Dworkin opowiada o Dworkin

DWORKIN_ANDREA

Andrea Dworkin rozmawia o swojej pracy, swoim życiu oraz o przyszłości feminizmu z Elizabeth Braeman i Carol Cox w wywiadzie, którego pełna wersja została po raz pierwszy opublikowana w dziesiątym urodzinowym wydaniu czasopisma „Off Our Backs”.

Elisabeth Braeman: Temat twojej książki pt. Letters from a War Zone. Writings 1976-1989 (Listy ze strefy wojny. Utwory z lat 1976-1989) dotyczy tego, że kobiety nie mają wolności słowa. Co dokładnie przez to rozumiesz?

Andrea Dworkin: Cóż, myślę, że ograniczenia w możliwości naszego wypowiadania się są obecne na wielu płaszczyznach. Istnieje pewien ogólny poziom wymagań, które trzeba spełnić aby móc wystąpić w mainstreamowych mediach. Ważne jest całkowite dostosowanie się, nie tylko stylistyczne, ale też w zakresie prezentowanych treści. Musisz mówić to, co im odpowiada, co chcą usłyszeć. Jeśli tego nie robisz, nie możesz liczyć na publikację i będziesz mieć naprawdę ciężko. Jest to powszechna praktyka stosowana wobec każdej zaangażowanej politycznie osoby. Jednak praktyka ta jest o wiele bardziej bezwzględna w odniesieniu do feministek, ponieważ mężczyźni odbierają debatę feministyczną w kategoriach zakwestionowania płci, a przez to reagują bardzo instynktownie i agresywnie na fragmenty „przemówień”, które im się nie podobają. Myślę, że mężczyźni odbierają wiele radykalnych feministycznych haseł rzeczywiście jak napaść na nich na tle seksualnym, a ponieważ większość z nich nie wie czym jest napaść na tle seksualnym, reagują przesadnie.

Z kolei na głębszym poziomie, jedną z rzeczy, które w ciągu ostatnich piętnastu lat zrozumiałam jest to, jak bardzo kobiety milkną przez wykorzystywanie seksualne. Nawet najmniejsze doświadczenie bycia wykorzystywaną, czy to jako dziecko czy jako osoba dorosła, wywiera niewyobrażalny wpływ na sposób postrzegania świata wokół nich. W efekcie albo nie chcą o tym mówić, bo boją się zemsty, albo nie wierzą w realność swoich doświadczeń na tyle by o nich mówić – tak dzieje się w przypadku wielu ofiar kazirodztwa. Albo są rzeczywiście fizycznie powstrzymywane od mówienia – maltretowane kobiety nie mają wolności słowa. Tak to funkcjonuje na tej płaszczyźnie.

W książce pt. Letters from a War Zone (Listy ze strefy wojny) powołałam się na Hannah Arendt – znakomitą kobietę, ale z pewnością nie feministkę – i jej spostrzeżenie, że bez swobody przemieszczania się nie można być wolnym w żadnym innym aspekcie. I właściwie większość z nas ciągle żyje prawie jak więźniarki po to tylko, by zapewnić sobie pewien rodzaj bezpieczeństwa. Jeśli pomyślimy o wszystkich miejscach, w które się nie udajemy, o wszystkich ograniczeniach, które musimy zaakceptować by przeżyć, potem o ograniczeniach, które nakładamy na siebie dodatkowo jako rodzaj zabezpieczenia niezależnie od tego czy jest bezpiecznie czy nie, zauważymy, że nasza swoboda przemieszczania się jest wybitnie ograniczona. Następnie odniosłam się również do fizycznego ograniczenia ciała kobiety poprzez kobiece stroje takie jak szpilki, gorsety czy rzeczy, które krępują jej ciało tylko po to, by uczynić z niej pewien rodzaj dekoracji. A gdy kobieta jest taką dekoracją, wówczas nie ma ona dosłownie fizycznej możliwości poruszania się lub jej poruszanie się jest poważnie utrudnione. Tak więc myślę, że ograniczenie wolności funkcjonuje na tych wszystkich płaszczyznach i że każda kobieta, która uważa że ma wolność słowa lub swobodę przemieszczania się absolutnie zaprzecza rzeczywistości.

EB: Argument użyty w obronie pornografii jest taki, że istnieje wolność słowa, że kobiety mają tę wolność słowa oraz że mogą zwalczać pornografię na „rynku idei”. To co powiedziałaś z pewnością ma wpływ na twierdzenie, według którego rzekomo możemy bez przeszkód konkurować na rynku idei i że nasze zdanie liczy się tak samo jak zdanie ludzi z branży pornograficznej.

AD: Myślę, że to jest specyficzny argument i bardzo ważne jest to, by zająć się nim w sposób szczególny. Pierwsza poprawka (do Konstytucji Stanów Zjednoczonych) chroni wolność słowa, ale tylko gdy zostało ono już wyrażone, poza tym chroni tylko przed ukaraniem przez państwo. Nie powstrzymuje mężczyzny przed uderzeniem kobiety za to co powiedziała. Teoretycznie istnieją inne przepisy, które to regulują, ale w praktyce rzeczywistość wygląda inaczej. Takie prawo nie powstrzymuje nikogo przed wykorzystaniem zarzutów ekonomicznych przeciwko kobiecie za to co mówi. Nie powstrzymuje nikogo przed nazwaniem jej zarozumiałą suką z powodu tego co mówi. Można ją skrzywdzić bo powiedziała coś, co się komuś nie spodobało. Zauważmy jak często kobiety w relacjach międzyludzkich jakie tworzą z mężczyznami są słownie obrażane lub fizycznie ranione z powodu tego co mówią. Mówią coś co jest postrzegane jako niewygodne, a potem wprowadzają to w życie społeczne. Nie ma wątpliwości, że pierwsza poprawka nie chroni kobiet przed różnymi rodzajami kar, które je konsekwentnie spotykają.

Kolejną sprawą jest to, że pierwsza poprawka do Konstytucji chroni tych ludzi, którzy mają dostęp do mediów, a w naszym kraju to głównie oznacza ludzi, którzy mają pieniądze. Nie chroni natomiast nikogo, kto nie ma i nigdy nie miał mieć dostępu do mediów. Pierwsza poprawka została napisana przez białych mężczyzn, którzy posiadali białe kobiety i czarnych niewolników. Wielu z nich posiadało czarnych niewolników, z których żaden nigdy nie zaznał żadnej ochrony z tytułu pierwszej poprawki. W rzeczywistości jeśli istnieje jakiś związek pomiędzy pierwszą poprawką i obecnym status quo, w postaci skoncentrowania bogactwa w rękach tych, którzy mają przywileje, wynika on wprost z umiejętności czytania i pisania. Biali mężczyźni, którzy posiadali majątki, kobiety jako mienie ruchome oraz czarnych niewolników nieprzypadkowo byli także ludźmi, którzy potrafili czytać i pisać, a w stanach niewolniczych istniały nawet przepisy mówiące o tym, że nie można uczyć niewolnika czytania, to było wbrew prawu. Pierwsza poprawka niczego w tej kwestii nie zmieniła. Dziś prawnicy mają cały szereg uzasadnień dlaczego tak jest. Ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że pierwsza poprawka jest dzisiaj używana w niemalże metaforyczny sposób w odniesieniu do wolności słowa, zupełnie jakby chroniła prawo wolności słowa każdego człowieka, a przecież nie chroni. Jednostka nie ma zagwarantowanego prawa wypowiedzi. Gdyby tak było, kobieta mogłaby pójść i powiedzieć: „Potrzebuję czterech minut w telewizji NBC. Mam coś do powiedzenia”. A nie może tego zrobić [śmiech]. Uważam, że dyskusja wokół pierwszej poprawki jest niesamowicie naiwna, absolutnie nie nastawiona na poradzenie sobie z problemem męskiej władzy czy znaczenia pieniędzy w naszym społeczeństwie. Jestem też głęboko rozczarowana tym, że feministki nie podnoszą kwestii marginalizacji wypowiedzi kobiet oraz w szczególności wypowiedzi ludzi o odmiennym kolorze skóry, którzy w tej kwestii są również marginalizowani. Chyba najgorszym unikiem ze strony ruchu wyzwolenia kobiet jest akceptowanie bzdur o wolności słowa, wypowiadanych przez białych mężczyzn, którzy rzeczywiście mają wolność słowa, bo mają pieniądze i władzę.

