Duda: Dajcie jej klikać, czyli drogi feminizmu Graff

Agnieszka Graff to jedna z bardziej rozpoznawalnych przedstawicielek współczesnego polskiego feminizmu. Jej głos jest słyszany nie tylko wewnątrz ruchu, ale też poza nim. Jej publicystyka cieszy się sporym rezonansem. I nie jest to wynik przypadku, tylko konsekwentnego planu, strategii i dobranych do niej narzędzi komunikacyjnych. Jako literaturoznawczyni doskonale wie jak mówić, pisać, zna mocne strony i mielizny kolejnych form narracyjnych. To sprawia, że jej teksty trafiają do różnych wspólnot. Graff chce mówić tak, by być nie tylko słyszana, ale i usłyszana. Umiejętność strukturalnego oglądu kolejnych przestrzeni, i tekstowych, i realnych, z pewnością ułatwia jej takie działania. To niewątpliwa zaleta działalności autorki Świata bez kobiet. Jednakże mainstreaming Agnieszki Graff jako płaszczyzna porozumienia, to właściwie bycie jedną nogą w Kongresie Kobiet, drugą nogą w Krytyce Politycznej, trzecią nogą w akademickości a czwartą w publicystyce. Sporo tych nóg. Prawie jak na okładce polskiego wydania Dróg feminizmu Nancy Fraser. Ta wielonoga metafora nie jest tu zresztą przypadkowa, bo Agnieszka Graff, tak jak Nancy Fraser, przynajmniej od momentu publikacji Matki feministki, opowiadać się będzie za wskrzeszeniem i przedefiniowaniem opiekuńczości. Ale nie o Matce feministce będzie dalej, przynajmniej nie tylko.

10841122_10204143862290865_1598543979_n

Drogi feminizmu Nancy Fraser oraz najnowsza książka Graff Jestem stąd pokazują korekty i nieustanne zmiany w feministycznym i genderowym myśleniu autorek. Obie książki są właściwie historycznymi narracjami podsumowującymi konkretny etap działań ruchów feministycznych, są spojrzeniem wstecz i próbą wypracowania teorii, które, zdaniem autorek, zmienić mogą i powinny pozycję ruchu feministycznego w obliczu neoliberalizmu. Graff odchodzi od krytyki kulturowej a w spektrum jej zainteresowań wyraźnie pojawia się ekonomia. W ten sposób z literacko-intelektualnego feminizmu, nie bez udziału w inicjatywach społecznych, Graff przechodzi w stronę budowania feministycznej wspólnoty pochylonej nad kwestią opieki i zależności. I tu pojawia się zaskoczenie, bo zamiast zestawienia z podejściem socjalistycznym, Graff  wytyka się macierzyński egzystencjalizm.

A przecież zarysowana wyżej droga nie powinna nas tak bardzo zaskakiwać, bo jeśli czyta się kolejne książki Graff, to już w wydanej sześć lata temu Rykoszetem można zobaczyć kluczowe dla autorki Świata bez kobiet tropy interpretacyjne. Już tam płeć nie jest najważniejszym z czynników opisu rzeczywistości. Obok niej pojawia się rasa, klasa, naród. Korzeniem tej zmiany nie jest jednak unijny gender maistreaming, lecz lektura pism m.in. czarnoskórych amerykańskich feministek. Ta zmiana jest zresztą bardzo zauważalna w całym polskim intelektualnym czy akademickim ruchu feministycznym i genderowym. W czasie gdy wychodzi Rykoszetem, powstaje wydana w 2013 roku książka Agnieszki Mrozik Akuszerki transformacji, w tym momencie powstają też teksty Moniki Bobako dotyczące urasowienia klasy w Polsce. Wówczas też autor tego szkicu w podobnym tonie badał obrazy kobiet i mężczyzn w prozach postbałkańskich. Dziś poza intersekcjonalnymi interpretacjami kulturowymi i socjologicznymi polskie czytelniczki mogą sięgać także do przetłumaczonych już źródeł, do tekstów bell hooks czy Gayatri Chakravorty. Spivak. 

