Stanisławski: Ja, lewicowy bandyta

Redaktor Tomasz Wróblewski utyskuje płaczliwymi słowy na swoim blogu. To przeze mnie – „lewicowego bandytę”, który „zaczyna brzmieć jak maskotka lewicowych salonów”. Popsułem mu bowiem dwa dni temu humor. 20 minut spędził w studiu Telewizja Republika w towarzystwie kolegi z „Gazety Polskiej”. Radośnie, słodząc sobie pomiędzy wargami, kreowali swoją wizję 11-listopadowej historii. Niestety, potem posadzono koło nich mnie. „A miało być spokojnie. Wieczorny program w telewizji Republika. O rozróbach na ulicach Warszawy, marszu, ambasadzie rosyjskiej i ponarzekamy na policję. A tu masz. Pod koniec programu zjawia się redaktor reaktywowanej Trybuny Bojan Stanisławski. Młody, prężny, może się podobać, świeża krew, choć mało świeże poglądy” – pisze Wróblewski.

property-753420

Przyznam, że nie do końca wiem czemu zawdzięczam te superlatywy pod adresem mojego ciała. Tym bardziej, że mogą one powodować poważny dysonans u wielbicieli dorobku red. Wróblewskiego. W jego środowisku obowiązuje bowiem rygorystyczna heteronorma, a tu jakieś wilgotne uwagi o tym jaki jestem młody, prężny, świeży i przystojny. Cóż, dziękuję.

Niestety, nie mogę się zrewanżować w podobnym tonie. Ani stylu. Nie sięgam bowiem tak nisko, by w tytule swoich wpisów nazywać kogoś bandytą. Ewentualne wnioski obwarowane tak wysokimi kwantyfikatorami pozostawiam jednak swoim Czytelniczkom i Czytelnikom. Nie mam też zwyczaju polemicznie odwoływać się do czyjejś aparycji. Dość tani to chwyt, a poza tym poprzednim ustroju uczono, że to nieładnie. Tak mi zostało.

Dlaczego jestem „bandytą” z wpisu red. Wróblewskiego jako-tako wynika. Bronię idei tzw. squattingu, czyli zajmowania pustostanów przez społeczności, które przekształcają je w lokalne ośrodki socjalno-kulturalne. Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi z „maskotką lewicowych salonów”, niemniej, mój problem ze zrozumieniem wnikliwej analizy mojej funkcjonalności na polskiej lewicy jest niczym w porównaniu z otchłanią moralnego obłędu i katastrofą poznawczą, którą raczył pochwalić się mój adwersarz.

Idea zajmowania pustostanów mierzi red. Wróblewskiego, gdyż stanowi naruszenie własności, ergo –jest procederem przestępczym. W związku z tym grzechem ciężkim przeciw światu i ludzkości squatersi i ich interesariusze nie mogą już liczyć na żadną jego litość. Fakt, iż na squatach okazuje się pomoc i opiekę osobom porzuconym przez państwo i wszystkie instytucje, które winny je okazać, porównywany jest przez do problemu braku drobnych „na kefir na kaca”. Kradzież kromki chleba zaś jest w świadomości red. Wróblewskiego tą samą jakością co „Bolszewicka nawałnica, czy mordowanie arystokracji na gruzach Bastylii”. Później dochodzi już do jakiegoś osobliwego zapętlenia. Aby mantra okazała się skuteczniejsza wobec mniej elastycznych umysłów red. Wróblewski pisze jeszcze coś o Majakowskim, rewolucji ścinającej głowy, legitymizacji kradzieży przez lewicę. Rytualne prawicowe fantazmaty tak już zużyte i skompromitowane, że ich ponowne zaprzęgnięcie u tak nobliwego prawicowego dziennikarza doprawdy zdumiewa.

Prawdziwe przerażenie budzi jednak nie tyleż humorystyczna, co anty-humanitarna krytyka squattingu, lecz przesłanki do tejże. Pan red. Wróblewski sporządził swój wpis na kanwie naszej rozmowy w TV Republika, a jej przedmiotem była napaść neo-faszystowskiego gangu na jeden z warszawskich squatów. Uczestnicy tzw. Marszu Niepodległości próbowali go podpalić i zabić zamieszkujące tam osoby. Ta kwestia nie stanowi jednak dla red. Wróblewskiego żadnego problemu, bo cóż warte jest życie złodzieja czy jego podopiecznych? Nic. „Bo poza własnością prywatną Jest jeszcze patriotyzm, jest wolność rynkowa, jest wolność człowieka, są zasady etyczne i religijne”, innych wartości – jak ludzkie życie i zdrowie – pan redaktor nie był uprzejmy zauważyć, ani w trakcie trwania dyskusji, ani na swoim blogu. Trudno powiedzieć o jakąż to „etykę” chodzi i członkiem którego kościoła jest red. Wróblewski. W każdym bądź razie oba te zjawiska muszą budzić najwyższy wstręt skoro dopuszczają lub pochwalają przypadkowe morderstwa osób, które w czyimś odosobnionym mniemaniu coś ukradły. Wizja rzeczywistości opartej na podobnych „zasadach etycznych i religijnych”, którą postuluje luminarz polskiej prawicowej publicystyki, kiedyś się już ziściła. W III Rzeszy – tam można było od pewnego momentu swobodnie i zupełnie bezkarnie mordować Żydów, Romów czy gejów. Do 1991 roku na podobnych zasadach funkcjonowało RPA. Systematyka filozoficzna, na bazie której zarządzano rzeczywistością w tych krajach również nader wysoko ceniło własność prywatną. Niemniej, by nie zawracać sobie głowy rozważaniami – jak red. Wróblewski – o „zapuszczonych kamienicach” i „istnieniu mienia gdzie nie sposób ustalić prawowitego właściciela” wskazano masom prostsze i bardziej dostrzegalne na pierwszy rzut oka kryteria podludzi.

Pozostaje wierzyć, iż red. Wróblewski i jego koledzy pozostaną jedynie skrajnymi facecjonistami i że polskie społeczeństwo nigdy nie stworzy im szansy na wdrażanie swoich rozwiązań etycznych i religijnych oraz że pozostaniemy wolni od wolności i patriotyzmu w ich rozumieniu. Tak długo jak wędrując od studia do studia, od tytułu do tytułu, opowiadali będą o tym jak to tęczę i budkę strażnika przy ambasadzie rosyjskiej w Warszawie podpaliło KGB na rozkaz WSI, używając trotylu z cząstek wysokoenergetyzujących odzyskanych z munduru generała Błasika, które zakonserwowali w helowej mgle… Wszystko będzie OK. Ale ani kroku poza tę matę! Pilnujmy ich, bo – sądząc po ich jakości moralnej – mogą spowodować horror.

Finalizując odpowiem na pytanie, które mój interlokutor postawił na końcu swojego polemicznego tekstu. „Ale droga redakcjo Trybuny – kradzież mienia nie jest wartością. To bandyterka. Chyba, że ja już naprawdę jestem taki stary i nic nie rozumiem?”

Panie redaktorze, jak mawiał Proudhon – własność to kradzież. Niech się Pan nad tym zastanowi zanim ponownie nazwie Pan kogoś bandytą lub maskotką.

Bojan Stanisławski

Tekst ukaże się również w jutrzejszym wydaniu Dziennika Trybuna.

design & theme: www.bazingadesigns.com