Grecka chwila Europy | Jacobin

Dwa długie lata zeszły zanim kanclerz Angela Merkel odbyła wizytę u Baracka Obamy. W końcu przybyła w czerwcu tego roku [2012]. Gdy przebrzmiały honory i ceremoniały, para przywódców zasiadła w Owalnym Gabinecie do dwugodzinnej dyskusji o najbardziej palących sprawach światowych. Po spotkaniu rzecznicy prasowi zaskoczyli, mówiąc że przywódcy dwóch największych potęg zachodniego świata spędzili godzinę i czterdzieści pięć minut na rozmowie o Grecji (pozostałe 15 minut poświęcono interwencji w Libii).


tumblr_static_ck375tznilck0gcs8ws8oggck

Wcześniej tylko raz Grecja zajęła tak wysoką pozycję w umysłach elit Zachodu. Był wtedy grudzień 1944 roku, okazją – wybuch greckiej wojny domowej, oznaczającej początek Zimnej Wojny, Doktrynę Trumana i wszystko, co z nich wynikało. Czy grecki kryzys zadłużenia może być dla świata po 2008 roku tym, czym grecka wojna domowa dla czasów po drugiej wojnie? Być może. Ale jeśli tak będzie, to nie z powodu zadłużenia Grecji – ani żadnego innego długu.

Zanim zbadamy przyczyny kryzysu, pomocne będzie przyjrzenie się innej, niedawnej oficjalnej wizycie. 18 września 2011 amerykański Sekretarz Skarbu, Tim Geithner, pojawił się na jednym z regularnych spotkań europejskich ministrów finansów, by podzielić się swoimi przemyśleniami o tym, jak zakończyć ten zdumiewający europejski kryzys. Jego rozsądne rady zostały zaskakująco bezceremonialnie odrzucone – Sekretarz otrzymał dyplomatyczny ekwiwalent rozkazu „odmaszerować!”. Minister finansów Austrii, Maria Fikter, oddając, jak można się domyślać, odczucia europejskich potęg, powiedziała: „mimo, że Amerykanie mają dużo gorsze podstawowe wskaźniki niż strefa Euro (…) mówią nam co powinniśmy robić, a gdy my wychodzimy z sugestią (…) odrzucają ją z miejsca”.

To zdanie obnaża głęboką ignorancję, w której tkwią europejscy przywódcy. Gdy odnoszą się, na przykład, do „podstawowych wskaźników”, mają na myśli niższy w strefie Euro stosunek długu do produktu brutto. Są przekonani, że problem Europy jest kryzysem zadłużenia, któremu jako mniej dotkliwemu niż amerykański raczej nie da się zaradzić rozwiązaniami proponowanymi przez amerykańskiego sekretarza.

Tragiczne jest to, że eurokryzys jest takim kryzysem zadłużenia, jak ból wywołany przez złośliwego guza jest kryzysem bólu. Moim zdaniem katastrofa Europy bierze się z niezrozumienia przez jej liderów przyczyn kryzysu, z którym się nieudolnie borykają. Gdyby to nie było wystarczająco niepokojące, ich nieudolność jest ochoczo motywowana.

Mimo huku upadających rynków i szumu panującego niepokoju teraz właśnie jest czas, by zatrzymać się i zadać proste pytanie: czemu globalna gospodarka z takim trudem podnosi się po krachu roku 2008? W mojej książce Globalny Minotaur argumentuję, że w 2008 roku świat stracił GSRM, Global Surplus Recycling Mechanism (globalny mechanizm recyklingu nadwyżki), który utrzmywał rynki w kruchej i  niebezpiecznej równowadze, którą szef FED Ben Bernanke mylnie uznał za Wielkie Uspokojenie (Great Moderation), i o której premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown myślał, z tragicznymi skutkami, że oznacza koniec ery boomów i krachów. Zrozumienie jak działał ten GSRM i czemu zniknął jest konieczne by pojąć na czym polega nasz globalny problem, który z kolei jest kluczem do zrozumienia czemu Grecja zajmuje pierwsze strony gazet.

Podtrzymywany wzrost w gospodarce kapitalistycznej jest rzadkim błogosławieństwem, które zależy od recyklingu nadwyżek. Każdy kraj, każda strefa wspólnego handlu, każdy kontynent i cała gospodarka światowa składają się z obszarów nadwyżek i obszarów deficytu. Kalifornia, Londyn, Nowa Południowa Walia i Niemcy zawsze będą miały nadwyżkę w porównaniu z odpowiednio: Arizoną, północną Anglią, Tasmanią i Portugalią. Przy tych chronicznych przepaściach, których siły rynkowe nie są w stanie zasypać, regiony deficytowe są niezdolne do utrzymania popytu na dobra i usługi nadwyżkowych producentów. Stąd, bez recyklingu nadwyżek, pojawia się stagnacja we wszystkich regionach.

