Feminizm musi być trans-inkluzywny albo będzie martwy

Nina Kuta, autorka kanału TransGrysy


W ostatnich tygodniach jedną z najczęściej omawianych kobiet w prawicowym Internecie jest tam Marta Lempart. Głównym tematem tych komentarzy jest oczywiście fakt, że jest kobietą, ale za wulgarną, zbyt brzydką i agresywną, bez męża i dzieci, a z żoną. Jednym z popularnych dowcipów są deliberacje nad tym, czy na pewno Lempart kwalifikuje się jeszcze jako kobieta, czy może, z racji niewpasowywania się w normy kobiecości, jest już jakąś tajemniczą trzecią płcią. Te same osoby, które parę miesięcy temu twierdziły, że o przynależności płciowej decydują chromosomy, a płeć społeczna to postmodernistyczny marksizm kulturowy, nagle zmieniły swoją pozycję o 180 stopni. Podobny sentyment wyraził parę miesięcy temu dziennikarz TVP Info Adrian Klarenbach, który, gdy goszcząca u niego Agnieszka Dziemianowicz Bąk ostro skrytykowała swojego rozmówcę, stwierdził, że kobieta, która obraża innych, przestaje być kobietą”.

fot. Agata Kubis

Płeć w naszym społeczeństwie nie oznacza wcale żadnej konkretnej cechy biologiczne. Status mężczyzny, czy kobiety można stracić bardzo łatwo i bez konieczności żadnej interwencji chirurgicznej, czy to przez założenie sukienki, czy powiedzenie wulgaryzmu. Jednym z podstawowych celów feminizmu od początku swojego istnienia była walka z rygorami tego „czym kobieta ma być”. Mogą to być wymogi zachowania, mogą to być wymogi ciała: piękna, szczupłej talii, braku zmarszczek, rozstępów i włosów na ciele, figury klepsydry, makijażu, operacji plastycznych, płodności i rodzenia dzieci. Wielkim osiągnięciem feminizmu jest stwierdzenie, że spełnianie, czy niespełnianie tych wymogów nie powinno stanowić o czyjejś wartości i statusie społecznym. Kobiety z szerokimi barkami, z zarostem, z nadwagą, bezdzietne, bezpłodne, po mastektomii, czy histerektomii nie stają się przez to „mniej” kobietami. Podważa to jedną z głównych zasad seksizmu – ideę, że nasze biologiczne cechy płciowe stanowią o roli, jaką mamy wypełniać przez nasze życia, jak mamy wyglądać i jak się zachowywać.

Każda z nas byłaby w stanie znaleźć w swoim życiu przykre konsekwencje stosowania tej zasady przez społeczeństwo, ale są też takie jej przejawy, które są mniej znane i mniej dyskutowane. Jest taka grupa osób, których samo istnienie podważa tezę o przeznaczeniu zawartym w naszych cechach płciowych – osoby transpłciowe. Przy urodzeniu lekarz na podstawie wyglądu naszych genitaliów wpisuje do dokumentacji literkę K lub M, która wepchnie nas na jeden z dwóch torów funkcjonowania w społeczeństwie.

My, osoby transpłciowe odrzucamy tę narzuconą nam klasyfikację i wbrew temu, co patriarchat mówi nam o naszych ciałach, chcemy być społecznie uznawani za naszą płeć odczuwaną, za mężczyzn, kobiety, czy osoby niebinarne (to znaczy osoby o płci innej niż mężczyzna lub kobieta).

Kiedy mówimy, że mężczyzna może rodzić, a kobieta może zapładniać nie występujemy przeciwko biologii, nie negujemy żadnego anatomicznego faktu o naszych ciałach, wprost przeciwnie – potwierdzamy je. Występujemy przeciwko definiowaniu naszego społecznego przeznaczenia przez nasze ciała. W celu życia zgodnie z płcią odczuwaną wystawiamy się na niezrozumienie, szyderę i gniew społeczeństwa, zaciągamy kredyty, czy żebrzemy o pieniądze na zbiórkach na tranzycję medyczną, przechodzimy przez upokorzenia systemu medycznego i prawnego i przemoc transfobów i transfobek. W raporcie Kampanii Przeciwko Homofobii o sytuacji społecznej osób LGBT w Polsce osoby transpłciowe były grupą najbardziej narażoną na ryzyko przemocy seksualnej, werbalnej i fizycznej. Szczegółowe dane dotyczące sytuacji socjoekonomicznej osób trans w Polsce nie zostały jeszcze zebrane, dane amerykańskie pokazują, że osoby trans dużo częściej są bezrobotne, czy znajdują się pod granicą ubóstwa, częściej są ofiarami przemocy domowej, a aż 30% z nich doświadczyło w ciągu swojego życia bezdomności. W badaniach ogólnoeuropejskich 1 na 4 osoby trans stwierdziła, że w ciągu ostatnich 5 lat doznała dyskryminacji ze względu na swoją transpłciowość w miejscu pracy, 1 na 5 w placówce medycznej i tyle samo w miejscu świadczącym usługi społeczne. Osoby trans (w szczególności trans kobiety) częściej pracują seksualnie, bo w innych pracach mogą być po prostu odrzucane i zwalniane.

Ta dyskryminacja ma swoje źródła w mizoginii i w bezlitosnym tępieniu każdego, kto ośmieli się sprzeciwić swojej roli płciowej, szczególnie w tak drastyczny sposób. W oczach patriarchatu trans mężczyźni to babochłopy, które udają mężczyzn, a trans kobiety to mężczyźni, którzy upokorzyli sami siebie w najgorszy możliwy sposób w jaki mężczyzna może się upokorzyć – przez rezygnację ze swojego statusu i przyjęcie pośledniego statusu kobiety.

Wiele z dyskusji wokół transpłciowości koncentruje się na temacie tego, jakie jest źródło i mechanizm stojący za transpłciowością i dysforią płciową (silnym dyskomfortem odczuwanym przez osoby trans, gdy są traktowane zgodnie z płcią przypisaną przy urodzeniu).Wiele badań wskazuje na prawdopodobne biologiczne uwarunkowania tożsamości płciowej, czy to widoczne w strukturach mózgu, w badaniach na bliźniętach jednojajowych, czy w głośnym przypadku Davida Reimera. Prawda jest jednak taka, że nie ma to żadnego znaczenia.To, na ile transpłciowość warunkowana jest przez geny, zaburzenia hormonalne w czasie życia płodowego, czy inne czynniki, nie powinno wpływać na kwestię akceptacji osób transpłciowych, tak jak istnienie genu homoseksualności nie powinno mieć wpływu na akceptację związków jednopłciowych. Ważne jest to, że toczymy naszą walkę o uznanie od dziesięcioleci, że nie „zmieniliśmy zdania” odnośnie naszej płci, że nie rezygnujemy z niej wbrew naciskom społeczeństwa, że różne, szczegółowe badania dowiodły, że życie zgodnie z płcią odczuwaną umożliwia nam życie wolne od psychicznego cierpienia (1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10).

