dr Ewa Majewska: O równość… nie tylko w edukacji

O równość… nie tylko w edukacji, czyli dlaczego nawet jeśli my same pokonałyśmy smoka, winnyśmy dążyć do tego, by jednak opuścił nasze szkoły.

ewamajewska

Idea równości nie budzi na ogół kontrowersji. Zazwyczaj chcemy być równi – nie tylko „fajni”, ale także dysponować tymi samymi zasobami i możliwościami, cieszyć się takim samym szacunkiem i wsparciem oraz dostępem do dóbr, wiedzy itp.

Jak już może niektóre z nas zauważyły, powyższe zdanie napisane zostało w sposób „męskoosobowy”: podmiot tego zdania to – gramatycznie rzecz biorąc – osoby rodzaju męskiego. W domyśle oczywiście wiemy, że „to tylko gramatyka”, niemniej jednak właśnie ta gramatyka, uporczywie powtarzana i od dziecka przetwarzana we wszystkich instytucjach prywatnych i publicznych, więc również w szkole i w rodzinie, buduje w nas rozumienie naszej pozycji w świecie, naszą pewność tej pozycji i przekonanie o możliwości jej egzekwowania. Buduje – oczywiście – nierówno, ponieważ dziewczynka, a potem kobieta, rozpoznaje się w tym zdaniu „w domyśle”. Kobiety są więc od dziecka „podmiotami w domyśle”. Przyjrzyjmy się zatem temu wyrażeniu.

Podmiot „w domyśle” to podmiot „inaczej” (wiemy, jak to się w Polsce kojarzy), podmiot „inny” (wiemy, jak z kolei to skojarzyło się Simone de Beauvoir i wielu innym autorkom), podmiot być może wybrakowany czy niepełny, a z pewnością – podmiot pod znakiem zapytania. Dlaczego? Bo w naszej ontologii życia codziennego lubimy podmioty, które nie budzą wątpliwości, takie, których nie musimy wyłączać poza nawias człowieczeństwa, poza nawias namacalnych pewników, które nie kruszą nam nagle podstawowego przekonania o istnieniu świata i żyjących w nim ludzi.

Tymczasem taka dziewczynka to przecież jest podmiot jakby w domyśle podwójnym – nie dość, że nie w pełni człowiek, to nawet nie w pełni kobieta. W przypadku dziewczynki powinnyśmy raczej myśleć o podmiocie „„w domyśle”” albo „w podwójnym domyśle”.

I teraz proszę sobie wyobrazić, że taki ktoś idzie do szkoły. Jeśli w tej szkole trafi na ludzi przyzwoitych, którzy spod kokardy, tiuli i laleczek będą w stanie wyłuskać nić zainteresowania czy wiedzy, pal diabli rodzajniki. Ale jeśli nie? Jeśli gramatyka życia codziennego wzmocniona zostanie postawami dyskryminującymi, których ja – i pewnie każda z nas – doświadczała w przedszkolu, szkole czy na uczelni wyższej, to będziemy na najlepszej drodze do tego, żeby na dobre zwątpić we własne możliwości, na serio skupić się na wyglądzie czy zadowoleniu innych z tego, że nie przeszkadzamy.

Dziewczynka poddana takiej matrycy dominacji, zwłaszcza jeśli do tego ma mniej typowe pochodzenie etniczne, wyznanie czy złą sytuację ekonomiczną, ma wszelkie szanse na to, by szkołę lub nawet studia wyższe potraktować wyłącznie jako instytucję służącą przetrwaniu, a nie rozwojowi czy karierze. Dziewczynce takiej negatywnie przysłuży się nie tylko gramatyka, ale przede wszystkim reguły życia społecznego, wspierające na każdym kroku myślenie o kobietach wyłącznie jako o reproduktorkach rodzaju ludzkiego. Jeśli na 50 władców prezentowanych w podręczniku do historii występuje jedna (JEDNA!) kobieta i jest ona opisana inaczej niż wszyscy (w moich czasach był to podpis: „Katarzyna II. Caryca Rosji. Miała wielu kochanków”; Stanisławowi Poniatowskiemu z jakichś powodów oszczędzono analogicznej wzmianki, podobnie jak wszystkim innym mężczyznom) i do tego gorzej, to jak mamy uwierzyć jako dziewczyny, a potem również kobiety, że nadajemy się również do innych rzeczy niż seks i prokreacja?

