Działaczki odchodzą po cichu [REPORTAŻ MAI STAŚKO]

Maja Staśko – krytyczka literacka



#MeToo w Polsce się nie skończyło. I nie skończy, choć „specjaliści” od prawa karnego, domniemania niewinności i linczu z całych sił próbują uciszyć kobiety. Uczennice, studentki i aktywistki Róża Majewska, Julia Minasiewicz, Julia Miniszewska, Anna Obłękowska, Rut Panek, Weronika Maria Pazdan, Natalia Rojek i Martyna Równiak ujawniły kolejnego mężczyznę – Wojciecha Łobodzińskiego, redaktora „Opinii Bieżącej” i byłego już członka Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego. A wraz z nim całe środowisko.

Ilustracja Zuzanna Loch

Natalia była partnerką Łobodzińskiego, współtworzyli „Opinię Bieżącą”. – Właściwie we dwoje to ciągnęliśmy. To miało być lewicowe, feministyczne medium, alternatywa dla mainstreamowej papki. Działaliśmy wszyscy po lekcjach w szkole lub po zajęciach na uczelni, za darmo, w każdej wolnej chwili. Chcieliśmy, by nasz głos był w końcu obecny.

W zakładce „Kilka słów o naszym zespole” możemy przeczytać: „Fundamentem naszego działania jest tworzenie poprzez wspólnotę. Wspólnotę, w której różnica otwiera zamiast zamykać. Nasze opinie nie pozostają jedynie teoretyczną mrzonką – każdą z nich staramy się wcielać w życie, czego dowodem są relacje między nami”.

Natalia: – W kolektywie było wiele osób, ale to ja byłam odpowiedzialna za korektę niemal każdego tekstu, który opublikowaliśmy. Wspólnie z Wojtkiem zajmowaliśmy się też fanpejdżem i stroną www. Po roku z nim zerwałam. Jakiś czas później dostałam mail z Facebooka, że odebrano mi uprawnienia administratorskie. Zalogowałam się, sprawdziłam – nie miałam dostępu do strony. Bez słowa usunięto mnie z kolektywu. Nikt nie zareagował, nie było słowa komentarza. Gdy mój przyjaciel ze studiów polubił post, w którym to opisałam, został wyrzucony z grupy redakcyjnej.

Julia Miniszewska, również członkini redakcji, dostała wówczas wiadomość od jednego z kolegów: „szkoda, że Natalia odeszła z grupy”. Tymczasem Łobodziński nadal prowadził organizację.

Natalia: –  Miałam tego dość i nie wracałam do tematu Wojtka, dopóki nie dowiedziałam się, że został oskarżony o przemocowe traktowanie kobiet, w tym mnie, w Studenckim Komitecie Antyfaszystowskim, a zarzuty zostaną mu przedstawione podczas posiedzenia Komisji Dyscyplinarnej. Skontaktowałam się z Julią, która po naszej rozmowie odeszła z „Opinii Bieżącej”. Potem dowiedziałam się, że Wojtek kłamie, że mam schizofrenię, ujawnia nasze intymne sytuacje, wyciąga wiadomości z prywatnych rozmów. Nie miałam szansy zabrać głosu, nie mieszkam w Warszawie, od rozstania z Wojtkiem nie miałam kontaktu niemal z nikim z redakcji. Po posiedzeniu Komisji Dyscyplinarnej w SKA Wojtek zrezygnował z członkostwa w Komitecie. Razem z Julią postanowiłyśmy ujawnić, że mizoginia Wojtka to nie tylko to, co zarzuca mu się w SKA, ale także jego codzienne zachowanie. I że nie pozwolimy dłużej, aby wypowiadał się w imieniu kobiet.

W środę 28 marca Julia opublikowała na Facebooku post [link] i opisała zachowania Łobodzińskiego.

Sprawiedliwość dla sprawcy

Ponad tydzień później Łobodziński wrzucił wpis, w którym twierdził, że nie miał prawa do obrony.

Podczas posiedzenia Komisji Dyscyplinarnej Łobodziński bronił się przez 45 minut. Prawa głosu w ogóle nie otrzymały natomiast osoby, które doświadczyły przemocy – w ich i swoim imieniu występowała Martyna, poszkodowana i członkini SKA. Część skrzywdzonych nie była poinformowana ani o tym, że odbywa się posiedzenie w sprawie Łobodzińskiego, ani o tym, że na komisji omawiano konkretne sytuacje z ich życia. Martyna zanonimizowała ich historie, Łobodziński wymieniał je z imienia i nazwiska. W swoim wpisie publicznie opisał zarzuty, na których ujawnienie skrzywdzone nie wyraziły zgody. Komentujący wyrażali wsparcie dla oskarżonego i domagali się szczegółów.