Inne osoby koncentrują się na tym, co jest wyznacznikiem bycia „prawdziwą” kobietą, czy mężczyzną – gdzie jest przechowywana esencja płciowości, czy jest w jądrach i jajnikach, czy może w mózgu. Ale czemu miałyby mnie obchodzić wszystkie te czcze debaty, które zaczynają się i kończą na metafizyce? Nie wierzę w istnienie żadnej takiej esencji, która ma czynić kobiety, czy to cis (osoba cis – osoba o płci zgodnej z tą przypisaną przy urodzeniu, przeciwieństwo osoby trans), czy trans kobietami i nie widzę żadnego sensu w jej poszukiwaniu. Celem feminizmu nie jest szukanie idealnej definicji „prawdziwej” kobiety i „prawdziwego” mężczyzny, jego celem jest transformacja społeczeństwa. Podmiotem feminizmu nie są idealne, platońskie formy, ale społeczna i polityczna kategoria kobiet. Pytanie, czy osoby transpłciowe powinny funkcjonować jako pełnoprawni członkowie swoich kategorii płciowych to pytanie polityczne, nie metafizyczne. Tak samo pytaniem politycznym jest pytanie czy ja, jako trans kobieta, powinnam być równorzędną częścią ruchu walczącego z mizoginią i opresją płciową. Osoby trans, jako osoby doświadczające często skrajnych form opresji płciowej, muszą zostać ujęte w walkę feministyczną, bo tylko takie rozwiązanie chroni osoby trans i ich prawa i jednocześnie jest zgodne z politycznym celem tej walki.

Zaangażowanie w bezpłodne spory o „prawdziwość” kobiet jest dokładną odwrotnością celów feminizmu i przybliża go do prawicowych trollów mierzących kobiecość polityczek ze Strajku Kobiet.

Ale istnieje taki nurt feminizmu, które nie zgadzają się z tą konkluzją, dopatrując się najróżniejszych problemów teoretycznych i praktycznych w akceptacji osób transpłciowych. Nurt ten sam siebie określa jako „Gender-Critical” (ang. krytyczny wobec płci społeczno-kulturowej), jest najbardziej aktywny w Wielkiej Brytanii i czerpie z dorobku teoretycznego feministek radykalnych, takich jak Janice Raymond, Germaine Greer, czy Sheila Jeffreys. W ostatnich miesiącach teksty z tego nurtu pojawiały się również w Polsce, więc warto odnieść się tutaj do przedstawianej przez nich argumentacji.

Błąd „uniwersalnej opresji”

Argumentacja feministek wykluczających osoby transpłciowe skupia się przede wszystkim na trans kobietach. Można ją podsumować w następujący sposób: „Mężczyźni są odpowiedzialni za opresję kobiet. Trans kobiety dzielą z cis mężczyznami wiele cech biologicznych, a w okresie wychowania przechodzą przez tę samą socjalizację, co sprawia, że są takim samym zagrożeniem dla kobiet jak cis mężczyźni. Opresja kobiet ma swoje źródło w biologii i różnicach w układach rozrodczych. Trans kobiety, jako że nie posiadają żeńskiego układu rozrodczego, nie mogą być częścią opresjonowanej klasy kobiet. Trans kobiety dokonując tranzycji często zaczynają przybierać stereotypowo kobiecy wygląd, czy zachowania, co pokazuje, że definiują bycie kobietą wyłącznie przez stereotypy, co wzmacnia rolę płciowe i szkodzi feminizmowi“.

Przyjrzyjmy się tym argumentom zdanie po zdaniu: „Trans kobiety dzielą z cis mężczyznami wiele cech biologicznych, a w okresie wychowania przechodzą przez tę samą socjalizację, co sprawia, że są takim samym zagrożeniem dla kobiet jak cis mężczyźni“.

Przekonanie, że źródło opresji kobiet przez mężczyzn leży w jakiejkolwiek biologicznej cesze, takiej jak penis, czy wysoki poziom testosteronu, jest przekonaniem destruktywnym dla jakiegokolwiek feministycznego przedsięwzięcia, bo prowadzi ono do uznania, że przemoc wobec kobiet jest zjawiskiem naturalnym i niemożliwym do zmiany. Większość trans kobiet dokonuje korekty cech płciowych takich jak genitalia czy hormony w toku medycznej tranzycji, ale przejście przez nią nie powinno mieć żadnego znaczenia.

Za to socjalizacja do wykonywania określonej roli płciowej faktycznie jest jednym z czynników odpowiedzialnych za zjawisko męskiej przemocy wobec kobiet. Uczenie chłopców do zajmowania określonego miejsca w hierarchii i dominowania innych, czy to chłopców, czy dziewczynek, jest dobrze opisane przez badania socjologiczne i psychologiczne. Analogicznie jedną z części opresji wobec kobiet jest socjalizowanie ich do roli ładnych, nieprzeszkadzających, zawsze wspierających i piorących skarpetki.

Jednakże żeby to zjawisko wykorzystać jako argument przeciwko włączeniu trans kobiet w kategorię kobiet, trzeba najpierw założyć, że socjalizacja trans kobiet nie różni się od socjalizacji cis mężczyzn, a ich tożsamość płciowa, często rozpoznana od bardzo młodego wieku, nie ma przełożenia na sam proces. Socjalizacja płciowa ma wynikać wyłącznie z tego, czy społeczeństwo odbiera nas jako chłopców czy jako dziewczynki. Takie wyłącznie psychiczne zjawisko jak tożsamość płciowa ma nie mieć na to żadnego wpływu.

To założenie jest jednak nieprawdziwe. Są takie formy socjalizacji, które faktycznie zależą wyłącznie od odbioru społecznego, np. ktoś odbierany jako chłopiec nie będzie zniechęcany do zabaw takich jak gry komputerowe czy szachy. Jednakże wiele z innych form socjalizacji polega na wdrukowaniu  w nas określonych zachowań i schematów, które mają z nas czynić „dobrych chłopców” i „dobre dziewczynki” (np. „jeśli chcę być dobrą dziewczynką, to muszę dbać o swój wygląd”), a w tym przypadku nasze psychologiczne doświadczenia jak najbardziej mogą mieć wpływ na cały proces.

Na ten przykład orientacja psycho-seksualna, choć ogranicza się wyłącznie do psychologicznego odczucia, może mieć wpływ na to, czy przyswoimy sobie normy płciowe, które obracają się często wokół wizji heteroseksualnego małżeństwa – stąd wśród lesbijek jest zdecydowanie więcej kobiet nieprzestrzegających norm płciowych niż wśród kobiet hetero. U osób trans zgrzyt pomiędzy tym, co czujemy, a tym, co jest nam przekazywane zachodzi na jeszcze bardziej fundamentalnym poziomie. Transpłciowa dziewczynka zareaguje na przekaz „zachowuj się w ten sposób, bo tak zachowują się chłopcy” inaczej od chłopca. Co więcej chłopiec będzie często używał norm spadających na dziewczynki do drwin z tych, które ich nie spełniają, tymczasem transpłciowa dziewczynka może je wziąć do siebie. Zaburzenia odżywiania, problem związany z wyśrubowanymi normami piękna, są wśród trans kobiet wielokrotnie częstsze niż wśród cis mężczyzn, a nawet cis kobiet.

Oczywiście te doświadczenie socjalizacji będzie inne również od doświadczenia cis kobiet, ale to również nie jest problemem, bo… nie istnieje coś takiego jak „doświadczenie cis kobiet”.

Nie istnieje jeden, pojedynczy sposób wychowywania dziewczynek. W zależności od kraju, klasy i etniczności może się on diametralnie różnić. Bell hooks w „Teorii feministycznej od marginesu do centrum” zauważała, że część białych feministek dochodziła wręcz do wniosku, że czarne kobiety nie potrzebują feminizmu i nie są opresjonowane przez patriarchat, bo były głośniejsze, mniej obawiały się wyrażać własne zdanie i posiadały polityczne doświadczenie wyniesione z ruchu walki o prawa obywatelskie – jest to ten sam błąd wyobrażenia sobie pojedynczego kobiecego doświadczenia dzielonego przez każdą opresjonowaną kobietę. Pytanie, które powinniśmy tutaj zadać nie jest pytaniem „czy trans kobiety są socjalizowane tak samo jak cis kobiety?”, ale „czy ich socjalizacja prowadzi je do bycia sprawczyniami czy ofiarami płciowej opresji?”. Wszystkie wcześniej cytowane statystyki wskazują na to drugie.