Carol Cox: W swoim eseju pt. Pornography and Grief (Pornografia i rozpacz) z 1978 roku piszesz: „Być może odkryłam prawdziwe źródło mojej rozpaczy: nie stałyśmy się jeszcze ruchem rewolucyjnym”. Jesteśmy bliżej czy dalej od przekształcenia się w ruch rewolucyjny?

AD: Szczera odpowiedź brzmi: nie wiem. Ruch emancypacyjny ogromnie się zmienił. Z jednej strony widzimy niewiarygodne ogólnoświatowe rozprzestrzenianie się feminizmu, dzięki czemu międzynarodowy feminizm jest niesamowicie żywy, a to z kolei budzi ogromne nadzieje dla przyszłości kobiet na naszej planecie. Jednak epidemia przemocy wobec kobiet w Stanach Zjednoczonych nasiliła się ogromnie. W mojej ocenie sytuacja kobiet jest o wiele gorsza, a wiele z tego czym był ruch wyzwolenia kobiet dwanaście lat temu, zostało w pewnym sensie zaprzepaszczone. Wzięłyśmy to, co ruch wyzwolenia kobiet mógł nam dać, czyli rodzaj minimalnego ekonomicznego awansu – minimalnego jeśli należy się do klasy średniej i ma się pewne umiejętności, zwłaszcza jest się np. pracownikiem naukowym lub prawnikiem. Wiele kobiet należących do ruchu feministycznego to liberalne demokratki. Feminizm coraz bardziej staje się słowem określającym styl życia.

Jednak z drugiej strony, uważam, że obecnie chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej wzrasta rozumienie radykalnych idei feminizmu i bardziej oddolnych radykalnych działań, chociaż nie znajduje to odzwierciedlenia w mediach. Jest też coś, co uważam za stosunkowo nowe zjawisko, a mianowicie, że istnieją także mężczyźni choć częściowo ukształtowani przez idee feministyczne, którzy zostają w niektórych przypadkach aktywistami działającymi przeciwko męskiej przemocy wobec kobiet.

Jednocześnie dostrzegam, że jądro ruchu feministycznego jakby się rozpada, a przecież każdy ruch musi posiadać solidne i trwałe jądro. Jestem radykalistką, ale taką, która wierzy, że potrzebne jest całe spektrum ludzi. Potrzebne są mainstreamowe feministki, potrzebne są reformistki, potrzebne są kobiety, które wykonają rozmaite zadania. I naprawdę nie wiem co to ma znaczyć, że mamy bardzo błyskotliwe i zaradne feministki w całym kraju, które działają bezpośrednio i organizują się oddolnie, ale które są bardzo biedne i nie mają dostępu do środków masowego przekazu w kraju, w którym media kreują rzeczywistość dla tak wielu ludzi.

Mam wrażenie, że gdy powstawał ruch feministyczny – a nie było mnie przy tym, mieszkałam wtedy w Europie – kobiety były z jednej strony bardzo podekscytowane i ożywione, a z drugiej strony – używając określeń, które uważam za dość pozytywne – aroganckie, natrętne i bezczelne. Jednak najwidoczniej kobiety nie przewidziały, że ludzie mający władzę nie będą chcieli jej oddać i że mogą przystąpić do kontrataku. Gdy zaczęli dawać odpór krew musiała się rozlać, ponieważ mieli oni środki by mocno zranić kobiety. Straciłyśmy płaszczyznę porozumienia, ponieważ odwet skierowany przeciwko feministkom był bardzo poważny i konsekwentny. Współcześnie kobiety częściej wybierają samodzielną walkę o przetrwanie, niż solidarność polityczną i – jak to nazywam – polityczny honor.

CC: Gdy mówisz, że twoim zdaniem odbywa się wiele bardziej radykalnych, oddolnych działań feministycznych, masz na myśli coś, co widziałaś blisko siebie?

AD: Nie mamy szansy tak naprawdę usłyszeć o większości z tych działań. Nie są one relacjonowane, nawet w prasie feministycznej, która jest teraz o wiele bardziej powierzchowna niż była wcześniej i o wiele mniej współpracuje z kobietami, które aktywnie działają. Znam wiele z tych kobiet, ponieważ często podróżuję po kraju i widzę to – widzę, jak coś się dzieje. Gdyby mnie tam nie było i nie widziałabym tego wszystkiego, nie miałabym pojęcia, że to się dzieje.

Liberalny feminizm to feminizm, który media odtwarzają nam z playbacku. Ale dzięki podróżowaniu mogę potwierdzić, że wszędzie – w każdej części kraju, w każdym małym miasteczku czy na peryferiach – są aktywistki, które robią coś w kwestii kobiet. Czasami jest to bezpośrednie działanie, a czasami tzw. wsparcie społeczne w przypadkach pobicia lub gwałtu. Myślę, że obecnie spotykamy się z większym niż kiedykolwiek wcześniej rozumieniem roli, jaką odgrywa męska przemoc w tłamszeniu kobiet. Odrębnym pytaniem pozostaje to, jakie owo rozumienie będzie miało przełożenie na sposób poradzenia sobie całego społeczeństwa z tym problemem na swoich własnych warunkach. Ruch wyzwolenia kobiet w tym znaczeniu stał się głębszy, zyskał więcej ludzi, ale nadal mamy taki problem, że niektóre z nas na różne sposoby i w różnym okolicznościach zachowują się naprawdę jak „getto-feministki”. Wiesz, jesteśmy po prostu my i nasze pięć koleżanek – tak właśnie widzimy feminizm.

Tymczasem właściwie jakikolwiek ruch polityczny, który ma naprawdę odnieść sukces, wymaga zaangażowania ludzi, lecz nie po prostu tych których nie znasz, ale tych którzy są zupełnie inni od ciebie. Obecnie jednym z interesujących faktów na temat feminizmu jest to, że nie jest on już ruchem miejskiej klasy średniej, jak to było na początku. Teraz jest tak, że feministki znajdziesz w regionie Appalachów, znajdziesz je też w mieście Rock Springs w stanie Wyoming, a te są cholernie silnymi feministkami – najsilniejszymi jakie możesz w życiu spotkać – które przeciwstawiają się tamtejszym mężczyznom, co jest dość ekscytujące.

EB: Skoro jesteśmy już w tym temacie, jak rozumiesz rolę lesbijek w zmienianiu oddolnego radykalnego feminizmu?