Po posiedzeniu Komisji Dyscyplinarnej odbyło się spotkanie SKA.

Anna, członkini Komisji Dyscyplinarnej SKA: – Porządek spotkania został rozbity przez niewielką grupę osób, dla których najbardziej palącym problemem tej sytuacji był ton, w jakim Martyna mówiła o przemocy. Rzucali wielkimi hasłami, jak „sprawiedliwość”. Nie oznaczała ona jednak sprawiedliwości wobec ofiar, lecz troskę o procedury zapewniające jak najdogodniejsze warunki do obrony dla sprawcy przemocy. Jedna z obecnych kilkukrotnie przypominała, że była ofiarą Wojtka i że w ogóle nie została uwzględniona w ramach tych procedur. Zostało to przez tę grupę zupełnie zignorowane. Patrzyli skrzywdzonej w twarz i powtarzali, że wciąż nie są pewni, czy Wojtek jest winny. Ostatecznie cztery osoby z tej grupy zawiesiły członkostwo lub odeszły z organizacji: Paweł Bednarczyk, Malwina Bątruk, Jacek Wąsik i Jakub „Gessler” Nowak. Zrobiły to w tym samym momencie: podczas wzburzonej dyskusji o „agresywnym” języku Martyny. Większą kontrowersją okazał się sposób, w jaki ujawniono przemoc, niż sama przemoc.

Podobną linię przyjął kolektyw „Opinii Bieżącej” w swoim oświadczeniu, pisząc o „kategorycznym odrzuceniu linczu i ostracyzmu społecznego”, oraz nawołując do „rzeczowej i poważnej dyskusji”.

Po posiedzeniu komisji Łobodziński próbował jeszcze zorganizować mediacje w Feminotece. Feminoteka mu odmówiła i zaproponowała pomoc osobom, które doświadczyły przemocy.

Martyna: – Nie rozumiem, dlaczego dla „naszego przemocowca” miałyby zostać zastosowane wyjątkowe standardy. Pamiętam, jak na warsztatach w Feminotece Natalia Skoczylas jasno mówiła, że mediacje tak nie działają w sytuacji przemocy ze względu na płeć. Konieczność konfrontowania się skrzywdzonych ze sprawcą dla polepszenia jego pozycji w środowisku jest zwyczajnie okrutnym pomysłem.

Natalia Broniarczyk, wykładowczyni przedmiotu „Przemoc jako przestępstwo i zjawisko społeczne” na Uniwersytecie Warszawskim: – Tak się nie przeprowadza spraw dotyczących przemocy. Zabrakło w niej perspektywy osób, które jej doświadczyły, i ich zgody na ujawnianie sytuacji z ich życia. To one są tu najważniejsze – ich wola upublicznienia historii i czynu, a nie żądni skandalu obserwatorzy. Jeśli kobiety zechcą opowiedzieć o tych zarzutach, zrobią to. Ale ujawnianie czegokolwiek bez ich zgody i wymuszanie przyznawania się do doświadczonej przemocy tylko dlatego, że komentujący tego chcą, jest niedopuszczalne.

Gdy przemawiała, wszystkim stały pały

Martyna: – Wielokrotnie mu mówiłam, że zachowuje się jak seksistowski buc i powinien iść na terapię. Nie zdecydował się.

Natalia Rojek: – Chociaż wiedziałam, że w „Opinii” dochodzi do sytuacji, które nie powinny mieć miejsca i choć bardzo bolało mnie, że on wciąż ma władzę, nie chciałam poruszać tej sprawy publicznie, ponieważ miałam świadomość, że nie będzie to przyjemne dla żadnej ze stron. Jestem wrażliwa i silnie reaguję na stresujące sytuacje. Poza tym długo nie chciałam sama przed sobą przyznać, że on wykorzystuje moje słabości, wstydziłam się tego. Dopiero Martyna uświadomiła mi, że to nie ja jestem winna, że traktuje mnie przemocowo, tylko on. Julia przeprosiła mnie za to, że uwierzyła w jego narrację o mnie: przedstawiał siebie jako męczennika, podczas gdy sam powodował moje złe samopoczucie. Jeśli trzeba było o czymś poważnie porozmawiać, wolał wywołać u mnie złe emocje, np. mówiąc o innych lewicowych działaczkach: „gdy przemawiała na demo, wszystkim stały pały, ale czuję się jak Lepper, bo ma 16 lat”. Mówił o kobietach w okropny sposób. Dyskredytował mnie, je. Nachalnie namawiał do seksu inne dziewczyny z redakcji, do seksu z nami obojgiem, w mojej obecności. Niejednokrotnie.