„Opresja kobiet ma swoje źródło w biologii i różnicach w układach rozrodczych. Trans kobiety, jako że nie posiadają żeńskiego układu rozrodczego, nie mogą być częścią opresjonowanej klasy kobiet”.

Większość teorii patriarchatu faktycznie szuka źródeł dyskryminacji kobiet obecnej w większości kultur świata w biologicznej różnicy – sile mężczyzn, długim okresie słabości powiązanym z ciążą. Jednakże biologiczne pochodzenie systemu norm płciowych nie oznacza, że obecne społeczne kategorie płciowe mogą być sprowadzone wyłącznie do tego wymiaru. W innym wypadku trans kobiety nie byłyby tak często celem przemocy seksualnej, mobbingu i przemocy domowej.

Jedną z częstszych odmian tego argumentu jest zwrócenie uwagi na zjawiska takie jak obrzezanie łechtaczek i warg sromowych w wielu krajach Afryki Subsaharyjskiej, czy zabójstwa dziewczynek zaraz po porodzie w Chinach i Indiach. Są to jedne z najbardziej jaskrawych przykładów mizoginii i faktycznie dotyczą one biologicznych cech płciowych, a nie czyjejś identyfikacji, czy ekspresji. Ma to dowodzić bezsensu umieszczania trans kobiet w jednej kategorii z cis kobietami, bo opresja, której doświadczają, ma mieć zupełnie inne formy.

Jednakże nie trzeba zbytniej bystrości, by zauważyć, że zdecydowana większość kobiet w Polsce ani nie przeszła obrzezania, ani nie była zagrożona dzieciobójstwem, a nikt nie podważa ich przynależności do kategorii kobiet.  Co więcej, jeśli zwrócimy uwagę na to jak traktowane są w wyżej wspomnianych rejonach trans kobiety, to okaże się, że są to jedne z bardziej transfobicznych miejsc na świecie (1, 2, 3). Polska jest jednym z ostatnich europejskich krajów, w których obowiązuje zakaz aborcji i jednocześnie posiada jedno z najgorszych rozwiązań prawnych w zakresie zmiany płci metrykalnej, a w społecznej akceptacji dla osób transpłciowych ciągnie się w europejskim ogonie. Transfobia i mizoginia idą zawsze w tandemie, bo nie są oddzielnymi zjawiskami. Nie trzeba wcale posiadać określonego układu rozrodczego, żeby stać się ofiarą seksizmu i opresyjnych ról płciowych. Wie o tym każda trans kobieta, ale też każda cis kobieta, która z tej czy innej przyczyny nie posiada macicy.

Ponownie błędem tego argumentu jest wyobrażenie pojedynczej opresji wobec kobiet, podczas gdy w rzeczywistości jest to wielopłaszczyznowe zjawisko dotykające różnych grup kobiet w różnym stopniu i o różnym charakterze. Są formy mizoginii, których trans kobiety nigdy nie doświadczą, ale jest wiele innych, które spotyka je zupełnie regularnie, a także takie, które spotykają trans kobiety częściej niż cis kobiety – podważanie naszej płci to dla nas chleb powszedni.

„Trans kobiety dokonując tranzycji często zaczynają przybierać stereotypowo kobiecy wygląd, czy zachowania, co pokazuje, że definiują bycie kobietą wyłącznie przez stereotypy, co wzmacnia rolę płciowe i szkodzi feminizmowi”.

Nie spotkałam jeszcze w swoim życiu trans kobiety, która uznawałaby, że jest kobietą, dlatego że nosi sukienki, czy lubi lalki. Dużo częściej zachodzi odwrotna prawidłowość. Trans kobiety w czasie tranzycji zaczynają ubierać stereotypowo żeńskie ubrania, czy stosować makijaż, by zasygnalizować otoczeniu jakiej są płci, a nie dlatego by „zmienić płeć”.

Wyglądanie w sposób zdradzający swoją transpłciowość jest dla osób trans nieprzyjemne psychicznie i zwyczajnie niebezpieczne – uchodzenie za „pedała” to prosta droga do dyskryminacji. Nie jest to większa podpora dla patriarchatu niż cis kobieta malująca się na rozmowę o pracę. Nasze przeżycie jest ważniejsze niż kontestowanie norm płciowych.

Istnieje jednak spora grupa kobiet trans, które pomimo tych przeciwności losu nie przestrzegają norm płciowych dotyczących wyglądu i zachowania – są one w końcu opresyjne, niewygodne, pochłaniają ogrom czasu, środków i wysiłków, a dla wielu trans kobiet są niemożliwe do spełnienia bez olbrzymich wydatków na operacje. Ale w ich przypadku często zdarzać się będzie, że te same osoby, które wcześniej atakowały kobiece trans kobiety za wpasowywanie się w stereotypy… będą atakować niekobiece trans kobiety, szydzić z ich wyglądu i podważać ich transpłciowość, bo jak to tak, uważać się za kobietę i nawet nie poznać trudów mierzenia się z kanonami urody i zachowania?

Wiele z omówionych argumentów ruchu „Gender-Critical” wynika z postrzegania feminizmu nie jako szerokiego ruchu przeciwko opresji płciowej, ale jako ruchu pojedynczej tożsamości kobiet (określanej na podstawie biologii, nie samoidentyfikacji) i pojedynczej sprawy. Stąd próby uniwersalizacji opresji kobiet, pojedynczej „opresji wynikającej z biologii”, pojedynczej „kobiecej socjalizacji”, przeciwstawionej pojedynczej „socjalizacji męskiej”. Takie uproszczenia nadają się do ulotek i przemów, ale nie do faktycznej feministycznej analizy stosunków płciowych, która powinna opierać się na danych historycznych i badaniach statystycznych. „Gender Critical” odstępuje jednak od tej metody i porusza się raczej w terytorium pozbawionych uzasadnienia założeń. Skoro trans kobiety dzielą pewne podobieństwa z mężczyznami, to muszą być też sprawczyniami podobnej przemocy i nie są podmiotem feminizmu – rozumowanie proste i logiczne, ale bezzasadne.

Jednakże ruch „Gender-Critical” obok argumentów teoretycznych prezentuje też argumenty praktyczne, które mają świadczyć o istnieniu konfliktu między prawami osób transpłciowych, a prawami kobiet.

Kłopoty z inkluzywnością

Ruch “Gender Critical” jest bardzo płodny w obszarze tworzenia potencjalnych problemów stwarzanych przez akceptację osób trans, więc ograniczę się do problemów, wokół których w Wielkiej Brytanii powstały większe kontrowersje społeczne.

