Golachowska: 63 dni „chwały” w Powstaniu Warszawskim

Julia Golachowska

Zamordowani w trakcie powstania cywile są nazywani przez media „poległymi”, a więc zabitymi  w walce. Takie określenie próbuje „nadać sens”, a raczej usprawiedliwić i uświęcić cierpienie Warszawiaków i Warszawianek, którzy z rozmaitych powodów nie poszli do powstania, a mimo to zginęli. Narracja wokół cywili w powstaniu nadaje ich śmierci patriotyczną motywację i wpisuje ją w szereg militarnych działań. O ile samą śmierć cywili daje się wpisać w dominującą, entuzjastyczną narrację o PW, to ogrom ich cierpienia, a zwłaszcza sprawa gwałtów, które miały miejsce podczas powstania, nie pasuje do tej wizji historii.

Lokajski_-_Sanitariuszki_na_ulicy_Moniuszki_(1944)

Przenieśmy się z Woli na Ochotę, pod halę Banacha, na Zieleniak – plac targowy zamieniony 4 sierpnia 1944 roku w obóz przejściowy dla cywili, który mógłby stać się symbolicznym miejscem pamięci ofiar gwałtów w powstaniu warszawskim. Tutaj przez kilkanaście dni powstania żołnierze wyciągali z tłumu kobiety, brutalnie gwałcili i mordowali. Z lęku przed gwałtem młode dziewczyny przebierały się za staruszki, smarowały twarze sadzą i symulowały choroby. Większość z nich ginęła na miejscu, a te którym udało się przeżyć, pewnie do dziś zmagają się z traumą.

Od strony ulicy Grójeckiej znajduje się fragment muru, który kiedyś okalał plac targowy; mur zdobi znak Polski Walczącej, plansza i napis „Podczas Powstania Warszawskiego 1944 roku „Zieleniak” stał się miejscem obozu przejściowego zorganizowanego przez niemieckiego okupanta w dniach 4-19 sierpnia 1944 roku, gdzie wymordowano kilkaset ofiar” oraz upamiętniająca tablica Tchorka z formułą: „Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny. Tu w sierpniu i wrześniu 1944 r. hitlerowcy rozstrzelali kilkuset Polaków”. W tych dwóch standardowych zdaniach, nie znajdziemy rozróżnienia na poległych żołnierzy i pomordowanych cywili.

Gwałt nie jest aktem seksualnym, to akt przemocy. Bodźcem dla gwałciciela jest agresja, nie popęd seksualny. Z powodu związku z agresją, gwałt wpisuje się w szereg „działań wojennych”.

W czasie wojny staje się narzędziem służącym terroryzowaniu ludności i kolonizacji, a także środkiem agresji i upokarzania, stosowanym przez wszystkie strony konfliktu. To akt przemocy ustanawiający dominację, sposób na zastraszenie, ukaranie i podporządkowanie. W przypadku II wojny światowej, gwałty są rozpatrywane przez historyków jako element polityki czystek etnicznych wszystkich stron zaangażowanych w konflikt. Gwałty były częścią systemu represji, które na terenach dzisiejszej RP dotykały zarówno Polki jak i Żydówki, Ukrainki, Niemki i przedstawicielki mniejszości etnicznych.

Nie wiadomo do ilu gwałtów doszło w trakcie powstania warszawskiego. Zachowały się relacje o brutalnych, zbiorowych gwałtach, ale niewątpliwie są one jedynie częścią koszmaru tych 63 dni. Wiemy, że ogromna liczba gwałtów miała miejsce na Zieleniaku, w obozach przejściowych i powstańczych szpitalach. Gwałciły oddziały niemieckie, zwłaszcza pułk Dirlewangera, gwałciła rosyjska RONA. W powstaniu gwałt i lęk przed gwałtem były stale obecne, kobiety bały się gwałtu we własnych domach, w obozach przejściowych i podczas wymarszu z Warszawy po kapitulacji. Ten wątek historii warszawianek (zarówno cywilek jak i powstanek) nie został wyczerpująco opisany, przepracowany ani upamiętniony.

Śmierć i cierpienie zwykłych obywatelek i obywateli są liczone oddzielnie i z mniejszą dokładnością od strat armii. Także statystyki dotyczące gwałtów nie są wliczane do „strat po stronie”. Za istotne i cenne uznaje się doświadczenia i wartości zbiorowości (militarne, państwowe). Ucieczka, gwałt, głód i strach nie pasują do heroicznej narracji o walce za sprawę. Opowieść, w której opór sprowadza się do walki o przetrwanie, nie zasługuje na miejsce w kanonie. Gwałt wojenny, jako doświadczenie raczej cywilne i najczęściej kobiece, nie mieści się w oficjalnych narracjach narodowych.

O ile sama śmierć cywili ma szanse stać się kolejną zwrotką w hymnie pochwalnym ku czci powstania warszawskiego, to tabu gwałtu wojennego wprowadza do tej podniosłej melodii fałszywą nutę.

Społeczeństwo nie chce pamiętać o gwałcie. To krzywda, z której nie można wyciągnąć prostego morału. Przywykliśmy do wychwalania cierpienia, które przecież „uszlachetnia”. Gwałt wojenny nie mieści się w naszej wizji historii i roli wojny. Jak stworzyć pomnik czegoś, o czym nie chcemy pamiętać i czego nie chcemy wychwalać?

Ten brak w narracji o wojnie, niepamięć o cierpieniu cywili i o ofiarach gwałtu, uwidacznia się podczas obchodów rocznicowych, które cechują się wyraźnie militarnym charakterem i skupiają się głównie na wychwalaniu decyzji o wybuchu powstania. W obliczu oficjalności instytucji pamięci pojawia się pytanie o możliwość upamiętnienia ofiary, której cierpienie jest prywatne (a więc niepomnikowe przez to, że nieogólne, niewspólne i niepubliczne) i co za tym idzie „niehonorowe”: jak wyrazić szacunek do ofiar w tej niechlubnej sprawie i po co?

Potrzebujemy rozmowy o traumie, języka, którym będziemy mogli mówić o gwałcie. To ważne dla rozbrojenia stygmatu ofiary, dla stworzenia jej miejsca w społeczeństwie (takim, które potrafi mówić i słuchać o tym, co spotkało ofiarę) a także do walki z przestępstwem, jakim jest gwałt i z jego sprawcami.

Rozmowa o gwałtach, które miały miejsce w powstaniu warszawskim, może pomóc rozbroić to rycerskie 63 dni chwały.


Korekta: Grzegorz Stompor

design & theme: www.bazingadesigns.com