„Człowiek, który dorasta, powinien buntować się przeciw zastanemu porządkowi świata”. 12. rocznica śmierci Jacka Kuronia

Opracowanie: Kamila Kuryło

Dziś 12. rocznica śmierci Jacka Kuronia.

Lewicowego działacza społecznego, wychowawcy i polityka. W latach 50. założyciela tzw. Hufca Walterowskiego i członka PZPR. W roku 1965 napisał wraz z Karolem Modzelewskim List otwarty do członków PZPR, za który został uwięziony. Lidera ruchu studenckiego w roku 1968, później działacza opozycji demokratycznej, współtwórcy Komitetu Obrony Robotników. Był uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, a po roku 1989 dwukrotnym ministrem pracy i polityki socjalnej w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Hanny Suchockiej, członkiem Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności. W roku 2000 współtworzył Uniwersytet Powszechny im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach. Autor licznych esejów i artykułów politycznych i filozoficznych, a także książek, m.in. Wiara i wina i Gwiezdny czas.

(1934-2004)

800px-1_Maja_Jacek_KurońDemonstracja pierwszomajowa z udziałem działaczy i działaczek opozycji w tym Jacka Kuronia

Człowiek, który dorasta, powinien buntować się przeciw zastanemu porządkowi świata. Bowiem zawsze ten porządek sprzeniewierza się ideałom, w których wychowuje się dzieci. Alternatywą każdego młodzieńczego buntu jest przystosowanie, a więc posłuszeństwo i naśladownictwo, a przecież każdy człowiek, a zwłaszcza młody, chce być podmiotem swojego życia. Źródło: Wiara i wina, w: Autobiografia, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2009

Ja do statystyk odnoszę się sceptycznie. Szczególnie do badania opinii w sprawach, którymi ludzie nie żyją na co dzień. Bo kiedy człowieka pytają na przykład, co sądzi o Żydach albo o Ukraińcach, to on przeważnie w ogóle nie sądzi. Mało kto spotyka w Polsce Żydów albo Ukraińców. Ale skoro pytają, to sobie przypomina, co mu mówiła babcia albo co pisali w gazecie. I potem wypowiada sąd – przeważnie negatywny. Ale negatywny nie dlatego, że on sam Żydów czy Ukraińców nie lubi, tylko dlatego, że zawsze dużo łatwiej usłyszeć głosy nienawiści niż głos tolerancji.

Z natury rzeczy przecież nienawiść jest krzykliwa, a tolerancja i nawet sympatia – przeważnie milcząca. Zwłaszcza, że krzyk nienawiści, obcości, wrogości pojawia się w życiu publicznym. W przemówieniach polityków, w wystąpieniach duchownych. Często słów „my, Polacy” używa się nie po to, by powiedzieć, że się spotykamy w obrębie polskości, tylko po to, aby przypomnieć, że są między nami „inni”, a więc „obcy”,,wrodzy”, niegodni zaufania. Kiedy w politycznym kontekście mówi się o „Polakach”, to dlatego, że się chce kogoś w Polsce negatywnie ocenić, kogoś, kto rzekomo nie jest takim Polakiem jak inni. To jest instrument politycznej walki, dyskryminowania, dyskredytowania ludzi myślących inaczej. Źródło: Jacek o sobie, Wrzask i agresja

Jeśli chcemy zbudować ład przyszłości, w którym jest miejsce dla tych, co zostali wykluczeni – to czeka nas wielka rewolucja wychowawcza, rewolucja edukacyjna obejmująca cały świat. Źródło: Nadzieja i rozczarowanie. Pisma polityczne 1989–2004, Warszawa 2010.

Jedyną drogą do kierowania własnym życiem jest aktywne przekształcanie otaczającego nas świata przedmiotów, relacji łączących nas z partnerami i wreszcie – świata stosunków społecznych. Swe życie zmieniać możemy pośród innych, dla innych i wspólnie z innymi. Źródło: Działanie. Jeśli nie panujemy nad swoim życiem, ono panuje nad nami, Wrocław 2002, s. 6.

Programem dla odważnych powinna być przede wszystkim praca z mało odważnymi. Musimy się liczyć z nastrojami większości ludzi, przekonać ich, że są wielką siła i mogą bardzo wiele. Źródło: Spoko, czyli kwadratura koła, wyd. BGW, Warszawa 1992.

