Szymczyk: Ciało obce

„Ciało obce” czyli przedmiot lub substancja tkwiąca w tkankach, jamach ciała lub drogach oddechowych, wprowadzona tam wskutek urazu lub innego działania zewnętrznego. „Ciało obce” czyli niepożądana substancja tkwiąca w tkankach społecznych, na marginesach przestrzeni publicznej, na peryferiach świadomości. Abiekt lub abiekt stopniowo zamieniany w obiekt. Czarny. Kobieta. Czarna kobieta. „Ciało obce” czyli „Inne”. Inne niż ciało białego, heteroseksualnego, heteronormatywnego mężczyzny. Ciało do patrzenia lub ciało do pominięcia. Ciało wykluczone lub ciało skolonizowane. Te właśnie odcienie uprzedmiotowienia bierze na warsztat Paweł Szypulski, kurator wystawy „Ciało obce” odbywającej się w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie. Bardzo świadomie odsłania punkty, w których przecinają się linie płci i rasy, prezentując niesamowite fotografie zupełnie w Polsce niedocenianej Chantal Regnault, zestawiając wyestetyzowane pocztówki Kazimierza Zagórskiego z przejawami współczesnej popkultury, a z obrosłych legendą albumów podróżniczych, czyniąc eksponaty wywołujące torsje.   

L1070690fot. Aleksandra Szymczyk

Co widzę, gdy patrzę na Nicki Minaj?

Tak, przyznaję. Obejrzałam teledysk „Anaconda”. Podobnie jak tysiące innych osób; ponad 450 milionów wyświetleń na YouTube nie wzięło się znikąd. Przez chwilę nawet w swojej naiwności doszukiwałam się w nim subwersji, zawłaszczania znaczeń, bo nie mieściło mi się w głowie, że ta galopująca feeria barw i znaków może być dziś traktowana serio. Otóż może. I jest to przerażające tym bardziej, że po odarciu obrazu ze znamion nowoczesności, tak w warstwie wizualnej, jak i symbolicznej nie różni się on zasadniczo od przyprawiających o mdłości fantasmagorii rodem z dawnych kolonii. Nicki Minaj staje się nową Saartije Baartman, słynną hotentocką Wenus, a my świadomie lub nie, uczestniczymy w spektaklu zbudowanym na gruzach kolonialnego imaginarium.

Ludzie i obiekty

W latach 20. XX wieku Kazimierz Zagórski wyemigrował do Konga Belgijskiego. Otworzył tam zakład fotograficzny, który cieszył się zainteresowaniem klientów i klientek przez kolejne lata. Światową sławę przyniosły mu jednak zdjęcia wykonane podczas podróży po środkowej Afryce. W założeniu kolekcja „Ginąca Afryka” miała być antropologiczną dokumentacją „typów ludzkich”, ale – jak pisze kurator – Zagórskiemu bliżej było do artysty niż etnografa. Dlatego prezentowana w ramach wystawy kolekcja zdjęć-pocztówek, wysłanych do przyjaciela, Witolda Grzesiewicza, to raczej zbiór pięknych, wyważonych i pełnych godności portretów. Kobiety z fotografii Zagórskiego to nie ciała, to nie podszyty seksizmem spektakl inności przeznaczony dla europejskiego oka, a po prostu ludzie. Jednak to, co udało się osiągnąć Zagórskiemu – być może przez mało charakterystyczną dla ówczesnych fotografów z Europy wrażliwość, być może przez zwyczajny szacunek –  zupełnie nie wyszło Leni Riefenstahl, która – paradoksalnie – zbiła na swoich zdjęciach majątek.

Po tym jak fotografie z Sudanu autorstwa założyciela agencji Magnum, George’a Rodgera, pojawiły się w National Geographic, zafascynowana nimi artystka, do niedawna ulubienica Hitlera, zwróciła się do Rodgera z prośbą o pomoc w zorganizowaniu jej wyprawy do plemienia Nuba. Otrzymała krótką i dosadną odpowiedź: Jestem przekonany, że, biorąc pod uwagę Pani i moją przeszłość, nie mam Pani nic do powiedzenia. (Kilka lat wcześniej Rodger dokumentował wyzwolenie obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen; doświadczenie było tak traumatyczne, że nigdy nie wrócił do fotografii wojennej, co więcej, wyjazd do Afryki traktował jako ucieczkę od obrazów i okrucieństwa wojny). Mimo odmowy, Riefenstahl w końcu udało się dotrzeć do prowincji Kordofan w Sudanie. Rozbierając Nubijki i Nubijczyków do fotografii, nakłaniając do nakładania ochry i przybierania konkretnych póz, stworzyła kolekcję kolonialnych koszmarków przesiąkniętych na wskroś europejskim wyobrażeniem „Innego/ Innej”, obiektów do patrzenia, które podbiły serca europejskich odbiorców i odbiorczyń, a jej samej zapewniły nie tylko środki na kolejne wyprawy do Afryki, ale też na wybudowanie szklanej willi, w której mieszkała do końca życia.

