Duda: Antyneoliberalizm i ładne gesty

Maciej Duda

Dzień po zakończeniu ŚDM, o poranku, słuchałem lokalnej stacji Polskiego Radia. Audycja nie była lokalna. Łączenie na żywo z Krakowem, Warszawą oraz poznańskim studiem. Wszędzie ważni goście: dziennikarz katolickiej rozgłośni radiowej, ksiądz, biskup. Wszyscy opowiadali o tym, co pozostanie po ŚDM 2016 oraz po tym, co przekazał aktualny papież. Myśli było sporo, choć clou jedno. Treść audycji sprowadzić można do zdania wygłoszonego przez gościa biskupa, który szczerze oznajmił, parafrazując, że w jego duszy pozostanie to a to, dla niego bowiem papież Franciszek mówił to i śmo.

Może upraszczam. Może nawet atakuję albo znieważam autorytet czy to biskupa, czy papieża. Mniejsza z tym, nie o to mi chodzi. Po prześledzeniu medialnych doniesień na temat ŚDM, uderzyła mnie inna kwestia – okazuje się, że wszyscy, bez względu na polityczne i ekonomiczne sympatie czy antypatie, czekają (czekamy?) na objawienie. Na słowa mesjasza, który kilkoma zdaniami zawróci działania instytucji trwającej dwa tysiące lat.

Jeśli przyjrzeć się relacjom mediów, tych społecznościowych i nie tylko, wszędzie przeczytamy uwagi układające się w deseń: „tak, słuchajcie, usłyszcie co mówi ojciec, ojciec ma rację”; albo: „no, w końcu im powiedział, teraz to już muszą go posłuchać, dobrze im nagadał”. W tych reakcjach unieważnieniu uległy jakiekolwiek podziały społeczne, polityczne, kulturowe. Wszyscy zapatrzyli się na usta Franciszka i spijając jego kolejne słowa, chcą słyszeć to, co słyszeć chcą. I słyszą. W ten sposób rysuje się prosty paradoks. Z jednej strony wszyscy tkwią w do szpiku hierarchicznej, paternalistycznej strukturze i czekają na słowa tego jedynego, całego w bieli. Z drugiej, słuchają wybiórczo albo uprawiają interpretacyjną anarchię w imię własnych przekonań. Należałoby zatem zapytać – co tak naprawdę mówi Franciszek i czy rzeczywiście ma szansę zadowolić wszystkich?

Jakie problemy niosą tłumaczenia, wie każdy tłumacz. To truizm, choć mam wrażenie, że w kontekście interpretacji słów i działań Franciszka warty powtórzenia. Żaden z tłumaczy i żadne z tłumaczeń nie jest wolne od światopoglądu, który pozwala, bądź nakazuje, objaśnić tak, by było dobrze. A co to znaczy dobrze? W każdym przypadku coś innego. Żeby nie zostać gołosłownym, odwołam się do przykładu z czasu pontyfikatu emerytowanego dziś Benedykta XVI.

Katarzyna Pokorna-Ignatowicz, przypatrując się w jaki sposób media katolickie ilustrowały próby ratyfikacji konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, zwracała uwagę na przemówienie wygłoszone przez Benedykta XVI podczas spotkania z kardynałami oraz pracownikami Kurii Rzymskiej i Gubernatoratu Państwa Watykańskiego. Spotkanie miało miejsce 21 grudnia 2012 roku, a samo przemówienie poświęcone zostało podkreśleniu wagi zbliżających się Świąt oraz podsumowaniu roku. Dotyczyło m.in. pielgrzymek papieskich, w ramach których papież zwracał uwagę na przemoc ekonomiczną. Wątki wypowiedzi papieża skupiały się też wokół kwestii rodziny, międzywyznaniowego dialogu oraz nowej ewangelizacji. Powołując się na traktat rabina Francji Gillesa Bernheima, Benedykt XVI stwierdził, że rodzina atakowana jest przez coś, co dziś „pod hasłem «gender» jest przedstawiane jako «nowa filozofia seksualności»”(IGiK…, s.206). Głównym założeniem tejże filozofii, wedle Benedykta XVI, była następująca teza:

