Duda: Czytając, żegnaj się z nadzieją

„Wielkie pranie mózgów” to mocna, publicystyczna kwalifikacja. Ów tytuł kojarzy się z niewyszukaną poetyką prawicowych czy katolickich mediów elektronicznych oraz prowadzoną za ich pośrednictwem kampanią piętnującą nieprawdziwych Polaków: lewicowców, ateistki, feministki, postmodernistów, genderystów. Wedle tychże mediów, wszyscy powyżsi mają wyprane umysły i czyhają na kolejne pokolenia niewinnych jeszcze Polek i Polaków. Ta diagnoza jest wyraźna i niepodważalna. W tym momencie mógłbym zostać posądzony o niesprawiedliwą generalizację, o wrzucanie wszystkiego do jednego worka, niestety wystarczy otworzyć portal fronda.pl, pch24.pl, czy gościa.pl, a powyższy opis znajdzie łatwe potwierdzenie. Duża ilość umieszczanych tam odredakcyjnych tekstów oraz komentarzy pojawiających się pod nimi odnosi się do tej właśnie metafory. Być może z tego powodu w tytule swojej książki wykorzystał ją też Piotr Szumlewicz. Funkcją tego tytułu może być sugestia, wedle której wymienione media oraz media publiczne działają w bliźniaczy sposób. Szumlewicz nie pochyla się bowiem nad wyszczególnionymi wyżej mediami. „Wielkie pranie mózgów” to metafora, która obejmować ma opis polskich mediów publicznych. To w nich, w Telewizji Polskiej, pracował Szumlewicz.

10841122_10204143862290865_1598543979_n

Miejsce pracy autora jest kluczowe. Jego afiliacja z lat 2010-2012 pokazuje bowiem, że tekst skonstruowany przez Szumlewicza nie jest wynikiem zewnętrznego, badawczego oglądu. „Wielkie pranie mózgów” to spis własnych doświadczeń poczynionych w ramach obserwacji uczestniczącej. Wykorzystana przez publicystę pierwszoosobowa narracja dodatkowo wyostrzy i urealni opisane w książce zdarzenia. Ale po kolei.

Narracja Szumlewicza prowadzi nas od ogółu do szczegółu. Od zarysowania tła i struktury publicznej instytucji, poprzez prezentacje możliwości i sposobów współpracy w jej ramach, naświetlenie specyfiki kolejnych etapów produkcyjnych audycji, które współtworzył autor, po efekt – obrazki i spoty, które kształtuje naszą rzeczywistość. Wkroczenie do ogromnej, państwowej instytucji wiąże się z chęcią poznania procesów i sposobów jej zarządzania. Ta chęć szybko zaowocuje wiedzą, wedle której, poza kilkuset dyrektorami rotacyjnie wymieniającymi się stanowiskami, reszta pracowników telewizji wykonuje swoje obowiązki w oparciu o zapisy widniejące na umowach śmieciowych, a o ich pracy decydują nieformalne koligacje i wpływy, których układ zależny jest od polityki i indywidualnych kaprysów. 

Wszystko to sprawia, że Szumlewicz, próbując przedstawić nam strukturę TVP, sięga po mafijną i feudalną metaforę. Oba systemy, według odczuć autora, odzwierciedlać mają realia panujące w gmachu na Woronicza. Wydaje się, że przedstawianą przez Szumlewicza rzeczywistość doskonale definiują też zapisy kodeksu pracy, w szczególności paragraf dotyczący mobbingu. Rozluźnienie struktury organizacyjnej, brak jasnych wytycznych dotyczących zatrudnienia, odpowiedzialności i obowiązków pracodawców i pracowników, brak ścieżek postępowania, wszystko to daje możliwość nieograniczonego i nieformalnego konstruowania rzeczywistości według tzw. »widzimisię«, tworzenia klanów, gwiazd i kozłów ofiarnych. Strach przed popadnięciem w niełaskę, ale też baczne trzymanie się schematu, tak by nie narazić się na skargę przedstawicieli episkopatu czy oburzonych polityków znajdujących się akurat przy władzy (bez względu na nazwę ugrupowania, z którego się wywodzą) powodują, że jakiekolwiek poddanie w wątpliwość tez zgodnych z wytycznymi obowiązującej w polityce i TVP, czyli mieszanki moralnego konserwatyzmu i neoliberalnej gospodarki, jest niemożliwe. Przedstawiona na kolegium redakcyjnym sugestia opracowania krytycznego (np. antyneoliberalnego) materiału zbywana jest milczeniem lub traktowana jako dobry/kiepski żart, zależnie od humoru szefa. Takie doświadczenia z pracy w TVP wyniósł autor.

