Bernardo Bertolucci – wielki reżyser i przemocowiec, który zniszczył życie 19-letniej Marii Schneider
Liczne rany kłute – strona o filmach, komiksach i telewizji
Jak się prowadzi stronę o filmach, to ciężko nie napomknąć o śmierci Bernardo Bertolucciego. Bo że to jeden z najbardziej wpływowych twórców w historii kina – to fakt. Że jeden z najczęściej nagradzanych – to też fakt. Z tych najważniejszych statuetek ominęła go chyba jedynie Palma w Cannes.
Trzeci fakt: Bernardo Bertolucci i Marlon Brando zniszczyli życie 19-letniej Marii Schneider, doprowadzając do gwałtu na niej na planie „Ostatniego tanga w Paryżu”.
Czwarty fakt: już po śmierci Schneider Bertolucci powiedział, że jest mu przykro, że nie mógł jej przeprosić, za to, co jej zrobił. I że „czuje się winny, ale nie żałuje”. „Biedna Maria” – rzucił w trakcie jednego ze spotkań, wywołując wesołość na sali (link).
Wspomniane wyżej wypowiedzi Bertolucciego to dosyć świeża sprawa. W 2016 kilka znanych z Hollywood postaci – w tym Chris Evans, Jessica Chastain czy Ava DuVernay – zareagowało z oburzeniem na twitterze. Jak słusznie zauważa Mariana Fonseca z „Independent” – do oburzenia doszło dopiero wtedy, gdy do gwałtu przyznał się Bertolucci. Choć sama Schneider o tym, co rzeczywiście zaszło na planie, mówiła dużo wcześniej.
Jak więc pisać o Bertoluccim w 2018 roku? Bawić się w oddzielanie twórcy od dzieła? Przymknąć oko na proces twórczy? Założyć, że to były inne czasy, że o zmarłych dobrze albo wcale? Używać okrąglutkich określeń typu „kontrowersyjny” czy „problematyczny”?
Poczytałem rano komentarze w kilku mainstreamowych serwisach. A tam: że co to za gwałt, jak udawany. Że w sumie niech Schneider nie narzeka, bo to szczęściara, która za kilka minut poniżenia kupiła sobie karierę. Że sztuka wymaga poświęceń, a Bertolucciego należy podziwiać, że nie bał się ponosić kosztów [sic!].
Dlatego ze swojej strony pozwolę sobie jedynie zauważyć, że Bertolucci zmarł (nara, typie) i końcówkę tego tekstu poświęcić osobie, która doświadczyła przemocy z jego strony.
Maria Schneider po nakręceniu „Ostatniego tanga w Paryżu” utrzymywała, że film zrujnował jej życie. Trauma doprowadziła nie tylko do uzależnienia od narkotyków, ale też do leczenia w klinice psychiatrycznej. Tuż po premierze w 1972 roku odrzucała wiele propozycji od innych reżyserów. I choć w duecie z Jackiem Nicholsonem zagrała w „Zawód: reporter” Antonioniego, do końca życia kojarzona była przede wszystkim z obrazem, który ją straumatyzował.
Jednocześnie Schneider nie była jedyną kobietą, którą filmowy establishment wykorzystał seksualnie. By wspomnieć choćby Marę Lorenzio, zgwałconą przez Alejandro Jodorowskiego na planie „Kreta” (czym reżyser chwalił się w wywiadzie z 1970 roku).
Jako miłośnik kina wiem, że to trudny dysonans: gdy lubimy lub traktujemy z sentymentem tekst kultury, który powstał w sposób nieetyczny. Czyimś kosztem. Nie musi być to związane z gwałtem, choć w historii kina niejednokrotnie się z nim wiązało. Lub gdy dowiadujemy się, że geniusz lub ktoś, kogo wyjątkowo cenimy, okazuje się być gnidą pchającą swą karierę po trupach.
Starajmy się pamiętać o osobach, które doświadczyły przemocy i o ich cierpieniu. A nie tylko o uprzywilejowanych sprawcach. A o tym, co się wydarzyło, rozmawiajmy zupełnie wprost, nazywając rzeczy po imieniu.
Przedruk ze strony Liczne rany kłute