AD: To co widzę bardzo mnie martwi. Mam 43 lata i widzę kobiety młodsze ode mnie na przykład o dziesięć lat, które czują – i może słusznie, bo są mądrymi kobietami – że muszą utrzymywać swój homoseksualizm w tajemnicy. Kobiety, które dziesięć lat temu nie popierałyby ukrywania swojego homoseksualizmu, dziś są wyjątkowo zdeterminowane by egzystować w sposób wycofany i niezgodny z własnym ja, mieć swoje życie zawodowe, w którym funkcjonują odmiennie. To mnie zasmuca i martwi najbardziej spośród wszystkiego, co tu mówię. Myślę, że wynika to z tego, że te kobiety przyjrzały się środowisku, w którym żyją i prawdopodobnie oceniły je prawidłowo, jednak nie mogę znieść tego, że one tak postępują, zwłaszcza, że wiele lesbijek tak robi.

Jeśli chodzi o cały kraj, widzę kobiety działające w różnych oddolnych grupach stających w obronie lesbijek, nawet jeśli lesbijki ukrywają swój homoseksualizm. Na przykład wracając na chwilę do Rock Springs w stanie Wyoming, tamtejsze aktywistki poruszają temat lesbijek we wszystkim co robią. Myślę, że wiele kobiet w kraju uważa to za imperatyw moralny. Lesbijki wciąż mają znaczne przywództwo w wielu rzeczach, które dzieją się w całym kraju, ale poza tym widzę też o wiele więcej ukrywania się, skrytości i dwulicowości, co uważam za bardzo niepokojące.

EB: Myślisz, że ma to związek z umocnieniem się prawicy?

AD: Nie słyszałam, aby którakolwiek lesbijka kierowała się jakimś innym motywem działania odkąd Reagan został wybrany na prezydenta. To zbyt proste. Powiem szczerze: myślę, że jest to spowodowane naciskami ludzi wokół nich, a ci ludzie to zwykle liberalni mężczyźni. Właśnie tu leży punkt styczności, tu naciski trafiają w sedno. Można obwiniać środowiska konserwatywne, ale prawda jest taka, że to właśnie ci mężczyźni, którzy są w ich otoczeniu, którzy są blisko, którzy z nimi pracują, chcą wierzyć, że mogą je przelecieć. Presja pochodzi od nich.

Amerykanie – przez których rozumiem ludzi mieszkających w Stanach Zjednoczonych – są niewiarygodnie dziecinni w kwestii zmian społecznych. Robin Morgan nazwała to „polityką wytrysku”: jeśli coś nie dzieje się natychmiast, to wcale się nie dzieje. Ruch wyzwolenia kobiet w tym kraju ma dokładnie takie same cechy jak kultura, w której żyjemy: krótkotrwałe zadowolenie, spełnienie się, rozwój osobisty. I owszem, ujawnienie, że jest się lesbijką może w tym przeszkodzić. Liberałowie i mężczyźni o poglądach lewicowych ponownie skupili kobiety wokół obaw przed prawicą. To mnie martwi, czuję że jesteśmy prawdziwymi frajerkami. Zawsze żyłyśmy w świecie, który był prawicowy. Świat był zawsze prawicowy dla kobiet. Wiele przyczyn wzrostu i przewagi prawicy ma związek z pozycją społeczną kobiet. Nie jest dobrym sposobem radzenia sobie z prawicą pielęgnowanie względem niej pewnego rodzaju kompleksu oblężonej twierdzy – tak, jakby trzeba było chronić się przed skażeniem przez ich filozofię polityczną albo przez ich okropnych ludzi. Właściwym sposobem obchodzenia się z prawicą jest konfrontacja i dialog. Widzę, że kobiety kierują wiele uwag pod adresem prawicy w kwestii przejrzystości polityki, jednak uwagi te nie mają dla prawicy żadnego znaczenia. Nie wnoszą nic poza jej krytykowaniem. Jeśli zapytasz je co zrobiły dla kobiet wczoraj, powiedzą, że nic, a tego, co były w stanie zrobić, nie zrobiły, bo nie były w stanie zrobić wszystkiego. Innymi słowy, człowiek musi być w stu procentach perfekcyjny zanim odważy się zrobić cokolwiek dla świata wokół by go zmienić. To bzdura. Człowiek nigdy nie będzie perfekcyjny, żyjemy z naszymi ograniczeniami i niedoskonałościami. Myślę, że ważne jest to, by robić cokolwiek co da się zrobić i nie mieć tych wszystkich znakomitych, metafizycznych wymówek, że niczego się nie zrobiło. Jestem naprawdę staroświecka w tym względzie.

EB: Jednym z powracających motywów w twojej książce pt.  Letters from a War Zone (Listy ze strefy wojny) jest twoje osamotnienie jako pisarki feministycznej piszącej o pornografii. Uważasz, że nieodłącznym aspektem pisania jest praca w samotności, czy też możemy znaleźć jakieś nowe metody by wspierać się i nie pisać w odosobnieniu?

AD: Jest coś bardzo samotniczego w pisaniu i jest to jego nieodłączny aspekt. Myślę, że pisarze kończą w życiu tak marnie, ponieważ używanie umysłu w sposób, w jaki robią to ludzie piszący jest prawie całkowitym nadużywaniem ludzkiego organizmu. W okresie, w którym pisałam książkę pt. Pornography: Men Possessing Women (Pornografia: mężczyźni władają kobietami), a było to od około 1977 do 1980 roku, nie było takiego wsparcia, jakie byłoby dzisiaj. Pisałam w osamotnieniu nie tylko dlatego, że jest to nieodłączna cecha pisania. Pisałam w osamotnieniu, ponieważ feministki nie chciały podejmować tematu pornografii. One nawet nie rozważały, że to jest coś co trzeba zrobić, a to jeszcze bardziej utrudniało sprawę. I w zasadzie prawie umarłam z powodu pisania tej książki. Ledwo wiązałam koniec z końcem. Książka, którą wydałam jest jedynie jedną trzecią tego, co chciałam napisać, ponieważ nie byłam w stanie dłużej nad nią pracować. Często zastanawiam się co by się wydarzyło, gdybym mogła napisać więcej, ponieważ następna – czyli druga z trzech części książki – miała w szczególności traktować o tym, jak pornografia wpływa na kobiecą seksualność. Ponieważ ten temat został poruszony w tak wielu późniejszych artykułach, zawsze czuję się tak, jakbym dokonywała operacji na amputowanej nodze. Wiesz, takie poczucie: gdzie jest ta druga noga, na której chciałam oprzeć moją książkę? Jednak nie byłam w stanie przetrwać i kontynuować pisania tej książki. W tym sensie czuję, że ruch wyzwolenia kobiet zawiódł wiele pisarek i wiele kobiet, a przecież mogło być inaczej.

EB: Co mogłoby wyglądać inaczej gdybyś pisała tę książkę dzisiaj?