„Płeć, zgodnie z tą filozofią, nie jest już pierwotnym faktem natury, który człowiek musi przyjąć i osobiście wypełnić sensem, ale rolą społeczną, o której decyduje się autonomicznie, podczas gdy dotychczas decydowało o tym społeczeństwo. Oczywisty jest głęboki błąd tej teorii i podporządkowanej jej rewolucji antropologicznej. Człowiek kwestionuje, że ma uprzednio ukonstytuowaną naturę swojej cielesności, charakteryzującą istotę ludzką. Zaprzecza swojej własnej naturze i postanawia, że nie zastała ona jemu dana jako fakt uprzedni, ale to on sam ma ją sobie stworzyć” (IGiK…, s.206).

Język Benedykta XVI daleki był od ideologizacji. Mówiąc o gender, mówił o nowej filozofii zgodnej z antropologiczną rewolucją. Problemem okazało się zrównanie płci biologicznej i roli społecznej, które prowadzi do tłumaczenia teorii gender jako swobodnego wyboru cielesności i tożsamości płciowej, zamiast do swobodnego wyboru roli kulturowej, jaką pełnimy w społeczeństwie. W dalszej części przemowy Benedykt XVI wskazał na niezgodność nowej filozofii z brzmieniem Pisma Świętego, wedle którego człowiek został stworzony przez Boga, toteż gender, umożliwiając samodecydowanie w określaniu własnej kobiecości i męskości, kwestionuje wolę Boga, a dalej jego istnienie.

Przedstawiciele polskich mediów nie wyrazili zainteresowania tematem międzyreligijnego dialogu, o którym mówił papież. W relacjach KAI ważniejsza okazała się kwestia filozofii gender i jej niezgodności z zamysłem Boga-Stwórcy. Z jedną różnicą – w polskiej recepcji filozofia została zmieniona w ideologię. Terminologiczne przesunięcie obrazuje wypowiedź arcybiskupa Henryka Hosera, którą KAI opublikował dzień po sprawozdaniu z grudniowego przemówienia Benedykta XVI. Hoser nie wypowiadał się na temat filozofii gender, lecz wspólnie z przeprowadzającym wywiad mówił o „ideologii gender” lub „genderideologii”.

Odnosząc się do wypowiedzi papieża, stwierdził: „W tegorocznym przedświątecznym wystąpieniu mówi o czymś niesłychanie istotnym w aktualnej rzeczywistości, mianowicie o tzw. teorii gender, która faktycznie stała się ideologią.” W dalszej części rozmowy arcybiskup odniósł się do kwestii politycznych, nie filozoficznych. Mówił o ratyfikowaniu CEDAW oraz ustawie regulującej zawieranie związków partnerskich. W tekście splatającym cztery pytania i cztery odpowiedzi, aż trzynaście razy powtarza się zwrot „ideologia” w zestawieniu z rzeczownikami: nurt, gender, szaleństwo. Powyższa interpretacja słów papieża stała się wzorcową dla kolejnych katolickich komentatorów i komentatorek życia społecznego. Bez względu na fakt, czy były to publikacje publicystyczne, popularnonaukowe, czy tomy zbierające teksty wygłaszane w ramach naukowych konferencji, „ideologia gender” stała się nadrzędnym hasłem kształtującym rzeczywistość polskiej debaty społecznej i wyznaniowej w 2013 i 2014 roku.

Nie zdemontujesz domu Pana przy użyciu jego własnych narzędzi

Ten przydługi przykład ma pokazywać jedno – nawet jeśli Franciszek mówiłby językiem lewicy, polscy hierarchowie kościelni streszczaliby jego słowa własnym językiem. A poza tym, mam jedno pytanie: czy zauważyliście w poprzednim zdaniu słowo hierarchowie? Pewnie tak, ale też nie zwróciliście na nie większej uwagi, bo w opisie Kościoła wydaje się po prostu na miejscu. I w tym momencie powinniśmy się zatrzymać. Hierarchia to chyba nie jest ulubione słowo lewicy. A jednak potrafimy je przeoczyć i stwierdzić, że ktoś, kto umył nogi ubogim, uchodźcom czy nie powiedział niczego złego o homoseksualistach, jest godzien pochwał, co więcej jest w stanie zrewolucjonizować Kościół katolicki. Nie chcę tu podważać znaczenia gestów Franciszka. Wszystkie są bardzo ładne, ale pozostają tylko gestami.