Przeciwnicy i przeciwniczki równości w edukacji mówią często: „ja sobie poradziłam, to one też dadzą radę”. To jest wielogłos naszych dam polityki – prezydentki Warszawy, wielu posłanek na sejm, senatorek, pracownic publicznych instytucji. Czy dlatego, że my kiedyś pokonałyśmy smoka, ma on nadal straszyć kolejne dziewczęta w szkolnych ławach? Czy gdyby pani prezydentce i rzeszy innych kobiet ich mamy powiedziały: „my nie miałyśmy prawa głosu, więc wy też nie będziecie głosować”, byłoby lepiej? Dostałyśmy prawa wyborcze i formalną równość w dostępie do edukacji i pracy, ale czy bezrobotnych nie wspiera się zasiłkami i szkoleniami; chorych – leczeniem, a polityków – sowitymi wynagrodzeniami? Dlaczego dziewczynki i dziewczyny mają z dyskryminacją radzić sobie same, podczas gdy inne grupy poszkodowane lub potrzebujące otrzymują systemowe wsparcie?

Dyskryminacja dziewcząt zakłada przyzwolenie nie tylko na ich słabsze wyniki w nauce, zwłaszcza w naukach ścisłych. To również przyzwolenie na gramatyczne wykluczenie z języka, na gorsze szanse zawodowe i większą podległość polityczną, to akceptacja dla opresji, wyzysku i przemocy. To zgoda na nierówne traktowanie, na większe wymagania wobec kobiet, na niższe zarobki i molestowanie. Nierówność w edukacji ma wpływ na podejście do molestowania seksualnego i mobbingu – zwiększa tolerancję dla takich negatywnych zachowań, czasem dostarcza również ich uzasadnienia.

Nie bójmy się tego powiedzieć: polskie ministerstwo edukacji nie zrobiło w ostatnich 25 latach nic (NIC!), żeby poprawić sytuację dziewcząt. Jest natomiast niebywale gorliwe w pogarszaniu ich sytuacji, można więc śmiało powiedzieć, że dziś mamy gorsze podręczniki, gorsze postawy nauczycielek i nauczycieli, a przede wszystkim – gorsze programy nauczania niż w poprzednim ustroju. Kiedyś w zawodzie nauczycielki istotny był etos, a dziś jest to praca poszukiwana, bo stała, a nie dlatego, że jest inspirująca czy społecznie ważna. Ministerstwo edukacji, akceptując podręczniki z anachronicznymi wizerunkami kobiet i mężczyzn, premiując katolicką szkołę podatności kobiet na zranienie i nierówność, a nie wspieranie dziewcząt w realizacji konstytucyjnych zapisów o równości, czynnie włącza się w proces systemowego dyskryminowania dziewcząt, tworząc zaplecze zarówno w programach nauczania, jak i w wytycznych programowych dla nauczycielek i nauczycieli oraz w premiowaniu postaw konserwatywnych wzmacniających niższy status kobiet.

Ten resort, inaczej niż wszystkie inne instytucje w całej Polsce, nie licząc może kościoła katolickiego i jego wojennej strategii wymuszania na kobietach posłuszeństwa, zaparł się w negowaniu przepisów prawa polskiego i międzynarodowego, w tym szczególnie Konstytucji RP, dokumentów ONZ i UE stwierdzających równość kobiet i mężczyzn oraz obligujących instytucje publiczne nie tylko do jej respektowania, ale również wspierania. Ignorując te przepisy, nie podejmując ŻADNYCH systemowych działań na rzecz równouprawnienia dziewcząt oraz szerzej – propagowania i wspierania równości kobiet i mężczyzn, urząd ten naraża dziewczęta na dalszą dyskryminację, polskie społeczeństwo – na kultywowanie polityki nierówności płci, a Polskę – na ośmieszenie na arenie międzynarodowej.

Pytacie, czy równość w szkole ma jakiekolwiek znaczenie. Odpowiedź jest moim zdaniem oczywista. Ma. Dla dziewcząt, dla kobiet i dla nas wszystkich. Oraz dla kolejnych pokoleń, które może dzięki jej respektowaniu nie doznają już dyskryminacji ani przemocy.

dr Ewa Majewska, filozofka feministyczna, aktywistka

image description

design & theme: www.bazingadesigns.com