Halber: O rozmawianiu

Bardzo długo wydawało mi się, że nie mam nic do powiedzenia, gdy dookoła mnie mówią inne osoby. Teraz z ciekawością oberwuję, jak to moje ówczesne poczucie rozszerza się na dyskusje internetowe i jak wpływa tym samym na sposób, w jaki ze sobą rozmawiamy. Czy też raczej nie rozmawiamy. Jakiś czas temu postanowiłam darować sobie kontakty z osobami, które nie rozmawiają, tylko przemawiają na jakieś tematy i to w taki sposób, żeby do treści tego, co mówią, nie przelało się nic osobistego. Są na to różne sposoby, z których najpopularniejszym jest cięty dowcip, a najbardziej wysublimowanym –  sięganie po cytaty Žižka i Focaulta. Obydwa te sposoby mają podobną jakość – ni chuja nie dowiesz się, co Twój rozmówca myśli i czuje naprawdę.

10573712_10205702069058915_243355006_oTaki miałam moment, że musiałam skonfrontować się sama ze sobą, zobaczyć siebie w świetle dnia, wyżuć się i wypluć wyżutą. Zobaczyłam wtedy, że jestem słaba i bojaźliwa, ale też ciekawa. Że interesują mnie rzeczy. Interesują mnie rzeczy związane z ludzkim doświadczeniem i jego aspektami dlatego właśnie, kiedy kogoś poznaję, najbardziej interesuje mnie to, z jakiego jest miasta i co studiował (no chyba, że nie studiował, co oczywiście nic nie przekreśla). Niestety, takie rozmowy możliwe są w gronie nie większym niż trzy osoby. A dosyć często rozmowy toczą się publicznie. I coraz częściej odbywamy je nie w kawiarni czy po koncercie, tylko o jezus na fejsbuku. 

Jakiś czas temu postanowiłam ograniczyć kontakty z osobami, które mówią równoważnikami zdań o czymś, co ma zapełnić niezręczną ciszę. Na przykład o nowych miejscach albo o tym, jak się Piotrek najebał we środę.  Albo o nowym zestawieniu płyt z Rate Your Music (każdy ma jakieś środowiskowe tematy zastępcze). I najsmutniejsze dla mnie było zawsze to niedocieranie do sedna. To, że ktoś, z kim rozmawiam nie bardzo mówi mi, co przeżył. Pamiętam koncert klawesynowy w podziemiach kawiarni Chłodna 25. Dla lwiej części zgromadzonych było to doświadczenie tak bardzo egzotyczne, że musieliśmy się upewniać, kiedy należy klaskać. Natychmiast po koncercie zaczęłam więc szukać porozumienia u moich współziomków, muzyków zresztą, na temat tego, co się wydarzyło w tej piwnicy. Mówiłam coś i o brzmieniu instrumentu, że jak potok i o samej konstrukcji muzyki poważnej, że w jednym utworze przewija się tyle motywów na piosenkę (zwanych przez młodych krytyków hookami).  Słuchali mnie w milczeniu, a potem zaczęli rozmawiać o sobotnim spotkaniu i przypominali sobie sobotnie żarty. Poczułam, że jestem jakaś głupia. 

Innym razem wzięło mnie na analizę dwóch biegunów muzyki – że jest muzyka o odcieniu złotym, wywodząca się z psychodelicznych, często afrykańskich źródeł i muzyka srebrna, czyli syntezatorowa oparta na nowej fali. Akurat miałam wtedy szczęście, żeby podyskutować nad tym zagadnieniem, jeszcze opierając to o dalsze refleksje dotyczące znaczenia Księżyca i Słońca w kulturze. Ale nawet jak teraz to piszę, to już uruchamia się we mnie czujka. Że to śmieszne. Że pensjonarskie. Że lepiej powołać się na Simona Reynoldsa (dziennikarza, który w pocie czoła próbuje zanalizować zjawiska współczesnej muzyki niepoważnej) niż mówić o swoich refleksjach, narażając się przecież na śmieszność. Tak jakby nie za bardzo było miejsce na swoje, na własne, jakby płaszcz czyjegoś nazwiska był jedynym sposobem na wyłożenie czegoś, co jest naszą refleksją. Ewentualnie możesz sobie na to pozwolić, jeśli użyjesz dużej ilości wyrazów obcego pochodzenia.