Papież nie jest Jezusem, nie jest mesjaszem. Jest szefem potężnej instytucji, w której działają różne grupy interesu i to te grupy podarowały mu biały ornat, pierścień i miejsce w Watykanie. I nic o nich bez nich. To nie jest garstka dwunastu – jeśli wierzyć księgom i nie czytać apokryfów – mężczyzn, którymi można dowodzić przy pomocy kilku cudów i słów. Działania Franciszka można opisywać w kategoriach estetycznych, może i etycznych, ale czy one mogą mieć jakikolwiek oddźwięk w samej instytucji? Na to pytanie odpowiedziały już Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk. Franciszek wydaje się być ekologiem, antykapitalistą, pochyla się nad ubogimi, ale w sporze o jego lewicowość Korolczuk i Graff dostrzegły to, czego nie chciał widzieć Sierakowski – jego działania doskonale wtapiają się w ponadnarodowy katolicki ruch antyrównościowy.

Jeśli odłożyć na bok Slavoja Żiżka, Yanis Varoufakis i Thomasa Piketty’ego i poczytać Marguerite A. Peeters, której teksty wyznaczają współczesną myśl katolickich organizacji, szybko zauważymy, że antyneoliberalizm (tak podziwiany u Franciszka) jest tylko potencjalnym miejscem, gdzie mogłaby spotkać się lewica i Kościół katolicki.

Dlaczego tylko potencjalnym? Dokładnej odpowiedzi udziela Peeters, która w przetłumaczonych na język polski i wydanych nakładem Wydawnictwa Sióstr Loretanek książkach (Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej. Kluczowe pojęcia, mechanizmy działania, 2010 i Gender – światowa norma polityczna i kulturowa, 2013) rysuje antyglobalną i antykapitalistyczną wykładnię działań katolickich organizacji, które sprzeciwiają się wpływom ONZ, feminizmu oraz działaniom zmierzającym do zapewnienia równości szans kobiet i mężczyzn.

Wymieniona autorka w 2010 roku stworzyła podręcznik zbierający kluczowe pojęcia i mechanizmy działania „zachodniej rewolucji kulturowej”. Głównym problemem okazała się kwestia sekularyzacji, dążenie do neutralizacji wartości poprzez „absolutyzację demokracji i wolności” (GZRK, s. 41) co prowadzić ma do „rozkładu tradycyjnych wartości zachodnich” (GZRK, s. 41). Autorka z dużą precyzją opisała zmianę dotychczasowego modelu zarządzania, przejście w fazę postdemokracji i wykorzystanie przez różne grupy interesów mechanizmu lobbowania. „To nie rządy, ale niepaństwowe mniejszości odgrywały kluczową rolę od początku do końca procesu rewolucyjnego” (GZRK, s. 41), stwierdzi.

Rekonstruowana przez Peeters rewolucja nie jest jednak ruchem jednorodnym i jednokierunkowym, „rewolucja dokonała się przez kulturę, a nie przy użyciu siły” (GZRK, s. 188). W planie globalnej zmiany spotykają się decyzje odgórne oraz dążenia oddolne, toteż autorka opisała reformy, jakie w ONZ wprowadził Kofi Annan oraz wpływ lokalnie działających przedstawicieli organizacji pozarządowych. Połączyła reformy zachodnich struktur organizacyjnych i wpływ przedstawicieli różnych grup interesów na mieszkańców globalizowanych kontynentów.

Opis Peeters odsłania imperialne zabiegi globalizacyjne organizacji światowych, które udzielając pomocy krajom rozwijającym się, nakładają na nie wymagania zmian prawnych dotyczących wolności jednostki. W rozumieniu holistycznym mielibyśmy tu do czynienia z podbijaniem terenu, którego mieszkańcy stają się częścią klientów neoliberalnego rynku. Taka siatka działań, według Peeters, nie obejmuje głosu oddolnego sprzeciwu, co sugerowałoby niemożliwość istnienia ruchów glokalnych. Te ostatnie są po prostu niezgodne z globalizacyjną wizją przemian i „dyktatorskimi celami” (GZRK, s. 140) ONZ przedstawionymi przez autorkę.

