Mierzejewska: Głośny sprzeciw koniecznością

Katarzyna Mierzejewska

Polskie panie spokój czują,
gdy biskupi debatują.
Kobiet dobro mają w gestii,
ekspertami są w tej kwestii.
Żeńska głowa wszak szalona
I rozumem nieskażona.
Po szpitalach ją roznosi,
O aborcje się wciąż prosi.
Trzeba nami pokierować,
O macicach decydować
Ksiądz, choć dziecka nie urodzi,
Wie – co dobre, a co szkodzi.priest

Tak mógłby brzmieć wiersz Juliana Tuwima, gdyby tworzył w złotej epoce III RP. Trzeba przyznać, że nasz mistrz ciętego języka i naczelny prześmiewca narodowych fobii nie mógłby dziś narzekać na brak inspiracji. Z przekąsem można powiedzieć, że doczekałyśmy i doczekaliśmy ciekawych czasów. Czasów, w których wspaniałomyślne niezmuszanie kobiety do rodzenia dziecka gwałciciela nazywa się pójściem na kompromis, a zrównanie jej z inkubatorem bez prawa decydowania o sobie – powrotem do normalności.

Tak zwani obrońcy życia czują się predystynowani do toczenia krucjaty przeciwko nierozumnym kobietom i ich szalonym macicom. Oręże stanowi projekt nowej ustawy o całkowitym zakazie aborcji. Do trudnej walki zagrzewają ich biskupi, jak powszechnie wiadomo, wybitni eksperci z zakresu medycyny, prawa i wszystkiego, co jest akurat na wokandzie. Kościelny „gabinet cieni” ma w Polsce więcej do powiedzenia niż ten tworzony przez przedstawicielki Kongresu Kobiet. Z tym pierwszym Beata Szydło chce przynajmniej rozmawiać. Chociaż oficjalnie duchowni odżegnują się od intymnych kontaktów z kobietami, a z dziećmi mają styczność głównie przy sakramentach i lekcjach religii, to wydają się zaskakująco obeznani w temacie prokreacji.

Jeśli dla kogoś są to niesmaczne insynuacje, co można w takim razie powiedzieć o bezczelnym uzależnianiu kobiecej seksualności od pseudoetycznych pobudek osób, które ciążę znają jedynie z legend miejskich. Hipokryzja kleru jest już bezczelna. Polski episkopat czuje moralną przewagę nad nami, żałosnymi grzesznikami, którzy z tasakiem targają się na nienarodzony cud życia. A właściwie na zygotę, z której ten cud pod pewnymi warunkami może powstać. A właściwie to też na próbę niedopuszczenia do zapłodnienia.

Zaraz w ogóle okaże się, że kobiecie zwyczajnie wypada być w ciąży. Wiadomo, lepiej dmuchać na zimne, żeby przypadkiem żaden polski zarodek się nie zmarnował.

Akcent narodowy jest tu niezbędny. Wszak do grupy objętej ochroną nie wliczają się na przykład uchodźczynie i uchodźcy, które_rzy ewidentnie etap zygoty mają już za sobą i próbują korzystać z tak hołubionego cudu narodzin. Niespójnością poglądową nie przejmują się też rządzący. W jednej chwili odmawiają zgodnej z zasadami chrześcijaństwa pomocy potrzebującym, by kilka dni później słuszność ustawy, depczącej godność kobiet, uzasadniać stwierdzeniem „zgadzam się, bo jestem katolikiem”.

Część obrońców życia ma dziwną tendencję do zawieszania swojej krucjaty w momencie porodu. Potem słuch o nich ginie. Nie ma ich w pogotowiach opiekuńczych, hospicjach, przy oknach życia. Pod domami dziecka nie ustawiają się tłumy, a rodzice chorych dzieci nie znajdują pod wycieraczką pliku banknotów na sfinansowanie trudnej rehabilitacji. Prawda bolesna i stara jak świat: narodzone dziecko potrzebuje czegoś więcej niż transparenty i okrzyki.

Łatwiej walczyć o zygotę niż o istotę z realnymi, namacalnymi potrzebami. I tu zaczynają się schody. Ciekawe, czy w takich momentach padają słowa: „my już swoje zrobiliśmy, teraz radź sobie sama”.

Niedawno usłyszałam, że w ramach debaty o prawach kobiet mam tendencję do powtarzania tych samych argumentów. Podnoszę kwestię edukacji seksualnej, potrzebę organizacji warsztatów antydyskryminacyjnych, niezbywalnego prawa do decydowania o własnym ciele, odróżniam płód od dziecka i zachodzę w głowę, jak to się dzieje, że, mając tak silne zaplecze „obrońców życia”, polskie domy dziecka pękają w szwach. Niezmiernie mnie to zdziwiło. Oprócz tego, że nie występuje w plebiscycie na 10 wbijających w fotel argumentów, powodem jest jeszcze coś. Skoro pomimo wałkowania do znudzenia tych samych kwestii, nadal nie funkcjonują one w świadomości decydentów i społeczeństwa jako prawdy uniwersalne, to znaczy, że zadanie nie zostało wykonane, a fakty trzeba powtarzać, aż w końcu zaakceptuje je jak największa rzesza ludzi. Tematy segregacji rasowej, praw zwierząt czy niewolniczej pracy dzieci również są w debacie publicznej od dawna. Postępów zaś brak. Czy to znaczy, że mamy przestać o nich mówić, bo kogoś to nuży?

Agnieszka Wiśniewska w felietonie dla „Dziennik Opinii” porównała projekt ustawy do kobiecej ofiary złożonej u stóp kleru z okazji 1050 rocznicy chrztu polskiego. Kiedyś budowano z tej okazji szkoły, dziś więzienia dla wolnej woli. Z kolei Anna Dryjańska w „Wysokich Obcasach” celnie zauważa, że zmuszając kobiety do ciąży, zawsze osiąga się odwrotny efekt. O tej ustawie powstało już i zapewne powstanie wiele tekstów. Z naszych słów wypływa złość, świadomość absurdu całej sytuacji i czarna wizja Salwadoru, w którym za poronienie kobiety trafiają do więzienia. Dołożenie swojej cegiełki w tym temacie uważam za oczywistość. Bo nie o oryginalność tu chodzi. W tym wypadku wałkowanie tej samej kwestii jest wręcz naszym obowiązkiem, a głośny sprzeciw koniecznością.

design & theme: www.bazingadesigns.com