Społeczna współpraca – bez właściwego jej zorganizowania podmiotowość jednostki staje się w mgnieniu oka iluzją. Źródło: Gwiezdny czas, w: Autobiografia, Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2011, s. 641.

Warto przypominać liberałom, że historia nie pozwala na snucie obezwładniających prognoz wykluczających jakiekolwiek poważne zmiany istniejącego status quo. Jeżeli czegokolwiek nas uczy, to tego, że świat jest różnorodny i nie można go wziąć pod jeden strychulec. Klio zniechęca do ślepej wiary, ale nie odbiera nadziei. Źródło: Nadzieja i rozczarowanie. Pisma polityczne 1989–2004, Warszawa 2010.

Wolność od czego, w tym zapewne zgadzamy się ze sobą, ale dużo ważniejszym pytaniem jest: Do czego wolność? Do czego chcecie wykorzystać zdobytą wolność? Kto i w jaki sposób ma w niej uczestniczyć? Co się stało z naszymi wspólnymi marzeniami? Źródło: Nadzieja i rozczarowanie. Pisma polityczne 1989–2004, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010.

Fragmenty korespondencji Jacka i Gai:

Jacek (Warszawa, areszt na Rakowieckiej, 21 marca 1965):
Maleńka. No więc pierwszy list. Jest 21 marca, niedziela — tutaj dzień pisania listów. Jak tu jest? No, trudno powiedzieć, że dobrze, ale w każdym razie można żyć. Jem (na koszt państwa), śpię (w państwowej pościeli), palę (sąsiedzi z celi mają papierosy), no i oczywiście prowadzę bardzo miłe konwersacje z funkcjonariuszami państwowymi. Traktujmy te historię jak mój urlop. […] Może powiesz Maćkowi, że jestem w wojsku, on zresztą pewnie wcale się nie zdziwił, że taty nie ma. Obiecuję, że po powrocie opowiem mu długą i bardzo ciekawą historię o dalekich podróżach.

Jacek (28 marca 1965):
Tutaj cała sztuka polega na tym, aby żyć czasem teraźniejszym — papierosem, śniadaniem, partią domina. Jak dotąd, udaje mi się ta sztuka i to znacznie lepiej niż moim współwięźniom. Bardzo dużo czytam. […] W absolutnym spokoju ducha przeszkadza mi troska o Ciebie –jak sobie dajesz radę w sprawach finansowych, no i czy Mak [Maciek] nie zabiera Ci za wiele czasu. Niestety, psiakrew, ja Ci nic nie mogę pomóc.
[…] Jesteśmy razem już osiem lat. Mam niesamowite szczęście. Sądzę jednak, że na razie musisz się starać jak najrzadziej myśleć o mnie, jak najmniej czekać. Kiedy się czeka, każdy dzień ciągnie się w nieskończoność. Spróbuj nie czekać, a zobaczysz, minie ten czas, nim się zdążysz obejrzeć i zadzwonię do domu, że już idę.

Gaja (Warszawa, 10 kwietnia 1965):
Na wstępie tego listu chcę Cię poprosić o to, żebyś w przyszłej korespondencji udzielał mi instrukcji i żądał tego, co można przysłać i co będzie choć trochę potrzebne. Musisz zajmować się trochę takimi przyziemnymi rzeczami, to przecież ułatwi nasze życie tego czasu.
Jacusiu, zaklinam Ciebie — nie martw się. Ja to świetnie znoszę i nie jest mi ani źle, ani smutno. Oczywiście wolałabym być z Tobą razem, móc rozmawiać, cieszyć się, ale pamiętaj, potrafię czekać i wolę takie czekanie od każdego innego wyboru „życia”. Ja naprawdę jestem szczęśliwa. Wiem, że Ty jesteś pogodny, że nie masz do siebie żalu i dlatego świetnie prosperuję.