Ruch krytykujący romans feminizmu z neoliberalizmem, styk obu, czy nawet wchłonięcie, albo i próbę przejęcia pierwszego przez drugi, wydaje się w Polsce wyraźny. Nie tylko w ramach Feministycznego Think Tanku, czy wydawniczych wątków Krytyki Politycznej, ale też w ramach samego Kongresu Kobiet (sic!). Pisząc o tym ostatnim, nie mam na myśli posądzanej ostatnio o backlashowości Graff, lecz wcześniejsze działania kobiet walczących o ustawę żłobkową, czy matek pierwszego kwartału, które dość dobrze odnajdują się w kooperacji z przedstawicielkami lokalnych Kongresów Kobiet. Z pewnością jest to mniej spektakularne niż niesione na sztandarze parytety, wydaje mi się jednak, że nie da się jednoznacznie zestawić Kongresu z feministycznym indywidualizmem czy liberalizmem. Przynajmniej nie w 2014 roku, po sześciu latach jego działania i przynajmniej nie do momentu, gdy w jego strukturach odnajdują się działaczki zielonogórskiej Baby, poznańskiej Konsoli, czy Agnieszka Graff. Tak, i za Babę, i za Konsolę mogę za chwilę na odlew dostać argumentem, że ich działania to przecież wynik NGOizacji, która, po pierwsze zależna jest od środków rozdawanych przez administrację kolejnych szczebli, po drugie, NGOsy w Polsce się zbiurokratyzowały i zamiast nieść pomoc tam, gdzie powinny, dorabiają się na beneficjentach/tkach, klientkach/tach.  Oba argumenty pojawiają się w dyskusji na temat NGO od kilku lat (też u Graff, Magma 2010), oba pojawiły się także w trakcie ostatniej (listopad 2014) poznańskiej dyskusji nad Drogami feminizmu. Niestety żaden z dyskutantów i dyskutantek nie umiał odpowiedzieć, co jeśli nie NGO?, w trakcie debaty zaproponowano spółdzielnie – już nie, biorąc pod uwagę mechanizm powoływania spółdzielni socjalnych, dzisiejsza spółdzielczość w Polsce działa dokładnie tak, jak torpedowane przez Fraser mikrokredyty czy mikropożyczki. Co zostaje? Zostaje sieć, a właściwie zazębiające się w miejscach wspólnych interesów sieci i działania poprzez uliczne happeningi. Zostaje przestrzeń pozahierarchiczna, grono znajomych. To nie prowadzi jednak do zmiany, w najlepszym razie kompensuje bycie w opozycji. Choć w tym wypadku Graff odkrywa nam coś jeszcze – permanentny kryzys braku liderki (por. rozdział Siostrzeństwo, Jestem stąd, 2014).

Narracja Graff jest nieustanną próbą odpowiedzi na pytanie »skąd jestem?«. A samo »jestem« autorka obrazuje przy pomocy metafory cebuli, która złożona jest z wielu warstw, jej kolejne skorupy mocno do siebie przylegają, ale nie ma jednego, najważniejszego jądra, centrum. Każda warstwa wydaje się równoważna, interpretowalna, ale realna. Tak pojęte »jestem« Graff przeciwstawia radykalnemu postmodernizmowi. Mówi, że bliżej jej do Giddensa niż Derridy, do Nussbaum niż Żiżka i Butler. I nic w tym dziwnego. W momencie, gdy feminizm taktuje się jako ruch na rzeczy konkretnej zmiany, gdy szuka się narzędzi i chce się w tej zmianie – politycznej, społecznej – partycypować, Żiżek i Butler okażą się tylko ładnymi, nieaplikowanymi teoriami. Feminizm Graff odbiega zarówno od neoliberalnego jak i radykalnego indywidualizmu. Umatczynienie Polski będzie więc projektem koncyliacyjnej zmiany, nie indywidualnej rewolucji. Oczywiście, na poziomie autorskiego podmiotu musiało dojść do indywidualnego matczynego, czy raczej opiekuńczego kliknięcia, za tym idzie jednak potrzeba wspólnoty. Tę zmianę można lekceważyć, opisać: „no tak, została matką i nagle ją oświeciło”, można ją też potraktować jako kolejne, wspomniane wyżej, kliknięcie. Tak, jak – w przypadku Graff – opisany intelektualny impuls, otworzył jej oczy, sprawiał, że zaczęła żyć w innym świecie, dostrzegać dyskryminujące struktury, działanie patriarchatu i swoją rolę w jego ramach, co stało się jej feministycznym akcesem, tak też jej rodzicielskie przeistoczenie traktować powinniśmy jako kolejny impuls/kliknięcie, kolejne otwarcie na istniejące, wcześniej przezroczyste, albo marginalizowane struktury. Otwarcie/kliknięcie, nie tyle głębsze, nie lepsze, ile różne od dotychczasowych, ale nadal feministyczne. Wydaje mi się, że takie ustawienie sprawy jest w tym wypadku kluczowe i właściwie nonkonformistyczne. Za to zbiera się tyleż samo kopniaków, co pochwał, tyle że zmieniają się ich dysponenci i dysponentki.