AD: Ta książka częściowo pomogła stworzyć rodzaj społecznego wsparcia, które mogłoby ułatwić sprawę. Polityka wokół tematu pornografii rozwinęła się w takim kierunku, że istnieje bardzo silny społeczny konsensus co do tego, jak ważne jest zajęcie się tą kwestią. Myślę, że doświadczenie przyjrzenia się tematowi pornografii zawsze będzie przykre, trudne i zrażające, ale kiedy podejmowałam wstępną pracę nad książką, kobiety w ogóle nie były skłonne podjąć tego tematu. Pokazy slajdów (przygotowane przez aktywistki inicjatywy feministycznej Women Against Pornography) spowodowały ogromną zmianę w rozumieniu przez kobiety tego, o czym tu teraz rozmawiamy. Ale kiedy pisałam książkę, myślałam, że muszę w niej zawrzeć wszystko, ponieważ kobiety same nie podejmą tematu pornografii. Uważałam, że moją powinnością jest powiedzieć im co zawiera się w pornografii, bo gdyby same to wiedziały, nie przyjmowałyby tych wszystkich argumentów wysuwanych przez mężczyzn korzystających z pornografii. To było dla mnie zadziwiające doświadczenie. Rok za rokiem mężczyźni uparcie powtarzali mi, że w pornografii nie ma przemocy, a ja patrzyłam na zdjęcie i mówiłam: „On ją atakuje. Co masz na myśli mówiąc, że nie ma tu przemocy?”. Zaczęłam rozumieć, że oni mówili wyłącznie o swojej reakcji seksualnej na zdjęcie. Nigdy przenigdy nie mówili o tym, co dzieje z kobietą.

Musiałam przez to przejść od początku do końca, aby spróbować dowiedzieć się co mężczyźni mają na myśli gdy mówią to lub tamto oraz jak dane zdjęcie funkcjonuje w ich seksualnym świecie, który przecież nie jest moim światem. Nie twierdzę, że nie zostałam częściowo przez ten ich świat ukształtowana. Owszem, zostałam. Ale także sprzeciwiałam się mu, a to zmieniło mój sposób postrzegania tych zdjęć. Myślę, że teraz jest o wiele więcej wsparcia dla kobiet, które podejmują różne rodzaje ryzyka w odniesieniu do pornografii. Nadal nie jest łatwo, ale już nie ma takiego odosobnienia. Kobiety zaczęły działać przeciwko pornografii i uczyniły z tego część swojego programu w walce przeciwko męskiej władzy. To wiele zmienia.

CC: W eseju pt. A Woman Writer and Pornography (Kobieta-pisarz i pornografia) odpowiadasz na pytanie, które tak wiele z nas chciało ci zadać, a które brzmi: jak wpływa na ciebie zanurzenie się w temacie pornografii? Czy byłabyś skłonna rozwinąć odpowiedź na to pytanie i powiedzieć nam dlaczego jesteś gotowa nadal zajmować się kwestią pornografii?

AD: Ciężko to wytłumaczyć. Postrzegam pornografię jako swoiste centrum dowodzenia takimi działaniami jak wykorzystywanie seksualne, gwałt, pobicie, kazirodztwo czy prostytucja. Postrzegam też prostytucję i gwałt jako podstawową rzeczywistość kobiet. Gdy zostałam feministką – a było to późno w porównaniu do wielu kobiet w moim wieku – byłam bardzo podekscytowana literaturą feministyczną i feminizmem. Było to dla mnie ogromnie – tu bardzo nadużywane słowo – „wyzwalające”. Ale zobaczyłam też, że czegoś w tym wszystkim brakuje i poczułam, że ja mam część z tych brakujących elementów. Gdybym mogła wnieść wkład w postaci mojego rozumienia tych elementów, feminizm mógłby być pełniejszy i bardziej żywy dla większej liczby kobiet, zwłaszcza biednych, żyjących z prostytucji czy kobiet, które doznały przemocy seksualnej w jakiejkolwiek postaci. Z tego zrodziło się moje zaangażowanie.

EB: Czy wynika ono też częściowo z twoich doświadczeń bycia ofiarą przemocy fizycznej ze strony twojego męża?

AD: Z pewnością częściowo tak. Nie mówiłam publicznie zbyt wiele na temat całego mojego życia, a jedyną sprawą, o której rzeczywiście powiedziałam jest przemoc fizyczna. Napisałam o tym tylko dwukrotnie w literaturze faktu. Są na ten temat dwa eseje w mojej książce pt. Letters from a War Zone (Listy ze strefy wojny). Jeden z nich (zamieszczony na końcu amerykańskiej wersji książki) traktuje o Heddzie Nussbaum, a napisałam go dlatego, że absolutnie czułam, że muszę to zrobić przez wzgląd na nią i częściowo też na mnie, bo tak wiele wspomnień do mnie wróciło. Byłam zamężna przez trzy i pół roku. To był bardzo krótki okres mojego życia, jednak miał on ogromny wpływ na mnie, ponieważ byłam torturowana, a nikt kto przeżyje tortury nie wychodzi z tego doświadczenia niezmieniony. Albo umiera albo znajduje jakiś sposób wykorzystania tego czego doświadczył.

Są też inne rzeczy, które się z tym wiążą, a o których nie piszę, bo zdecydowałam, że nie będę o nich pisać. Jestem bardzo zmartwiona tym, że wszystko co mówię publicznie o sobie trafia na strony magazynu pornograficznego „Hustler”. Nie podoba mi się to, że moje życie jest zamieniane w pornografię dla mężczyzn. Nie mogę tego znieść. Mam syndrom zniechęcenia – to naprawdę bardzo ochładza mój entuzjazm w stosunku do tego o czym chcę mówić i o czym chcę pisać.

EB: Carol Anne Douglas napisała recenzję twojej książki pt. Intercourse (Stosunek płciowy) w czasopiśmie „Off Our Backs” w czerwcu 1987 roku. Jeden z jej zarzutów pod adresem książki był taki, że nie omawiasz w niej żadnej alternatywy dla stosunku płciowego, żadnej alternatywnej seksualności. Twierdzi ona, że: „Nawet krytyka kobiecego homoseksualizmu byłaby lepsza niż ignorowanie go”. Jak na to odpowiadasz?

AD: Nie zgadzam się z tym. Zdecydowałam się napisać książkę o stosunku płciowym, by wprowadzić temat polityki seksualnej i spróbować zrozumieć rolę, jaką stosunek płciowy odgrywa w podporządkowywaniu kobiet. Stosunek płciowy sam w sobie nie ma związku z lesbijkami lub seksualnością lesbijek i dlatego nie jest to zawarte w mojej książce. Kiedy byłam w Anglii po opublikowaniu książki pt.  Pornography: Men Possessing Women (Pornografia: mężczyźni władają kobietami), pamiętam, że pewna kobieta z jednej z radykalnych grup lesbijskich zapytała mnie dlaczego nigdy nie użyłam słowa „heteroseksualizm”, a więc było to pytanie dziwnie podobne. Odpowiedziałam jej, że nie piszę o heteroseksualizmie, lecz o męskiej dominacji. Heteroseksualizm zakłada, że w danej relacji istnieje równość, a więc zaciemnia obraz rzeczywistości, w której dominuje mężczyzna.

W ciągu ostatnich piętnastu lat mocno zrewidowałam moje cele polityczne. Zamierzam skupić się na szeroko rozumianej męskiej władzy. Podjęłam decyzję dotyczącą książki Intercourse (Stosunek płciowy). Chciałam aby była to książka całkowicie traktująca o tym jednym konkretnym zagadnieniu. Po drugie, nie chciałam aby zawierała ona choćby namiastkę „szczęśliwego zakończenia”. Lub jakąkolwiek sugestię, że homoseksualizm kobiecy był odpowiedzią na problem podporządkowania kobiet, ponieważ uważam, że wcale nie był, a jeśli kiedykolwiek uważałam inaczej, to lesbijskie sadomasochistki wyprowadziły mnie z tego błędu. Nie mogę pisać o homoseksualizmie kobiecym w ten sposób. Moje spojrzenie na to czym jest książka Intercourse (Stosunek płciowy) jest odmienne politycznie od poglądu Carol Anne na to, czym ta książka być powinna.