Recykling nadwyżek jest powszechny na poziomie kraju. Na przykład w Stanach Zjednoczonych założeniem nowych inwestycji wojskowych jest ich umiejscowienie w stanach o trudniejszej sytuacji. Australijskie państwo opiekuńcze zapewnia podtrzymanie popytu na Tasmanii na towary i usługi pochodzące z zachodniej Australii czy Nowej Południowej Walii nadwyżkami z tych regionów. Jednakże na poziomie globalnym recykling nadwyżek jest rosnącym problemem i trudniejszym mechanizmem do zaimplementowania.

Era powojenna odznaczyła się dwoma systemami GSRM, które zapewniły światu bezprecedensowy rozwój. Pierwszy GSRM trwał od późnych lat 40. Do wczesnych 70. Stany Zjednoczone wyszły z wojny z ogromnymi nadwyżkami, które chciały szybko zrecyklować w pozostałych krajach Zachodu na wiele sposobów (plan Marshalla, szeroko zakrojone wsparcie przemysłu japońskiego, silne wsparcie procesu integracji europejskiej itd.), funkcjonując w efekcie jako  GSRM. Niestety, ten pierwszy powojenny system GSRM załamał się, jak można było przewidzieć, gdy amerykańskie nadwyżki zmieniły się w deficyty pod koniec lat 60. Strata tego szczegółowo planowanego mechanizmu GSRM wepchnęła świat w kryzysy lat 70., które nie ustąpiły do momentu wprowadzenia nowego – przedziwnego – systemu GSRM, również dzięki USA. Tym razem ten kraj absorbował nadwyżki reszty świata, utrzymując wciąż rosnące deficyty handlowe i budżetowe. Te deficyty były z kolei finansowane przez kapitał płynący w kierunku Wall Street od reszty świata, która recyklowała swoje zyski inwestując je w Stanach.

Zgodnie z antycznym mitem, Ateńczycy w imię pokoju i pomyślności składali nieprzerwany korowód darów kreteńskiemu Minotaurowi. Od roku 1980 “reszta świata” wysyłała tsunami kapitału na Wall Street, którą nazywam “globalnym Minotaurem” – systemem GSRM, który służył wyciąganiu reszty świata na wyżyny wzrostu, dając wrażenie Wielkiego Uspokojenia.

Świat był świadkiem najbardziej intensywnej i ekstensywnej finansjalizacji, jaka jest możliwa, zbudowanej na rzece kapitału wpływającej do Minotaura na Wall Street. Wall Street, londyńskie City i rzesza międzynarodowych banków rozpasały się w drukowaniu gigantycznych ilości prywatnych, toksycznych pieniędzy. Gdy te papierowe piramidy spłonęły, globalny Minotaur został śmiertelnie ranny, a zdolność USA do recyklingu światowych nadwyżek zniknęła.

Od tamtego momentu żaden z kosztownych planów banków centralnych, krajów grupy G20, czy MFW nie przywrócił ranionej bestii przeszłego zdrowia. Bez funkcjonującego GSRM, kryzys rozpoczęty w 2008 roku będzie wciąż migrował przez kontynenty i gałęzie gospodarki, regularnie strasząc widmem zapaści.

Euro powstało w oparciu o założenie, że globalny Minotaur pozostanie w dobrym zdrowiu ad infinitum. Mniej alegorycznie, Niemcy stwierdzili, że strefa euro mogłaby operować jak ich kraj w okresie powojennej prosperity, opierając się na tych samych filarach: twardej walucie (marka / euro) i agresywnej nadwyżce handlowej ze Stanami, które finansowałyby swój deficyt handlowy kapitałem płynącym od rzeszy świata (w tym z Niemiec) na Wall Street.

Tymczasem wprowadzenie euro spowodowało pogłębiającą się stagnację w krajach deficytowych, włączając Francję. Pozwoliło również Niemcom i innym krajom posiadającym nadwyżki jeszcze je zwiększyć. Szybko trafiły one na Wall Street. Dzięki ty środkom finansowym niemieckie korporacje zinternacjonalizowały swoje działania w USA, Chinach i Europie Wschodniej. Tak Niemcy i inne kraje nadwyżkowe stały się Europejskim przeciwieństwem globalnego Minotaura, jego symulakrem. Gdy Minotaur tworzył popyt w reszcie świata, jego symulakr pożerał go w Europie. Podtrzymywał globalny dynamizm Niemiec eksportując spowolnienie do własnego europejskiego ogródka. Więc gdy kryzys uderzył, europejskie peryferia były skazane na upadek.