Moment upomnienia się o możliwość opozycji oraz o głos lokalny jest w narracji Peeters dość istotny. Traktować należy go jako przeciwstawienie się modelowi demokracji uczestniczącej, która dla autorki jest oszustwem, maskowaniem wpływów „agentów rewolucji” (GZRK, s. 115). Demokracja uczestnicząca według niej podporządkowana ma być grupom interesów, które przekazują środki organizacjom pozarządowym. Takie ujęcie problemu wskazuje podwójne zagrożenie. Organizacje te mogą być instrumentalizowane i wykorzystywane jako ciało, które ma „większe doświadczenie pracy w terenie, większe możliwości dotarcia do ludności zaniedbanej przez rządy oraz większy stopień współdziałania ze zwykłymi ludźmi” (GZRK, s. 163), albo też, przy uwzględnieniu możliwości obopólnych wpływów, specjaliści pracujący w organizacji będą mieli możliwość tworzenia prawa, przedostając się do organizacji rządowych.

Jeden i drugi schemat przez autorkę traktowany jest jako zagrażający kulturowemu i wyznaniowemu status quo danych krajów. Oceniając opisaną współpracę, Peeters napisze o instrumentalizacji tematyki równościowej i wolnościowej na rzecz neoliberalnych wpływów „oświeconych despotów” (GZRK, s. 181), którzy stosują manipulację „polegającą na wykorzystaniu prawdziwych problemów do narzucania ideologicznego programu działania jak największej liczbie ludzi” (GZRK, s. 195):

„Jedną z owych «oczywistych prawd» jest to, że równouprawnienie płci jest konieczne dla rozwoju. Zresztą kto ośmieliłby się kwestionować takie twierdzenie? Czy jednak dominująca interpretacja «równouprawnienia płci» nie kryje w sobie projektu zmierzającego do dekonstrukcji odrębności antropologicznej mężczyzny i kobiety, macierzyństwa oraz tego, co jest dane z natury i prawa Bożego wpisanego w naturę człowieka?” (GZRK, s. 180).

Spójna narracja Peeters rysuje szczelinę podejrzenia wobec neoliberalnej sieci wpływów kolejnych organizacji. Ta obserwacja mogłyby stać się polem do współdziałania różnych sił – lewicy, feministek, Kościoła, które dla autorki wydają się sprzeczne. Sprzeczność nadaje im jedynie wyznaniowa interpretacja. Kultura konsensusu jest niezgodna z projektem postulowanym przez autorkę, „żyjemy w kulturze, która bardziej ceni oddolne uczestnictwo i równość niż autorytety i hierarchię” (GZRK, s. 193), napisze.

Autorka zdiagnozowała także instrumentalizację kobiet. Przestrzegła przed możliwością podporządkowania ich wizerunku globalnym interesom, „edukacja dziewczynek nie uwzględnia ich indywidualnego rozwoju osobowego, tak jakby kobieta miała być zasadniczo podporządkowana realizacji celów globalnych, mających w dużej mierze charakter ideologiczny” (GZRK, s. 215), pisała. W innym zaś miejscu stwierdziła, że „strategia «gender mainstreaming»w istocie nie uwzględnia roli pojedynczej kobiety jako żony i matki, a więc kobiety jako osoby” (GZRK, s. 204).

Wiele tu haczyków, na których można by rozwiesić sztandar lewicy. Jednak czy na pewno jest to możliwe? Obrona przed relatywizmem zakłada istotowy zwrot i wykorzystanie konstrukcji „albo, albo”. Z tego powodu, dla Peeters, niemożliwe stanie się jakiekolwiek, nawet wybiórcze, pozytywne zakwalifikowanie działań wchodzących w skład strategii «gender mainstreaming» czy szerzej ujętych działań globalizacji zachodniej i rewolucji kulturowej prezentowanych jako utopijne.

