Broniarczyk: Co się stanie z dostępem do aborcji w USA?

Natalia Broniarczyk

Temat aborcji i dostępności praw reprodukcyjnych był obecny w amerykańskiej kampanii prezydenckiej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Stał się jednym z głównych zagadnień poruszanych w ostatecznej debacie prezydenckiej również dlatego, że ogniskował różnice pomiędzy Clinton a Trumpem.

donalddfot. Michael Vadon

Podczas finałowej debaty prowadzący zapytał wprost Trumpa, czy jako prezydent będzie chciał cofnąć wyrok Sądu Najwyższego z 1973 roku w sprawie Roe vs Wade*, który zliberalizował dostęp do aborcji. Prezydent elekt odpowiedział wówczas, że „to się zdarzy automatycznie, gdyż zamierzam przywrócić sprawiedliwość pro-life do Sądu Najwyższego”. Na uzasadnienie tej potrzeby posłużył się fałszywym opisem tzw. późnej aborcji, twierdząc, że zdarza się ona zbyt często, i zapewne ku uciesze środowisk anti-choice opisał, że polega ona na rozrywaniu płodu w macicy. Zasugerował również, że kobiety poszukujące możliwości przerywania ciąży powinny być za to karane. Czy to w ogóle możliwe, by po 43 latach ten temat powrócił? Jak na to zareagują Amerykanki? Czy również czekają je serie protestów? Czy pamiętają o strategii, po którą sięgały w latach 60. i 70.? Czy znowu z niej skorzystają?

Każdy kraj, w którym niegdyś funkcjonował zakaz aborcji albo funkcjonuje nadal, ma w swojej patriarchalnej i antyaborcyjnej rzeczywistości realne ofiary śmiertelne zakazu aborcji. Były i w dalszym ciągu są to najczęściej kobiety mniej zamożne, często migrantki, uchodźczynie, osoby z grup dyskryminowanych i prześladowanych, których nie stać na bezpieczny zabieg. Zakaz aborcji to kwestia równościowa bardziej, niż nam się wydaje.

W USA, tuż przed wyrokiem Sądu Najwyższego znoszącego zakaz aborcji, 75 procent kobiet zmarłych w 1969 roku na skutek aborcji (w większości przypadków nielegalnej) to były kobiety czarne. Dla porównania w tym samym czasie 90 procent wszystkich legalnych aborcji dotyczyło białych pacjentek gabinetów prywatnych.

Tam, gdzie aborcja jest zakazana, przerwanie ciąży jest luksusem, tak było, jest i zawsze będzie. W USA w latach 60., czyli przed wyrokiem Sądu Najwyższego w sprawie Roe vs Wade, kobiety umierały najczęściej w trakcie nielegalnych i niebezpiecznych zabiegów albo w wyniku ich powikłań takich, jak zakażenia dróg rodnych czy krwotoki. Najsłynniejszą ofiarą zakazu aborcji w USA stała się Geraldine Santoro. W 1964 roku Geraldine zaszła w ciążę, której nie chciała kontynuować. Nie stać jej było na aborcję w podziemiu. Zdesperowana kobieta i jej partner zdecydowali się przerwać ciążę samodzielnie. Wynajęli pokój w motelu i przy użyciu pożyczonych narzędzi chirurgicznych i podręcznika medycznego próbowali dokonać aborcji. Kiedy Gerri zaczęła krwawić, jej partner przestraszył się i uciekł z motelu, zostawiając ją samą. Następnego dnia pokojówka znalazła martwą, skuloną Geraldine w kałuży krwi z ręcznikiem między udami. Policja po przybyciu na miejsce zdarzenia zrobiła zdjęcie ciała, które w 1973 roku zostało opublikowane w „Ms. magazine” i, podobnie jak metalowy wieszak z dopiskiem „never again”, stało się symbolem amerykańskiej walki o legalną aborcję. Zanim zaczęła się sądowa batalia w sprawie Roe vs Wade, Amerykanki wychodziły na ulicę ze zdjęciem Geraldine, domagając się zniesienia zakazu aborcji.

To właśnie wtedy aktywistki feministyczne z Nowego Jorku odwiedzały też sądy, domagały się rządowego finansowania aborcji i rozdawały najlepszy według nich model ustawy aborcyjnej – pustą kartkę papieru, twierdząc, że nawet najszerzej spisane warunki dopuszczalności aborcji zawsze pozostaną w jakimś sensie zakazem i będą uprzedmiotawiać kobiety oraz przede wszystkim skazywać na cierpienie te mniej uprzywilejowane osoby. Ich celem była bezpłatna i realnie dostępna aborcja, dla wszystkich, które jej potrzebują. Cel ten nigdy nie został do końca osiągnięty. Nawet teraz, gdy w USA aborcja jest legalna do minimum 12. tygodnia, są takie stany, w których faktyczny dostęp do zabiegu przerwania ciąży jest niemożliwy. Od czasu prezydentury Busha temat finansowania klinik Planned Parenthood, aborcji i antykoncepcji ze środków publicznych powraca jak bumerang. Kliniki Planned Parenthood prowadzą tanią jak na amerykańskie realia opiekę medyczną w zakresie zdrowia reprodukcyjnego.

W całych Stanach Zjednoczonych działa ponad 650 klinik PP, a rocznie korzysta z nich 5 milionów osób. Te kliniki to miejsca, w których można uzyskać nie tylko antykoncepcję czy przebadać się na infekcje przenoszone drogą płciową. To przede wszystkim kliniki aborcyjne, które w kilku Stanach zatrudniają aborcyjne doule – osoby, które towarzyszą w trakcie aborcji, zwłaszcza tej medycznej.

