedniejsze kobiety będą się posuwać do tego, co robiły dawniej. Trzeba też jasno powiedzieć, że każda nielegalna aborcja jest niebezpieczna. Jeśli nie z punktu widzenia medycznego, to psychologicznego. Dlatego, że kobieta ma świadomość robienia czegoś zakazanego i jest obarczona stresem. Te kobiety będą więc pokaleczone. I jak one miałyby uczestniczyć w tej nowej polityce prokreacyjnej naszego rządu?

Czy są jakieś szanse na porozumienie?

Klimat polityczny jest niesprzyjający. A nawet gdy był sprzyjający, to też było trudno. Myślę, że dopóki Kościół będzie sobie rościł pretensje do władzy politycznej i wywierał nacisk na obecnych i przyszłych posłów, nie będzie możliwe oddzielenie kwestii ideologii od prawa. Co nie oznacza, że mamy przestać walczyć. Chodzi o prawo, a nie obowiązek. Jeśli państwu zależy na zdrowiu kobiet i trosce o przyszłe pokolenia, to trzeba podjąć inne kroki: wprowadzić rzetelną edukację seksualną i powszechny dostęp do antykoncepcji. Wtedy, tak jak w innych państwach europejskich, drastycznie spadnie liczba aborcji. To jest jedyne możliwe rozwiązanie. I od tego powinniśmy zacząć. Wtedy będą szanse na porozumienie.


Korekta: Grzegorz Stompor

design & theme: www.bazingadesigns.com