Nie taki pierwszy, nie ostatni

Powyższy kontekst pokazuje, że antyneoliberalizm Franciszka jest składową większego projektu, który już dawno zarysowała dyrektor Instytutu Dialogu Międzykulturowego z siedzibą w Brukseli. Warto o tym pamiętać. Tak, to kolejny paradoks. Sugeruję bowiem, że głos kobiety jest ważniejszy niż głos papieża (albo interpretacje jego słów). Jest to jednak głos kobiety, która mówi dokładnie to, co słyszeć chcą członkowie instytucji dowodzonej przez papieża z nadania. Są to słowa pisane na zadany przez hierarchów temat. Ale nie tylko oni chcą je czytać. To samo dotyczy wiernych. Doskonale obrazują to teksty polskich krytyczek działań równościowych (np. Marzeny Nykiel), które dosłownie przepisują idee M. A. Peeters i G. Kuby, podbijając konserwatywno-katolicki bębenek antyglobalizmu i antyneoliberalizmu zwany walką z ideologią gender.

I tu kolejna sprzeczność, bo przecież zarzut globalizacji wysuwa autorka broniąca najbardziej zsieciowanej instytucji na świecie. Peeters to jednak w niczym nie przeszkadza. A Franciszkowi? Nie wiem. Sam jednak Franciszek niewiele może. Kontekst emerytowanego papieża Benedykta XVI pozostawia sporą przestrzeń do interpretacji. Oto jedna z nich: lepiej odejść, niż udawać, że ma się wpływ na instytucję, której się przewodzi. Franciszek wybrał inną drogę, niż pancerny kardynał. Zmienił styl. Wyszedł do ludzi. Stara się nadążać za współczesnymi problemami wiernych. Wykonuje symboliczne gesty, tak by każdy mógł zobaczyć czy usłyszeć to, co chce. Dla jednych ma ekologię, dla innych antyneoliberalizm, a dla kolejnych brak osądzenia homoseksualistów i pomoc ubogim lub uchodźcom. W ten sposób stawia pomnik własnego pontyfikatu i wcale nie wychodzi poza nauczanie Kościoła katolickiego. To tło wypowiedzi medialnych hierarchów oraz lokalnych katolików-celebrytów wyostrza jego działania, czyniąc z nich rewolucyjne gesty. Dzięki temu jego następca będzie mógł mocniej przykręcić tę symbolicznie poluzowaną śrubę.

Pointy piszą się same

2 sierpnia na stronach press.vatican.va opublikowano zapis spotkania Franciszka z polskimi biskupami. Spotkanie zorganizowane w ramach ŚDM obyło się na Wawelu sześć dni przed publikacją wspomnianego tekstu. Rozmowa toczyła się za zamkniętymi drzwiami, a jednak dziś możemy czytać odpowiedzi Franciszka i pytania polskich biskupów. Co więcej, tym razem możemy je czytać po włosku i po polsku, od razu sprawdzając przyległość tłumaczenia. Lektura tych słów zamyka kwestię lewicowości papieża. Dlaczego? W trakcie spotkania papież mówił o zagrożeniach dla katolickiej mniejszości w obrębie liberalno-ateistycznej kultury Europy oraz o ideologicznej kolonizacji jak zdefiniował równościowe działania, sygnowane słynnym już gender. W wyniku tej kolonizacji dzieciom wmawia się w szkołach, że mogą zmieniać płeć. Ta ideologiczna kolonizacja ONZ przeciwstawiona zostaje pozytywnie postrzeganej katolickiej misyjności w krajach afrykańskich. Bo przecież to drugie działanie nie ma nic wspólnego ze światopoglądowym lobbowaniem. Franciszek, jak Peeters, nie dostrzega belki w oku Kościoła. Możemy oczywiście tłumaczyć Franciszka, oznajmić, że przecież odpowiadał na ideologiczne pytania biskupa Jędraszewskiego, a ten ostatni swoimi homiliami mocno wyśrubował poziom ideologicznych bredni i przyzwyczaił nas do wygłaszanych ex cathedra nielogicznych, emocjonalnych i rozsiewających lęk sformułowań. Tylko czy naprawdę jest kogo lub co tłumaczyć?


Maciej Duda – dr nauk humanistycznych, pracownik Uniwersytetu Szczecińskiego, autor „Polskich Bałkanów” (2013), „Dogmat płci. Polska wojna z gender” (2016) oraz współredaktor trzech tomów raportu „Gender w podręcznikach” (2016).


Korekta: Martyna Góra

design & theme: www.bazingadesigns.com