1) Przestrzenie zarezerwowane dla kobiet

Od paru lat przez brytyjski Parlament przetacza się debata odnośnie Gender Recognition Act. GRA to ustawa pozwalająca zmieniać prawne oznaczenie płci wyłącznie na podstawie własnej deklaracji, bez udziału seksuologa, czy konieczności medycznych testów. O takie rozwiązanie walczy szereg organizacji osób transpłciowych na całym świecie, przechodzenie kosztownych i długotrwałych procesów diagnostycznych nie jest dostępne dla wszystkich, a na domiar złego wiele z krajów stawia kolejne absurdalne i narażające na przykrości wymogi, jak np. brytyjski wymóg 2-letniego funkcjonowania w danej roli społecznej – przez 2 lata trans kobiety przy każdym okazaniu dokumentów muszą liczyć się z wyoutowaniem się jako osoba transpłciowa, a często również niedowierzaniem urzędników i dalszymi problemami.

Takie rozwiązanie ma jednak stanowić zagrożenie dla wszystkich przestrzeni jednopłciowych, takich jak łazienki, przebieralnie, szatnie, baseny, schroniska dla ofiar przemocy, czy więzienia. Każdy mężczyzna będzie mógł sobie zmienić prawne oznaczenie płci i niepokoić kobiety w przestrzeniach stworzonych dla ich bezpieczeństwa! Stąd ostra opozycja wielu feministek i organizacji takich jak Woman’s Place UK.

Jednakże osoby te przegapiły pewien „drobny” fakt, a mianowicie to, że GRA w większości tych sfer niczego nie zmienia. The Equality Act z 2010 zabrania dyskryminacji osób transpłciowych i niewpuszczania ich do miejsc zgodnych z płcią odczuwaną nawet jeśli ich oznaczenie płci nadal pozostaje męskie, a one same nie przeszły żadnych terapii medycznych. Dekada to okres na tyle długi, że powstały nawet badania sprawdzające, czy ta zmiana nie spowodowała wzrostu przemocy w łazienkach, szatniach i przebieralniach. Nie spowodowała żadnego. W USA, gdzie również miała miejsce „panika łazienkowa”, w części stanów wprowadzono zakazy korzystania przez osoby trans z łazienek zgodnych z płcią odczuwaną. Nie zmniejszyły w żadnym stopniu skali przemocy wobec osób cis, a wyłącznie spowodowały wzrost przemocy wobec osób trans. Co więcej nawet hipotetyczny mechanizm, przez który istnienie trans-inkluzywnych przestrzeni miałoby prowadzić do wzrostu przemocy wobec cis kobiet, jest dosyć wątpliwy. Do korzystania z większości tych przestrzeni nie potrzeba przecież żadnych dokumentów. Mężczyzna chcący zakraść się do damskiej łazienki nie potrzebuje w tym celu zmienionych dokumentów. Nawet jeśli te dokumenty zmieni, to w przypadku złapania go na podglądaniu kobiet w kabinach w żadnym stopniu mu te dokumenty nie pomogą.

Niezbyt przekonywująco brzmi też hipoteza o tym, że znani z kruchej męskości mężczyźni, często bojący się o to, czy przypadkiem nie zachowają się zbyt „gejowo”, mieliby nagle zmieniać oznaczenie płci w dokumentach i zakłada sukienki.

Odrobinę odmienna jest kwestia więzień. Są one jednym z wyjątków od The Equality Act, w ich przypadku faktycznie wprowadzenie samoidentyfikacji miałoby wpływ na przydział więzienia. Są też przykłady nadużyć inkluzywności dla osób transpłciowych. W 2018 r. Karen White, skazana za gwałt i przebywająca w męskim więzieniu, zdecydowała się na tranzycję i poprosiła o przeniesienie do żeńskiego więzienia. Na miejscu zgwałciła jedną z więźniarek, co doprowadziło do wybuchu trwającego miesiące skandalu medialnego.

Jednakże przypadek Karen White nie był przykładem trans-szaleństwa, a tragicznego biurokratycznego niedopatrzenia. O przeniesieniu więźniów z więzienia damskiego do męskiego decyduje specjalna komisja, która w tym przypadku się nie zebrała, a przeniesienie White zostało dokonane bezprawnie. Prawo więzienne jak najbardziej przewiduje sytuacje, w których dany więzień czy więźniarka może stanowić zagrożenie dla osadzonych i pozwala na zastosowanie w nich takich środków jak oddzielna cela, dodatkowa ochrona, czy przeniesienie do męskiego więzienia (dotyczy to zarówno wyjątkowo niebezpiecznych kobiet cis jak i trans). Istniejące badania trans kobiet w męskich więzieniach pokazują, że są one ofiarami wyjątkowej skali przemocy – 60% kalifornijskich osadzonych doświadczyło przemocy seksualnej współwięźniów, 15 razy więcej niż dla ogółu męskiej populacji więziennej w tym stanie) i wymagają odpowiedniej ochrony. Skazanie wszystkich trans więźniarek na przemoc ze strony mężczyzn za czyny jednej z nich jest rozwiązaniem niesprawiedliwym i niepotrzebnym z racji na już istniejące regulacje mogące wyłuskiwać potencjalnie niebezpieczne jednostki.

2) Detranzycje

Razem z poprawą dostępu do zabiegów afirmujących płeć, takich jak operacje chirurgiczne, czy terapia hormonalna, pojawia się pytanie, czy przypadkiem nie zacznie rosnąć również odsetek osób, które myliły się co do swojej transpłciowości. Osoby trans twardo stoją na stanowisku niepodważania tożsamości innych, a być może część trans mężczyzn to tak naprawdę kobiety uciekające od mizoginii i wymogów kobiecej roli płciowej? Być może ma też miejsce zjawisko swoistej „mody na transpłciowość”, nastolatków wymyślających sobie, że są transpłciowi pod wpływem społecznej presji, a potem podejmujących decyzje o nieodwracalnych interwencjach medycznych?

Detranzycje się zdarzają i mogą być powodowane szeregiem powodów np. osoba trans nie ma dosyć pieniędzy na kontynuowanie tranzycji albo jest przymuszana do tego przez bliskich. Detranzycje powodowane faktycznym żalem co do podjętej decyzji i rozmyślaniem się co do swojej transpłciowości są bardzo rzadkie. W różnych badaniach ich odsetek wynosił 0,47%, 0,4%, 0,1% i 1% wszystkich osób dokonujących tranzycji medycznej. Jeśli taki scenariusz się zdarza, to należy taką osobę wspierać i zapewnić jej jak najlepszą opiekę medyczną w detranzycji, jednakże nie można traktować tego procenta przypadków, jako reprezentatywnego dla całości.

Media jednak bardzo jednak osoby po detranzycji lubią (np. TVP) i poświęcają im dziesiątki artykułów, dokumentów i programów, co może stwarzać wrażenie, że jest to faktyczny problem społeczny. Często można spotkać się nawet ze stwierdzeniem, że to temat „niewygodny”, „uciszany”, „niepoprawny politycznie”. Brzmi to dość ironicznie biorąc pod uwagę liczbę dokumentów powstających każdego roku na ten temat. Ich cechą wspólną jest to, że nie cytują żadnych badań potwierdzających tezy o „pladze detranzycji”, bo takie badania nie istnieją.

Kontrowersje budzi też kwestia tranzycji dzieci i nastolatków. W tym wieku nie podejmuje się jednak żadnych nieodwracalnych interwencji medycznych. Dzieci przed okresem dojrzewania, u których specjaliści zdiagnozują dysforię płciową,  przechodzą jedynie przez tranzycję społeczną (zmiana imienia, rodzaju gramatycznego). Nastolatkowie w wieku dojrzewania, jeśli dysforia płciowa będzie się u nich utrzymywać, mogą skorzystać z tzw. blokerów dojrzewania, grupy leków używanych też w sytuacjach zbyt wczesnego pojawiania się dojrzewania. Leki te mają za zadanie opóźnić pojawienie się nieodwracalnych zmian związanych z dojrzewaniem, które osobom trans mogą potem ciążyć całe życie (szerokie biodra i piersi u trans mężczyzn, mutacja, zarost i szerokie barki u trans kobiet.