Szumlewicz pochyla się też nad problemem dziennikarskiej nierzetelności i – co istotne – niekoniecznie lub nie tylko wiąże tę sferę z wartościami wyznawanymi przez kolejnych moderatorów medialnych dyskusji. Ważnym aspektem stanie się także kwestia wykształcenia dziennikarzy_ek i struktura studiów, których absolwentki i absolwenci potrafią co prawda szybko skonstruować materiał czy obsłużyć najnowszy sprzęt, ale nie mają odpowiedniej wiedzy dotyczącej kwestii społecznych, pracowniczych, ekonomicznych, politycznych, ani też zdolności weryfikacji źródeł i krytycznego podejścia do prezentowanych przez różnych specjalistów tez. W ten sposób tworzone przez nich materiały spełniają tylko wymogi formalne, są ładne i poprawnie skonstruowane według obowiązującego przepisu, lecz niestety nie są w stanie wywołać żadnej debaty. Nie inaczej jest wśród już pracujących dziennikarzy_ek, tu również zakresu ich pracy nie wyznacza wiedza oraz przydział do specjalistycznych, merytorycznych redakcji: „Gdy zapytałem jednego z szefów TVP Info, dlaczego Chęciński komentuje każdy temat, usłyszałem, że on sprawnie korzysta… z Wikipedii” (s. 114) napisze autor.

Sztandarowy wydaje się jednak fragment, w którym Szumlewicz dokona analizy skonstruowanych przez Pawła Gadomskiego materiałów dotyczących związków zawodowych. Autor „Wielkiego prania mózgów” szczegółowo omawia spot Gadomskiego, po czym, zarzucając mu brak refleksji, selektywność, kłamstwo i manipulacje, swoją skargę wysyła do TVP. W odpowiedzi otrzymuje zaś następującą informację: „Prawem każdego dziennikarza jest wygłoszenie komentarza, który przedstawia jego własny punkt widzenia” (s. 105). Tak pojęta produkcja materiałów informacyjnych nie różni się od produkcji reklam, które sprzedawać mają konkretny produkt. Szumlewicz zapewnia, że dziennikarze zamiast refleksji sprzedają konkretną polityczną i ekonomiczną ideę. Nie silą się na krytykę czy choćby zastanowienie. Przywołany powyżej przypadek staje się także doskonałym asumptem ku temu, by Szumlewicz mógł przedstawić to, czego nie zdołał zrobić w TVP.

W Wielkim praniu mózgów znajdziemy więc krytyczne informacje na temat kształtu obecnego rynku pracy i jego wykładni, a także gospodarcze i ekonomiczne analizy (okrojone do felietonowych wersji), które podważają wszechobecne tezy neoliberalnych guru. To pokazuje, że Szumlewicz nie tylko krytycznie opisuje medialną rzeczywistość, ale stara się też zaprezentować alternatywne modele zarządzania, które nie będą podporządkowane pozycji i interesom »silniejszego«. Jego książka przywołuje smutną konstatację na temat nieobecności lewicowej myśli ekonomicznej w polskich mediach. Dyżurna obelga »komunista« niweluje realną dyskusję ekonomiczną. Kwalifikacja, którą żonglują członkowie dwóch największych partii, znieważając się nią wzajemnie – »ty komuchu«, »ty ZOMOwcu« – nie tylko jednostronnie mityzuje PRL jako ciemne czasy komunizmu, ale też skutecznie odbiera głos jakiejkolwiek współczesnej ekonomicznej i politycznej alternatywie. Ta ostania, jako radykalna, wedle autora musi się znaleźć poza medialnie konserwowanym układem naskórkowych przeciwieństw PO i PIS.