CC: W eseju pt. Pornography is a Civil Rights Issue (Pornografia jest kwestią praw obywatelskich), który jest zapisem twoich zeznań z 1986 roku złożonych przed Komisją Prokuratora Generalnego USA ds. Pornografii (Attorney-General’s Commission on Pornography), omawiasz definicję erotyki sformułowaną przez Glorię Steinem. Wierzysz, że erotyka istnieje, a jeśli tak, to czy może mieć ona jakieś pożyteczne zastosowanie dla kobiet?

AD: Nie wiem czy erotyka może istnieć w świecie, w którym żyjemy. Myślę, że istnieje bardzo niewiele erotyki. Uważam, że to pytanie samo w sobie jest częścią męskich rozważań wokół tematu pornografii i to mnie bardzo martwi w tym pytaniu. W dyskusji o tym, co to znaczy patrzeć na coś i reagować na to seksualnie, porusza się poważne kwestie polityczne, zwłaszcza dotyczące kobiet. Natomiast tego pytania zawsze używa się po to, by przesłonić kwestie polityczne, zupełnie tak, jakby wszystko wiązało się z produktem, a nie z tym co sprawia, że dana osoba tego produktu potrzebuje. W tym sensie określiłabym to pytanie jako męskie, ponieważ męskie pytanie zawsze brzmi: a czy zostanie coś dla mnie? Częścią męskiej reakcji seksualnej jest wojeryzm i uprzedmiotowienie, w odróżnieniu od kobiecego przeżywania seksualności, które opiera się bardziej na obcowaniu z kimś kto naprawdę istnieje i jest trójwymiarowy lub – ujmując to bardziej mistycznie – czterowymiarowy, bo istnieje także w czasie i przestrzeni.

Nie widzę nic, co mogłoby przeszkadzać w istnieniu erotyki. Zastanawiam się natomiast dlaczego ludzie mieliby jej potrzebować, jeśli rzeczywiście uprawiają seks ze sobą i są szczęśliwi. Albo czy ludzie mają prawo mieć innych ludzi do tego by doprowadzali ich do zaspokojenia seksualnego – mam na myśli rodzaj w pewnym sensie służących? Tak naprawdę to teraz nie ma rynku „erotyki”. Biznes pornograficzny to biznes rzędu dziesięciu bilionów dolarów rocznie i ciągle rośnie. Jest oparty na przerysowanej seksualnie nierówności kobiet, czy to wyrażonej jako dominacja czy też jako przemoc wobec kobiet. Nie dałoby się sprzedać niczego co opiera się na równości. Pytanie o erotykę to według mnie pytanie, które od dłuższego czasu ma służyć odwracaniu uwagi. Nie mam żadnych zastrzeżeń do ludzi poświęcających swoje życie tworzeniu erotyki, jeśli jest to coś co chcą robić. Jednak uważam, że ruch wyzwolenia kobiet powinien przestać udawać, że pytanie o erotykę jest jakimś zasadniczym pytaniem, bo nie jest.

Gdy pracowałam nad książką pt. Pornography: Men Possessing Women (Pornografia: mężczyźni władają kobietami), ta „feministyczna” definicja erotyki nie istniała. We wszystkich dyskusjach o pornografii erotyka po prostu oznacza pornografię dla intelektualistów. Tyle oznacza. Pornografia niczym nie różni się od erotyki jeśli chodzi o miejsce, jakie zajmuje w niej gwałt czy jakikolwiek rodzaj przemocy od biczowania po okaleczanie. To jest wyłącznie różnica klasowa.

Potem pojawiły się feministki i powiedziały: „Ale erotyka jest nam potrzebna. Musimy mieć możliwość wyrażenia tego, że lubimy seks. Musimy mieć możliwość złożenia przysięgi naszej lojalności wobec aktywności seksualnej. Musimy mieć możliwość posiadania tych wszystkich artefaktów seksualności”. Widzę, że to ma wiele wspólnego z męską identyfikacją. Innymi słowy, możemy być jak mężczyźni.

Gloria Steinem próbowała zrobić coś w zasadzie bardzo szlachetnego. Próbowała użyć erotyki jako środka służącego rozwinięciu idei seksualności opartej na równości. Bo ona właśnie to ma na myśli. Jednak większość ludzi używających słowa „erotyka” i większość ludzi, którzy tworzą treści pornograficzne nie ma tego na myśli. Oni mają na myśli po prostu pornografię. Sposób na odróżnienie tego, co jest pornografią to – prawdę mówiąc – spojrzenie na sytuację kobiet w materiale pornograficznym. Czy jest w nim wiele nienawiści do kobiet czy nie? Czy kobiety są w nim wykorzystywane i gwałcone czy nie? To naprawdę nie jest trudne do stwierdzenia. Wszyscy jesteśmy ukształtowani przez świat, w którym żyjemy. Fakt, że nasza seksualność bierze udział w scenariuszach sadomasochistycznych, że jest pobudzana przez hierarchię i zróżnicowanie siły i że kobiety w zasadzie od urodzenia uczone są erotyzowania swojej bezsilności i bólu, nie powinien nikogo dziwić. Jedyna rzecz, która dziwi to to, że wielu ludzi nazwałoby to feminizmem i powiedziałoby, że to jest dobre.

Mam wrażenie, że wielkim nieporozumieniem jest to, że uważa się, że my – kobiety działające w ruchu antypornograficznym –  powiedziałyśmy, że jesteśmy czyste i nie mamy nic wspólnego z pornografią. Nigdy tak nie powiedziałyśmy. Powiedziałyśmy natomiast, że walczymy z pornografią, ponieważ wiemy czym ona jest. Walczymy o równość płci, ponieważ doświadczyłyśmy nierówności. Żyjemy w tym świecie. Nie żyjemy dwanaście stóp ponad nim. Żadna z nas – kobiet, którą spotkałam w moim życiu nigdy nie zapewniała o czystości, nie wspominając już o deklarowaniu purytanizmu. Kreślenie tak niezgodnego z prawdą obrazu jest po prostu narzędziem propagandy. Widzę jak ja żyję w tym świecie. Wiem czym jest sadomasochizm. Wiem jakie są to odczucia. Znam wszystkie te praktyki. Nie uważam, że jestem inna lub lepsza lub że jestem ponad tym. Uważam natomiast, że to musi się zmienić, że nie powinnyśmy celebrować naszej bezsilności i nazywać jej wolnością.