Dzięki użyciu blokerów nastolatkowie mogą poczekać z decyzją o rozpoczęciu tranzycji medycznej do momentu, w którym będą mogli podjąć świadomą decyzję, najczęściej koło 16 roku życia. Mogą wtedy albo odstawić blokery i przejść naturalne dojrzewanie albo przenieść się na terapię hormonalną. Blokery dojrzewania są podawane tylko w przypadku specjalistycznej diagnozy, co daje im wysoką skuteczność – zdecydowana większość nastolatków nadal określa się jako transpłciowe po okresie ich stosowania. Taka procedura jest nowa, ale stosunkowo bezpieczna i afirmowana przez towarzystwa medyczne, takie jak Endocrine Society i American Academy of Pediatrics.

Jedyne badanie poświadczające o tym, że transpłciowością można się “zarazić” to badanie odnośnie Rapid Onset of Gender Dysphoria (nagłego pojawienia się dysforii płciowej) Lisy Littman. Taka jednostka chorobowa nie została uznana przez żadną instytucję naukową, a sama Littman spotkała się z szeroką krytyką środowisk naukowych. Badaczka całe istnienie owego syndromu oparła na… rozmowach z rodzicami. Jej badanie opierało się na zebraniu wywiadów z rodzicami z różnych portali, w tym takich grupujących rodziców, którzy swoich transpłciowych dzieci nie akceptowali. Ich opowieści o tym, że ich dzieci zaczęły się określać jako transpłciowe, bo taka teraz moda i zgapiły to od koleżanek i kolegów, zostały potraktowane jako zgodne z prawdą bez żadnej konsultacji z samymi zainteresowanymi.

I w tym miejscu musimy się zatrzymać i zastanowić. Czemu nurt „Gender-Critical” obie te kwestie przedstawia jako zamach na wolność i bezpieczeństwo kobiet? Czemu od lat prowadzi kampanię wymierzone w te prawa i rozwiązania, ignorując badania naukowe i wprowadzając brytyjskie społeczeństwo w błąd na temat obowiązującego porządku prawnego? Oznaką porządnie robionego feminizmu jest myślenie systemowe i oparte o dane empiryczne, jednak w tym przypadku odchodzi się od nich na rzecz taktyk zaczerpniętych od skrajnej prawicy – wyciąganiu pojedynczych przypadków jako argumentów przeciwko prawom dla całej mniejszości i powiązywaniu jej z przestępcami seksualnymi. Czym różni się to od działań Fundacji Pro-Prawo do Życia, która z furgonetek informuje nas o lesbijskiej parze z Brazylii, która zabiła dziecko, czy gejowskiej parze z Wielkiej Brytanii będącej częścią pedofilskiej szajki? Jednym z feministycznych programów jest przekierowanie społecznej uwagi na to, że najczęstszym sprawcą przemocy seksualnej nie jest jakiś odosobniony „degenerat”, dewiant czy seryjny morderca, ale mąż, krewny, znajomy, współpracownik. Jak ma się to do prowadzonej przez lata kampanii mającej wzbudzić strach przed każdą męsko wyglądającą osobą w sukience? Kampanii, która sprawiła, że w ciągu ostatnich 5 lat liczba przestępstw motywowanych transfobią wzrosła w Wielkiej Brytanii o 400%?

Klasyczki feminizmu, takie jak Angela Davis, krytykowały instytucję więzienia jako wyciągającą z ludzi to, co najgorsze. Jakkolwiek ponuro to nie zabrzmi, w żeńskich więzieniach nie potrzeba trans kobiet, by miała tam miejsce przemoc seksualna na ogromną skalę – cis kobiety radzą sobie z tym świetnie same. Czemu feministki z dostępem do mediów publicznych od lat katują przypadek Karen White, a nie angażują się w krytykę całej instytucji? Czemu zamiast skupienia się na całości opresyjnego systemu więziennego zajmują się tylko tym, by nie było w nim trans kobiet? Czy według nich gwałt jest warty medialnej uwagi i reform prawnych tylko wtedy, gdy dokonuje go trans kobieta?

Fatalne źródło feministycznej transfobii

Odpowiedź na wszystkie te pytania jest prosta, choć smutna. „Gender-Critical” to nie jest odłam feminizmu, który po prostu ma inne zdanie w kwestiach teoretycznych, ale z którym możemy się porozumieć i w dobrej woli porozmawiać o tym, co nas dzieli i łączy. „Gender-Critical” to odłam zbudowany na uprzedzeniu i strachu. Motywacja, która stoi za ich działaniami nie jest racjonalna, a sprowadza się do uczuć – lęku, nienawiści, poczucia zagrożenia. Widzą zagrożenie w istnieniu kobiet trans, bo w oczach patriarchalnej logiki trans kobiety to seksualnie zdeprawowani mężczyźni. A skoro są zdeprawowani w jednym polu, to zaraz zaczną oddawać się seksualnym zboczeniom również w innych obszarach. Podobne rozumowanie znamy od naszych swojskich homofobów łączących gejów z pedofilią i seksualnym rozpasaniem.

Dla wielu transfobicznych feministek źródłem ich uprzedzenia jest też poczucie utraty bezpiecznej przestrzeni. Postrzegają one feminizm nie jako ruch polityczny, ale swoisty „sejfspejs”, bezpieczną przystań, w której będą mogły zająć się tylko swoimi sprawami i cieszyć obecnością tylko podobnych do siebie osób, do których oczywiście nie zaliczają trans kobiet.

Często wynikać to może z traum i doświadczeń męskiej przemocy. Obecność trans kobiet w przestrzeniach, które dotąd postrzegały jako swoje, może być dla nich szokiem, symbolem utraty ostatnich skrawków kobiecego ruchu. Trans kobiety zaczynają się im jawić jako wręcz egzystencjalne zagrożenie dla feminizmu, porównywalne do kwestii przemocy domowej czy dostępu do aborcji. Stąd często się zdarza, że gdy feministka zaczyna mówić o zagrożeniu ze strony trans kobiet, to kończy się to na poświęcaniu tej sprawie  większości swojego czasu i działalności i snuciu katastrofalnych wizji negatywnych skutków, jakie przynieść ma „ideologia trans”. Takie lęki, choć mogą wzbudzać współczucie, to prowadzą jednak do rzeczy niedopuszczalnej, do agresji skierowanej we wrażliwą mniejszość. Ruch feministyczny nie może priorytetować zranionych uczuć jednej części kobiet ponad realne wykluczenie innej części.

Do tej pory starałam się przedstawić problemy i argumenty ruchu „Gender-Critical” w ich najbardziej umiarkowanej formie. W rzeczywistości jednak ruch ten najczęściej idzie o wiele dalej, co przysporzyło mu nielubianej przez jego członkinie ksywki “TERF” (skrót od “Trans Exclusionary Radical Feminist, feminist(k)a wykluczający/a osoby transpłciowe). Zostawmy już kulturalne argumenty i okrągłe słowa, zobaczmy co „Gender-Critical” oznacza w praktyce.

