Szymczyk: #Gówno_mnie_obchodzi_że_to_byłeś_ty

Aleksandra Szymczyk

Kiedy czytam kolejny wpis z hashtagiem #Itwasme, dostaję mdłości. Mam ochotę każdemu z tych facetów odpisać: #Gówno_mnie_obchodzi_że_to_byłeś_ty. Dla mnie nie masz twarzy, bo zawsze występowałeś w liczbie mnogiej.

Stop Telling Women to Smile

Spotkałam na swojej drodze setki twoich wcieleń. Jesteś tym facetem w parku, który zapytał mnie o drogę, a potem zaczął się onanizować, blokując mi przejście, jesteś tym chłopcem, który próbował zdjąć mi majtki na długiej przerwie, kiedy miałam 9 lat, jesteś bratem koleżanki, który wykorzystując to, że wszyscy śpimy w jednym namiocie, zaczął mnie obmacywać. Jesteś moim byłym chłopakiem, który próbował zmusić mnie do seksu, jesteś facetem z Berlina, który szedł za mną, wykrzykując, co by ze mną zrobił. Jesteś tym gnojem, który wykorzystał moją przyjaciółkę, kiedy była pijana. Jesteś wujkiem innej przyjaciółki, który przy okazji każdej wizyty wkładał łapę między jej nogi – od kiedy skończyła 6 lat. Jesteś tym skurwielem, który dosypał mi coś do drinka na imprezie w Stanach i tym kolesiem, który remontował elewację budynku, w którym mieszkałam i wykonywał obsceniczne gesty każdorazowo, gdy dźwig zatrzymywał się na poziomie mojego okna. Jesteś tymi wszystkimi, którzy nazywali mnie suką, bo nie chciałam się z nimi umówić i dziwką, bo nie chciałam z nimi sypiać. Jesteś tymi mężczyznami, którzy ocierali się w autobusach, gwizdali, komentowali i krzyczeli.

Jesteś też tym, który na przemoc nie reagował. I naprawdę, ale to naprawdę nie obchodzi mnie to, że teraz czujesz się z tym paskudnie.

Rozumiem założenia akcji #ItWasMe. Rozumiem, jak ważne jest zmienianie świadomości społecznej, uwrażliwianie, uświadamianie i wreszcie tłumaczenie, że przemoc nie bierze się znikąd. Rozumiem też, jak ważne jest budowanie sojuszy, zwłaszcza w obszarze działań na rzecz praw kobiet. Problem polega na tym, że akcja #ItWasMe jest jak kolejna warstwa pudru, maskująca siniaki na twarzy i ten kwiatek, wręczony ze skruchą następnego dnia.

Gdy tysiące kobiet, dziewczyn, dziewuch i dziewczynek na całym świecie napisało #MeToo, wreszcie ich głos stał się słyszalny. Wiele kobiet po raz pierwszy odważyło się opowiedzieć o przemocy doświadczanej przez nie na co dzień; tej którą się zgłasza na policję (w Polsce wciąż częściej nie), ale też tej, którą się bagatelizuje. Spontaniczna akcja #MeToo dała im siłę i obnażyła skalę przemocy. Tym razem nie były to suche statystyki, a bardzo indywidualne głosy sprzeciwu. Głosy, które wreszcie wybrzmiały. Nasze głosy.

I nagle mężczyźni – ci nękani osobistym poczuciem winy, ale też ci, którzy na przemoc się nie zgadzają postanowili dodać swoje trzy grosze.

Pierwsi w akcie pokuty i zapewne chęci uzyskania rozgrzeszenia. Drudzy, by wesprzeć swoje córki, siostry, matki, żony, partnerki i przyjaciółki. Mając zapewne jak najlepsze intencje, zapomnieli zastanowić się, co faktycznie robią. A robią to, co zwykle. Są jak panel złożony wyłącznie z ekspertów (nie mylić z ekspertkami – tak, ja stosuję żeńskie końcówki), którzy zgromadzeni w telewizyjnym studio zabierają głos w sprawie dostępu do aborcji. Lub jak ten pan w reklamie podpasek, który opowiada kobiecie o ich cudownych właściwościach. I nie, nie chodzi mi tu o to, że uprawiają mansplaining, bo tym razem na pierwszy plan wysuwa się coś innego, choć równie powszechnego. Chodzi o to, że zawłaszczają przestrzeń, która nie należy do nich. I swoimi głosami zagłuszają głos kobiet. Poprzez akcję #ItWasMe, chcąc nie chcąc, stają w tak dobrze nam znanej roli mężczyzny uwiarygadniającego słowo kobiety. Jak napisała jedna z dziewczyn na twitterze, „Za każdym #MeToo jest jakieś #ItWasMe”. I my to wiemy!

Naprawdę nie trzeba nam tego powtarzać. Nasze doświadczenie jest bardzo realne i nie potrzebuje rewersu, by stać się bardziej wiarygodnym.

#ItWasMe ma też kolejny niepokojący wymiar: otóż jak to zwykle bywa, mężczyźni, którzy zdecydowali się napisać posta z tym hashtagiem, są nagle poklepywani po ramieniu, bo tacy odważni (w końcu przyznają się do błędów), dobrzy (bo chcą zmiany), empatyczni i refleksyjni (bo uświadomili sobie, że oni też tworzą kulturę gwałtu). A każde słowo aprobaty jest jak rozgrzeszenie, jak rozmycie odpowiedzialności za to, że komuś wyrządzili krzywdę lub byli na nią obojętni. Nie mam ochoty w tym uczestniczyć. To jest ten czas, kiedy mężczyźni powinni zmierzyć się ze swoim problemem sami i wziąć odpowiedzialność za to, co robili mnie i innym kobietom. Najlepiej w ciszy, a nie na forach, najlepiej zaczynając od siebie i najbliższych im osób. Bo empatia wymaga ogromnego wyczucia i taktu.

Rozumiem, że poczucie winy nie jest fajne, ale powtórzę za Aliną Synakiewicz: „zmaganie się z konsekwencjami wynikającymi z doświadczeń przemocy seksualnej jest czym innym, niż poczucie winy z powodu tego, że się zrobiło komuś krzywdę”.

I ostatnia rzecz: odnoszę nieodparte wrażenie, że kluczem do akcji #ItWasMe jest poczucie bezkarności. Bo choć w większości krajów molestowanie i zmuszanie do czynności seksualnych według prawa jest karalne, w praktyce wygląda to inaczej. Zastanawia mnie, ilu z tych mężczyzn, którzy za sprawą akcji #MeToo uświadomiło sobie skalę stosowanej wobec kobiet przemocy, napisałoby #ItWasMe, gdyby za taki wpis groziły im konsekwencje prawne.

design & theme: www.bazingadesigns.com