Podobnie wypowiadałam się wiele razy na temat tego jak feministki mediów mainstreamowych uległy wpływowi zainteresowania, którym zostały otoczone. Jest to rodzaj majątku społecznego nawet jeśli nie jest to majątek pieniężny. To rodzaj tożsamości, której większość kobiet nie jest w stanie osiągnąć. A więc jeśli jesteś profesjonalną feministką medialną, zyskujesz tożsamość, co jest dużym prezentem, ale jest to jednocześnie bardzo niszczący prezent. Często mam poczucie, że w dziwny sposób wiele środowisk lesbijskich jest dotkniętych tym samym, bo odwołują się wyłącznie do siebie. Dla nich idea feminizmu wiąże się tylko z nimi, a nie z kobietami, które są od nich inne albo które są w innej sytuacji. Tak dzieje się w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Filadelfii, Los Angeles i w San Francisco. W pozostałej części kraju obserwuje się tego o wiele mniej. Nie wiem czy z konieczności czy z wyboru, ale lesbijki w innych częściach kraju po prostu bardziej poważnie biorą pod uwagę problemy wszystkich kobiet. Myślę, że to pomaga zmniejszać tendencję do odwoływania się wyłącznie do swojej grupy. W ruchu wyzwolenia kobiet zawsze problemem było myślenie lesbijek w kategoriach „jesteśmy wyjątkowe, jesteśmy inne”. Jesteśmy elitą. Z racji bycia lesbijkami jakoś te wszystkie bzdury nas nie dotyczą. Myślę, że manifestuje się to w różnych okolicznościach i na różne sposoby, ale od zawsze było odmową potraktowania poważnie męskiej identyfikacji przez lesbijki. Nie tylko heteroseksualne kobiety identyfikują się z mężczyznami. Bardzo trudnym zadaniem jest na przykład pragnąć wolności lub pragnąć zostać kimś w świecie, nie utożsamiając się z mężczyznami w taki czy inny sposób. Myślę, że my – feministki lesbijskie przez długi czas nie chciałyśmy zadawać sobie pytań, do których zmuszałyśmy inne kobiety, zupełnie tak jakbyśmy były zwolnione z tych pytań tylko dlatego, że jesteśmy lesbijkami. Nie jesteśmy zwolnione z żadnego z tych pytań, to po prostu manifestuje się w inny sposób. Sadomasochizm i pornografia lesbijska są tego bardzo logicznym wyrazem.

EB: W swojej pracy pt. Women Lawyers and Pornography (Kobiety-prawniczki i pornografia) z 1980 roku mówisz: „Zawsze gdy występujesz w obronie kobiety: prostytutki, żony, lesbijki czy jakiejkolwiek innej – co jest zaledwie krztyną prawdziwej sprawiedliwości – dajesz jej i nam odrobinę więcej czasu, odrobinę więcej szacunku, a czas i szacunek stwarzają nam szansę na zorganizowanie się, podjęcie głośnego wystąpienia i walki”. Co to nam mówi o strategii?

AD: To dotyczy moich obaw o to, że ruch wyzwolenia kobiet traci coś, co nazywam jego jądrem. Że kobiety zaangażowane w przeprowadzanie różnego rodzaju zmian i udoskonaleń w kobiecym życiu – w odróżnieniu od zmieniania całej struktury – są bardzo ważne, a niestety jest ich coraz mniej. Myślę, że oznacza to tyle, że kobieta – prawnik może ocalić życie innej kobiety robiąc coś co pomaga jej uporać się z problemem, którego społecznie nie jesteśmy w stanie rozwiązać. Po to ona jest. Jest kimś kto ma wiedzę i inwencję twórczą i może tych atrybutów użyć. Mam bardzo silne przekonania polityczne i postępuję w sposób, w jaki wierzę, że powinnam postępować; w sposób, przed którym inne kobiety są w pewnym sensie chronione. Mam jednak ogromny szacunek do tego, co kobiety, które postępują inaczej niż ja mogą osiągnąć.

Uważam, że kobiety zajmujące się częścią ruchu, którą określiłabym jako reformatorska, mają bardzo mało tolerancji wobec kobiet z części radykalnej. Innymi słowy, nie rozumieją one, że my jesteśmy im potrzebne. Jednocześnie uważam, że wiele z nas rozumie, że one są potrzebne nam. Za każdym razem gdy w jakiejkolwiek formie pomaga się przedłużyć życie kobiety, daje się jej oraz nam wszystkim większą szansę.

CC: W swojej pracy nad problemem przemocy wobec kobiet konsekwentnie podejmujesz kwestie rasy i klasy. Jak ta analiza wpływa na strategie, które mogłyby rozwinąć walkę z przemocą wobec kobiet i które my jako ruch mogłybyśmy przyjąć?

AD: To naprawdę szerokie pytanie. Pierwszą sprawą jest to, że traktowanie pornografii i prostytucji jako naglącej kwestii politycznej, w której trzeba działać, włącza w ruch emancypacyjny te kobiety, które były do tej pory wykluczone. Wszystkie pejoratywne określenia ruchu emancypacyjnego jako ruchu klasy średniej były w wielu wypadkach niezgodne z rzeczywistością. Ruch wyzwolenia kobiet zawsze wzywał i angażował kobiety ze wszystkich grup społecznych. Jednak powiedziałabym, że wiele kobiet które zaangażowały się w ruch emancypacyjny poszukuje szacunku. Chcą być uznane za przyzwoite i uczciwe istoty ludzkie. Jest to słuszne i sprawiedliwe, jednak ogromna liczba kobiet żyje w czymś równoznacznym z… – niewola nie jest tu właściwym słowem, to nie jest niewola – to jest rodzaj ledwie dostrzegalnej marginalizacji. One również są istotami ludzkimi, jednak są wykorzystywane dzień po dniu przez mężczyzn w sposób, przed którym inne kobiety są w pewnym sensie chronione. Ruch wyzwolenia kobiet nie miał do czynienia z tymi kobietami, dopóki nie zaczęłyśmy zajmować się problemem pornografii, co z kolei doprowadziło do zajęcia się problemem prostytucji w sposób realny, a nie liberalny według hasła: „Bawmy się wszystkie dobrze, a niektóre z nas chcą być prostytutkami”.

W tym sensie samo podjęcie tego tematu zmieniło politykę ruchu wyzwolenia kobiet. Uważam, że to, co ludzie nazywają podziałem w ruchu wyzwolenia kobiet jest w zasadzie podziałem klasowym. Przez wiele lat widziałam to w ten sposób: kobiety, które wykorzystały ruch wyzwolenia kobiet do osiągnięcia pewnego rodzaju szacunku (co niekoniecznie oznacza, że urodziły się w klasie średniej, lecz stały się klasą średnią, ponieważ feminizm dał im pewne możliwości zawodowe, których wcześniej nie miały), chcą utrzymać ten szacunek ponad wszystko. Nie da się utrzymać szacunku i jednocześnie zajmować się tematem statusu kobiet w pornografii i prostytucji. To tak, jakby kobiety mówiły: „Nie chcemy tego smrodu, po prostu nie chcemy, nie chcemy tak śmierdzieć”.

W dodatku powód, dla którego ustawa miasta Minneapolis dotycząca praw obywatelskich została uchwalona i powód, dla którego był to ten rodzaj wydarzenia politycznego, o którym nikt nigdy nie napisał w sposób właściwy, jest taki, że ustawa ta dotyczyła wpływu pornografii na ludzi biednych i ludzi o odmiennym kolorze skóry w miastach, czyli dotyczyła wybranych stref miejskich. Faktem jest, że według polityków pornografia dotyczy głównie stref, w których mieszkają ludzie o odmiennym kolorze skóry. Tak jest w każdym mieście Stanów Zjednoczonych. Grupa etniczna lub rasowa może się zmieniać w zależności od miasta. Minneapolis jest nietypowe. 96 procent ludności to biali, a praktycznie cały problem związany z pornografią dotyczy 4 procent ludności, którą stanowią głównie amerykańscy Indianie (takie określenie preferują, nie lubią jak nazywa się ich rdzennymi mieszkańcami Ameryki) oraz czarnoskórzy. W Bostonie tę grupę stanowią Azjaci, a w Waszyngtonie czarnoskórzy. Jeśli analizuje się kraj wzdłuż i wszerz, można dostrzec właśnie taki schemat. Po raz pierwszy zbudowaliśmy prawdziwą koalicję wśród tych ludzi: ludzi, którzy byli biedni, a z powodu biedy bardzo narastała ich ekonomiczna deprywacja i przemoc wokół nich. Oni wszyscy zjednoczyli się by poradzić sobie z problemem pornografii i z każdym przejawem władzy wokół pornografii, zaczynając od agentów nieruchomości poprzez skorumpowane władze lokalne, nienawiść wobec kobiet, na rasizmie płciowym w pornografii kończąc.