Gdy światowy kryzys finansowy wstrząsnął światem w 2008 roku, Wall Street i londyńskie City załamały się. Waszyngton i Londyn niezwłocznie dokapitalizowały banki. W sposób kontrowersyjny sięgnęły do kieszeni podatnika i podkręciły druk pieniądza, by banki nie stały się czarnymi dziurami, jak w Japonii w latach ‘90. Nic takiego w Europie się nie stało.

Pomimo przechwałek Europy, że krach roku 2008 był wyłącznie anglo-celtycki, a banki na kontynencie nie były ogarnięte podobną gorączką złota, prawda szybko wyszła na jaw. Niemieckie banki przyłapano na stosowaniu dźwigni finansowej na uśrednionym poziomie 52 euro pasywów na każde 1 euro aktywów – iloraz gorszy nawet niż na Wall Street i w City. Nawet najbardziej konserwatywny i stateczny bank państwowy, Landesbanken, okazał się studnią bez dna dla niemieckiego podatnika. Podobnie francuskie banki zostały zmuszone przyznać się do posiadania 33 mld euro w amerykańskich toksycznych instrumentach pochodnych. Do tej smutnej kwoty musimy dodać zadłużenie u europejskich banków państw strefy euro – Grecji, Irlandii, Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Belgii (849 mld euro); Europy Wschodniej (ponad 150 mld euro); Ameryki Łacińskiej (ponad 300 mld euro); oraz około 70 mld euro złych długów islandzkich.

Między 2008 a 2009 europejskie banki centralne i ich państwa uspołeczniły straty banków i zamieniły je na dług publiczny. Jednakże nawet pomimo tego nie udało im się, inaczej niż Amerykanom i Brytyjczykom, wystarczająco zapchać europejskich banków kapitałem, by je uratować przed niewypłacalnością po tym, jak ich aktywa straciły wartość.

Zamiast tego podłączono je do kroplówki (połączonej z Europejskim Bankiem Centralnym), która utrzymuje bankomaty w działaniu, bez mierzenia się z sednem problemu europejskiego sektora publicznego: jego fundamentalną niewypłacalnością. Co ciekawe, bankierom to nie przeszkadzało. Gdyby ich banki zostały dokapitalizowane przez europejskiego podatnika, straciliby nad nimi część kontroli. Zamiast tego znaleźli inne źródło zysków, mimo tego, że ich banki były… bankrutami. Na początku 2009 roku fundusze hedgingowe i banki doznały olśnienia: czemu nie postawić części publicznych pieniędzy na to, że obciążenie finansów publicznych (spowodowane z jednej strony recesją, która obniżyła wpływy podatkowe rządów, a z drugiej ogromnym wzrostem długu publicznego, za który sami byli winni) prędzej czy później spowoduje bankructwo jednego lub wielu krajów strefy euro?

Im więcej o tym myśleli, tym bardziej ich radość rosła. Biorąc pod uwagę, że członkostwo w strefie euro zapobiegało dewaluacji waluty przez kraje najbardziej zadłużone (Grecja et al.), przez co boleśniej odczuwały one połączenie recesji i zadłużenia, bankierzy wzięli te kraje na celownik. Zaczęli obstawiać, najpierw małymi kwotami, że najsłabsze ogniwo w tym łańcuchu, Grecja, zbankrutuje. Jednocześnie zabezpieczali swoje zakłady (tzn. jednocześnie stawiali na scenariusz, że do tego nie dojdzie, bo Europa na to nie pozwoli). Do tego używali dodatkowo obligacji krajów takich jak Grecja do żyrowania pożyczek udzielanych sobie nawzajem w celu zawierania dodatkowych zakładów. W skrócie – każde euro greckiego długu powodowało powstanie niezliczonych ilości euro w zakładach pomiędzy bankami francuskimi i niemieckimi oraz wzrost zadłużenia banków na rynku międzybankowym.

minotaur-600x300Ilustracja Remeike Forbes / Jacobin

W istocie europejski wariant bailoutu dał sektorowi finansowemu okazję, by znowu nadrukować prywatnego pieniądza. Tak samo jak prywatny pieniądz wykreowany przez Wall Street przed 2008 proceder ten był niemożliwy do podtrzymania na dłuższą metę i skazany na niepowodzenie. Marsz produkcji nowego prywatnego pieniądza doprowadził z matematyczną precyzją w tę samą przepaść. Tym razem kryzys dotyczył długu publicznego, a zaczął się na początku 2010 roku w Atenach.