Jacek (18 kwietnia 1965, Wielkanoc):
Myślałem sporo na temat naszego (tj. Twojego i mojego) życia i doszedłem do bardzo dziwnych wniosków. Mianowicie sądzę, że tak, jak jest, to jest bardzo dobrze. Pomyśl, mijają lata — już osiem lat, a to, co było między nami, jest coraz większe, silniejsze, piękniejsze. […] Nie myśl, że to nasze szczęście wiąże się z rozstaniami i dlatego więzienie traktuję jako coś pozytywnego. Sądzę, że trwałość i wartość tego, co jest między dwojgiem ludzi, zależy od treści ich życia. Im ciaśniejsze mają horyzonty, im mniejsze cele sobie stawiają, tym mniejsze i mniej trwałe jest to, co ich łączy. To wielki los na loterii codzienności, że spotkałem takiego człowieka jak Ty i że idziemy razem — jestem cholernie szczęśliwy. […] Aż moi koledzy w celi (czy jak się tu mówi „pod celą”) dziwią się, czemu jestem taki pogodny i zadowolony. 

Jacek (18 lipca 1965):
Wiem, że jesteś i że doczekam się Ciebie. Jestem więc o wszystko szczęśliwszy od tych, którzy nigdy nie doczekali się wielkiej miłości i tych, którzy ją utracili czy rozmienili na drobne. I z całym życiem jest przecież tak samo jak z wielką miłością. Można się urodzić, przetrwać x-dziesiąt lat i umrzeć, a ani przez chwilę nie żyć naprawdę. My, maleńka, na pewno żyjemy i dlatego jesteśmy szczęśliwi, i tęsknimy, i zwyciężamy, i boimy się, i jesteśmy odważni.

Jacek (25 lipca 1965):
Wczoraj nagle uświadomiłem sobie, że to już dziesięć lat… Dziesięć lat kocham Ciebie. […J Nie mogę sobie wyobrazić swojego życia bez Ciebie. Nie mogę [sobie] wyobrazić siebie bez Ciebie… Przypadkiem, ale przecież gdyby nie ten przypadek, wszystko nie miałoby sensu. Jednak w tym miejscu bardziej prawdopodobna wydaje się obecność autora, który właśnie tak zaprojektował sobie nasze życie. […] moje po co, czyli cel, sens, wartość zaczyna się od Ciebie, a skoro Ty pojawiłaś się przypadkiem, to może wszystko jest tylko przypadkiem? Więc nie wierzę, że to był przypadek, a wierzę w teorię połówek jabłka, które ze swego kosza rozsypał po świecie jakiś hinduski bóg. Ty jesteś moją połówką[….] To już dziesięć lat, więc co znaczy dla nas te trochę rozłąki.

Jacek (l sierpnia 1965):
[…] jednocześnie wierzę, że to wszystko, co nas łączy (a łączy nas przecież wszystko), jest silniejsze niż dwa lata, że kiedy oddzielnie o czymś myślimy, czymś się przejmujemy, czegoś się boimy, to tak jakbyśmy myśleli, czuli i przeżywali razem. Jak dotąd nasze listy wskazują, że mam rację. Zawsze w Twoich listach odnajduję swoje myśli i swoje poprzednie listy. […] Mam w życiu wiele wartości, dla których warto żyć, ale wszystkie te wartości są tylko Twoim odbiciem. Nawet ja — taki, jaki jestem dziś — to też Twój inny byt. Cały mój świat jest tylko Twoim innym bytem. Jak widzisz, wyznaję taką jakąś religię — monizm idealistyczny. Istniejesz tylko Ty, reszta jest Twoją ideą.

Gaja (7 sierpnia 1965):
Szłam polną dróżką, przez mocno nagrzane pola – było ślicznie. Powietrze chłodniejsze i cudowny zapach ziemi, drzew, zboża. I to wszystko było tak intensywne w urokach, że bolał fakt, że nie można tego wszystkiego wziąć w siebie i nacieszyć się do końca. Czułam się szczęśliwa i wtedy mocno bardzo poczułam, że to moje szczęście jest bardzo blade, jest tylko moje, nie mogę się nim podzielić z Tobą, nie jesteś ze mną, nie czujesz tego […J.

Jacek (8 sierpnia 1965):
Mam trzydzieści lat ciekawego życia za sobą, Ciebie i co najmniej drugie tyle nie mniej ciekawego życia przed sobą. […J Zauważ, jak bardzo wypełniasz moje życie, każda sprawa, która stanowi w nim jakąś wartość, łączy się przede wszystkim z Tobą. To chyba jest właśnie recepta na miłość. Ale jestem w tej dziedzinie cholernym egoistą, nie potrafię się martwić, że tak niewielu ludzi znajduje tę receptę, a tylko bardzo się cieszę, że myśmy ją znaleźli.