Spora część walki wokół pornografii dotyczy istoty ruchu wyzwolenia kobiet. Czy ma to być ruch dla kobiet, które żądają większych możliwości rozwoju kariery czy ruch ten ma naprawdę zająć się problemem wykorzystywania kobiet ubogich i mających odmienny kolor skóry? Wracając do Minneapolis, praktycznie wszystkie kobiety występujące w pokazach erotycznych na żywo w tym mieście są odmiennego koloru skóry. Nigdy nie rozumiałam jak ludzie, którzy uważają się za lewicowych mogą ignorować takie fakty dotyczące pornografii, niemniej jednak radzą oni sobie świetnie. Ogromnie poszerzyłyśmy szeregi ruchu wyzwolenia kobiet, ale poszerzyłyśmy je o kobiety, które nie są ważne. Okropne jest to, że te kobiety w ogóle nie liczą się dla białych kobiet ze środowiska akademickiego, mających swoją listę „-izmów”, przeciwko którym się opowiadają. One żyją poprawną lewicową polityką: ubolewają nad rasizmem, ale nic w tej sprawie nie robią. Nienawidzą ubóstwa – najbardziej w tym sensie, że nigdy nie chciałyby go doświadczyć. Fakt, że szeregi ruchu wyzwolenia kobiet rozszerzyły się przede wszystkim dzięki pracy na rzecz zwalczania pornografii jest dla nich zupełnie bez znaczenia, ponieważ te kobiety są dla nich bez znaczenia. Nie obchodzą ich.

Jeśli widzi się jakiś przykład nienawiści rasowej, który doprowadza mężczyzn do orgazmu i jest to sprzedawane dla pieniędzy, trzeba coś z tym zrobić. Zamierzamy żyć w świecie teorii czy w świecie rzeczywistym? Najsilniejszym elementem teorii feministycznej zawsze było to, że podobno ma ona związek ze światem. To co teraz obserwujemy to rodzaj podziału w ruchu wyzwolenia kobiet na kobiety, które żyją w świecie rzeczywistym i kobiety, które żyją w świecie akademickim. Realia akademickie stały się bezpiecznym miejscem dla przyszłych feministek. Są na pewno bezpieczniejsze niż ulica.

EB: W twoim eseju pt. Nervous Interview (Wywiad pełen nerwów) z 1978 roku fikcyjny dziennikarz mówi: „Jeśli sprawy osobiste są polityczne (…) to dlaczego nie chcesz mówić o swoim życiu osobistym?”. Odpowiadasz mówiąc przede wszystkim, że potrzebujesz prywatności by mieć życie osobiste i że prasa „znacznie przekracza swoje rzeczywiste prawo do zbierania informacji rzucając się w pogoń za faktami z prywatnego życia jednostek (…)”. Czy nadal tak to postrzegasz, a jeśli tak, to czy mogłabyś tę kwestię rozwinąć?

AD: Od czasu gdy to napisałam zdarzyło się coś, co naprawdę ogromnie osobiście na mnie wpłynęło – mianowicie wszystko to, czego doświadczyłam ze strony ludzi z przemysłu pornograficznego. Wniosłam pozew przeciwko magazynowi pornograficznemu „Hustler” za dowcipy rysunkowe na mój temat, w których przedstawiono mnie tak, jak przedstawia się kobiety w materiałach pornograficznych. W sądzie powiedziano mi, że to ja sprowokowałam, bo jeśli otwieram moją niewyparzoną gębę, to na co do cholery liczę. Poszłam do sądu i powiedziałam, że zostałam zniszczona, że ci ludzie mnie zniszczyli. Wzięli mnie, moją seksualność i moje ciało i zrobili z tego pornografię. W sądzie usłyszałam, że jeśli nie otwierałabym mojej niewyparzonej gęby, to nic takiego by się nie wydarzyło, a więc jest to moja wina. Doprawdy nie wiem jak mogli z tym w ogóle żyć, dopóki nie osiągnęli ugody polegającej na tym, że kobieta ma milczeć. Że już nigdy więcej nie otworzy swojej niewyparzonej gęby.

Moje rozumienie stwierdzenia: „To co osobiste jest polityczne” jest również takie, że to co przeżyłam w moim życiu osobistym ma w nim też wymiar polityczny, dlatego mogę wykorzystać to co wiem na rzecz dobra społecznego. To co przeżyłam nie było jedynie moim osobistym doświadczeniem. Było czymś, co w ten czy inny sposób dotyczy kobiet wszędzie. W pewnym sensie jestem w to teraz zaangażowana. Moje zaangażowanie polega na tym, by wykorzystać to co wiem w polityczny sposób.

Kwestia bycia sławnym w tym kraju jest bardzo ważna i polityczna. Myślę, że feministki są wyjątkowo nieszczęśliwe z powodu sławy. Wiele kobiet zostało zniszczonych, ponieważ w taki czy inny sposób stały się rozpoznawalne – zwykle przez bardzo krótki czas – a brzemię, które według oczekiwań innych feministek powinny nieść, jest niemożliwe do udźwignięcia przez nikogo. Nie można dźwigać ciężaru nieskazitelności. Nie można dźwigać ciężaru bycia symbolem dla innych. Trzeba nadal postępować w zgodzie ze swoim sumieniem. Nie można odpowiadać przed milionami ludzi. Nie da się. Można odpowiadać jedynie przez ludźmi, których się rzeczywiście zna. Jednak to w pewnym sensie tylko częściowo wyjaśnia różnicę. Muszę postawić granicę odpowiedzialności, ale jednocześnie, coraz częściej moje zachowanie rzeczywiście ma wpływ na inne kobiety, których nie znam. Czyli istnieje pewna odpowiedzialność, którą jestem im winna, tylko jaka?

Jest wiele rzeczy, o których chciałabym powiedzieć, ale nie chcę później o nich czytać w magazynie „Hustler”. Nie chcę, aby wykorzystywano moje życie prywatne przeciwko mnie, chcę wykorzystać moje życie na rzecz kobiet. Naprawdę nie wiem jak sobie z tym poradzić. W sytuacjach, w których uważam, że mówienie o moich doświadczeniach osobistych byłoby stosowne, nie mówię o nich. Nie mogę. Ludzie mówią o wolności słowa, a te wszystkie dupki od swobód obywatelskich idą do sądu po to by ochłodzić gdzieś czyjś sposób mówienia. To znaczy chcę powiedzieć, że mój sposób mówienia jest cholernie chłodny i jestem pisarką. To co mnie spotkało i czego się nauczyłam jest bardzo ważne, a kobiety naprawdę mają prawo się o tym dowiedzieć. Tymczasem ludziom z przemysłu pornograficznego w zmowie z sądami udało się stworzyć środowisko społeczne, w którym nie mogę przetrwać jeśli mówię o moich doświadczeniach. Mój sposób mówienia jest tak chłodny jak to tylko możliwe.