Formalnie „Wielkie pranie mózgów” to zbiór luźno powiązanych tekstów. Można je zakwalifikować jako felietony lub krótkie obrazki rodzajowe. Wszystkie ujęte zostały w zgrabną i dość zaskakująca klamrę kompozycyjną, w której autor obrazuje początek i koniec własnej przygody z TVP. Kolejne teksty można czytać wyrywkowo, zmieniając ich kolejność, bez szkody dla całości. Każdy z nich stanowi bowiem odrębną, zamkniętą jednostkę. To sprawia, że główne tezy zostają kilkakroć powtórzone i dopełnione kolejnymi przykładami realnych zdarzeń. Szumlewicz często wykorzystuje mechanizm zestawienia pozornych, na pierwszy rzut oka jaskrawych antynomii, przeciwieństw. Tak dzieje się w chwili, gdy konfrontuje ze sobą ekspedientkę oraz telewizyjną spikerkę. W pierwszej chwili wydaje się, że to retoryczne nadużycie, którego ostrze wymierzone jest w struktury, na których opiera się system pracy w telewizji publicznej. Problem jednak w tym, że zestawienia Szumlewicza tylko na pozór są oksymoroniczne (np. niewyobrażalna dla mediów figura prawicowego geja/prawicowej lesbijki). Porównując ciężar pracy obu kobiet (ekspedientka i spikerka) oraz otrzymywane przez nie wynagrodzenie, jasno dostrzegamy przeciwko czemu protestuje autor: strukturalnym nierównościom, niesłusznej nobilitacji jednych zawodów oraz pauperyzacji innych. Czytanie z promptera oczywiście różni się od obsługi kasy fiskalnej, większej specjalizacji wymaga jednak to drugie urządzenie.

Poetyka pozornych antynomii jest tym, co odróżnia zbiór felietonów Szumlewicza od zbiorów wydawanych przez Ziemkiewicza. Kolejną różnicą są przytoczenia odpowiednich danych ilustrujących tezy prezentowane przez dziennikarza oraz odrzucenie personalno-plotkarskiego ujęcia warszawskiego środowiska dziennikarskiego, czy szeroko pojmowanych mediów. Wskazane różnice niwelują obraz Szumlewicza jako Ziemkiewicza a rebours. Redaktor „Bez Dogmatu” oraz lewica.pl, który kojarzony jest z ekspresyjnym i ironicznym przekazem, niejako z góry otrzymuje łatkę „walczącego lewaka” czy „lewackiego publicysty”, przez co stać ma się rewersem przywołanego Ziemkiewicza. Takie uproszczenia i schematy Szumlewicz chce burzyć, z tego powodu przeciwstawia się domykaniu publicznej dyskusji opartej na zestawianiu (pozornie) skrajnie przeciwstawnych postaw i wykorzystywaniu tej samej, pustej ale efektownej retoryki przez obie strony sporu. Jak pisze autor:

„Przeciętny widz według nich [szefów, wydawców, dziennikarzy; MD] nie interesuje się poziomem wynagrodzeń, służbą zdrowia, systemem emerytalnym ani biedą. A nawet jeżeli się interesuje, to nie ulega wątpliwości, że te tematy są dla niego zbyt trudne. Jeżeli usłyszy o bezrobociu, natychmiast przerzuci się na inny kanał. A kiedy zobaczy Stefana Niesiołowskiego i Adama Hofmana podczas zażartej kłótni, z pewnością nie odejdzie od telewizora. Nie ma żadnych danych, które potwierdzałyby, że ludzie wolą oglądać pyskówki niż debaty dotyczące rynku racy i służby zdrowia, lecz wydawcy oraz szefowie wiedzą lepiej i bronią swojego zdania niezależnie od faktów. Gdy oglądalność spada, mimo częstego pokazywania chamstwa i jatek personalnych, szefowie są przekonani, że trzeba podkręcić poziom agresji. Gdy dyskusje merytoryczne mają wysoką oglądalność, wydawcy tłumaczą to specyfiką dnia, przypadkiem albo faktem, że w programie brała udział znana postać.” (s. 77)

Reasumując, poetyka tytułu „Wielkie pranie mózgów’ może być myląca. Książka Szumlewicza nie jest prostym zbiorem osobistych felietonów, w których autor prezentuje swój stosunek do celebrytów oraz prasowych i telewizyjnych doniesień. Czytelniczki_cy szukające_y personalnych smaczków i środowiskowych denuncjacji będą zawiedzione_eni. Pod piórem Szumlewicza pojawia się więcej niż na ekranach naszych telewizorów, każdorazowo jednak spotkamy się z opisem spraw, nie osób.