Grecja borykała się z wysokim wskaźnikiem długu do PKB na długo przed krachem. Mimo tego zdrowy wzrost (między 4 a 5 procent przez ponad dekadę) pozwalał na zaciąganie wyjątkowo tanich pożyczek w międzynarodowych funduszach pełnych pieniędzy wydrukowanych przez globalny sektor finansowy. Gdy piramidy prywatnego pieniądza obróciły się w pył, a globalna recesja zatrzymała grecki wzrost, kwestią czasu było załamanie się greckich obligacji. Zaczęło się pod koniec 2009 i nabrało okrutnego tempa w 2010 roku.

Gdy zacznie się już załamanie obligacji kraju członkowskiego strefy euro, pozbawionego możliwości zastosowania absorbującej tąpnięcie dewaluacji waluty, kraj ten staje się niewypłacalny, nie mogąc zrefinansować swojego długu publicznego. A gdy jego partnerzy w Eurozonie rzucą mu koło ratunkowe w postaci drogich pożyczek pod warunkiem niszczycielskich dla PKB oszczędności, do niewypłacalności dochodzi kompletne załamanie rynkowe. W tym momencie następuje game over dla tego kraju. Ponadto zaczyna się efekt domina – jeden bankrutujący kraj członkowski ciągnie swoim zadłużeniem na dno inny kraj bliski załamania, i tak dalej.

W którymś momencie tej sekwencji katastrof europejskie elity będą zmuszone ujawnić paskudną prawdę o opłakanym stanie swojego sektora bankowego. Biorąc pod uwagę, że nie można w nieskończoność wrzucać pieniędzy w ślad za już straconymi dla kupienia czasu – i limit wytrzymałości obywateli strefy euro na kryzys – Grecji pozwoli się na bankructwo. Ale wtedy góry długów pochodnych, dużo większych niż dług Grecji, znikną, powodując nowy krach z 2008 roku – stąd tak długa rozmowa kanclerz Merkel i prezydenta Obamy o naszej małej, nieistotnej Grecji.

Z technicznego punktu widzenia, naprawienie kryzysu euro jest relatywnie proste. Jeśli to prawda – a bankructwo Grecji będzie nowym upadkiem Lehman Brothers – czemu Niemcy przeciwstawiają się wszystkim racjonalnym rozwiązaniom kryzysu? Odpowiedź jest niestety prosta: by uratować euro potrzebujemy wprowadzić rozwiązania sprawiające, że wyjście Niemiec z Eurozony byłoby niemożliwe.

Pomimo tego, że Niemcy obecnie nie chcą z niej wyjść, wiedzą, że ich “opcja wyjścia” (której jako główny kraj nadwyżkowy w strefie są jedynym posiadaczem) gwarantuje ich przywileje hegemona. Dlatego Merkel nie czuje, by miała mandat by decydować o oddaniu przez Niemcy ich wielkiej władzy, bojąc się o własny rząd. Stąd brak decyzji.

Podczas gdy świat męczy się bez globalnego recyklingu nadwyżki, który dawał globalny Minotaur, niemiecki plan wyjścia Grecji ze strefy euro, a nawet bankructwa Grecji, musi wzbudzić podejrzenie, że Niemcy planują kontrolowany rozpad Eurozony. Musi też wzbudzać strach, że oznacza on w praktyce niekontrolowany rozpad strefy euro, którego skutkiem będą gigantyczna recesja na Północy Europy, potworna stagflacja na europejskich peryferiach i cofnięcie globalnej gospodarki w postmodernistyczną wersję lat ‘30. W ostatnim stuleciu Europa dwukrotnie pociągnęła za sobą resztę świata na dno. Za chwilę może zrobić to ponownie, z Grecją w roli kozła ofiarnego.


Warsaw Jacobin Reading Group zaprasza na marcowe spotkanie, podczas którego dyskutować będziemy o powstającym z inicjatywy Janisa Warufakisa ruchu DiEM25 oraz pomysłach lewicy na zjednoczoną europę. Więcej informacji o spotkaniu znajdą Państwo na Facebooku oraz blogu WJRG.

Tłum. Piotr Łupiński; Tekst w oryginale ukazał się na w “Jacobin Magazine” w styczniu 2012: Europe’s Greek Moment.

design & theme: www.bazingadesigns.com