Mam narastające poczucie, że krajobraz dyskusji został jeszcze bardziej zdegradowany przez internet. Zanim coś napiszesz, powinieneś to sprawdzić w wikipedii, nie możesz pozwolić sobie na błąd, czy to w nazwisku, czy w interpunkcji, mimo że przecież najistotniejszą powinna być główna myśl, refleksja. W ciągu sekundy najprawdopodobniej nieznana ci osoba wytknie ci błąd. Publicznie. Bo Twojej rozmowy na temat klawesynu-potoku posłucha pięć osób, ale kiedy to napiszesz, to już wszyscy widzą. Mało tego możesz liczyć też na to, że ktoś ci nieżyczliwy zrobi print-screen i wyślę go do znajomych jako świetny powód do beki, że taki jesteś głupi. W magicznym świecie internetu widzą cię wszyscy, więc mechanizmy opisane przez Gustawa Le Bona w Psychologii tłumudziałają jeszcze skuteczniej.

Najgorsza jest ta śmieszność właśnie. Nie możesz odsłonić miękkiego podbrzusza, ponieważ z odmętów na bank wychynie wyposażony w argumenty typu co to za brednieadwersarz. Może to nawet być nie słowo, lecz gif, albo prosta konstatacja jest mi wstyd, kiedy to czytam. Nie ma rozwinięcia tej myśli, jest natomiast duży ładunek samozadowolenia. Ponieważ lepiej grać w drużynie z mocniejszymi, to lajki lecą jak opętane. Lajkują osoby, które czują się lepsze, a w każdym razie nie chcą poczuć się gorsze, przede wszystkim zaś – boją się śmieszności. Sławek Sierakowski, o którym można by wiele napisać, powiedział w wywiadzie dla Gazety Wyborczej jakiś czas temu:  XX wiekiem rządził strach, a tym, co rządzi XXI wiekiem jest wstyd. Kiedyś bałeś się coś powiedzieć, bo cię wsadzą, spałują. Dzisiaj nie mówisz, bo cię wyśmieją”

Tym samym możliwa jest narracja jedynie tych, którzy się nie boją, którzy opanowali wiedzę na poziomie encyklopedycznym, więc nie można zarzucić im błędu i którzy są w dodatku złośliwi. Cała reszta milczy, śledzi dyskusje w internecie dając ewentualnie tzw. ciche lajkikomuś, kto wypowiedział ich myśl.

Jak bardzo ten krajobraz różni się od mitycznych sokratejskich dyskusji, w których, mówiąc kolokwialnie, nie było głupich pytań. Jak ja mam się czuć, skoro widzę moich znajomych w newsfeedzie, o których to znajomych wiem, że w głębi ducha czują się niepewni, łykają antydepresanty, ale jedyne, co pokazują z siebie, to zabawne filmy i gify, ewentualnie uczestnicząc w zbiorowych linczach nad kimś, kto ośmielił się być za bardzo emocjonalny? Z jakichś przyczyn coraz więcej czytam żartów i napastliwego upuszczania jadu, coraz mniej nazywanych naiwnymi pytań: dlaczego się pastwisz?

Dziwny to dla mnie świat, bo jeśli coś nie spełnia moich wymogów estetycznych czy erystycznych, staram się kłaść na to zasłonę milczenia. Z drugiej zaś strony kwitnie elitaryzm powodujący wykluczenie. Na pewne tematy możemy mówić wyłącznie przy pomocy akademickiego języka. Tym samym tworzy się getto, w którym pojawiają się słowa neoliberalizm, serializmi fenomenologia, bez przekładania ich na zrozumiały język, rozwijania myśli słowami i konstrukcjami, które może zrozumieć każdy. A bez możliwości zadania pytania, bez możliwości przyznania: nie rozumiem, czy możesz to wyjaśnić” nie jest możliwa rozmowa. 

Rozmowa, dialog, nie jest możliwa, kiedy dyskredytujesz rozmówcę. Po prostu dlatego, że jest pedałem, po prostu dlatego, że jest korwinistą, po prostu dlatego, że nie przesłuchał wszystkich płyt świata. Myślałam, że wyeliminowałam w ten sposób wykluczające osoby z mojego życia. Ale dogoniły mnie w newsfeedzie i komentarzach. I dlatego uzmysłowiłam sobie, że muszę wyeliminować je teraz z internetu. Ponieważ ja chcę rozmawiać i uważam, że nie ma głupich pytań ani nie ma głupiego opisu prawdziwego doświadczenia. A, niestety, zarówno jednych, jak i drugich jest w internecie coraz mniej. 

Małgorzata Halber 

Korekta: Katarzyna ‚Szpro’ Paprota, autorka bloga szprotestuję.

design & theme: www.bazingadesigns.com