Janice Raymond, twórczyni manifestu transfobicznego feminizmu „Transseksualne Imperium” (1979), twierdziła w nim, że trans kobiety poprzez operacje genitaliów „gwałcą kobiece ciała”. Gdy dowiedziała się, że w kobiecym kolektywie muzycznym Olivia Records jedną z członkiń jest trans kobieta, Sandy Stone, napisała do innych członkiń list zdradzający transpłciowość Stone i nawołujący je do jej szybkiego wyrzucenia. Kiedy spotkała się z odpowiedzią odmowną, Raymond opisała Sandy Stone w swojej książce, prezentując ją jako męskiego najeźdźcę zawłaszczającego kobiecy kolektyw. Rozpoczęło to medialną nagonkę na Stone, która została zasypana stosem gróźb śmierci i atakami na koncerty, na których grała. Inna feministka, Germaine Greer, w swoim artykule dla Independent z 1989 r. „Czemu zmiana płci jest kłamstwem” opisuje nieprzyjemną interakcję z trans kobietą, która przyszła podziękować jej za jej książkę. Greer z detalami opisuje jak bardzo obrzydził jej „naleśnikowaty makijaż” z przebijającym się spod niego zarostem. Sheila Jeffreys, uznana za swoje prace na temat lesbianizmu, określiła trans kobiety jako pasożyty okupujące ciała opresjonowanych. Kiedy w Najwyższym Sądzie USA ważyła się sprawa Aimee Stevens, transpłciowej pracownicy zakładu pogrzebowego zwolnionej za swoją transpłciowość, radykalno-feministyczny kolektyw Women’s Liberation Front (WoLF) lobbował za uznaniem zwolnienia za legalne i nierozciąganiem ochrony ze względu na płeć na osoby transpłciowe. 

Najpopularniejszy portal TERFów w Kanadzie, „Feminist Current” publikował teksty sprzeciwiające się zakazowi terapii konwersyjnych dla osób trans mających ich zmusić do zmiany tożsamości płciowej. Terapie takie są uznane za nieetyczne, pseudonaukowe i doprowadziły do śmierci wielu trans nastolatków, takich jak Leelah Alcorn.

W Wielkiej Brytanii w 2018 r. Posie Parker rozpoczęła kampanię rozmieszczania w miejscach publicznych wlepek „Trans kobiety to mężczyźni”, a popularna wśród TERFek youtuberka Magdalene Berns w jednym ze swoich tweetów zwróciła się do trans kobiety „Nie jesteście kobietami. Jesteście mężczyznami, którzy robią sobie dobrze przez udawanie kobiety. Jebać was i wasze cholerne, dziwne zboczenie. Nasza opresja nie jest twoim fetyszym, ty chory pojebie”. Ulubiona celebrytka TERFów, J.K. Rowling, na swoich  mediach społecznościowych zareklamowała sklep z ubraniami i przypinkami z takimi hasłami jak „Trans mężczyźni to nasze siostry”, „Jebać twoje zaimki”, czy „Tranzycja = terapia konwersyjna”, a w lewicowej gazecie „Morning Star” opublikowana została karykatura stworzona przez Stellę Perret przedstawiająca trans kobiety jako żądnego krwi krokodyla zakradającego się do stawu z traszkami z okrzykiem „Przechodzę tranzycję w stronę traszki”. Najpopularniejsze anglojęzyczne forum TERFów, r/GenderCritical mieszczące się na serwisie Reddit, zostało zbanowane przez serwis z racji ogromu transfobicznej nienawiści, jaka się z niego wylewała. Komentarze odnośnie obrzydliwego, męskiego wyglądu trans kobiet, ich ogromnych dłoni, szerokich barków,  koszmarnych umiejętności makijażu, były tam tak częste, że doprowadzały do regularnych apeli ze strony cis kobiet, którym zdarzyło się posiadać podobne cechy wyglądu, by może z tą ciągłą szyderą z wyglądu przystopować – bezskutecznie. 

Wiele z piszących tam TERFów nawiązywało do popularnej w latach 90. pseudonaukowej teorii Raya Blancharda według, którego trans kobiety są albo fetyszystami czerpiącymi przyjemność z bycia postrzeganymi jako kobiece lub gejami chcącymi przez tranzycję zwiększyć swoje możliwości randkowania. Inne TERFy wchodziły w zupełny denializm rzeczywistości i wbrew wszystkim danym statystycznym twierdziły, że trans kobiety to biali, bogaci mężczyźni, którzy bawią się w bycie opresjonowanymi z nudów. Obie te taktyki są dobrze znane każdej feministce. Seksualizacja czyichś motywacji to stary sprawdzony sposób na dyskredytację żądań jakiejś grupy („feministkom po prostu trzeba seksu”), podobnie jak niczym nieuzasadnione hipotezy na temat klasowego uprzywilejowania i oderwania od rzeczywistości („feministki to dobrze wykształcone, bogate panie z korpo, które gardzą zwykłymi kobietami”). Tym dziwniej obserwować dokładnie te same taktyki używane przez osoby mieniące się feministkami, i to radykalnymi.

Ta dziwna przypadłość zbieżności zachowań między antyfeministami a radykalnymi feministkami nie kończy się tutaj. W tekście Magdaleny Grzyb z Kultury Liberalnej Margot, a sprawa kobiet autorka pisze o bijącej z Margot męskości. Dowodem na tę męskość ma być jej… wulgarna i bezkompromisowa walka o swoją sprawę, która jest przecież czymś typowym dla mężczyzn, a nie dla kobiet. Bardzo źle zestarzały się te słowa, biorąc pod uwagę obecne protesty kobiet toczone pod hasłem „Wypierdalaj”. Grzyb tym samym mogłaby zbić piątkę z prawicowcami krytykującymi feministki, że przecież tak nie po kobiecemu demonstrują – obie strony zgadzają się z tym, że są kobiece i męskie formy protestów. Wspomniany wcześniej WoLF współpracował z antyaborcyjną organizacją fundamentalistów chrześcijańskich i występował na konferencjach prowadzonych przez Heritage Foundation, ultrakonserwatywną i libertariańską fundację założoną przez braci Koch. W Wielkiej Brytanii miał niedawno miejsce głośny proces wspieranej przez TERFki Keiry Bell, kobiety po detranzycji, która stara się uniemożliwić transpłciowym nastolatkom uzyskanie pomocy medycznej argumentując, że są zbyt młodzi, by podjąć świadomej decyzji o zastosowaniu leczenia. Reprezentował ją Paul Conrathe, prawnik i aktywista antyaborcyjny, który zdecydował się zrobić to za darmo chcąc w ten sposób uderzyć w możliwość robienia aborcji przez nastolatki na dokładnie tym samym gruncie. Biegłym w sprawie był dr. Paul Hruz, lekarz nie mający absolutnie żadnego wykształcenia w kwestii transpłciowości, który nigdy nie miał do czynienia z transpłciowymi nastolatkami, ale który zupełnym przypadkiem jest związany z Heritage Foundation i z chrześcijańską prawicą.

Wspomniana wcześniej Posie Parker wsparła na swoim streamie Donalda Trumpa, jako kandydata lepszego dla kobiet, bo ograniczającego prawa osób transpłciowych, a na jednym z TERFowskich forów zdziwiona użytkowniczka komentowała, że wszystkie radykalne feministki, które obserwuje, głosują na Trumpa.

