Maciaszek: Joni w polskiej porodówce

Małgorzata Maciaszek

Istnienie żeńskich narządów płciowych jest stale wypierane ze świadomości przez nasze społeczeństwo. Dobrze jest mieć jaja, ale cipkę już niekoniecznie. 

4 copy (1)Ilustracja Tosia Buszewicz

Oskarżenie stanu edukacji seksualnej, a raczej jej braku, o sytuację w polskich porodówkach może wydawać się paradoksalne, ale w obu tych przypadkach wszystko zaczyna się i kończy na wiedzy o własnym ciele i na jego akceptacji.

Kobietom od dziecka wpaja się, że ich wagina jest czymś złym, czego nie wolno dotykać i o co nie wolno pytać. Uczy się milczenia na temat własnej seksualności i fizyczności. Miesiączka jest „be” i trzeba robić wszystko, żeby nikt nigdy nie odkrył, że się ją ma.

Terminologia używana przez kobiety na określenie o k r e s u służy jego zasłonięciu. Mówimy: „ciota”, „ciotka”, „ciocia przyleciała”, „te dni”, „trudne dni”, „kobieca przypadłość”, „kobiece dni” itp.  Kultura obliguje kobiety do udawania, że nie mają miesiączki. A dodatkowo, że się nie pocą, że włosy na głowie im się nie przetłuszczają, makijaż się nie rozmazuje, włosy na nogach i pod pachami nie rosną oraz że kobiety zawsze pięknie pachną, nawet na siłowni i na sali porodowej. Takim przekazem jesteśmy bombardowane od najmłodszych lat, taką wizję kobiecego ciała sprzedają nam m.in. Hollywood, MTV, reklamy kosmetyków i ubrań.

Wszystkie wiemy przecież, że jest Photoshop, że zdjęcia do kampanii reklamowej wykonywał doświadczony fotograf, że na sesji był człowiek od oświetlenia, od makijażu, fryzjer, stylista itp. Ale i tak wciąż gdzieś w głębi trudno jest nam się uwolnić od niedoścignionego ideału z bilbordów. A tu nagle w trakcie miesiączki, ciąży i porodu spada na nas z impetem  t a k a  fizyczność, z którą nie wiadomo, co zrobić.

Zamiast rzetelnej informacji o budowie i fizjologii ciała, o tworzeniu relacji, o bliskości, o zaufaniu, o naszych granicach, dzieci zostawia się najczęściej same sobie. To toruje drogę dla modelu seksualności, według którego kobieta zawsze chce i zawsze jest gotowa do podjęcia czynności seksualnych. Wagina przypisana aktowi seksualnemu staje się źródłem szybkiej, hedonistycznej przyjemności. Liczy się technika i mechanika orgazmu, powiększone biusty, szpilki i blond tapir na głowie, a rozkosz jest kolejną rzeczą, której nie wypada nie mieć.

W nastoletnim, a potem w dorosłym życiu kobieta staje przed faktem, że jej ciało nie przystaje do kanonów promowanych przez media, że co miesiąc wypływa z niej krew, której nie akceptuje i wstydzi się. Nic więc dziwnego w tym, że również boi się i nie akceptuje procesu porodu. Chociaż jest on według mnie jednym z dowodów na potęgę naszego ciała. 

Poród naturalny jest procesem, który przebiega dzięki wytwarzaniu hormonów, głównie oksytocyny. To ona odpowiada za czynność skurczową macicy. Ale to ona również wydziela się w trakcie orgazmu i podobno odpowiada za więź między ludźmi. Aby poród przebiegał swobodnie, trzeba wyłączyć myślenie, trzeba się poddać własnemu ciału i mu zaufać, ale jak tu zaufać fizyczności, którą się przez lata wypierało? Po prostu się nie da. W związku z tym, nie powinien dziwić fakt, że w 2013 roku w Polsce 39,8% porodów zostało rozwiązanych przez cięcie cesarskie (według informacji Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie). Według oficjalnego stanowiska WHO, odsetek porodów rozwiązanych przez cięcie cesarskie, przy prawidłowej edukacji i prowadzonej opiece okołoporodowej, powinien wynosić 10-15%.

W Holandii, dla porównania, istnieje możliwość cięcia cesarskiego na życzenie, a jego odsetek to 13,6%. Okazuje się, że pomimo wprowadzenia tzw. planu porodu, z którym kobieta może przyjść do szpitala i który powinien być respektowany, większość z nas tak bardzo boi się bólu, że z góry zakłada operacyjne rozwiązane porodu przez cięcie cesarskie. Nie potępiam tego, ale zastanawiam się, na ile jest to świadoma decyzja, wynikająca z wiedzy o własnym ciele i fizjologii porodu, a na ile decyzja podjęta pod wpływem strachu i wstydu.

