Matuszewski: Cegłówką w okno KPRM

W pozorowanym „życiu politycznym” Rzeczypospolitej wtorkowa decyzja sejmu, by zignorować projekt ustawy o związkach partnerskich jest zaledwie nudnym powtórzeniem rytuału, toteż nie wzbudziła szczególnego zainteresowania ani mediów, ani zwykłych ludzi. Platforma Obywatelska, partia rządząca, nie wprowadziła dyscypliny; przeciwko dyskutowaniu tego punktu głosowała – wbrew oczekiwaniom – marszałkini Kidawa-Błońska. Tchórzliwie zachowała się premiera Kopacz, która nie głosowała wcale mimo obecności w sali obrad. Ministra Kluzik-Rostkowska, która obiecała, że będzie dawać przykład postaw antydyskryminacyjnych, nie skorzystała z okazji by obietnicy dotrzymać.
 11721076_10207484421176604_1250765458_o

Większym zaskoczeniem była ostentacyjna buta, którą okazała władza. Jawnie pogwałcono podstawowe w ustroju demokratycznym prawo do ekspresji poglądów – w sprawie dotyczącej dwóch milionów mieszkanek i mieszkańców Polski, w tym kilkudziesięciu tysięcy prześladowanych dzieci. Gdy Kampania Przeciw Homofobii, najważniejsza polska organizacja powołana do obrony praw LGBT, zawsze grzeczna, układna i łagodna jak baranek, postanowiła delikatnie i parlamentarnie wyrazić zniecierpliwienie, prezentując napis na koszulkach „za późno”, została wyrzucona z sali obrad przez Straż Marszałkowską.

Wszyscy wiemy, że Polską administruje wspierana przez „media-workers” garstka polityków, mających w pogardzie to coś, co nazywają „wyborcą”. Pewnie widać to lepiej z perspektywy ludzi nienależących do elit: chociaż niemal wszystkie – w tym „katolickie” – kraje Europy przyjęły jakąś formę prawnego rozpoznania związków partnerskich, elita trzydziestopięciomilionowego kraju uparcie utrzymuje lesbijki i gejów w jarzmie pogardy i niewidoczności. Zdajmy sobie z całą mocą sprawę, że jedynego (!) przez ostatnie „25 lat wolności” wyłomu w tej putinowskiej w istocie polityce polskich kościelnych bonzów, partyjnych watażków i pseudointelektualno-medialnych guru dokonał Niemiec, Günter Verheugen, gdy grożąc zerwaniem negocjacji akcesyjnych do UE zażądał od rządu Millera wprowadzenia do kodeksu pracy zakazu dyskryminacji. Partie prawicowe na tematy związane z płcią wyłącznie bredzą lub rechoczą (w miejsce senatora Jackowskiego lub premiera Tuska da się tu podłożyć dowolnego innego polityka z PiS, PO czy SLD); jedyna partia „lewicowa” – „Razem” – wykazuje się obrzydliwą homofobią podskórną (i aż dreszcze przechodzą, gdy pomyśleć, że większa wrażliwość w tej kwestii cechuje patriarchalną Krytykę Polityczną…). Tak to Partia „Razem” staje się kieszonkową lewicą prawicy: pracowicie podtrzymuje stary, ohydny i irracjonalny prawicowy mit, że geje, lesbijki, biseksualiści_tki i osoby trans są wytworem wielkomiejskiej klasy wyższej, że nie ma lesbijek w Wałczu ani biseksów w Ełku, że gej nie może być operatorem koparki w Pcimiu, a trans rybakiem na Wybrzeżu.

A jednak młodsi wierzą, że zmiany są tuż, tuż. To złudne przekonanie panowało już 20 lat temu: atmosfera szybko się zmieniała, każdy dorastający gej i lesbijka mógł pójść do kina na film Jarmana, a jeśli im się nie chciało, mogli je obejrzeć w TVP; internet pozwalał na powstawanie wirtualnych społeczności; wrzały „debaty” u Moniki Olejnik, Duży Format puszczał opatrywane słusznymi wstępniakami fotoreportaże z życia osób LGBT. W pewnych zonach Warszawy można było bez wielkiego lęku trzymać się za ręce, niebawem miała powstać LeMadame, kolorowe czasopisma i MTV były całkiem wyzwolone. Polska wydawała się coraz znośniejsza, nie tylko dzięki krzepiącym wiadomościom o związkach we Francji, Anglii i Niemczech.