Zbliżenie TERFów do prawicy wynika ze sprzeczności zawartej w tej ideologii. Zgodnie z teoretyczkami radykalnego feminizmu kategorie płciowe, takie jak „kobieta” i „mężczyzna” nie są osadzone w naszej biologii, ale są konstruktami społecznymi, których celem jest opresja kobiet i które feminizm ma za zadanie znieść. Dopóki są one jednak społecznym faktem, to nie istnieje żadna przeszkoda, by osoba pierwotnie zaklasyfikowana do jednej z tych kategorii przeszła do drugiej. Andrea Dworkin, jedna z najbardziej znanych radykalnych feministek, utrzymywała, że trans kobietom należy się wsparcie i refundacja zabiegów afirmujących płeć. Jednakże transfobiczny feminizm wymaga czegoś odwrotnego – wytoczenia sztywnej granicy między społecznymi kategoriami kobiet i mężczyzn, której żadna osoba nie może przekroczyć.

Istnienie tej granicy trzeba jakoś uzasadnić, a najprościej zrobić to poprzez podkreślanie różnicy płciowej, której żadna opresja płciowa czy tożsamość nie jest w stanie wymazać. A stąd już prosta droga do konserwatywnego esencjonalizmu, przekonania, że esencja „kobiety” i „mężczyzny’ jest w nas dana raz na zawsze przy urodzinach. Esencjalizm jest bezpośrednio sprzeczny z antyesencjalizmem, podejściem dzielonym przez wiele feministek, zarówno z nurtu radykalnego, jak i spoza niego. Dlatego kwestia trans-inkluzywności nie jest kwestią obchodzącą wyłącznie osoby trans i naszych bliskich, jest to kwestia zasadnicza dla całości feminizmu. Wybór innej drogi musi prowadzić do sprzeczności, które będą musiały być w końcu rozwiązane albo przez przytulenie się do prawicy, albo przez akceptację osób transpłciowych.

W opisywanych wydarzeniach skupienie pada przede wszystkim na trans kobiety, bo to właśnie je TERFy obrały na celownik. Trans mężczyznom również jednak się dostaje, co po raz kolejny pokazuje, że nie chodzi tutaj wcale o ideowe przywiązanie do solidarności osób połączonych biologiczną opresją. Gdyby tak było, to głosy trans mężczyzn byłyby przez TERFy wysłuchiwane i doceniane. Nic takiego się nie dzieje. Trans mężczyźni w najlepszym wypadku to zbłąkane siostry, które uciekły przed mizoginią, a w najgorszym nienawidzące kobiet seksistki, wspierające do tego te okropne trans kobiety. Neguje to wszystkie ich doświadczenia związane z płcią, ich tożsamość i dysforię płciową, ale kogo to obchodzi? Jedynym sposobem, żeby trans mężczyzna został wysłuchany i potraktowany przez TERFy poważnie to… zdecydować się na detranzycję. Tutaj nie chodzi o żadną „solidarność jajników”, problemem nie jest tutaj posiadanie czy nieposiadanie określonych części ciała, czy przejście przez określoną socjalizację – tutaj chodzi o wrogość wobec transpłciowości jako takiej.

Co robić z transfobią w ruchu feministycznym?

Wiele z prezentowanych wyżej poglądów będzie brzmieć odrażająco nawet dla osób zupełnie niezaznajomionych z tematem transpłciowości. Ich otwarte ujawnienie spotkałoby się raczej z krytyką – wszystkie żyjemy w końcu w czasie nagonki na osoby LGBT, której jednym z symboli jest samobójstwo transpłciowej Milo, transkobiecej osoby niebinarnej. TERFki zdają sobie z tego sprawę i w związku z tym przyjmują taktykę dwóch twarzy. Najbardziej transfobiczne opinie wyrażają przede wszystkim w swoim własnym gronie, na zamkniętych grupach, anonimowych forach i w niszowych publikacjach. W publicznych artykułach i tekstach przyjmują z kolei pozycję „zatroskanej feministki”, która tylko zadaje pytania i wyraża wątpliwości. „Czy trans kobiety przypadkiem nie korzystają z męskiego przywileju?”, „A co z mężczyznami udającymi trans kobiety? Czy nie mamy prawa się ich obawiać?”, „Ale co jeśli naszym dzieciom będzie się tylko wydawać, że są transpłciowe?”. Na każde z tych pytań jest dostępna rzetelna odpowiedź, która szanuje zarówno prawa cis kobiet, jak i trans kobiet. Ale TERFkom zadającym te pytania nie chodzi o uczciwą rozmowę o tych kwestiach.

Każde z pytań „Czy trans kobiety nie przeszkadzają feminizmowi?” jest zadawane z tezą,  że oczywiście tak. Każde badanie będzie odrzucone, jakakolwiek odpowiedź będzie zgaszona przyczepieniem się do tego, czy innego szczegółu.

Celem tych pytań nie jest dyskusja, ale wywołanie określonej emocji w osobach, które są jej świadkiem. Bezpośrednia transfobia jest łatwa do rozpoznania, ale podświadome lęki i skojarzenia kreowane przez kulturę i sztukę to zupełnie inny temat. Dla wielu pierwszym skojarzeniem z figurą „mężczyzny w sukience” będzie Buffalo Bill z „Milczenia Owiec” czy Norman Bates z „Psychozy”. Często te skojarzenie będzie przemawiało do wyobraźni mocniej niż jakiekolwiek badanie. Dużo łatwiej jest zracjonalizować swój lęk niż starać się z nim skonfrontować. Właśnie temu służą „wątpliwości” podnoszone przez TERFki  – dać pożywkę i powierzchowne uzasadnienie transfobii. Ta taktyka jest dobrze znana i używana przez każdą grupę starającą się przepchnąć uprzedzenie do jakiejś mniejszości do mediów głównego nurtu.

Homofoby będą zadawać pytania „Czemu geje odpowiadają za tak wysoki odsetek przypadków molestowania dzieci?” znając już z góry odpowiedź, że to dlatego, że geje to dewianci. Rasiści będą się pytać „Czemu czarna społeczność w USA jest odpowiedzialna za nieproporcjonalnie wysoki odsetek brutalnych przestępstw?” nie dlatego, że chcą wziąć udział w zniuansowanej dyskusji o przyczynach przestępczości, gettoizacji i kompleksie policyjno-więziennym, ale po to, by zasugerować wszystkim, że czarni są biologicznie bardziej agresywni i głupsi.

Sugestia w pełni tutaj wystarcza, bo każdemu z nas transfobiczna, homofobiczna i rasistowska kultura popularna wdrukowała je w podświadomość – wystarczy zasiać wątpliwość i odrzucać wszystkie propozycje wyjaśnienia.

Taka taktyka pozwala z jednej strony wzbudzać poczucie zagrożenia wśród cis kobiet, a z drugiej chroni przed oskarżeniami o transfobię. Osoba trans, która przejrzy tę grę i zawoła „transfobka!” zostanie uznana za przewrażliwiony płatek śniegu, który stara się zdławić wolną dyskusję, bo przecież każdy ma prawo mieć wątpliwości, duszenie rozmowy oskarżeniami o transfobię to totalitaryzm i dławienie wolności słowa, a tak w ogóle to „ja tylko zadaję niewygodne pytania”. Warto o tym schemacie wiedzieć i umieć go rozpoznawać – dobrym testem jest zwrócenie uwagi na to, jak dana osoba reaguje po udzieleniu odpowiedzi na dane pytanie. Czy rozmawia z dobrą wolą, czy może stara się wykoleić rozmowę i wracać na różne sposoby do idei „trans-zagrożenia”.