Julia Miniszewska: – Najbardziej uderzyło mnie chyba to, że wystarczy jeden dzban z przerośniętym ego, żeby stracić siłę do działania i zastanawiać się, czy aby na pewno nie ma on racji.

Martyna: – Cały czas miałam wrażenie, że dziewczyny bały się jego reakcji zarówno w realu, jak i w mediach społecznościowych. On ma taki sposób dyskusji, że zaczyna się na interlokutora wydzierać. I w tym momencie sporo osób odpada, zwłaszcza kobiet, które dyskutują jednak w mniej brutalny sposób.

Gdy rozmawiam z Natalią Rojek, Julią Miniszewską, Martyną i Julią Minasiewicz, przerzucają się przykładami seksistowskich zachowań Łobodzińskiego. „Tobie też?”. „Pamiętam, to było obrzydliwe”. „Nie przypominam sobie, żeby o jakiejkolwiek kobiecie wyraził się z pełnym szacunkiem”. „Traktował kobiety jak przedmiot i obiekt seksualny”. Opowiadają, jak proponował seks, nie zważając na wyraźny dyskomfort kobiet. „Jak będziesz chciała się pieprzyć w jakimś muzeum, to zadzwoń do mnie” – powiedział do Martyny podczas obiadu, tuż po rozmowie o jego partnerce, a jej przyjaciółce. Po jej sprzeciwie uspokajał ją, że przecież to tylko żart. Potem był zdziwiony, że nie chciała z nim rozmawiać i prosił, żeby została jego przyjaciółką.

Dziewczyny opowiadają, jak objaśniał im świat. Jednej z koleżanek kupił książkę bell hooks, żeby przestała być liberałką i dowiedziała się, czym jest prawdziwy feminizm.

„Miała brzuch jak trzy gracje Rubensa”, „Zawsze jest ta niepewność, co będzie pod koszulką. Potem można się srodze rozczarować podczas seksu”, „Marta przynajmniej nie jest kłodą w łóżku jak Karolina [imiona zmienione]”, „Jest tak głupia, że mogłaby co najwyżej podawać kokainę w kulisach gwiazdom teledysków” – tak, ku zachwytowi rechoczących kolesi, mówił o ich wspólnych koleżankach Łobodziński. Koleżankach z organizacji, ze studiów, z aktywizmu. Mało kto z kolektywu widział w jego zachowaniu cokolwiek złego.

Julia Minasiewicz: – Kiedy jakiś miesiąc temu zapytałam Sebastiana Słowińskiego, byłego członka „Opinii”, dlaczego toleruje przemoc seksualną, i opisałam mu dokładnie oskarżenie Wojtka o molestowanie, usłyszałam, że Wojtek jest jego przyjacielem. Więc wierzy, że tego nie zrobił.

Działaczki odchodzą po cichu

Wykluczanie członkiń było praktycznie niezauważalne.

Róża: – Odeszłam w kwietniu, po dyskusji, w której Wojtek nie mógł pogodzić się z tym, że jakaś część redakcji nie podziela jego opinii, więc zaczął w nich walić, że za mało robią – i usunął ich z grupy. Bez słowa, po prostu. Bo mógł. Powiedziałam, że w takim razie zrywam swoje stosunki z redakcją, dopóki nie zostaną przywróceni.

Antonina została usunięta z redakcji po zerwaniu z Benem O’Connorem, członkiem „Opinii”, przyjacielem Wojtka. – To było jak wyrzucenie z sekty religijnej. W tamtym czasie moje życie kręciło się głównie wokół „Opinii”. I nagle, po rozstaniu z Benem, zostałam oskarżona przez bliskich sobie ludzi o niszczenie kolektywu. Potem, gdy przypadkowo spotykałam członków kolektywu na imprezie albo demonstracji, unikali mnie. Nikt nie chciał ze mną porozmawiać o tym, co się stało. Siła męskiej solidarności w tej grupie była naprawdę zadziwiająca, a milczenie dziewczyn po prostu smutne.