Nie da się jednak ukryć, że struktura zbioru felietonów i obrazków poniekąd oddaje konstrukcję informacyjnej audycji, a nawet telewizji śniadaniowej, w której materiały poważne przeplata się mniej poważnymi, wszystko wedle założeń kategorii infotainment. Tekst poświęcony książce oraz stylowi preferowanemu przez Jolantę Kwaśniewską czy też fragmenty opisujące przyznawanie nagród i wyróżnień dla Ludzi Wolności spowodują więc gromki śmiech czytelniczki_ka. Być może zresztą opisy, które czytelnikowi_czce nie znającemu_ej realiów opisywanej firmy wydają się zabawne i niemal nierealne (jak opowieść o groteskowym odgrywaniu krewniaka prezydenta czy podszywaniu się pod pracownika jego kancelarii i podpisywaniu lukratywnych umów), tak naprawdę powinno się czytać jako obraz gorzkiej i zgłupiałej rzeczywistości, nie jak pamflet czy satyrę. Wydaje się, że sposób odbioru w tym wypadku determinowany jest przez czytelniczą wrażliwość lub przymus zdystansowania się wobec opisywanej rzeczywistości, bądź chęć uregulowania własnych emocji. Taką właśnie reakcję – chęć odcięcia się, dystansu – spowodować może zderzenie z medialną rzeczywistością, którego autor nam nie oszczędza. Liczba opisanych przez niego przypadków etycznych nadużyć niezaprzeczalnie potwierdzi tezę, wedle której „akceptowanie skrajnie nierzetelnego i prymitywnego dziennikarza staje się miarą obiektywności i misyjności telewizji publicznej” (s. 181).

W książce Szumlewicza obrywają wszyscy, bez względu na płeć i zajmowaną pozycję. Cytujące stereotyp piękności i wiecznej młodości spikerki i dziennikarki, których w ujęciu autora nie da się odróżnić od pogardzanych przez nie celebrytek, oraz nadęci dziennikarze, spikerzy i prezenterzy, którzy cytując stereotyp odpowiedzialnego i zawsze najlepiej wiedzącego mężczyzny, bez przygotowania potrafią prowadzić audycję przy pomocy tęgiej miny i cedzenia słów, aby widzowie ich pauzy odczytywali jako wyraz zastanowienia oraz oddania głosu i czci zaproszonemu autorytetowi, nie zaś jako wyraz ich niewiedzy i gry na czas.

Kult autorytetów jest zresztą jedną z głównych tez zbioru Szumlewicza. Grono zapraszanych przed kamery ekspertów jest od lat stałe. Głoszone przez nich tezy są niepodważalne i bezkonkurencyjne, nie ważne czy jest to Donald Tusk, Władysław Bartoszewski czy aktualnie urzędujący prezydent. Ich pojawienie się w studiu wiąże się z bezdyskusyjnym podporządkowaniem prowadzących audycje dziennikarzy-celebrytów, bez względu na wysokość wynagrodzeń wpisanych w ich gwiazdorskie kontrakty. Główną figurą ilustrującą ów schemat – zapraszania bezdyskusyjnych ekspertów – staje się medialna obecność Leszka Balcerowicza oraz ekonomicznych ekspertów – etatowych pracowników prywatnych banków, którzy wielokrotnie wypowiadają się jako obiektywni, niezawiśli specjaliści. Żaden_na z wydawców_czyń, dziennikarek i dziennikarzy nie chce dopuścić do sytuacji, w której na szwank narażona zostanie budowana przez TVP rzeczywistość uwzględniająca obyczajowy konserwatyzm i ekonomiczny liberalizm. W tym działaniu telewizja publiczna nie różni się od stacji prywatnych i wyznaniowych.

