Graff: O żeńskich końcówkach raz jeszcze – miejmy nadzieję, że ostatni

Rzecz dotycząca żeńskich form nazw zawodów i ich funkcji od dawna rozpala kolejne dyskusje. Dyskusje, niestety, raczej niewiele mające wspólnego z samym językiem (bądź „teorią języka”), a dużo więcej z wymianą niepotrzebnych złośliwości. Niedawny artykuł Andrzeja Saramonowicza jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że „obrońcy prawdziwej polszczyzny” niestety nie bardzo wiedzą, jak owa polszczyzna funkcjonuje, a swoje „językoznawcze” argumenty opierają raczej na własnym widzimisię niż rzeczywistych zasadach rządzących językiem.

Postanowiłam więc zanurzyć się w odmęty źródeł językowych i opinii osób trzecich. I z przykrością muszę zawiadomić pana Saramonowicza, że niestety ani ministra, ani premiera, ani gościni nie są barbarzyństwem językowym. Za to artykuł jego autorstwa jest świadectwem językowej ignorancji.

Znajomy dziennikarz i redaktor, Igor Rakowski-Kłos, opowiedział mi o perypetiach żeńskich końcówek. Jak się okazuje, na początku XX w. stosowanie form żeńskich nie było niczym zaskakującym. Można to zaobserwować m.in. w wydaniu „Robotnika” z 1922 roku, gdzie na pierwszej stronie dumnie widnieje zawołanie „Tow. wyborcy i wyborczynie!”. Jednakże pan Saramonowicz uparcie twierdzi, że to współczesna nowomowa i atak „mudżahedinek feminizmu”. Cóż, najwyraźniej podróże w czasie zostały już odkryte przez polskie feministki i używają tego wynalazku, żeby mącić w języku. Przebiegłe przechery…

123Protest czytelników i czytelniczek „Poradnika Językowego” z roku 1904 przeciwko nazywaniu kobiety doktorem, a nie doktorką (rocznik IV, numer 1)

Na mojej drodze ku zgłebieniu tajemnic poprawności językowej pojawiło się również stanowisko Rady Języka Polskiego na temat form żeńskich. Przytoczę tutaj krótki fragment:

„(…) jak stwierdziliśmy na początku, formy żeńskie nazw zawodów i tytułów są systemowo dopuszczalne. Jeżeli przy większości nazw zawodów i tytułów nie są one dotąd powszechnie używane, to dlatego, że budzą negatywne reakcje większości osób mówiących po polsku. To, oczywiście, można zmienić, jeśli przekona się społeczeństwo, że formy żeńskie wspomnianych nazw są potrzebne, a ich używanie będzie świadczyć o równouprawnieniu kobiet w zakresie wykonywania zawodów i piastowania funkcji.”

Jednakże czymże jest Rada Języka Polskiego wobec pana Saramonowicza? Z pewnością jest to „dżenderowa” organizacja, głęboko zinfiltrowana przez fundamentalistki feministyczne, które pragną pozbawić świat męskości poprzez stosowanie żeńskich form zawodów! Musimy pamiętać, że za każdym razem, kiedy ktoś użyje formy „ministra”, jakiś mężczyzna zaczyna wątpić w siebie, a czyjś egzemplarz „Stepów akermańskich” wilgotnieje od łez wieszcza.

Nawet prof. Miodek, będący w sprawach języka polskiego niekwestionowanym autorytetem, został zmanipulowany (a może i zastraszony przez bezwzględne mudżahedinki?), gdyż powiedział, że formy żeńskie są jak najbardziej poprawne.

Jak widać, czasami zdarza się ośmieszyć się publicznie, jeśli tylko podejmuje się temat, co do którego brak odpowiedniego przygotowania. Najwyraźniej pan Saramonowicz naiwnie liczył, że może nikt nie zauważy, że nikt się nie zorientuje – za to znajdzie się silna grupa pod wezwaniem, która radośnie przyklaśnie nowemu polskiemu wieszczowi za ten urokliwy manifest wyszydzający tę złą, zapalczywą i rewolucyjną profesorę Płatek.

Niestety,  jak to mówią, sprawa się rypła, a król okazał się nagi. Ale tak to już bywa, kiedy ktoś przyjmuje rolę autorytetu i prześmiewcy, nie będąc jednocześnie w żadnym stopniu ekspertem w tej materii (i kierując się przy tym maksymą „tak mi się wydaje, więc tak być musi”). Ja również nie jestem językoznawczynią, jednakże wujaszek Google nie gryzie, a znalezienie materiałów do tego artykułu zajęło mi piętnaście minut, z których osiem trwała rozmowa z Igorem.

Mam nadzieję, że w przyszłości pan Saramonowicz zastanowi się przynajmniej dwa razy, zanim rozpocznie pisanie kolejnych bzdur i jednocześnie chciałabym go zapewnić, że jego paranoja i lęki związane z domniemanym tępieniem męskości przez „członkinie zakonu dżenderu” są jedynie wytworem jego wyobraźni. Podobnie jak te wszystkie „barbarzyństwa” językowe, których rzekomo dopuściła się profesora Płatek, będąca gościnią u Elizy Michalik.

 [link do artykułu Andrzeja Saramonowicza]

design & theme: www.bazingadesigns.com