Gaja (14 listopada 1965):
Miły mój! Dziś jest 14 listopada — rocznica pierwszych naszych kontaktów z państwem (żeby nie pisać aparatem nacisku). Pamiętam doskonale noc spędzoną poza domem i myśli, które wtedy mnie męczyły. Zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że postęp nie odbędzie się bez tych, którzy zdecydują się na krok naprzód (bez względu na konsekwencje) i jednocześnie nie opuszczała mnie nadzieja, że w naszym wypadku będzie inaczej. (Dziś mogę powiedzieć, że to „inaczej” oznaczało „łatwiej”.) Czy wstydzę się tego? Wiesz, chyba nie. Odpowiedź moja wynika z tego, że teraz, kiedy wystąpiła sytuacja, której tak bardzo bałam się rok temu, nie oceniam jej ani przez chwilę jako tragedii, a za to są różne inne, o których myślę ze strachem. Najbardziej, takim strachem z dna duszy, boję się, że moglibyśmy się kiedyś więcej nie spotkać. Ale to strach nierealny, do tego stopnia nierealny, że funkcjonuje jako swoje przeciwieństwo — radość z tego, że przecież spotkamy się i znów będziemy mogli być razem.

Jacek (27 marca 1966):
Zawsze wiosną przez tych jedenaście lat zakochiwałem się w Tobie od nowa, choć i w zimie kochałem Ciebie bardziej (od czego bardziej? od kogo bardziej? od wszystkiego i od wszystkich). […] Wbrew socjologom i psychologom zajmującym się „dolegliwością kary więzienia”, u mnie jest wszystko na opak: „dolegliwości” specjalnych nie odczuwam, natomiast tęsknię coraz to bardziej i bardziej. A już najgorzej, kiedy piszę list; wtedy już nie można zepchnąć wszystkiego głęboko w siebie, a jak już sobie pozwolę na luksus myślenia o Tobie (bezpośrednio, bo pośrednio myślę wciąż), to już po tym trudno wrócić do jakiej takiej równowagi.

Jacek (13 listopada 1966):
Pamiętasz, że nigdy nie lubiłem mówić o Tobie „moja żona”, stanowczo nie podobały mi się obiegowe skojarzenia tego słowa. Dzisiaj zrobiła się z tego prawdziwa fobia. To, co tu mówią o swoich żonach, a co więcej, sposób, w jaki mówią — strach, obrzydzenie. Wybacz więc, że mimo wszystko odbieram to jako mówienie o Tobie. Ty jesteś dla mnie wszystkie kobiety, moja mała dziewczynka, mój świat.

Jacek (9 sierpnia 1976):
Teraz już wiem na pewno — z każdym rokiem naszego życia kocham Ciebie więcej i więcej. A pomijając te chwilowe obłędy, z każdym rokiem jestem dzięki Tobie szczęśliwszy. To bardzo dziwna rzecz — szczęśliwy człowiek, a jednak tak jest. Dziś wieczór znowu przyjdę na naszą gwiazdę. Może będzie dla mnie łaskawsza. Śmieszna historia z tą gwiazdą. Przecież to pensjonarski pomysł. Kiedyśmy go wymyślili, Ty miałaś 18 lat, a ja 24. Teraz jednak przeżywam go tak samo poważnie, jak wtedy, a może jeszcze poważniej. Na tym chyba właśnie polega szczęście, które mi dajesz. Nazwać to świętością uczuć? Ale o coś takiego chodzi. O to, że wciąż od nowa, z każdym nowym dniem, jesteś dla mnie pierwszym olśnieniem. Przeżywam od nowa opętanie Tobą, zachłyśnięcie się Tobą i radością, że jesteś.

Gaja (13 sierpnia 1976):
Byłam na gwieździe. Tak dobrze było na sercu ze świadomością, że w tej samej chwili robisz to samo, że gdzieś tam w nieskończoności nasze myśli krzyżują się i poczułam, jak do mnie szepczesz i poczułam, jak mnie gładzisz po włosach, jak wtulam się w ciepło Twojego ciała. Tak dobrze, tak pięknie — bo jesteś, tęsknisz, czekasz, a rozstanie nasze wymierne. Zupełnie nie mogę, nie potrafię się martwić. Jestem pełna przeświadczenia o wyjątkowości szczęścia, które dano nam przeżyć.

design & theme: www.bazingadesigns.com