CC: Uważasz, że możesz lepiej opowiedzieć o swoim życiu poprzez fikcję literacką?

AD: Aktualnie pracuję nad pewną powieścią. Napisałam też powieść pt. Ice and Fire (Lód i ogień) i myślę, że wiele osób woli poruszać pewne tematy poprzez fikcję literacką. Podkreślam, że jest to fikcja. Nie jest to dokument i przyznaję, że poprzez fikcję rzeczywiście łatwiej wyrazić wiele rzeczy. Jednak poruszanie pewnych tematów poprzez fikcję nie chroni przed atakami. Na przykład tego lata wydano książkę, w której napisano całą masę okropnych rzeczy na mój temat, łącznie z tym, że zaatakowałam pewną kobietę. W książce zacytowano wypowiedzi tej kobiety potwierdzające mój atak na nią. Teraz otrzymałam jej oświadczenie złożone pod przysięgą, z którego wynika, że nic takiego nie powiedziała, że nic takiego się nie wydarzyło. I rzeczywiście nic takiego się nie wydarzyło. To czego użyto do uzasadnienia argumentów na temat tego jaką jestem osobą, to w większości cytaty z mojej fikcji literackiej. Cytuje się fragmenty z moich opowiadań, zupełnie jakby mówiono o mnie. Próbuje się mówić, że działam w przemyśle pornograficznym, że jestem dominą i porównuje się mnie do Markiza de Sade. W ten sposób wszystkie dowody przeciwko mnie są zaczerpnięte z fikcji.

EB: Pytanie, które chciałam tobie zadać dotyczy życia z Johnem Stoltenbergiem. Dlaczego się na to zdecydowałaś?

AD: Żyjemy ze sobą już ponad piętnaście lat. Żyjemy razem, ponieważ bardzo się kochamy i to jest odpowiedź na to pytanie. Zawsze czułam, że moja odpowiedzialność wobec ruchu wyzwolenia kobiet wyrażała się poprzez pracę: jeśli wykonywałam ją tak, jak powinnam, to nie musiałam odpowiadać na żadne pytania z nią związane. W początkowym okresie gdy zamieszkaliśmy razem było bardzo trudno. Obrzucano mnie epitetami tylko dlatego, że John i ja żyliśmy razem. Teraz wydaje się, że ludzie traktują nas z niezłośliwą obojętnością. Myślę, że jego praca też była bardzo ważna. Zrobił wiele w kwestii zrzeszania się przeciwko pornografii, a jego książka pt. Refusing to be a Man (Odmowa bycia mężczyzną) jest znakomitą i wyjątkową książką. Ale nie dlatego żyjemy razem. On jest bardzo dobrym człowiekiem i naprawdę bardzo się kochamy.

CC: Jedno z twoich mocnych stwierdzeń w książce pt. Letters from a War Zone (Listy ze strefy wojny) dotyczy kwestii cenzury. W eseju pt. Voyage in the Dark: Hers and Ours (Podróż w ciemność: jej i nasza) z 1987 roku wspominasz, że powieść Jean Rhys została usunięta. Kontynuujesz mówiąc: „Nie wiem dlaczego my pisarki myślimy, że nasze książki będą żyć”. Co proponujesz kobietom by zrobiły, aby utwory obecnego pokolenia pisane przez kobiety nie zostały także usunięte?

AD: To jest bardzo ważne i trudne pytanie. Nakład książki pt. Sexual Politics (Polityka seksualna) jest wyczerpany. Podobnie nakład książki pt. The Dialectic of Sex (Dialektyka płci). To co kobiety muszą zrobić, to zaakceptować fakt, że żyjemy w społeczeństwie, które po prostu cenzuruje lepiej niż cenzura państwowa. Muszą zaakceptować siłę jaką ma przemysł wydawniczy i media w kontrolowaniu myślenia i wyrażania. Muszą zrozumieć, że to kwestia władzy i pieniędzy. Kobiety powinny być też mniej bierne jeśli chodzi o książki. Powinny wziąć swoje pieniądze – których nie mają zbyt dużo – i zacząć kupować książki napisane przez feministki. Powinny rozwinąć swoją wiedzę i rozumienie tego jak funkcjonuje przemysł wydawniczy. Książka w twardej oprawie jak na przykład Letters from a War Zone (Listy ze strefy wojny) została wydana praktycznie jako „martwa”. Jeśli za dwa miesiące nadal będzie dostępna w księgarniach, to będzie cud. Kobiety muszą zrozumieć, że kłamstwem jest to co ciągle słyszą, że w tym kraju można opublikować każdą książkę. Muszą zrozumieć, że częścią społecznej funkcji przemysłu wydawniczego jest wykupywanie praw do książek, a następnie usuwanie wybranych książek tak by nikt nie mógł ich kupić. Muszą przestać myśleć, że żyją w wymarzonym, liberalnym świecie równości, w którym osiągnięto już sprawiedliwość. Nie ma sprawiedliwości. Możemy być równe w naszych sercach, ale to nie czyni nas równymi w świecie. Uważam, że brak zrozumienia przez kobiety tego co dzieje się z książkami idzie w parze z brakiem zrozumienia, że władza jest rzeczywistością, a my – kobiety tej władzy nie mamy. Próbuję powiedzieć, że kobiety muszą zacząć mierzyć się z rzeczywistością. Na myśleniu życzeniowym nie da się zbudować żadnego ruchu zmieniającego rzeczywistość. Myśleniem życzeniowym jest myślenie, że mamy już to czego chcemy i czego potrzebujemy. A wcale tego nie mamy. Kobiety, które chcą pisać i coś przekazywać – co w dużym kraju jest niełatwym zadaniem – mają coraz trudniej, nie łatwiej. Dostęp nie jest łatwiejszy, jest trudniejszy. Kobiety muszą potraktować poważnie opłacalność przemysłu wydawniczego i zrozumieć, że spośród tych pisarek, które nie piszą zgodnie z zapotrzebowaniem rynku przetrwa bardzo niewiele. Mówiąc o zapotrzebowaniu rynku mam na myśli tworzenie książek, które można odbierać tak biernie jak telewizyjne show. Jest to rodzaj standardu.

EB: Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś powiedzieć?

AD: Najbardziej chcę powiedzieć, że ruch wyzwolenia kobiet ma szansę zrobić coś cudownego, co naprawdę zniszczy hierarchię płci, rasy i klasy. Możemy to zrobić, ale nie poprzez retoryczne oskarżanie o niesprawiedliwość. Trzeba to zrobić poprzez działania polityczne polegające na atakowaniu ustanawianej niesprawiedliwości. To się nie zmieniło. To jest to, co musimy zrobić. Kolejna rzecz, którą chcę powiedzieć brzmi: róbcie coś. Nie musicie zrobić wszystkiego. Nie musicie być doskonałe, nie musicie być nieskazitelne, róbcie to co możecie zrobić. Po prostu to róbcie. Życie jest krótkie i nigdy nie wiecie kiedy się dla was skończy, więc naprawdę działajcie, działajcie teraz.

Tłumaczyła Mirosława Melewska

Źródło: http://rancom.wordpress.com/2011/12/30/andrea-dworkin-interview/

  1. finger me

    Hmm is anyone else encountering problems with the pictures on this blog loading?
    I’m trying to figure out if its a problem on my end or if it’s the blog.
    Any responses would be greatly appreciated.

Prosimy używać nowych komentarzy

design & theme: www.bazingadesigns.com