W tym zakresie nie różnią się też od siebie największe polskie ugrupowania polityczne i partyjne. Wszystkie te analogie ukazuje Szumlewicz, starając się naruszyć medialny porządek budowany na zestawianiu i akcentowaniu fałszywych przeciwieństw i reżyserowaniu spektakli personalnych sprzeczek uprawomocniających status quo potransformacyjnej, kapitalistycznej i neoliberalnej rzeczywistości, w której wszyscy zobligowani jesteśmy do prowadzenia własnych projektów, bez odpowiedniej opieki i zabezpieczenia ze strony wybieranych przez nas przedstawicieli i przedstawicielek władz.

W ujęciu Szumlewicza przenikające się media i polityka, idąc ręka w rękę, opierają się na zarządzaniu resentymentami oraz kanalizowaniu społecznego niezadowolenia w taki sposób, by kozłem ofiarnym stawały się mniejszości, nie zaś pełniący funkcje strażników systemu pracodawcy i politycy. Wielokrotne wyostrzanie zamazywanych podobieństw między głównymi aktorami medialnych spektakli traktować chcę jako największą zaletę zbioru, którego autor upomina się o refleksyjne i specjalistyczne dziennikarstwo, nie zaś o szybkość pracy i chęć utrzymania zastanych układów.

„Wielkie pranie mózgów” dysponuje także dyskretnym stelażem teoretycznym w postaci przypisów do rozpoznań Pierre’a Bourdieu (O telewizji. Panowanie dziennikarstwa, tłum. K. Sztandar-Sztanderska, A. Ziólkowska). Co prawda książka francuskiego badacza powstała dwadzieścia lat temu, okazuje się jednak, że jej polskie tłumaczenie sprzed zaledwie kilku lat (2011 rok) doskonale oddaje specyfikę dzisiejszych rodzimych mediów. Jako analityk czy też obserwator Szumlewicz nie porzuca także soczewek, które pozwalają mu przyglądać się kwestiom związanym z płcią, pochodzeniem, wiekiem, miejscem zamieszkania, klasą społeczną i ekonomiczną oraz orientacją seksualną. W ten sposób „Wielkie pranie mózgów” spełnia zakres podstawowych przesłanek opisowych, których użycie w polskich realiach nadal wydaje się wyjątkowe. Szumlewicz nie tylko traktuje wymienione aspekty jako kwestie nieprzezroczyste i znaczące, ale też robi to w sposób podmiotowy, nie instrumentalizując ich przedstawicielek_li. Warto o tym pamiętać, póki takie podejście nie stanie się w polskiej publicystyce powszechne.

„Nie twierdzę […], że Telewizja Polska jest szczególnie patologicznym czy nierzetelnym medium. Wręcz przeciwnie, zabiegałem o pracę tam i byłem dumny, że udało mi się ją dostać. Sądziłem, że jest to medium ważne, w którym istnieją większe niż w mediach komercyjnych szanse na przedstawienie istotnych treści. Dlatego rozziew między rzeczywistym funkcjonowaniem TVP a deklarowanym obiektywizmem, rzetelnością i misyjnością wywołał moje oburzenie, które przyczyniło się do powstania tej książki.” (s. 21) napisze Szumlewicz. Gdy zamykałem tylną okładkę jego książki, w głowie pojawiła mi się jedna myśl: trzeba było tego nie czytać i, mimo podejrzeń, żyć z nadzieją, że nie jest aż tak źle. Niestety. Lektura „Wielkiego prania mózgów” odbiera wszelkie nadzieje.

Maciej Duda – doktor nauk humanistycznych, związany z Poznaniem i Szczecinem, trener, wykładowca (m.in. Gender Studies UAM, Podyplomowe studium Gender mainstreaming przy IBL PAN). Prowadzi szkolenia równościowe i antydyskryminacyjne. Autor książki „Polskie Bałkany. Proza postjugosłowiańska w kontekście feministycznym, genderowym i postkolonialnym. Recepcja polska”.

1323792757

Piotr Szumlewicz, Wielkie pranie mózgów, Warszawa 2015.

Korekta: Grzegorz Stompor

design & theme: www.bazingadesigns.com