Widać czego Graff chce. W Jestem stąd na warsztat bierze rodzinę, pochodzenie, wyznanie, wyraźnie pisze o tym, że dziś jakakolwiek feministyczna analiza pozbawiona wątku ekonomicznego, jest po prostu niedokończona, nieaplikowalna, nieprzekładalna na rzeczywistość. Chce narzędzi. Odchodzi od neoliberalnego indywidualizmu i szuka sojuszniczek. Jest w tym jednak pewien paradoks, ponieważ wydaje się, że narracja Graff nadal musi być odróżnialna, chce pozostać indywidualna, rzekłbym nawet, że nadal będzie to narracja prymuski, która najlepiej odrobiła lekcje. Być może właśnie to ta figura prymuski wkurza nas najbardziej. Bycie razem, ale jednak wyraźne odróżnienie. Taką postać Graff prezentuje nam narracja Jestem stąd – jej bohaterka zawsze była na marginesie, a to jako dziewczyna opozycjonisty, a to jako ta, która mogła w latach 80. ubiegłego wieku wyjechać do USA, a to jako niania w Nowym Jorku, a to jako ta o żydowskich korzeniach, czy wreszcie jako feministka w piaskownicy. Zawsze na autorskim marginesie. Na marginesie, który był dla niej możliwością, także radykalnego,  otwarcia, jak u wspomnianej już bell hooks.

To chyba właściwy moment, by w końcu zapytać skąd właściwie jest Agnieszka Graff i dlaczego tak nieustannie potrafi wkurzać? Najprościej byłoby powiedzieć, że jest z Polski. Ale przecież nie da się tak bezprzymiotnikowo. Trzeba dookreślać a przysłowny zaimek »stąd« określa tylko „tu i teraz”. Nic więcej. Wskazuje na aktualną solidarność czy wspólnotę. By zrozumieć »stąd«, potrzebujemy kontekstu. Ów zaimek nie daje nam też żadnej pewności,  gdzie Graff się przemieści, w którą stronę pójdzie, a przecież cała jej narracja jest zapisem kolejnych intelektualnych fascynacji i późniejszego odklejania się od nich. I póki były to fascynacje intelektualne, nikt nie miał z tym problemu. Paradoksalnie, niezrozumienie wzniecił dopiero ruch zapętlenia intelektu i życiowej praktyki, doświadczeń autorki. Ot feministyczny paradoks. Skąd zatem mówi Agnieszka Graff? Z miejsca, z którego wyraźnie widać różnice i różne potrzeby.