Dziś bądźmy mądrzejsi. Bo przecież wiadomo, co będzie się działo dalej w Polsce – wiadomo, że nie będzie się działo nic. Jesienią znów liberalna „Gazeta Wyborcza” wyciągnie Jarosławowi kota, znów zaślinione lombrozy z PiS-u opowiedzą o swoich zmazach, znów senator Niesiołowski z Platformy zarażać będzie homofobicznym trądem, znów obleśny uśmieszek wykrzywi twarz Leszka Millera – lub dowolnego człowieka „z elity” na jego miejscu. Nasze niewtrącające się w osobiste sprawy obywateli państwo wciąż nie rozwiąże problemu przechowywania teczek kilkunastu tysięcy prześladowanych przez PRL gejów, bo nikt nie chce ruszać „tego gorącego kartofla”, a senator PO Roman Giertych dalej będzie o tym plotkował w restauracjach.

Część z nas, wykupiwszy droższe bilety do baniek bezpieczeństwa, sączyć będzie alkohole na Zbawiksie, cierpliwie oczekując na zmiany, które przecież niechybnie nadejdą, bo wszystko zmierza ku lepszemu. Mniej szczęśliwie ustawiona w strukturze społecznej większość – robotnice przemysłowe, sprzedawcy w Biedronce, pocztowcy, fryzjerki, nauczyciele – dalej giąć będzie kark i z mniejszym lub większym strachem przemykać ulicami. Kilkadziesiąt dzieci powiesi się na sznurówkach, ale nikt się nie dowie dlaczego. Ponad tą ludzką mierzwą, którą politycy i dziennikarze tak bardzo gardzą, unosić się będzie fala poniżania, codziennej przemocy uprawianej w sejmie, sali katechetycznej i newsroomie. Trwające od dwudziestu pięciu lat pranie osób LGBT po pyskach, uprawiane przez polityczną elitę, będzie trwać w najlepsze.

Chyba że polscy geje i lesbijki, biseksualiści_tki i trans nauczą się czegoś z historii. Historia zaś uczy, że wolności nie dostaje się za nic. Od dwudziestu pięciu lat społeczność LGBT grzecznie i uprzejmie prosi o przyznanie jej równych praw. Karnie i w pokorze znosi wymierzane jej policzki, wyczekuje w ministerialnych korytarzach, z poczuciem misji uczestniczy w idiotycznych pseudodebatach z wszechpolakami. Od lat uprawia pozytywny PR, przedstawiając się kolejnym urzędnikom i dziennikarzom. 

Ten PR ma oczywiście swoje sukcesy. Postawy homofobiczne wśród przeciętnych Polaków radykalnie spadły i każdy, kto stąpa mocno po ziemi wie, że nawet jeśli zdarzają się jeszcze wśród nas reakcyjni ludzie, rozbrajają ich dwa-trzy celne zdania. Oprócz katofaszystów, ludzi stłamszonych ideologicznie, poharatanych składaków z salek porad małżeńskich i nabuzowanych ONR-owskich czerepów w Polsce homofobia nie występuje – poza elitą.

Lecz to elity decydują o tym, jakie w Polsce jest prawo; to one stosują wobec osób LGBT przemoc. To premier Tusk utrzymywał samodzierżawie księżych zboczeń intelektualnych, to Katarzyna Hall, Krystyna Szumilas i Joanna Kluzik-Rostkowska narażały życie prześladowanych w szkołach dzieci LGBT, to prezydent Komorowski codziennie spluwał na lesbijki i gejów z Polski A, B i C.

Skoro więc konsekwencją postawy pełnej uniżonego szacunku wobec władzy jest posłuszne i niewidoczne trwanie w karbach, skoro tak bardzo niczym jest społeczność LGBT, że można jej zakazać demonstrowania z napisem „za późno” – czas zmienić strategię. Nauczmy się czegoś od sufrażystek. Nauczmy się czegoś ze Stonewall. Jedyną metodą, by rządzący, którzy chcą utrzymywać gejów i lesbijki pod knutem, zwrócili uwagę na problemy społeczne, jest zastosowanie przemocy wobec nich. Jest to jedyny język, który rozumieją i który budzi ich respekt. Już czas dostosować się do przeciwnika. Niezależnie od tego, czy to będzie to premier Kopacz, czy premier Szydło, już wiemy, że jedynym bodźcem, który zrozumieją, jest kamień w oknie gmachu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jedynym językiem, który dotrze do marszałkini Kidawy-Błońskiej albo Kaczyńskiego jest graffiti na Wiejskiej. MYLI SIĘ KAŻDY, KTO UWAŻA, ŻE OBEJDZIE SIĘ BEZ WYBITYCH SZYB W PAŁACU NAMIESTNIKOWSKIM.
 
Sebastian Matuszewski
PS Nie jest to zachęta dla miłych chłopców z prawicy, by jesienią powtórzyli manewr z SilnymPedałem z 2005.
design & theme: www.bazingadesigns.com