Julia Minasiewicz: – W październiku, podczas spotkania z Wojtkiem, Sebastianem, Benem, Aliną i Łukaszem, Ben zachował się w sposób, który bardzo mi nie odpowiadał. Powiedziałam o tym głośno. Panowie zaczęli wtedy z lubością powtarzać to zachowanie. Byłam wyśmiewana i znieważana przez czterech kolesi występujących w oczywistej przewadze. Czułam się osaczona. Powiedziałam, że są żałośni i zachowują się patriarchalnie. Wtedy przestali. Ale nie dlatego, że się zreflektowali. Przestali, żeby jeden z nich mógł mi wytłumaczyć, że nie mam prawa i kompetencji używać wobec nich takiego określenia. I że zaraz nie będzie można w ogóle żartować, bo wszystko będzie patriarchalne. Odeszłam z kolektywu i opisałam całą sytuację w oświadczeniu, które zamieściła na grupie kolektywu Jaga Kądziela, inna członkini „Opinii”. Oświadczenie zostało wyśmiane, a ja przez najbliższe kilka miesięcy byłam obiektem kpin.

Jaga wkrótce po tym przestała pojawiać się na spotkaniach kolektywu. – Dzwoniłam do uczestników zdarzenia z prośbą, żeby skontaktowali się z Julią i postarali się jej wysłuchać. Zero reakcji.

Martyna także przez chwilę była w kolektywie. – Odeszłam razem z Natalią Jakacką po tym, jak Wojtek wrzucił na fanpage „Opinii” artykuł matki Bena w obronie rodziców, którzy porwali ze szpitala noworodka, bo nie chcieli go szczepić. Teksty miały być konsultowane z redakcją przed wrzuceniem. Ale, jak widać, byli równi i równiejsi.

Antonina: – Wojtek i Ben często podkreślali równość wszystkich członków kolektywu. Dlatego trudno było dostrzec, kto rzeczywiście ma władzę. Gdyby hierarchia była oficjalna, byłoby jasne, skąd się biorą pewne decyzje i jak reagować. Władza niejawna jest nieograniczona.

Weronika odeszła po wpisie Julii Miniszewskiej na Facebooku. – Zobaczyłam, że dziewczyny znikają, a członkowie kolektywu mają to gdzieś. Jeden z postów na temat zachowania Wojtka został usunięty z grupy w ciągu kilku godzin. Udostępniłam więc na grupie wpis Julki i napisałam, że za współpracę z mizoginami to ja dziękuję.

Dorota Grobelna, członkini Komisji Międzyzakładowej OZZ Inicjatywa Pracownicza przy Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu: – Aktywizm, tak jak praca projektowa w kulturze, opiera się w dużej części na relacjach osobistych i środowiskowych. W większości oddolnych inicjatyw brak regulacji dotyczących rozwiązywania sytuacji przemocowych. Jeśli więc pojawi się konflikt i jeśli w jego efekcie strona strukturalnie silniejsza zacznie stosować wobec nas przemoc – nasz sprzeciw wobec niej będzie traktowany jako problem dla wszystkich działaczy i działaczek. W aktywizmie liczy się działanie, jego efektywność, a konflikt wewnątrz organizacji je hamuje. Możemy być więc pewne, że wszystkie siły zostaną ukierunkowane nie na rozwiązanie konfliktu, a zamiecenie go pod dywan. Przemocowe zachowanie będzie niewidoczne. Widoczny stanie się wyłącznie nasz opór wobec niego. To my więc będziemy problemem, nie przemocowiec. To my będziemy źródłem toksycznej atmosfery w organizacji, to my będziemy uznane za niezrównoważone, awanturujące się. I to my zwykle opuścimy organizację, często nie ujawniając publicznie kulis zachowania przemocowca – także dlatego, by nie szkodzić „sprawie”. Przemoc pozostanie niewidoczna.

Natalia Rojek, Julia Miniszewska, Róża, Antonina, Julia Minasiewicz, Jaga, Martyna, Natalia Jakacka i Weronika opuściły kolektyw lub zostały z niego usunięte. Nikt wtedy nie pokrzykiwał o linczu ani o końcu świetnie zapowiadającej się kariery. Nikt nie nawoływał do „rzeczowej i poważnej dyskusji”. Nikt nie domagał się sprawniejszych procedur, by zapobiegać takim sytuacjom. Zniknięcie dziewięciu działaczek mało kogo w ogóle obchodziło. Dopiero odejście jednego mężczyzny oskarżonego o przemoc było w stanie poruszyć członków i wywołać pełne wsparcia reakcje.