Oglądając jej prace, nie potrafię uciec od pytania: ile i ilu z nas przyczyniło się do jej sukcesu? Podobnie jak nie potrafię pozbyć się kotłującego się w żołądku i odbijającego się nieprzyjemną czkawką przeczucia, że zarówno moje pokolenie, jak i pokolenie moich rodziców wychowało się na książkach podróżniczych Arkadego Fiedlera. Wracałyście/liście do nich ostatnio? Paweł Szypulski wrócił. W Wikipedii wyświetla się opis: (publikacje Fiedlera) urzekają plastyką opisu, barwnie zbliżają czytelnikowi ludzi o różnych kolorach skóry, uczą szacunku dla innych kultur i obyczajów, opiewają piękno przyrody. Jeśli szacunku uczy się, zamieszczając pod zdjęciami kobiet opisy typu: Młódki rodu Zafindravoay były zazwyczaj gładkie, jędrnopierśne i dumne lub Można było fotografować kształtne dziewczyny – bez odszkodowania…, przestaję się dziwić, że Polkom i Polakom niekiedy brakuje nie tylko wrażliwości kulturowej, ale też – posługując się daleko posuniętym eufemizmem – „specyficznie” pojmują szacunek wobec kobiet.

Fot. Aleksandra Szymczykfot. Aleksandra Szymcztk

Abiekty, Kodak i Hewlett Packard

A może to nie zdjęcia podróżujących do Afryki fotografów i fotografek ukształtowały nasze wyobrażenia o tym, co jest, a czego nie ma? Może to nie one ustanowiły granice widoczności, ramy i warunki zauważalności, kreśląc grubą czerwoną linię między przedmiotem a podmiotem?    

W pierwszej połowie XX wieku Kodak zaczął wykorzystywać  karty testowe, służące do sprawdzania poprawności odwzorowania barw na odbitkach. Nadano im nazwę „Shirley”, prawdopodobnie od imienia modelki, niejakiej Shirley Page, która jako pierwsza pojawiła się na wzornikach. I tak miała spore szczęście, bo będąc białą kobietą o odpowiedniej tonacji skóry i kolorze oczu, została sprowadzona jedynie do roli obiektu. Wkrótce uśmiechnięte wizerunki pani Page i jej następczyń wyznaczały to, co mieści się w normie. Karty testowe służyły bowiem do kalibrowania maszyn drukujących zdjęcia. Ciemny kolor skóry odczytywany był w laboratoriach firmy jako błąd. Jeśli zatem fotografowana kobieta przypadkiem była czarna, miała pecha. Według Kodaka była błędem, nie istniała. Stanowiła abiekt, „ciało obce” w zdrowej, „normalnej” tkance społeczeństwa. Przy odrobinie szczęścia, wraz z rozwojem technologii, jej karnacja mogła zostać nieco wybielona. Mniejsza o szczegóły! To i tak awans do roli obiektu!

Aż trudno uwierzyć, że Kodak po raz pierwszy zauważył istnienie ciemnoskórych osób w 1996 roku. To i tak spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę spostrzegawczość programistów firmy Hewlett Packard. Na wystawie „Ciało obce” można zobaczyć wideo z 2009 roku, będące eksperymentem przeprowadzanym przez współpracujących ze sobą Desiego Cryiera i Wandę Zamen. To nagranie z kamery komputera wspomnianego producenta z funkcją „śledzenia twarzy”. Kamera nie ma problemu z rozpoznaniem twarzy białej Wandy, lecz w chwili, gdy w kadrze pojawia się czarnoskóry Desie, niespodziewanie zamiera. Niemożliwe w XXI wieku? Możliwe. Sprawdźcie same/i.

W kierunku podmiotowości

Znamiennym punktem wystawy jest kolekcja zdjęć zupełnie w Polsce nieznanej, znakomitej fotografki Chantal Regnault. Cykl Vouging and the House Ballroom Scene of New York City 1989-1992 zabiera nas w te same miejsca, które odwiedzałyśmy/liśmy, oglądając kultowy już dokument Paris is Burning Jennie Livingston; do nowojorskich klubów przełomu lat 80. i 90., gdzie zacierają się granice płci i rasy, gdzie właśnie tworzy się „scena balowa” – spektakl subwersji, specyficznego zawłaszczenia i przenicowania tego, co do tej pory mieściło się wyłącznie w kategoriach heteronormy i czym heteronorma zarządzała. Uwiecznione przez Regnault uczestnicy/uczestniczki „sceny”, podwójnie wykluczone, bo pochodzące z ubogich środowisk latynoskie i czarne osoby, należące do mniejszości seksualnych i etnicznych, bawią się konwencją, tworzą kobiecość, która nie istnieje, która jest wyłącznie fantazmatem, przerysowują ją, przejaskrawiają. I choć zepchnięte na margines, traktowane przez społeczeństwo jako abiekt, odzyskują sprawczość i skutecznie lokują się po stronie podmiotu. W odróżnieniu od kolejnych emanacji Shirley Page z kart testowych Kodaka czy będącej produktem kolonialnej wyobraźni Nicki Minaj. 

Aleksandra Szymczyk

Wystawę „Ciało obce”, odbywającą się w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie, można obejrzeć do niedzieli 14.06.2015 r.

Galeria Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki
pl. Szczepański 3a, Kraków
Wernisaż: 16.05.2015, 16.00
Czas trwania wystawy: 17.05–14.06.2015
wt–nd 11.00–19.00

design & theme: www.bazingadesigns.com