Ważne jest również to, że konstruując Jestem stąd, Graff zmienia też strukturę wypowiedzi – formę eseju porzuca na rzecz rozmowy, a właściwie wyznania spajanego kolejnymi pytaniami Michała Sutowskiego. Niby ze względu na grant i wydawniczą serię. Wszak Jestem stąd jest kolejnym tomem Serii z Różą – rozmów z ważnymi dla polskiej kultury kobietami. Wydaje się jednak, że wybór powyższej formy nie jest aż tak przypadkowo grantowy. Jeśli przyjrzeć się narracyjnym strukturom tworzonym przez zachodnie feministki, zauważyć można, że ich wypowiedzi, z akademickich przechodzą w publicystyczne, a dalej stają się wyznaniami niepozbawionymi autobiograficznych odniesień. Pierwszoosobowa narracja, podmiotowość oraz nawiązanie do tu i teraz, kreślenie pozycji i miejsca, z którego się pisze, to ważny składnik większości feministycznych tekstów. Jednak sięganie do przykładów z własnej biografii, przynajmniej w narracji Graff, nie było powszechnym zabiegiem. Pod tym względem rok 2014 wydaje się dla niej przełomowy. Najpierw ukazał się zbiór autobiografizujących felietonów Matka feministka. Wydaje się jednak, że w nim autorka w dość bezpieczny sposób postawiła wyraźne granice między prywatnością a opisem felietonistycznych przypadków. W Jestem stąd idzie dalej, odsłania swoją historię, nie tylko tę akademicką, nie tylko tę aktywistyczną, ale też rodzinną, prywatną. Dodatkowo dopełnia ją zdjęciami z domowego albumu. Matkę feministkę wypełniały zdjęcia zaczerpnięte z sesji fotograficznej, tutaj pojawiają się obrazy z prywatnego archiwum. Oczywiście są to obrazy z oficjalnych uroczystości, spotkań, wyjazdów, jednak wydaje się, że Graff w ten sposób chce dodatkowo zaciekawić czytelniczkę i czytelnika, nagrodzić ich za lekturę, wpuścić poza medialną fasadę. W końcu Jestem stąd to 460 stron tekstu, przy którym należy wytrwać. Dlatego jego linearność musi być wzburzona, muszą być jakieś kamienie milowe, zapętlenia. Dość ciekawie jest czytać Jestem stąd w kontekście autobiograficznego tekstu Graff Dziewczyna opozycjonisty, który w 2005 roku ukazał się z w zbiorze Feministki. Własnym głosem o sobie pod red. Sławomiry Walczewskiej. Wówczas, będąc jedną z dziesięciu feministek opisujących swoje życie i feminizm, kończąc swoje wyznanie, Graff stwierdzi: nie wiem – „trochę nie wiem dokąd to zmierza, a trochę nie chcę powiedzieć, żeby nie zapeszyć” (s. 108) – oznajmi. Wspomni o zmianie priorytetów. Właściwie dopiero w kontekście Matki feministki i Jestem stąd to zdanie nabiera znaczenia nie tyle filozoficznego, co rewolucyjnego. 

Dziś następuje pewna implozja. Oby trwała jak najdłużej i nie przeistaczała się w eksplozję. Jeśli ruch kobiecy jest ruchem ekspresji, buntu i gniewu, to w tej chwili znajduje się w momencie, w którym zastanawia się nad swoją rolą w ramach patriarchatu, paternalizmu, liberalizmu i kapitalizmu. Te pytania stawia Graff wewnątrz struktury. Nie wiem czy matka jest figurą pewnej klasy, a wydaje się, że o tym, w kontrze do różnorodności, indywidualnego wyboru i tożsamości chce dziś mówi Graff. Z pewnością matka jest figurą z opiekuńczego, więc przeciwstawnego kapitalizmowi, imaginarium, jest figurą nieindywidualistyczną, figurą relacyjną. Figurą przywołująca socjalizm, ale też, w dalszym, idealnym planie, rodzicielstwo, nie tylko macierzyństwo. Może więc, jak klasyfikuje formę Matki feministki Kinga Dunin, jej „egzystencjalny ton czy piękny język psychoterapii”, którym do i o matkach mówi Graff, jest po prostu skuchą wytrawnej literaturoznawczyni, albo celowym włożeniem kija w mrowisko, a może nadinterpretacją oponentek? 

Niedługo pewnie zobaczymy czy Jestem stąd, jako posłowie do dotychczasowej działalności Graff, podobnie jak Świat bez kobiet i Matka feministka trafi pod strzechy, bądź rozpęta wyraźną dyskusję na temat dróg polskiego feminizmu. Póki co, wydaje mi się, że recepcja wywiadu rzeki jest znikoma. Pewnie dlatego, że jej odbiorca jest bardziej środowiskowy niż odbiorca zbioru felietonów. A może się mylę. Wszak zbieżna w czasie publikacja Graff i Fraser nie jest przypadkowa. Podobnie jak czekająca na premierę książka Carol Gilligan. Pewne jest jedno, mainstreaming, z którego chce mówić Graff, tak jak kultura popularna, jest ambiwalentny. Dzięki temu mamy o czym gadać.

Maciej Duda

design & theme: www.bazingadesigns.com