Seksistowskie sytuacje miały miejsce od dawna

Weronika długo nie opowiadała o przemocy, którą kilka lat wcześniej stosował wobec niej Damian Polak, były członek SKA. – Skontaktowałam się z dziewczynami, które kojarzyłam z ruchu feministycznego. Opowiedziałam im swoją historię. Pomogły mi ustosunkować się do tej przeszłości. I wtedy realnie zaczęłam postrzegać możliwość ujawnienia tego toksycznego kolesia. Niestety, nieopatrznie mu o tym wspomniałam. Ze względu na to od października do utraty kontaktu w grudniu podręcznikowo mnie uciszał. Tłumaczył, że przejawy zachowań o charakterze mizoginicznym to nie to samo, co mizoginia jako zjawisko społeczne, że zrujnuję mu życie, że się zabije, a „eliminowanie” nie jest drogą do naprawiania. I mimo że wiedziałam, że to typowe narzędzia uciszania kobiet, które wyłamują się ze schematu grzecznej-milczącej, to naprawdę się bałam.

Nie wiem, co właściwie skłoniło mnie, żeby zgłosić sprawę do SKA w styczniu tego roku. Prawdopodobnie ośmieliły mnie dziewczyny, które opublikowały tekst Papierowi feminiści, może moja psychika i emocjonalność były już zbyt zgnębione, być może miałam też dość tego, jak regularnie określał się mianem feministy i stał obok naprawdę super towarzyszek i towarzyszy na manifach i czarnych protestach.

Po Komisji Dyscyplinarnej SKA Damian został natychmiast usunięty z organizacji.

Julia Minasiewicz: –  Seksistowskie sytuacje miały miejsce od dawna i były cicho akceptowane, więc robienie z tego problemu jednego członka przy pozostawieniu nieskazitelności reszty grupy jest hipokryzją. O przemocy należy mówić otwarcie i głośno. Gdy jest ukrywana, powstaje wrażenie, że to pojedyncze przypadki, warte szczególnych środków. A to uniemożliwia innym kobietom przyłączenie się, otwarte opowiedzenie swojej historii. Jasne, że zderzenie się z publicznymi konsekwencjami ujawnienia przemocy w organizacji nie jest łatwe. Ale walka z przemocą w ogóle nie jest i nie będzie łatwa.

Już nas nie uciszycie

Fetyszyści przemocy chcieliby tu prostej historii: bił, gwałcił, mordował. Wtedy mamy przemoc, możemy ukarać typa, wszystko wraca do ładu. Albo ujawnić środowisko, gdzie istniało przyzwolenie na przemoc i odetchnąć z ulgą: to środowisko mizoginów. Ale to niczego nie rozwiązuje. Przemoc jest powszechna i niewidoczna, dzieje się codziennie – także w waszych organizacjach, miejscach pracy i środowiskach. To są „normalne” relacje, których doświadczają anonimowe działaczki, partnerki, pracownice, lokatorki, studentki, uczennice.

Kiedy Julia opublikowała post na Facebooku, napisało do niej mnóstwo dziewczyn ze wsparciem, także autorki Papierowych feministów.

Patrycja Wieczorkiewicz: – Pisząc nasz tekst, wiedziałyśmy, że papierowych feministów na lewicy jest mnóstwo. Że panuje powszechna zmowa milczenia, bo to ,,nasi”, bo piszą słuszne rzeczy, chodzą na feministyczne marsze. Po publikacji słyszałyśmy: ,,widziałem to, ale nie reagowałem, przepraszam”, albo: ,,nie wiedziałem, jestem w szoku”. Nie wierzę, że nikt niczego nie widział – o tym, jak Łobodziński traktuje kobiety, słyszałam od dawna, choć nie znam go osobiście.

Dominika: – Po tekście słyszałyśmy ciągle, że jesteśmy winne, mścimy się na byłych partnerach, jesteśmy wariatkami. Roztrząsano nasze zmyślone traumy z dzieciństwa, obśmiewano nasze zdjęcia, szkalowano. Zmanipulowano i przekłamano też medialną narrację na ten temat, podając w obieg fałszywe informacje dotyczące aspektów prawnych sprawy. Trudno uwierzyć, że to za każdym razem wygląda tak samo.

We wspólnej walce poznajemy siostry, koleżanki, przyjaciółki. Codziennie rozmawiamy. Jest nas coraz więcej, uczymy się mówić o doświadczonej przemocy, dodajemy sobie sił. Już nas nie uciszycie.

design & theme: www.bazingadesigns.com