Hestia i potworzyce: o matczynych biustach i grozie rodzicielstwa partnerskiego

Print

Od długiego już czasu ze zniecierpliwieniem śledzę prasowe batalie, jakie mają miejsce w związku z dyskusją nad macierzyństwem i ojcostwem w Polsce. Głęboką niechęcią napawają mnie wszelkie wygłaszane z pozycji wyroczni przepisy na rodzicielstwo: oburzyły mnie szczególnie komentarze Małgorzaty Terlikowskiej, która znajduje źródło głębokiej satysfakcji w swoim udomowieniu, wykluczającym jej męża z pozycji osoby o znaczeniu emocjonalnym, sprowadzającym jego funkcję do roli dostarczyciela gotówki (jak wynika z ich komentarzy, ku obopólnemu zadowoleniu). Oburzenie to wcale nie bierze się stąd, że mam swój własny przepis na rodzicielstwo, który uznaję za jedyne lekarstwo na wszelkie bolączki całej ludzkości, w tym na bolączki pani Terlikowskiej. Moje oburzenie ma źródło w tym, że Małgorzata Terlikowska swoje pozycje ideologiczne hierarchizuje i wypowiada sądy odnoszące się do ogółu narodu, jeśli nie ludzkości w ogóle. W całym swoim konserwatywnym zacietrzewieniu uważa, że jej światopogląd jest jedynym właściwym i postponuje wszelką odmienność jako wynaturzenie i zło absolutne, a swoją pełną wyższości postawę okrasza niezdrową dawką płytkiej ironii. Podkreślając swoje bóle i udręki sama stara się obrócić w żywy posąg Matki-Polki, która wszelkie problemy związane z życiem rodzinnym i zawodowym wyraża jako nieznoszący krytyki matczyny weltschmerz: z cierpieniem tym nie należy jednak robić nic i absolutnie go nie dotykać, bo cierpienie owo stanowi wartość samą w sobie, jako że jest źródłem poczucia własnej wartości i samozadowolenia. Jako osoba, przeciwko której owa pełna wyższości postawa Matki-Polki jest skierowana – matka pracująca (z małych liter), a do tego feministka – postanowiłam wreszcie powiedzieć: dość.

Ta pierś, ach ta pierś, piersi tej nic nie zastąpi!

Skoro każda debata z Matką-Polką musi ocierać się o historie i wycieczki osobiste, proszę bardzo, oto moja, w telegraficznym skrócie. W licytacji na pogłowie z Matką-Polką zapewne nie wygram, ponieważ mam tylko troje dzieci. Z wyboru, a nie dlatego, że namawiał mnie mąż, dzieci i sąsiedzi. Mogę natomiast licytować się edukacyjnie i zawodowo, bo w przeciwieństwie do Matki-Polki domowe zacisze wydaje mi się samo w sobie jakby ciasne. A jednak w przeciwieństwie do Matki-Polki nie uważam wcale, że jest mi dane prawić mądrości z pozycji jaśnie-oświeconej. Skoro już jednak Matka-Polka swoimi pasywno-agresywnymi komentarzami usiłuje wzmacniać i tak dostatecznie silny, a mnie osobiście doskwierający, domowy model macierzyństwa ubiustowionego/ubóstwionego, wchodzę w tę debatę, tym bardziej, że Matka-Polka przemawia z pozycji rzekomo prześladowanej i uciśnionej, ale w każdej swojej wypowiedzi na temat rodzicielstwa piętnuje wszystko, co jest inne: matki pracujące, bo są matkami wyrodnymi, które zostawiają swoje dzieci na pastwę losu; ojców, którzy zamiast dać się biednym kobietom realizować w macierzyństwie, wchodzą im w paradę (i do tego wszędzie rozrzucają skarpetki).

Argumentem koronnym przemawiającym za wyższością kobiety udomowionej nad każdą inną istotą nie-męską stało się ostatnio to, że matczynej piersi – czyt. matki w domu – nic nie zastąpi. O piersiach Matki-Polki jest mowa publicznie, piersi te stanowią metaforę macierzyństwa – niechże będzie ekshibicjonistycznie i o moim biuście (choć w skrócie i czysto użytkowo). Wszystkie dzieci karmiłam naturalnie. Nie ubierałam tego sposobu karmienia w żadną otoczkę świętości i nie nadawałam mu aury żadnej wyjątkowości. Wybrałam to rozwiązanie jako najzdrowsze i najdogodniejsze, i dla mnie i dla moich dzieci. Swoją decyzję podjęłam wbrew statystykom – bo większość Polek z naprawdę różnych względów wybiera karmienie mieszane albo sztuczne – z poczuciem, że jest to decyzja trafna dla nas. Nie mam w tym temacie nic do powiedzenia, a tym bardziej do zarzucenia innym kobietom. Nie mam zamiaru oceniać na tej podstawie innych matek, ponieważ taką decyzję należy podejmować w oparciu o własne potrzeby i możliwości. Nie należy jednak takiej decyzji podejmować pod terrorem jedynego słusznego biustu Matki-Polki, której pierś, a może raczej Pierś, stanowi patriotyczne pars pro toto miłości Karmicielki, w mleku skąpanej strażniczki ogniska domowego, która dla rodziny bez reszty się poświęca, często to zresztą podkreślając na każdym kroku.

Rodzicielstwo partnerskie: horror! horror!