Wchodzi tu również w grę kwestia pieniędzy, bo przecież wielu kobiet nie stać na cięcie cesarskie na życzenie. I te kobiety lądują w porodówkach, z kroplówką z oksytocyny, w pozycji leżącej, z brzuchem obwiązanym aparaturą KTG, zdane na łaskę i niełaskę położnych i lekarzy, którzy akurat tego dnia mają dyżur. Odłączone od własnego ciała i często nieświadome swoich praw.

Wagina, wulwa, joni zostały skutecznie wyparte z naszej świadomości i z kultury. Według Naomi Wolf, wagina była kiedyś święta, tak jak kobieca seksualność oraz płodność. Chrześcijaństwo przyniosło nam oddzielenie sfery ducha od ciała i postawienie ich na dwóch przeciwległych biegunach. Dodatkowo kobieca seksualność została napiętnowana grzechem pierworodnym. Wbito nam do głowy mit o Ewie i Adamie, o wężu, którego trzeba się bać, o grzechu cudzołóstwa, o nieczystości kobiety. Okazuje się, że kultury pierwotne dużo lepiej radziły sobie z akceptacją ciała, aniżeli my obecnie w farmakologicznym świecie.

W dawnej Polsce, kiedy porody przyjmowały babki znachorki, istniał zwyczaj otwierania drzwi i okien w domu rodzącej, rozplatano jej włosy, rozwiązywano wszelkie węzły w domostwie, aby ułatwić proces porodu i poddania się ciału. Podobny zwyczaj istnieje w Indiach do dnia dzisiejszego.

Na Bali praktykowany jest tak zwany poród lotosowy, w trakcie którego nie odcina się pępowiny i dziecko jest połączone z łożyskiem po porodzie, aż do samoistnego jego zaschnięcia, czyli od trzech do siedmiu dni. Wierzy się tam, że łożysko jest duchowym bliźniakiem dziecka. W książce Iny May Gaskin „Duchowe położnictwo”, rodzące naturalnie hipiski opowiadają o p s y c h o d e l i c z n o ś c i porodu. W trakcie porodu chodzą, tańczą, jedzą, przytulają się do swoich partnerów i partnerek, kąpią się, krzyczą, buczą jak dzikie zwierzęta, a przede wszystkim aprobują swoją energię seksualną, która uwalnia się w trakcie narodzin dziecka.

Każda kobieta powinna mieć wybór, po pierwsze, tego, czy chce zostać matką. Po drugie, jeśli zajdzie w ciążę, powinna mieć wybór tego, w jaki sposób chce urodzić dziecko. Aby ten wybór był możliwy, kobiety muszą mieć dostęp do wiedzy o swoim ciele, o owulacji, o miesiączce, o waginie, o ciąży i porodzie. Argument przeciwników edukacji seksualnej o rozbudzaniu seksualnym dzieci i młodzieży jest absurdalny, bo przecież każdy z nas ma ciało, a więc i seksualność. Blokowanie rzetelnej edukacji toruje drogę dla wizerunku kobiety i mężczyzny promowanego przez media i wówczas faktycznie mamy do czynienia ze sprowadzeniem seksualności głównie do aktu seksualnego.

Smutne jest to, że wiele kobiet wstydzi się swojej waginy – za jej zapach, za krew menstruacyjną i za poród. Wiele z nich nie wie, że poród na leżąco został wprowadzony dopiero w połowie XIX wieku. A powodem tego była wygoda lekarza, a nie rodzącej, bo wówczas poród odbywa się bez pomocy grawitacji, niejako pod górkę.

Strach i niemoc sprawiają, że rodzące przeżywają poród jako wydarzenie głównie traumatyczne i bolesne i chcą je jak najszybciej wyrzucić z pamięci. Uważam, że odpowiednia wiedza może to zmienić, a poród przebyty w zgodzie z własnym ciałem jest bardzo wzmacniającym dla kobiety przeżyciem (co opieram na własnym doświadczeniu porodu domowego).

Kobiety powinny mieć dostęp w ramach publicznej opieki zdrowotnej do różnych typów porodów: porodu domowego, porodu w domu narodzin, porodu naturalnego w szpitalu, porodu drogami natury ze znieczuleniem zewnątrzoponowym i do cięcia cesarskiego. Należy także wzmocnić znaczenie zawodu położnej, która odpowiedzialna jest za przyjęcie porodu naturalnego.

Rozwijaliśmy się wszyscy w macicach naszych matek i większość z nas w trakcie porodu wyszła przez waginy na świat, więc po co nam to całe tabu? Należy wypracować nowe podejście do cipki, która jest w końcu całkiem fajna i dobrze jest ją mieć!

design & theme: www.bazingadesigns.com