Popularność tej taktyki niesie jednak ze sobą pewną negatywną konsekwencję. Czasami ludzie zadają pytania… bo chcą się czegoś dowiedzieć. Gdy stykają się z ostrą reakcją i podejrzeniami o transfobię, to całkiem słusznie mogą czuć się potraktowani nieuczciwie. Obok TERFek i innych zaangażowanych transfobów jest dosyć szerokie spektrum osób, które mogą nie odczuwać nienawiści wobec osób trans, ale jednocześnie nie łapać transpłciowości, nie rozumieć jej niuansów i popełniać rozliczne, nieprzyjemne dla osób trans wtopy. Często spotykaną odpowiedzią na ten problem w progresywnych środowiskach jest stwierdzenie, że jak się czegoś nie wie, to trzeba się nauczyć i słuchać osób trans. Ta odpowiedź brzmi ładnie, ale nie jest jednak zbyt realistyczna. O ile proste zasady takie jak „szanuj czyjś rodzaj gramatyczny” czy „nie pytaj o genitalia” są dosyć zdroworozsądkowe i jasne, to niuanse transpłciowości często mogą przyprawić osobę niezaznajomioną z tematem o zawrót głowy.

Uczestnicząc w ruchu feministycznym nie jesteśmy w stanie ogarnąć każdego tematu, którym się zajmuje. Nie oczekujemy wobec siebie, że każda i każdy z nas będzie znał na wylot problemy wykluczenia transportowego albo szczegóły afery reprywatyzacyjnej w Warszawie albo historię upadku huty szkła w Zawierciu, ale gdy rozmowa schodzi na kwestie płci i seksualności to często można się spotkać z oczekiwaniem, że temat trzeba poznać w całości, mimo że często są one dalekie od problemów reszty społeczeństwa. Może to przybierać nawet formę patologicznego wykluczania wszystkich osób z niskim kapitałem kulturowym – w Polsce mamy jeden z najmniejszych w Europie odsetków osób deklarujących się, że znają jakąś osobę trans, jedynie 15% społeczeństwa.

Dla pozostałych 85% tematyka transpłciowości będzie czymś abstrakcyjnym, jej zgłębieniem będą zajmować się tylko osoby posiadające wolny czas, siły i kapitał kulturowy. Istnieje realne zagrożenie, że rozliczanie kogoś z językowych wtop może stać się instrumentem do towarzyskiego wykluczania osób, których nie lubimy i do tworzenia bariery pomiędzy skomplikowanym językiem niszowych progresywnych środowisk, a resztą społeczeństwa. Nazywanie kogoś TERFem dlatego, że tego tematu nie ogarnie, czy będzie miał problemy z inkluzywnym językiem nie tylko jest nieuczciwe, ale również doprowadza do rozwodnienia tego pojęcia.

TERFem nie jest ktoś, kto w paru postach o aborcji zapomniał wspomnieć o trans mężczyznach i osobach niebinarnych, ale ktoś, kto przyjął ideologię opartą na wykluczeniu i uprzedzeniu wobec osób trans.

Jednakże rozwiązaniem dla tego problemu nie jest sugestia niektórych, że w takim wypadku osoby trans mają zamknąć mordy, nie krytykować przejawów transfobii, nie wydziwiać, nie wychylać głowy i czekać na swoją kolej, która ma nadejść gdy wszystkie ważniejsze tematy zostaną już rozwiązane. Transpłciowość może być niszowym tematem dla reszty społeczeństwa, ale dla nas jest jednym z kluczowych. Nie przełożymy rozwiązania kwestii transfobii na „potem”, bo „potem” może nas już tutaj nie być. Logika „dzisiaj na to nie czas, społeczeństwo nie jest na to gotowe, zniechęcicie tylko tym samym ludzi” jest tą samą logiką, którą w Polsce wiecznie odwlekano zajęcie się kwestią związków jednopłciowych czy prawa do aborcji. Oferta „siedźcie teraz cicho i nie walczcie o swoje prawa, a potem ewentualnie wam je damy” to nie jest oferta, którą ktokolwiek rozsądny mógłby przyjąć.

Tak samo wzięte z Księżyca jest oczekiwanie, że będziemy nie zwracać uwagi na przejawy transfobii wśród innych feministek czy lewicowych działaczy. Jak pokazuję cały ten artykuł transfobia to nie tylko udział tych,  którzy nie rozumieją i nie mają wiedzy, ale również tych, którzy zrozumieć nie chcą i wolą szczuć i obrażać. Mamy prawo zwracać uwagę na ich działania i domagać się sprawiedliwości. Osoby cis muszą zrozumieć, że toczymy walkę o to, by móc normalnie żyć, że krytyka to jeszcze nie „nagonka”, a zwrócenie uwagi na transfobię czy nieuwzględnianie nas w feministycznych hasłach i postulatach to nie „hejt”, czy „tworzenie niepotrzebnych podziałów”. To nie my tworzymy niepotrzebne podziały, a ludzie którzy nas wykluczają i pomijają.

Rozwiązaniem tego dylematu nie jest ani traktowanie transpłciowości jako fanaberii, ani rozliczanie i wykluczanie kogoś za każdą pomyłkę. To, co może tutaj pomóc, to włączenie osób trans w szerokie fronty walki feministycznej, o poprawę warunków socjalnych, o prawa reprodukcyjne, o prawa osób LGBT+.

Osoby transpłciowe cierpią na tym, że nasze losy i doświadczenia postrzegane są jako  abstrakcja i temat tabloidów, a nie jako poważne problemy ludzi z krwi i kości. Jako osoby trans powinniśmy pamiętać, że błędy i nieporozumienia nie muszą wynikać ze złej woli, a osoby cis powinny wiedzieć, że czasami nawet najbardziej wyrozumiała osoba może mieć tych błędów i nieporozumień dosyć. Przez wspólne działanie możemy edukować się nawzajem o naszych problemach w duchu solidarności i serdeczności, bez poczucia moralnego potępienia za błędy, ale z pokorą wobec własnej niewiedzy. Nie jest to w żadnej mierze rozwiązanie odkrywcze – już w tym momencie wiele osób transpłciowych i cispłciowych sojuszników i sojuszniczek właśnie w ten sposób stara się o trans-inkluzywny feminizm. Warto je jednak zawsze przypomnieć, bo w obecnej napiętej sytuacji społecznej i ogromie walk, starć, krytyk i dram łatwo o nich zapomnieć.

Jeśli jednak chodzi o TERFy, to wizja pokojowego współistnienia w obrębie jednego ruchu feministycznego nie jest możliwa .Transfobiczny feminizm nie jest partnerem do rozmowy, nie jest zwyczajnie „innym poglądem”, z którym możemy się nie zgadzać, ale który mieści się pod szerokim parasolem różnych odmian feminizmu. Debata, współpraca i rozmowa ma sens tylko wtedy, gdy jest prowadzona w dobrej woli. W „Transseksualnym Imperium” Janice Raymond pisała:

„Kwestia transseksualizmu ma głębokie implikacje moralne; transseksualizm jest w rzeczy samej  kwestią moralną, a nie problemem o charakterze medyczno-technicznym. Uważam, że problem transseksualizmu zostałby najlepiej rozwiązany przez moralne wymazanie go z rzeczywistości.”

Transfobiczne feministki stanowią zagrożenie dla osób trans i choć nie ma ich na razie w Polsce zbyt dużo, to w innych krajach doprowadziły już do ukręcania trans-inkluzywnych praw, czy wzrostu transfobicznych przestępstw. W organizacjach feministycznych, żadna organizacja i żaden kolektyw nie pomieści ich obok siebie. Trzeba dokonać wyboru między sprawcami przemocy, a tymi, którzy jej doświadczają.

design & theme: www.bazingadesigns.com