Naturalne karmienie udało się nam bez przerywania przeze mnie pracy, na którą – w przeciwieństwie do Matki-Polki – nie czuję się skazana: być może dlatego, że wybrałam sobie taki zawód, który mi odpowiada. W czasie moich nieobecności sz. małż. stawał na wysokości zadania (w oczach Matki–Polki jest to zadanie, któremu nie każda matka podoła, a już z pewnością nie wyrodna pracująca: podoła mu jedynie heroiczna Karmicielka, tym swoim karmieniem dająca dziecku całą swoją miłość i przekazująca absolutne wartości podstawowe). Mój partner karmił dzieci łyżeczką medeli. Powtarza Matka-Polka: nic matczynej piersi nie zastąpi. Może i rzeczywiście tak jest, bo karmienie naturalne jest zwyczajnie najprostszym sposobem żywienia niemowlaka, a taka łyżeczka medeli jest faktycznie trudniejsza w obsłudze. Jednak stojąc na takim właśnie stanowisku, wyjątkowej Matki-Polki, której nikt nie może w ofiarowywaniu tego, co najcenniejsze dziecku zastąpić, odbiera Matka-Polka automatycznie Ojcu-Polakowi możliwość bycia z kimś, kto niezależnie od całej niechęci Matki-Polki do równouprawnienia ma to samo prawo do obecności obojga opiekunów. Strzegąc ogniska domowego nawet przed Ojcem-Polakiem, który do tego ogniska drew może dorzucać, ale przy samym ognisku przysiąść nie może, a jeśli już, to na prawach gościa, Matka-Polka pozbawia Ojca-Polaka nawet namiastki owego właściwego tylko Karmicielce doświadczenia (bo przecież karmienie dziecka jest dawaniem mu miłości). Jak na mój gust jest to postawa cokolwiek trącąca egoizmem, jakoś niespecjalnie wpasowująca się w etykę chrześcijańskiej solidarności i miłosierdzia, ale co tam mogę wiedzieć ja, matka pracująca, która z jedzeniem nie przekazuję wartości, jedynie składki odżywcze i która ogólnie ideałowi do pięt nie dorasta (a może raczej: nie sięgam piedestału, bo Matka–Polka pięt nie ma, ma jedynie uduchowioną twarz i karmicielski biust).

Mnie tymczasem było dane przyglądać się temu, jak mój partner tuli do siebie niemowlę już od chwili jego narodzin; jak się nim codziennie zajmuje i to nie przez jakieś symboliczne piętnaście minut, jakie ze swoimi dziećmi spędza dziennie statystyczny polski ojciec, czy raczej nieobecny Ojciec-Polak, którego to wiecznie ojczyzna wzywa, albo praca, albo komputer, albo koledzy. Było mi dane widzieć narodziny i umacnianie się czegoś, co dzisiaj jest jedyną w swoim rodzaju więzią między dziećmi a ich ojcem. Widziałam narodziny więzi, która powoduje, że dzisiaj moje dzieci potrafią w nocy zawołać nie tylko: „mamo!”, ale też „tato!”, a nader często raczą nas potwornie równościowym „mamo! tato!”  Zaiste, grozą powiało. W końcu dziecko nie powinno wzywać imienia ojca swego nadaremno, a już na pewno nie wtedy, kiedy chce się przytulić.

Hestio, posuń się

Czy oznacza to automatycznie, że ja sama, pracująca potworzyca, w sposób absolutnie niemoralny i nienormalny odebrałam dziecku matkę, pardon, Matkę? W świetle prawd głoszonych przez Matkę-Polkę: jak najbardziej. Zabrałam moim dzieciom uduchowioną Hestię, przywiązaną do ogniska domowego pasmem swoich wyjątkowych stanów przebóstwień, udręk i cierpień. Co więcej, uczyniłam to z prawdziwą przyjemnością. Chociaż przywiązanie i miłość nie rządzą się regułami matematycznymi, a zrobienie miejsca ojcu nie oznacza wcale utraty miłości dziecka, Matka-Polka tak naprawdę wybiera swoją dominację w sferze domowej i lekceważenie ojcostwa, bo czynny udział ojca w życiu rodzinnym odbiera jako zagrożenie swojej własnej pozycji bogini ogniska domowego.

Gdybyś się Hestio choć trochę posunęła, zamiast rozsiadać się przy swoim ognisku, być może byś zauważyła, że ojciec również posiada mięsień sercowy, którego skurcze uspokajają niemowlę oraz zapach, który noworodek błyskawicznie uczy się rozpoznawać. Gdybyś choć na chwilę oderwała wzrok od tego, tak twoim zdaniem zagrożonego przez potworzyce, paleniska, być może zauważyłabyś, że poza nim jest świat, który możesz pokazać swoim dzieciom: nie ma w nim baśniowych straszydeł, są jedynie ludzie. A gdybyś się dobrze rozejrzała, być może zobaczyłabyś, że dookoła ciebie jest mnóstwo różnych kobiet. Niektóre rzeczywiście mają swoje ogniska, ale jest też wiele takich, które na zmianę ze swoimi partnerami wolą używać przenośnych piecyków, a zdarzają się i takie, które bez ogrzewania się zupełnie sprawnie obywają. A gdybyś na chwilę od ogniska odeszła, być może stwierdziłabyś, że ono wcale nie potrzebuje twojej nieustającej obecności do tego, by się po prostu palić.

Anna Kowalcze–Pawlik

Ilustracja: Zuzanna Janisiewicz

design & theme: www.bazingadesigns.com