W trakcie kampanii prezydenckiej temat finansowania klinik PP pojawiał się co chwilę. Działo się tak dlatego, że PP jest celem ataków prężnie działających amerykańskich organizacji anty-choice. Pod ich wpływem partia republikańska już kilkakrotnie próbowała zabrać finansowanie z budżetu państwa. Paradoksalnie, liderzy i liderki organizacji działających przeciwko dostępności aborcji w swej walce o wprowadzenie zakazu aborcji twierdzą, że u podłoża działania PP leży rasizm, bo najwięcej klinik otwieranych jest w okolicach tzw. czarnych dzielnic, a głównym – choć ukrytym – celem działania PP jest promocja aborcji wśród czarnych obywateli i obywatelek po to, by ograniczyć ich rozrodczość. Ten przykład pokazuje, że sięganie po przeciwdziałanie rasizmowi w walce o faktyczny dostęp do aborcji jest domeną obu stron. Jedna z tych stron oczywiście manipuluje faktami, z czego polskie środowisko anty-choice korzysta, obserwuje i wyciąga wnioski, tyle że w naszym kraju tzw. obrońcy życia sięgają po dyskryminację ze względu na niepełnosprawność, a nie po rasę.

W walce o legalną aborcję Amerykanki mają spore doświadczenie. Kolektywy feministyczne, organizacje pozarządowe czy kliniki aborcyjne wiedzą, że należy sięgać po strategie, które w Polsce ciągle są rzadkością. Mają świadomość tego, że faktyczny dostęp do aborcji i prawa reprodukcyjnego to kwestia klasy i rasy. Nie boją się współpracy ze środowiskiem LGBTQIA. Upominają o faktyczną opiekę zdrowotną w tym zakresie dla uchodźczyń i migrantek. Strategia coming outowa wykorzystana w latach 70. przyczyniła się do zmiany postaw.

Amerykanie i Amerykanki wiedzą, że w USA jedna na trzy kobiety przerywa ciążę. Wiedzą, że nie ma czegoś takiego, jak syndrom poaborcyjny. Są jednym z pierwszych krajów, w którym psychologowie_żki postanowili_ły to zbadać.

Co kilka lat pojawiają się badania, które jednoznacznie wskazują, że aborcja w USA to codzienność i niemal 95% osób po doświadczeniu aborcji odczuwa ulgę. Jak zapowiedziane przez Trumpa zmiany w prawie aborcyjnym wpłyną na ruch feministyczny w USA? Czy w ogóle zostaną wprowadzone? Pomimo tego, że aborcja jest tam legalna, amerykanki ciągle muszą bronić obecnie funkcjonującej ustawy, domagać się jej stosowania i walczyć o darmowe zabiegi. Zaraz po wyroku w sprawie Roe vs Wade zamieniły transparenty z „Make abortion safe and legal” na „Make abortion free and accessible”, upominając się poniekąd o faktyczny dostęp do zabiegów przerywania ciąży dla mniej zamożnych osób. Czy amerykańskie działaczki będą musiały porzucić na chwilę tę strategię i znowu sięgać po zdjęcia martwych ofiar zakazów aborcji? Czy powróci pomysł pustej kartki papieru, symbolizującej najlepsze prawo aborcyjne? Co z tego wszystkiego nauczy się zapatrzona w Amerykę Polska? Czy polskie osoby aktywistyczne i tworzące ten nowy ruch społeczny na przykładzie Amerykanek przestaną się bać liberalizacji oraz zobaczą, że trzeba współpracować, ale niekoniecznie z politykami_czkami opozycji, tylko z osobami wykluczonymi, które najdotkliwiej dotyka zakaz aborcji?


*Przełomowym momentem dla działalności ruchu społecznego na rzecz wyboru była rozprawa Roe przeciwko Wade, która rozpoczęła się w 1970 roku w stanie Teksas i która doprowadziła do zmiany prawa dotyczącego przerywania ciąży. Młoda Amerykanka Norma McCorvey (występująca pod pseudonimem Roe) deklarowała, że jej ciąża była wynikiem zgwałcenia i domagała się prawa do przerwania ciąży. W tamtym czasie mieszkała w stanie Teksas, miała dwójkę dzieci, które oddała do adopcji oraz borykała się z bezdomnością Sąd okręgowy odrzucił jej pozew, w związku z czym odwołała się do Sądu Najwyższego. Była reprezentowana przez dwie niezwykle sprawne prawniczki, które celowo w trakcie procesu nie posługiwały się argumentem ciąży powstałej w wyniku gwałtu, ale postawiły na udowodnienie, że zakaz aborcji jest dyskryminacją, ingeruje w prywatność i narusza wolność  osobistą kobiety. Sprawa Roe przeciwko Wade tocząca się przed Sądem Najwyższym była obecna w debacie publicznej oraz żywo komentowana przez polityków_czki i społeczeństwo. Przeciwnicy_niczki prawa do aborcji organizowali_ły protesty, a zwolennicy_czki manifestacje poparcia dla Roe. 22 stycznia 1973 roku Sąd Najwyższy wydał wyrok zmieniający prawo aborcyjne w Stanach Zjednoczonych i ustanowił obowiązującą wszystkie stany całkowitą wolność dokonania aborcji w pierwszych 3 miesiącach ciąży oraz możliwość regulowania na poziomie stanowym (ale nie zakazania) tego prawa w następnych 3 miesiącach. Co ciekawe, Norma McCorvey po latach włączyła się w działania amerykańskiej organizacji działającej na rzecz zakazu aborcji, twierdząc, że zrozumiała, że aborcja jest złem.

design & theme: www.bazingadesigns.com